[Nr] 4
6 IX 43. Poniedziałek
Anko, serce kochane,
widzisz, piszę do Ciebie czwarty list, nie miawszy od Ciebie jeszcze żadnego. Zdaje się, że ktoś miał obawy, że będzie właśnie odwrotnie. Zresztą chyba i Ty piszesz. Jeżeli jutro w skrzynce nie znajdę listu od Ciebie, zacznie się u mnie druga fala niepokoju. Tak to, widzisz, jest teraz z podtrzymywaniem korespondencji – całkiem nie wiadomo, kiedy te listy podochodzą, myślę, że najwyżej jeszcze jeden napiszę, bo następne nadchodziłyby chyba już po Twoim powrocie do Warszawy. A i te, co piszę, jakoś pod koniec pobytu zaczniesz otrzymywać, choć od czwartku wieczór piszę co dzień. Krótko mówiąc, nie ma na mnie lepszego sposobu niż rozłąka. I z tym „psuciem” i „niszczeniem” wszystkiego, też nie wiem, jak kto będzie wyglądał. Chwilami myślę sobie – właściwie tak było dobrze – a teraz możesz wszystko zmienić – a potem znów uspokajam się – no, jakoś to będzie, jakoś to się ułoży – i znów się boję, że się nie ułoży, ale jeśli tak ma być Wam obojgu lepiej…
Po Twoim wyjeździe, jak Ci już wczoraj pisałam, dom po prostu i dosłownie przestał istnieć. Najwięcej żal mi Stachneczka, który czegoś przeraził się jak nigdy. Dziś mieliśmy zły dzień, bo niedomagał na serce. Sama byłam na działce, po raz pierwszy od mojej z Tobą bytności w zeszły wtorek. Jesień już, poszarzało, tylko cynie wspaniale kwitną przepysznymi barwami. Melon już przestał rosnąć. Nic z niego nie będzie. Zebrałam resztę fasoli „cud Francji”, pomidory chorują na „kartoflaną zarazę” i źle dojrzewają, oprócz kapusty tylko zagonek cebuli tryumfuje.
Pod wieczór wracałam między działkowymi ulicami, nad którymi wiało zimnym wiatrem i mętnymi chmurami. Było smutno, sieroco, głupio, próżniaczo, źle...
Dzitka dziś wróciła ze swej gminy pomyślnie, zrobiła w tamtejszej policji protokół o kradzieży dokumentów i przywiozła odpowiednie zaświadczenie. Za tydzień, o ile złodziej nie odeśle papierów, ma znów jechać złożyć podanie o nową kenkartę i dostać numerek. Na razie wyprawiliśmy ją do znajomych Nie udało się ustalić żadnych informacji na temat tych osób. na Grochów.
To już wszystko – nie klei mi się pisanie, tak bez słowa od Ciebie. Ciekawam, czy dostałaś do dziś choć dwie moje depesze – a jutro dostaniesz pierwszy list, za który będziesz zła. Byłam w pierwszym dniu po Twoim wyjeździe w dziwnym usposobieniu, które się zmieniło, a które dziś, nie wiem czemu, przechodzi w depresję. Zdaje mi się, wiesz, że długo jeszcze będzie męczył się świat, a my z nim. Pióro mi się zepsuło. Muszę być przygotowana, że jeśli zawiadomisz o swym przyjeździe depeszą, to depesza może nie przyjść na czas. Ale od końca tego tygodnia już zawsze ktoś będzie w domu.
Do widzenia Anno – kochanie – pisz zawsze na mój adres
twoja M.
Twoje przecudne astry są ze mną – tylko głosu twego w telefonie co dzień wieczór jak latem nie ma – całkiem inny powiadamia mnie, jak czuje się p. Stanisław.
Anko, serce kochane,
widzisz, piszę do Ciebie czwarty list, nie miawszy od Ciebie jeszcze żadnego. Zdaje się, że ktoś miał obawy, że będzie właśnie odwrotnie. Zresztą chyba i Ty piszesz. Jeżeli jutro w skrzynce nie znajdę listu od Ciebie, zacznie się u mnie druga fala niepokoju. Tak to, widzisz, jest teraz z podtrzymywaniem korespondencji – całkiem nie wiadomo, kiedy te listy podochodzą, myślę, że najwyżej jeszcze jeden napiszę, bo następne nadchodziłyby chyba już po Twoim powrocie do Warszawy. A i te, co piszę, jakoś pod koniec pobytu zaczniesz otrzymywać, choć od czwartku wieczór piszę co dzień. Krótko mówiąc, nie ma na mnie lepszego sposobu niż rozłąka. I z tym „psuciem” i „niszczeniem” wszystkiego, też nie wiem, jak kto będzie wyglądał. Chwilami myślę sobie – właściwie tak było dobrze – a teraz możesz wszystko zmienić – a potem znów uspokajam się – no, jakoś to będzie, jakoś to się ułoży – i znów się boję, że się nie ułoży, ale jeśli tak ma być Wam obojgu lepiej…
Po Twoim wyjeździe, jak Ci już wczoraj pisałam, dom po prostu i dosłownie przestał istnieć. Najwięcej żal mi Stachneczka, który czegoś przeraził się jak nigdy. Dziś mieliśmy zły dzień, bo niedomagał na serce. Sama byłam na działce, po raz pierwszy od mojej z Tobą bytności w zeszły wtorek. Jesień już, poszarzało, tylko cynie wspaniale kwitną przepysznymi barwami. Melon już przestał rosnąć. Nic z niego nie będzie. Zebrałam resztę fasoli „cud Francji”, pomidory chorują na „kartoflaną zarazę” i źle dojrzewają, oprócz kapusty tylko zagonek cebuli tryumfuje.
Pod wieczór wracałam między działkowymi ulicami, nad którymi wiało zimnym wiatrem i mętnymi chmurami. Było smutno, sieroco, głupio, próżniaczo, źle...
Dzitka dziś wróciła ze swej gminy pomyślnie, zrobiła w tamtejszej policji protokół o kradzieży dokumentów i przywiozła odpowiednie zaświadczenie. Za tydzień, o ile złodziej nie odeśle papierów, ma znów jechać złożyć podanie o nową kenkartę i dostać numerek. Na razie wyprawiliśmy ją do znajomych Nie udało się ustalić żadnych informacji na temat tych osób. na Grochów.
To już wszystko – nie klei mi się pisanie, tak bez słowa od Ciebie. Ciekawam, czy dostałaś do dziś choć dwie moje depesze – a jutro dostaniesz pierwszy list, za który będziesz zła. Byłam w pierwszym dniu po Twoim wyjeździe w dziwnym usposobieniu, które się zmieniło, a które dziś, nie wiem czemu, przechodzi w depresję. Zdaje mi się, wiesz, że długo jeszcze będzie męczył się świat, a my z nim. Pióro mi się zepsuło. Muszę być przygotowana, że jeśli zawiadomisz o swym przyjeździe depeszą, to depesza może nie przyjść na czas. Ale od końca tego tygodnia już zawsze ktoś będzie w domu.
Do widzenia Anno – kochanie – pisz zawsze na mój adres
twoja M.
Twoje przecudne astry są ze mną – tylko głosu twego w telefonie co dzień wieczór jak latem nie ma – całkiem inny powiadamia mnie, jak czuje się p. Stanisław.