W potokach jest lęk, a my wypijamy potoki.
W powietrzu jest lęk, a my wypijamy powietrze.
W płomieniach jest lęk, a my wypijamy płomienie.
Wołają mnie. To ostatnie, najwyższe zadanie życia! Uspokoić te nieuspokojone. To więcej niż lwy, niż ocean. Dzisiaj się wszystko rozstrzygnie. Pójdę tam, na święte Dionizje. Albo mnie rozszarpią, albo będą uleczone. Och, uśpić tę mękę. Oddałbym za to wszystko. Wszystko na świecie prócz… Eurydyki. Do was mówię, urodzonych pod słońcem
ja, który przemijam jak wy –
do was chcę mówić, o ujarzmianiu
wielkiego przemijania świata.
Do was mówię, urodzonych pod słońcem które się trwoży.
Ja, który się trwożę jak wy –
do was chcę mówić o ujarzmianiu
wielkiej trwogi świata.
Idę do was na święte Dionizje!
Jest sama. Ona. Kobieta. Samica człowieka. Ma skórę zachwycającą i delikatną. Dwoje jej ramion jest jak dwoje zwierzątek, co się przytuliły do siebie. Jak nieświadomie i lekko nosi szatę życia. Jak nieświadomie i lekko odgarnia ją precz, zstępując w wodę wieczności, z oczami dziecka, które nie znają zdumienia i lęku. Eurydyko.
Ktoś dotknął mego serca i zdmuchnął je leciutko jak świecę. Już nie bije.
Eurydyko.
Kto mnie woła?
Ten, co przychodzi w mroku.
Czy to ty sprawiłeś, że serce moje nie bije?
Ja.
Ty nie jesteś człowiek.
Nie jestem człowiek.
Ciało moje wie, kto jesteś i drży.
Ciało twoje wiedziało, że przyjdę. Czy będziesz płakać?
Nie. Krew się we mnie rozwidnia, powieki spływają na oczy. Jaki chłód. Czemu nic nie mówisz?
To zbyteczne. I tak wiesz –
Wiem, że mam iść za tobą.
Patrz, ona śpi.
A mu nie zasypiamy nigdy.
Żywi boją się nas, a ona się nie boi.
Żywi zadają nam cierpienie.
Żywych zabijamy.
Amen, amen.
Ale ona umarła.
Ona była czysta.
Ona nas nie odpędzi, choć jesteśmy okryte trądem.
Choć jesteśmy plugawe.
Cicho, cicho siostrzyczki, nie budźmy umarłej.
Amen, amen.
Ona jest szczęśliwa. Nie drży z zimna i głodu.
Nie gryzie palców.
Nie kala się w objęciach mężczyzny.
Nie morduje.
Ona śpi. My nie zasypiamy nigdy.
Nie budzimy szczęśliwej, która śpi.
A jego nie ma. Poszedł w góry. Może szuka monad.
I nie wie –
Będzie wiedział, siostrzyczki, będzie wiedział.
Amen, amen.
Otom przygnieciony przez największy ciężar świata, ja, wczoraj gorejący i lekki jak tancerz. Chwilami wydaje mi się, że dzięki pomyłce bogów jestem Atlasem, co dźwiga sklepienie niebios. A to tylko ta rzecz lekka niewymownie: Cień rzęsy na jedwabnym policzku Eurydyki, gdy oddalała się od życia łatwo jak dźwięk oddala się od fletu. Oto wiosenna noc, noc nadmiaru i pełni. W taką noc najpotężniej krzyczy w człowieku szczęście, w taką noc najwspanialej rozkwita cierpienie. Eurydyko. Zamiast dziecka urodziła się z naszej miłości tęsknota i oto jest we mnie dzień i noc jak lampa bezsenna.
Orfeuszu…
Kto mówi?
Zbłąkana.
Czego chcesz ode mnie?
Ach, łaskawy panie, miałam dziecię, dzieciątko. Wilk je porwał.
Wilk?
Miałam dziecię, dzieciątko. Rzuciłam je w przepaść.
Kto jesteś?
Aglae dziecobiójczyni.
Menada?
Menada, panie.
A one… te, co wysuwają się zza skały cicho jak stado dzikich kóz?
One… nie śpią nigdy.
Menady. Więc to tak spotykamy się pierwszy raz. Oddawna się do was wybierałem, od wielu lat.
A my czekałyśmy. Nocami podchodziłyśmy pod dom, gdy spałeś.
Nie spałem.
Jak biły nasze serca na deszczu, w ciemności, kiedy każde stworzenie ma schron, każdy ptak gniazdo, tylko złodzieje i menady przemykają po drogach i czają się za węgłami wśród pustkowi. Przykładałam głowę do ściany. O siostry, jaka ulga. Jaka pomoc. Tam za ścianą jest także bezdomny. Wiatr, co szarpie naszymi włosami i jego przenika zimnem. Czy słyszycie jak szepce: Gdybym mógł je uleczyć, oddałbym za to wszystko. Wszystko prócz…
Zamilcz. To było dawno, w czas wielkich Dionizji. Wybrałem się do was, ale zawróciłem z drogi.
Ktoś zawołał w krzakach: Orfeuszu, Eurydyka jest śmiertelna.
Zawróciłem, lecz było już za późno.
Dzisiaj i ty błądzisz po górach. Dziś w twojej krwi ten sam niepokój co w naszej, ten sam mrok. I ty nie zasypiasz i nigdy już nie będziesz spał.
Odkąd to trudnicie się wróżbami rywalizując z wyrocznią delficką?
Sępy wietrzą ścierwo, my wietrzymy cierpienie. To nas przez chwilę nasyca.
Czego chcecie?
Chodź z nami. Dla ciebie już tylko jedna droga. Zostaniesz szaleńcem jak my. Utracisz cnoty i winy. Będziesz grzeszyć, by potem rozpaczać w ekstazie dionizyjskiego płaczu. Będziesz rozpaczać, by potem grzeszyć w ekstazie dionizyjskiej radości. Chodź z nami.
I cóż mi dacie?
Oszołomienie. Potrójne oszołomienie. Tańca, wina i rozkoszy. Pod wodospadem zimnym jak lód o świcie menada ugryzie cię w usta i za włosy pociągnie do jaskini. Oszalejesz, a wtedy zapomnisz. Będziesz zwierzę jak my. Jesteś w naszej mocy.
Otoczyły mnie kołem. Przybliżają się. Wieńce na głowach nigdy nie czesanych, skóra na barkach i te oczy… Kosmate kobiety, czy chcecie mnie rozszarpać? Milczą. Czuć śmierć w powietrzu. Ha, ha! Sytuacja, można powiedzieć nastrojowa, ale ja diablo lubię psuć nastroje. Mam wrodzoną lekkomyślność i humor, ślicznotki, dużo humoru.
Ty się śmiejesz.
Pasjami lubię się śmiać, a szczególnie przepadam za śmiechem niestosowanym jak w tej chwili. Czemu się cofacie?
Padacie na kolana? Jak one drżą, drżą bez ustanku.
Jesteś bogacz, a my giniemy z głodu i pragnienia.
Czy można karać tego, kto grzeszy z głodu i pragnienia?
Ludzie karzą takiego. I bogowie.
Więc ty jeden miej litość. Czy wiesz, jak po nocy ekstazy i mordu dzień zastaje nas w barłogach z liści i cuchnących skór z twarzą szarą, z okiem tępym niby oko trupa. Wzdrygamy się patrząc wzajem na swe ciała zeszpecone krwią i brudem i zwijamy się w kłębek jak zwierzęta, by nie widzieć. Niektóre tylko, gnane rozdzierającą żądzą oczyszczenie czołgają się do potoku, ale w pół drogi sił im nie staje i przylegają na ziemi bez ruchu, nieuleczalnie bezsenne.
Tak, ja jeden mam litość, ale to mało. Ananke płonie na niebie, Ananke, wielka ogrodniczka, zasiewająca los w sercach śmiertelnych. Litość, widzicie, to luksus szczęśliwych. Co więcej – litość to nietakt wobec bogów, [/17] a olimpijczycy potrafią dotkliwie karać takie nietakty. Widzicie, jak mnie ukarali. Teraz Zeus uśmiecha się na swym tronie czekając pokajania się buntownika. Lecz nie doczeka się. Żegnajcie, miłe panie. Był czas, gdy szedłem do was ze skarbami świata, ale teraz ręce moje są puste. Jestem skąpy jak nędzarz.
Dokąd idziesz?
Może do Delf, gdzie w kawiarni czekają na mnie uczniowie, a może trochę dalej. Na tamten świat. W odwiedziny do Persefony, pani śmierci. Mówią, że ma troje oczu z żelaza.
Oto czuję już jak rodzi się we mnie ciemny, pochyły niepokój, ciemne pochyłe wzruszenie. I wiem, że ciało moje, ciało człowieka, zacznie drżeć i zjeży się jak pies, gdy będę zstępował ku twym bramom, kraino umarłych. Gdy będę wzywał władczynię piekieł potrójnym zaklęciem.
Persefono, królowo za siedmiorgiem zielonych drzwi.
Persefono, królowo za siedmiorgiem zielonych świec.
Persefono, królowo za siedmiorgiem zielonych pieczęci. [/18]
Pani o trzech oczach z żelaza,
pani o trzech piersiach z żelaza,
pani o dziewięciu żywotach z żelaza – usłysz mnie.
Niechaj brama piekieł po raz pierwszy otworzy się przed istotą żywą!
Hop, hop! Jak tu pusto. Ani nieba ni ziemi. Obrzydliwe miejsce. O, jakaś brama. Czy nikt się nie zjawi? Chce mi się płakać! Hop, hop!
Znalazł się nareszcie. Jaki grubasek.
Tylko bez poufałości. Jestem pies, mam trzy głowy. Jestem Cerber.
Słyszałam o takim. Ale ty nie masz wcale trzech głów… Nie jesteś pies.
Milcz, bezbożna. Coś za jedna?
Nazywam się Eurydyka. A ty wyglądasz jak pękata skarbonka. Jaki on poczciwy.
Nie jestem poczciwy, jestem okropny pies o trzech [/19] głowach, stróż krainy umarłych. W ogóle – osoba urzędowa.
Niech i tak będzie. Wszystko dokoła jest bardzo dziwne. Pusto. Zaczynam rozumieć, że znajduję się na tamtym świecie. Co powinnam zrobić?
Powinnaś podejść i uderzyć raz w blachę przy bramie.
Uderzyć. Trochę się jednak boję. I co się mówi?
Już uderzyłam. I co teraz?
Trzeba czekać. Zaraz rozpocznie się uroczystość. Przybędzie dostojny bóg Hermes z orszakiem.
Tak długo szłam. Jestem bardzo zmęczona. Usiądę.
Nie krzycz, miły potworku
Zasnęła. Będzie skandal. To nie zgadza się z ceremoniałem. Nadchodzi Hermes.
/chrząka zakłopotany/ Hermesie, to nie moja wina. Ona… zasnęła.
Kto?
No ta, co tu przyszła.
To Eurydyka. Śpi jak dziecko.
Jaki blask. Świecisz jak lampa. Kto jesteś?
Jestem bóg. Już raz mnie widziałaś.
To ty prowadziłeś mnie tak długo?
Ja.
A to jest tamten świat?
To jest tamten świat. Włada tu Pluto i Persefona.
Jakiś ty smutny. Czy jesteś świętym piekieł?
Jestem piekielnym wilkiem. Wyjmuję serca umarłym.
To ich boli? Masz taki nieśmiały uśmiech.
To bardzo boli.
Więc dlaczego to robisz? Czy jesteś zły?
Nie jestem zły. Nie tylko źle robią złe rzeczy.
Co to za głos?
Pieje kogut Persefony. Musimy już iść. Widzisz, chwila jest osobliwa. Raz tylko staje człowiek przed wrotami śmierci. Możesz popatrzeć jeszcze na swe życie.
Czemu mnie straszysz?
Nie prześlesz komu słowa pożegnania? Orfeusz tak cię kochał.
Orfeusz to był mój mąż. Ale ty też będziesz dobry dla mnie.
Zasnęła. Cerberze!
Nie gderaj, weź ją na ramiona. Zasnęła.
Jeszcze czego. Odkąd to śmiertelników wnosi się do Hadesu. Bezbożna.
Cicho, staruszku. To istota miła bogom. Jest niby źrenica, w której odbija się boskie i diabelskie, a ona pozostaje nieskończenie czysta i odrębna, chociaż nie wie nic o swojej odrębności.
Osobliwość jakaś?
Nie. Mulier.
Jak?
Miulier – mówię. Znaczy kobieta po łacinie.
Także. Po co gadasz po łacinie?
To język sakralny. Widzisz, nam bogom potrzeba czasem czegoś takiego. Słowo, którego profan nie rozumie, gest jasny tylko dla wtajemniczonych, którzy ukończyli fakultet teologiczny. O liturgio, napoju niepewnych…
Zakochał się. Czysty wariat.
Czasami myślę, jaki jest smak płomienia, w którym męczą się grzesznicy. Płomienia, który oczyszcza. Bogowie nie mogą doznać łaski oczyszczenia. Są bezgrzeszni jak zwierzęta.
Zabawne. Pani piekieł Persefona, znudziła się słodką ambrozją.
Nuda w piekle – czy może być coś bardziej smutnego? Tutaj mamy ograniczony repertuar wrażeń. Brak religii, śmierci, nadziei, a jeśli być szczęśliwym znaczy nie pragnąć zmiany – właściwie wszyscy są szczęśliwi. Nie darmo woda letejska jest tu codziennym napojem.
Przychodzę z daleka. Z ziemi. I ty na niej niegdyś żyłaś wśród słońca i kwiatów, zanim porwał cię Pluto do krainy umarłych.
Pamiętam dobrze tę chwilę, te rozhukane, czarne konie i kłęby diabelskiej siarki. Płakałam ze strachu, a on zaśmiał się i mruknął: przywykniesz, dziecino.
I przywykłaś.
Z początku litowałam się nad każdą duszą. Jakże przerażały mnie plugawe grzechy i jeszcze bardziej plugawe kary, które trzeba było wymierzać. Ale to minęło i stała się rzecz przerażająca: przyzwyczaiłam się do piekła. Ciało moje świeci jak czarna emalia. Jestem piękna. Piekielnicy wodzą za mną oczami.
Jesteś piękna.
Nauczyłam się najbardziej posępnej rozkoszy – rozkoszy okrucieństwa. Dusze drżą przede mną. I ty pewnie słyszałeś o gniewie Persefony. O gniewie, który powstaje sam z siebie jak powstają słońce i przelatuje hucząc pod nieskończonymi sklepieniami pieczar Tantaru . Nie ma przed nim ucieczki.
Chcesz mnie przerazić?
Być może pragnę cię przerazić. Być może pragnę, abyś się nie dał przerazić. Jestem podstępna i musisz się strzec.
Jesteś podstępna, ale ja nie będę się strzegł. Czy nie widzisz, żem szalony? Upiłem się nieszczęściem i to teraz jedyna moja potęga.
Ujarzmiłeś ocean, a teraz próbujesz ujarzmić Persefonę?
Tak.
Dotąd nikt z żywych nie widział bogini Persefony, nikt nie oglądał tych ścian, gdzie w ciemnościach syczą olbrzymie jaszczury, gdzie blade żółwie promieniują jak piekielne klejnoty. Pocoś tu przyszedł, śmiertelniku?
Oddaj mi żonę moją Eurydykę.
Zbyt wiele jak na rzeczywistość, a zbyt mało jak na hasło.
Nie rozumiem.
Czy wiesz, gdzie jesteś? Tu jest ostateczne dno, korzeń świata. Stad wyrasta drzewo trzech potęg: piekielnej, ziemskiej i niebieskiej. Tu postawili mnie, bym strzegła ich praw wpierw uczyniwszy głuchą, ślepą i pełną wściekłości jak psa, co pilnuje skarbu pana. Czy widzisz tę czarną skałę? To jest księga w kamieniu. Na niej potężni wypisali wyrok.
Posłuchaj:
Jak cień sprawia, że światło błyszczy,
tak śmierć sprawia, że istnieje życie.
Jak cień sprawia, że światło błyszczy,
tak trwoga sprawia, że istnieje śmiech,
I póki będzie życie, będzie lęk.
I póki będzie życie, będzie męka.
/po chwili/ I cóż – nie mówisz nic, Orfeuszu?
Czemuś mi to pokazała? Walczyłem całe życie, by wymazać te słowa ze słów świata. Walczyłem, a teraz stoję tutaj bezsilny i zawstydzony. Bo nie dlatego wdarłem się przez bramę piekieł, aby rozsadzić tę skałę. Bo przyszedłem tu nie po zbawienie wszystkich, ale po jedną kobietę, po jedną [/26] duszę, po jeden cień…
Buntowniku, słyszałam twój śmiech przed bramą. Śmiech, który sprawił, że po raz pierwszy brama ta otwarła się przed istotą żywą. I powiedziałam do siebie: oto idzie człowiek zuchwały. Oto idzie bluźnierca.
Cóż ci do śmiechu człowieka. Cóż ci do mego buntu, Ty jesteś z rodu bogów.
Potępiona wśród bogów, jak ludzie są potępieni wśród stworzeń. Kto wie, może nieraz siedząc na tym tronie, czując na piersiach ciężar tego sklepienia, na którym spoczywa ziemia i Olimp, marzyłam o chwili, kiedy usłyszę taki śmiech, jak wygnaniec marzy na obczyźnie o spotkaniu drugiego wygnańca.
Osobliwe to słowa, ale ja muszę pamiętać, że jesteś podstępna.
Nieprędko zdarzy się chwila, gdy będę tak szczera jak teraz. Posłuchaj. Wyznania królowej piekieł mogą być ciekawe. Zabawna rzecz, jak roztargnieni są bogowie. Kiedy po raz pierwszy sprowadzono mnie tutaj, do tej czarnej sali, na ten tron, zapomniano podać mi w kubku [/27] wody letejskiej. I nikt nie wie, że ja wszystko pamiętam. Każdą zbrodnię, którą Ananke kazała ludziom spełnić. Każdą karę, którą kazała zesłać. Kiedy u brzegu wody zapomnienia dusze zrzucają brzemiona win i cierpień, ja podejmuję je i chowam jak skąpiec chowa skarby w skrzyni. I czekam.
Czekasz?
To największa tajemnica piekła. Raz Zeusowi przyśniło się coś złego. Nocą opuścił swój błyszczący pałac i zstąpił do moich bram. Nachylony nad ciemnością słuchał jak oddycha piekło. Ale nie usłyszał nic. Nie usłyszał mojego czekania.
Na co czekasz?
Jeśli jest pod gwiazdami istota, która się tego domyśla, tą istotą jest bluźnierca Orfeusz.
Zamilcz, Persefono. To było dawno.
A teraz?
Teraz niewiele jest słów, które potrafię wymówić. Oddaj mi żonę moją Erudykę.
Biada mnie i tobie.
Napij się wody mojej O urodzony pod słońcem Napij się wody mojej Co każdą mękę koi Zapomnieć! Zapomnieć Zapomnieć…
Co tam szumi w tej przepaści, Hermesie?
Trzy rzeki podziemne. Gniewu, płomienia i płaczu.
A ta, co śpiewa u naszych stóp?
To jest Lete, rzeka niepamięci.
Ociężała jest. Czy ona śpi?
Ociężała jest nie z nadmiaru snu ani z nadmiaru znużenia, ale jak każda rzecz duża, jak duże zwierzę.
Gwałtowna jest.
Jedynie jej ociężałość może ujarzmić jej gwałtowność. To jest rzeka chora śmiertelnie.
Rzeki chorują jak ludzie. Własną gwałtowność ujarzmić – to się nazywa dwojako. Potęga lub cierpienie.
Cóż wiesz o tym, śmiertelniku?
Zapomniałem się pochwalić, że poskromiłem czterdzieści lwów, a także ocean.
I przyszedłeś tu, by poskromić piekło.
Tak.
By poskromić zmienność świata.
Tak.
By poskromić czas…
Słowa w twych ustach olbrzymieją i odbijają się podstępnym echem od skał. Odpowiadam „tak” i brzmi to w ustach człowieka zuchwale i nikle. Ale powiem ci co innego, dystyngowany boże w nienagannie ułożonej chlamidzie. Wśród żyjących pod słońcem krąży stara pieśń o miłości, która zwycięża śmierć. Bardzo nieszczęśliwi próbują niekiedy realizować pieśni.
To jest piękne, i owszem.
Patrzysz na mnie osobliwie…
Nadchodzi chwila, gdy dusze pokrzepiają się u wodopoju… [/30] Widzisz posuwający się kocioł płomieni? Posłuchaj pieśni.
O ogniu bardzo wielki
tyś duszne pocieszenie,
grzeszników ucieszenie,
od piekła zachowanie.
Dla brzydkiej chutliwości
robak rozryje kości.
Krew kurzy z sprośnej gęby,
mdleją spruchniałe zęby.
Niechaj się pada ciało,
że grzechu pożądało.
O wyborne płomienie,
nasza radość to ninie.
Alleluja grzesznicy
zawołajmy dziś wszytcy.
Amen, po trzykroć amen,
święć się czyśćcowy płomień.
[/31]
A tamci z boku? Idą zamyśleni, nie dolega im żadna tortura.
Ci są najbardziej godni współczucia. Posłuchaj, co mówią.
Jedna prawda głosi, że człowiek ma wartość jedynie jako pożywka dla hodowli bakterii zła i dobra, jako mysz doświadczalna, której szczepią chorobę moralności.
Druga prawda głosi, że ludzkie grzechy i cnoty są błahe i nieważne, jak bakterie w probówce, co milionami rodzą się i giną.
Te są dwie prawdy, a nie ma trzeciej.
Przechodzą. Za nimi nadejdą inni. Tam… czy poznajesz?
Eurydyka!
Słodka, senna Eurydyka. Jakże umiłowana, jak bardzo umarła. Ale w jej czułym ciele zaczynają się budzić pierwsze drgnienia życia. To rozkaz pani piekieł wraca ją żywym. Za chwilę przybliży się. Ujrzysz, że już lekko biją błękitne żyłki na przegubie jej rąk.