Zaloguj się
Cytuj

"Śmierć białej pończochy"

Źródło: tei.nplp.pl
Cytowany dokument: Śmierć białej pończochy, Pankowski Marian
Data aktualizacji: 7 grudnia, 2022
*

Ledwie zorza na niebie. Na balkonie Matka, Jadwiga i Biskup, żeby pożegnać wojsko z królem na czele, idące na wroga.


Jadwiga

Brrr…

Matka

Co ci? Zimno ci?

Jadwiga

Znowu na mnie gęś syczała.

Matka

(patrząc na nią
z niepokojem)
Przestań…

Jadwiga

…i Turek wziął ją na głowę… a ona z góry na mnie! Tak wzięłam

(wybucha śmiechem budzącym zgorszenie)
kuchenny nóż i ją ryziu-ryziu…
(otrzepuje ramiona)
Krew mi po twarzy… po ramionach… ale taka dobra krew, co zastyga w jasne rybie łuski…

Matka

(zagaduje)
Aha… Mnie kret się śnił… Biegł mi po czole i wołał: „Gdzie moje wąsy?”. Szukałam, szukałam, aż się obudziłam.

Biskup

To wszystko coś wróży… Ta krecia, kręta droga… nie wiedzie do Boga. Ale sen-mara, Bóg-wiara. Nieprawdaż?

Głosy Tłumu

Idą… idą…

Rzeczywiście dochodzi rytm kroków i tuż potem śpiew.

Młociarze

W łeb krzyżacki – młotem buch!
Stępor nasz puścimy w ruch!
Ubijemy tłukiem-tłokiem,
aż im jaja trysną okiem!
Uch! Uch! Uch!

Biskup

(głosem oficjalnym)
Błogosławimy młociarzy idących w bój…

Słychać w odpowiedzi dźwiękanie młotów o młoty.


Głosy Tłumu

Na MalborkWizja wyprawy na Malbork, w której armia Władysława Jagiełły (1352/1362–1434) ma walczyć przeciwko oddziałom dowodzonym przez Wilhelma Habsburga (1370–1406), jest oczywiście fantazją Mariana Pankowskiego. W rzeczywistości Jagiełło ruszył na Malbork 17 lipca 1410, po triumfie w bitwie pod Grunwaldem, jednak zdobyć stolicy Zakonu Krzyżackiego mu się nie udało. Zdecydowało o tym wiele czynników, przede wszystkim zbyt powolny marsz zmęczonych walką wojsk polsko-litewskich, znakomita, prędko zorganizowana przez Henryka von Plauena (1370–1429) obrona twierdzy, a także silny front sojuszników Krzyżaków w Europie (głównie państwa węgierskie, czeskie i morawskie) i zapowiadana przez nich odsiecz militarna. Ostatecznie Jagiełło musiał odstąpić od oblężenia Malborka, a 1 lutego 1411 roku zawarto pokój w Toruniu. Malbork znalazł się w rękach polskich dopiero w czerwcu 1457 roku, nie wskutek działań zbrojnych, ale umowy sprzedaży. Zob. S. M. Kuczyński, „Po Grunwaldzie”, [w:] tegoż, „Bitwa pod Grunwaldem”, Katowice 1987; J. Krzyżaniakowa, J. Ochmański, „Władysław II Jagiełło”, Wrocław 1990, s. 177–224; M. Haftka, „Pod murami Malborka. Lato 1410”, Gdańsk 2010.!
Niech żyją brachy-młociachy!
Na Malbork ze słomianej blachy!

(śmiechy)

Jadwiga

Nein!

(głośno)
Nie. Nein. Nein!

Biskup

Cicho… ććć…

(głosem oficjalnym)
Błogosławimy kuszników.

Słychać strzelca-zapiewajłę.
Strzelec

Na sito poszyjem komtura!
Na sito… na re-szo-tooo!

I odśpiew kuszników.
Kusznicy

Uu-rra! Uu-rra! Urraaaaa!
Poszyjem komtura,
że dziad – jedna dziura!
że ho! że ho! że hooo!

Głosy Tłumu

Niech żyją kuszaki!

Jadwiga

(zatyka sobie nos)
To Litwini. Na pewno oni.

Matka

(półgłosem do Biskupa)
Co to za bydło?

Biskup

To przyboczni naszego króla

(głosem oficjalnym)
Błogosławimy zażegajłów!
(do Matki i Jadwigi)
To fantastyczni podpalacze miasteczek i wsi, miotacze zapalonych kotów na gonty zamków… Pakuły do ogona! Zapalają – i fiuuu! ciskają na dach!

Głosy Tłumu

Górą zażegajły!
Niech żyją dusiciele!

Matka

Co?! Kto niech żyje?

Biskup

(głosem oficjalnym)
Błogosławimy dusicieli!

Głosy Tłumu

Niech żyją duszki-dusiki! Górą dusiciele!

Jadwiga

(do Matki krzyczy)
Patrz się! Zięć w zięcia – jak malowanie!
(klaska w dłonie)
Moi mężusiowie idą.
(wdycha powietrze)
Ach, jak pachną! Jak padlina w zamkowej fosie!

Biskup

(chwyta ją za rękę)
Jaśnie pani… dziecko! Cicho. Na Boga, ciszej!
(do Matki)
Nasza młoda królowa po raz pierwszy żegna wojska ojczyste… stąd… to podniecenie…

Słychać śpiew dusicieli na melodię „Oto idzie pierwsza para”.
Dusiciele

Na komturze drży już skóra,
u nas pętla na komtura!
Prędzy pod malborski murek,
na nim zadynda komturek!
(bis)

Jadwiga

(wybucha gardłowym śmiechem)
Ha-haaaa!
(naciąga na głowę białą Pończochę
i woła)
Hunde! Nimmer! Nigdy! Będziecie lizać mury Malborka

Matka

Mein Gott!

Biskup

Dziecko

Jadwiga

(śmiech szalony)
Z murów… mój prync rzuci wam… jabłko zielone, ale kamienne, ogromne jak dynia… na wasze nosy. Łapcie! Hop! I swoją jedną czarną nogą zacznie stąpać… Idzie-idę! Idzie-idę!
(maszeruje
i odsłania swój brzuch pomalowany na czarno).
Idzie-idę

Naraz tumult, okrzyki: „Król, król!”.


Jagiełło

(wpada;
jest straszny)
Kto „idzie-idę”? Kto?!

Jadwiga

Król, co pluje dukatami, rycerz z trzema liliami przy zbroi, król Polskiej KoronyWilhelm! Co się nikogo nie boi!

Jagiełło

(chwyta ją za suknię pod szyją i bije w twarz)
Kret w moim zamku. Jakeś kret, to ryj! Właź do ziemi! Ryj się aż do Malborka… ale nim się tam doryjesz, ja ci tu czarną kukłę, zimną i sflaczałą, do zabawy przyniesę!

Jadwiga pada
i wybucha okropnym krzykiem!
Jagiełło już wybiegł.
Słychać, jak pędzi na koniu ku czołu oddalających się wojsk.


Biskup

Po doktora!

Matka

Aleś się doigrała tym haczkowaniem!

Jadwiga

(jęcząc)
Nein! Nein! Czarny orzeł górą.

Profesor I wpada, przyklęka i bada puls królowej.


Matka

Mein Gott… skąd tyle krwi? Po co tyle krwi? Ten królewski policzek jakoś mi za bardzo czerwony… choć na niego zasłużyła. I to jeszcze jak!

Profesor I

(do Matki)
Madame
(szepce jej coś do ucha)

Matka

(wyje)
Aaaaa!

Profesor I daje się napić Jadwidze specjalnej cucącej wódki.
Słychać gulgotane picie.
Uśmiechy ulgi u obecnych.
Dworki wilżą skronie podtrzymywanej królowej. Biskup czyni liczne znaki krzyża nad jej głową
i na koniec odmawia krótką modlitwę.


Biskup

To jest specjalna modlitwa za ciężko chorych,

(wszyscy klękają)
zaczynam:
Niech cię, córko, Bogurodzica
gładką ładonią pogłaska,
niech z rączek miłego Bożyca
na brzuch twój spłynie łaska.
Wół w stajence mlaska,
w boru krzeczy kraska,
a Ty, Panie Boże,
wygoń to choróbsko za tatarskie morze!
Amin!
(czyni energiczny znak krzyża nad Jadwigą; obecni wstają z klęczek)

Jadwiga

(prosi na migi, żeby ją podnieść do siadu)

Herr Doktor

Profesor I

Niech pani królowa nic nie mówi… proszę głęboko oddychać:

(pokazuje jak)
raaaz-dwaaaa… raaaaz-dwaaaaa… Taaaak,
(istna lekcja gimnastyki)
raaaz-dwaaa… Poooo-maaaa-łuuuu… Głęęęęę-boooo-koooo.
(do Dworek)
Zanieście panią królową do świetlicy. I to już!

Jadwiga

(już unoszona)
Herr Doktor… czy będę jeszcze miała dzieci?

Profesor I

(zmieszany)
Proszę nie przerywać oddychania… Takie pytania męczą doktora… który musi w jednej sekundzie przekartkować tysiące ksiąg… równocześnie po łacinie i po niemiecku…
(do Matki)
Naszej królowej trzeba długiego… bardzo długiego odpoczynku… bo i ciało… i myśli…

Jadwiga

(od drzwi,
promieniejąc)
Danke! Dziękuję, Herr DoktorDrastyczny opis okoliczności utraty dziecka przez królową Jadwigę (1373/1374–1399) jest fikcją literacką, ale istotnie Andegawenka zmarła 17 lipca 1399 roku w wyniku powikłań po porodzie. Nie przeżyła również jej córka, Elżbieta Bonifacja. Jan Długosz zapisał w swej kronice: „Kiedy zaś nadszedł dzień porodu, królowa Jadwiga dwunastego czerwca [w rzeczywistości 22 czerwca – B. K.] wydała na świat córkę, która ochrzczona w katedrze krakowskiej przez biskupa krakowskiego Piotra Wysza otrzymała dwa imiona, Elżbieta Bonifacja. Po jej urodzeniu królowa Jadwiga zaczęła ciężko chorować. Zaś nowo narodzona dziewczynka zmarła w ciągu trzech dni. O jej zgonie doniesiono w momencie, kiedy oddawała ducha, bo kobiety, które pielęgnowały królową, starały się to ukryć przed nią, by ból nie powiększył jej choroby. Potem zaś, kiedy choroba się wzmogła, zaopatrzona najświętszym Wiatykiem, namaszczona olejem świętym, bardzo pobożnie i religijnie, jak przystało świątobliwej istocie, pełna świętych i zbożnych dzieł zmarła siedemnastego lipca, koło południa, na zamku krakowskim i została pochowana w katedrze krakowskiej, po lewej stronie głównego ołtarza, w pobliżu zakrystii” – J. Długosz, "Roczniki, czyli kroniki sławnego Królestwa Polskiego. Księga dziesiąta 1370–1405", przeł. J. Mrukówna, Warszawa 2009, s. 301.… Nie będzie smerd litewski w andegaweńskim brzuchu miał gniazda! Nie będzie moich czarnych orląt kozim sznurem przywiązywał…
(unoszą ją czym prędzej;
jeszcze dobiega jej głos)
Od Malborka na północ czerwona wali droga i na południe czerwona… i na zachód, i na wschód czerwony pędzi gościniec. A w pośrodku – mój prync. Na nim pancerz na glanc. Mój prync jasnym śmiechem zakwita…

Matka

Dohaczkowałaś się. A mówiiiiiłam.

(wychodzi za Dworkami)

Profesor II

(wpada)
Wieść runęła na gród… że nasza królowa… zaniemogła?

Profesor I

(rozkłada bezradnie ręce;
aluzyjny)
Udar „zieloności”, żeby tak to określić…

Profesor II

Początek bywa trudny… a „zieloność” w dojrzałą czerwień z czasem przechodzi…

Profesor I

(wskazując ziemię)
Właśnie! Z królewica – kałuża.

Profesor II

Bądźmy bardziej cierpliwi… pozwólmy historii boleśnie nowych kształtów szukać… Oo! Obok płynnego królewica coś leży… Co to?

(schyla się i podnosi
białą Pończochę)
Dziwna tkanina… jakby gniazdo podróżne zgubione przez wędrownego łabędzia…

Profesor I

Jakby szołom rycerza… jakby model zimowej misiurki…

Profesor II

Albo łeb arcygrzyba, co ze śliskiej Nocy się wyśnił!

Biskup

To raczej… początek żeńskiego grzechu. Niewiasta to… z siebie

(gest sugerujący wymioty)
wy-tego… One to mogą tak… bez końca…
(wściekły,
ciągnie za włóczkę i pruje białe toto; wtyka pozostałym nić do ręki)
Prujmy! Zamiast się modlić na świętym Efremie – to tę kobiecą niepokajaność z siebie wywlekać wolała!


Wszyscy coraz nerwowiej prują
Pończochę.


Profesor II

(patrząc na trzymane
haczkowanie)
To… bialeństwo taje! I dziwnie maleje…

Profesor I

(podnosi głowę)
Za to dzień jakby zwyczajniał! Ooo! Już pierwszy wróbel na końskie łajno sfrunął.

Biskup

Dobry znak. Tym lepiej. Pruć! Pruć, mówię! Nie ufajmy, jak długo choć dwa oczka razem pończochują! Precz z tym żeńskim, co do niczego zwykłego nie pasuje! To przez tą… cudaczność całe to nieszczęście!

Profesor II

(z głupkowatym uśmiechem)
Ko-niec. W garści – nic!

Patrzą po sobie,
oplątani białą byłością Pończochy.
Biskup skacze po upadłej na ziemię
włóczce,
mściwie depcze ją, pomstując.


Biskup

Żebyś się już nigdy nie pozbierała! Dali! Zadeptać to białe i niewieście! Zatratować na amin!

Profesor I

(sykiem)
To co brudne i cuchnące!
(depcze)

Biskup

Fryjerki! Leniwice! Co lipką francą świat obśliniają!

(tupiąc jeszcze prędzej)
Kooo-niec! Kooo-niec! Ni ma! Amin!



Zwalniają tratowanie,
jakby zaczynali pedałować na rowerach z listopadowej żałoby w stronę wieczności.
Naraz – biorą się za ręce
i zwróceni twarzą do widowni
wybuchają mściwym śmiechem: „Ha-ha-haaaaa…”.



KONIEC
maj–czerwiec 1973