[Brak kart początkowych A1 - B2] Jedzieszli też z szkutámi, zá tobą wołáią: Trátuj, trátuj, daj myto. Nie daszli, tárgáią. Daj wojskie, daj duchowne, wymyślone myta, Lepiej by się tám odrzec wozić do Prus żytá. Kiedy tego ucisku nászy nic nie dbáją, Po tym swoję utrátę po czásie poznáją. Przedawajże jáko chcesz Włoszku i Niemczyku, Wszák cię zá to urzędnik nie powiedzie w łyku. Przedawaj też, jáktorze, weneckie tkánice, Wywroć głupim ziemiánkom ich mieszki ná nice. Przedaj száfran mieszány á rzecz, iż moráwski, Wszák nie káżdy krolá zna, kupi pan Zoráwski. Przedaj drogo złotogłow, powiedz, iż dziś drogi, Wszák wiesz dobrze, iż go nikt nie kupi ubogi. Nie dawajcie też tanie aksámitu, Włoszy, Wszák was o to żadny pan z Polski nie wypłoszy. Gdyż niektorzy Polacy o to nic nie dbáją, Jáko nadrożej mogą, niechaj przedawáją. Iż ledá stroj nadroższy, by jedno rzekł: włoski, By się też nań zástawić, kupi narod polski. Poki nászy Polacy tych Włochow nie ználi, Poty nieprzyjacielom dobrze odpieráli. Ale dziś wojewodzic, by się też zastáwić, Musimy się do tych Włoch, widzieć świat, wypráwić. Już się wrocił do domu, przywiodł dwa dziánety, Trzy tysiące czerwonych wypádło z kálety. Ali koń zwiesieł głowę, chocia dziánet włoski, Przetrwał go lichy rusak álbo wáłách polski. Przydzie się znowu ćwiczyć z nászymi kozaki, Bo nie zrowna ćwiczenie tu włoskie z Polaki. Narod to zniewieściáły, bo w mászkárách chodzi, Ku rycerskiej potrzebie nam się nie przygodzi. Pierwej ci tu tych Włochow nigdy nie bywáło, Fráncá, piżmo, sáłatá, z nimi to nástáło. Owy pludry opuchłe, szkárpety, mostárdy, Niedawno to tu przyniosł włoski narod hárdy. Pátrzże zásię doktorá, ják receptą szali, Zmowi się z aptekárzem, czárt pogánu gali. Ow złoty od uryny, ow zá senes listki, Biorą wielkie pieniądze, dádzą trochę drzystk. Turbit, drágant, aloes, mástyki, kanfory, Wyniszczą mieszki, skrzynie, dobędą komory. Zmowią się ná chorego doktor z aptekárzem, Káżdy swoj kuńst ukaże, áby był lekárzem. Doktor z swym urynałem, aptekarz z klisterą, Musi, rad nie rad umrzeć, przed tą ich mizerą. Bábá z wánną wyjedzie, chce też być lekárką, Syropy, ántydotá waży więtszą miárką. Przymawiájąc obiemá, iż bábámi stoją, Co im báby przyniosą, tym lud chory goją. Ale tej nászej pracej chytro używáją, Zamorskim ziele zową, ktore od nas máją. Pátrzcież, jákie utráty ná ubogie ludzi, Co żywo swemi kuńszty ich pieniądze łudzi. O kupiach. Rozdzielenie trzecie. Pojdzieszli też do owej pięknej sukiennice, Tám też prędko wywrocą twoj mieszek ná nice. Falendyszem przęzwáli włoskie sukno drogie, Aby chytrzej szaleli Polaki ubogie. Dla práłatow per cento drugie sukno zowie, Aby ták wyłudzáli pieniądze Włochowie. Náwozili kotnorow by mieszki obráżáć, Kupcie, mili Polacy, jest się w czym okazáć. A kupiwszy wyskubuj po pioreczku z bárwy, Poprzedamy ná ten stroj ony chude kárwy. I owce, bo niezdrowe, ná zimę przedamy, Wszak, chwáłá Bogu, inne bydło ná to mamy. Gdzie stámety podzieli, duplány, kołtrysze, Albo ony máchelskie, sterdomskie, bondysze. Wszystko to zodmieniáli, by drożej przedáli, A ná nas Niemczykowie złote wyłudzáli. Pieczęciámi nádstáwi mitel foder kieru, Nigdy polskie pieniądze nie będą mieć mieru, Jeśli się nie obaczą w tákowym szyderstwie, Ustáwy nie uczynią jáko w inszym księstwie. Bo najdzie w sukiennicach tákowego nokciá, Mierząc sukno wyciąga, zginą go dwá łokciá. Pojdzieszli też przez owy i tám, i sám krzyże, Ali, woła krámárká, kupcie pánie bryże. Mam też dupłe kitajkę, mam płotno rąbkowe, Albo czego wam trzebá, dajcie się w rozmowę. Mam też pytel do młyná, mam práwe gálery, Ktorych ináczej nie dam po czterzy tálery. Ale ja wam powiedam, słuchajcie mię dziatki, Ná wásze to pieniądze zástáwiono siatki. Chrońcie się tych białych głow, co nád węglim siedzą, Bo ná násze kálety piją, dobrze jedzą. O wy zaś smátrużánki, co wlázły wysoko, Jáko łupią ledá zacz widziwá ná oko. Zamsz przedáją skopowy, cośmy leszem zwáli, Zá trzy grosze tákową skorkę pierwej brali. A dzisia zá piętnaście tákowej nie pytaj, Jedno, jáko oná chce, zá mieszek się chwytaj. Skory z cielcow wypráwią, á rzeką: Jelenie. Nie dbáją, ták się nam zda, o duszne zbáwienie. Nuż zásię ony báby, co siedzą ná trecie, Jeśli z nimi tárgujesz, zábájąć kálecie. Bo nic máłpá nie robi, nád węglim się piecze, To się bábá czerwieni, dobrze się nie wściecze. Ostrzegam cię, nieboże, nie miej śnimi skłádu, Skoro cię wyrozumie, zádá-ć w miedzie jádu. Tákież i owy szwaczki, co nam szyją wzorki, Umieją też wyprożnić młodym ludziom worki. Żywi się, jáko może, gorzałką, niciámi, Czásem tym, czásem owym, jáko wiecie sámi. Solne, máślne, owiesne i śledziowe játki. Wszędzie pioro upuścisz, byś nabárziej głádki. I ty nędzne sienniczki, co siáno przedáją, Widzim jáko ná łáwce siáno roztrząsáją. Zwinie snopek by kądziel, we dwoję przepásze, Co żywo stawia sieci ná pieniądze wásze. O, wy nędzne pieniądze, toście w lichej cenie, Żadny was nie záchowa, ledá gdzie wyżenie. Miecą wámi, frymárczą ledá zacz, po tárgoch, Tułacie się po kąciech, po pániech, po smárdoch. Jákoż u nas niemieckie táláry nástáły, Tákże też wszystki rzeczy żywności zdrożáły. Nie bywáły tu pierwej tákie czásy głodne, Gdy stráwę kupowano zá pieniądze drobne. Podźmyż zásię do szynku jáki nierząd w mierze, Bez ustáwy, jáko chce, ták zá kwartę bierze. Jákom widział ná sejmie ná ten czás w Piotrkowie, Kwartę winá siedm groszy dawáli szynkowie. Kwartę winá siedm groszy dawáli szynkowie. Tákże i tu w Krákowie, idź do pániej Marty, Nie da jedno pięć groszy złego winá kwárty. Roztworz wino, száfárko, bo-ć sie włoczká rzuci, Im go więcej dolewasz, tym jest lepszej chuci. Pojdzieszli też Pod Wieniec gdzie, do pániej Haski, Zjesz wątrobkę cielęcą, przypłácisz máłmazki. Po sześci grosz kwartę sobie ustáwili, Ktorą pierwej w Menicy, po dwu groszu pili. Jeśli sie niżej udasz gdzie do pániej mátki, Ostrzegaj sie byś nie zbył brámowánej szátki. Gdzie sie kolwiek obrocisz, chcesz poczynáć hojnie, Pojdziesz z prożną kobiáłką, jákoby po wojnie. Ty wszystki miánowáne w Krákowie kobiety, Rozszyndują prostakom z pieniędzy kálety. A ták was upominam chudzi brácia mili, Abyście prostym trunkiem nigdy nie gárdzili. Wiele pożytkow miewa kto rad trzeźwi bywa, Ma nogi pogotowiu złego rázu zbywa. Lepiej miech groszem nádmiesz, niżli wiátrem dudy, Boć rády przypisuią szynkarki obłudy. Chrońcie sie z chorągiewką wieńcá zielonego, Prędko z ciebie uczyni błazná mierzionego. Panom to dopuszczono pijáć dla lekárstwá, Hipokrás, sálspárelę, á nie dla obżárstwá. Chudzinie sie zejdzie jedno proste piwo, Bo młyn wodá zábráłá, máłe mamy mliwo. O rzemieśnikách niezbożnych. Rozdzielenie czwarte. Báran Práwy mowi: Nuż zásie, co ja powiem około rzemiosłá, Niemáło tym pożytkow náuká przyniosłá. Ktorzy sie go uczyli i sztuki dziáłáją, Lepiej niż oracz ná wsi z niego używáją. Wiele jest tákich rzemiosł, ktore ludźmi szalą, Zwłaszczá, co ogniem robią, alchimiją palą. Pátrzaj jedno złotniká, ják sobie ugadza, Do grzywny srebrá miedzi trzy łoty przysádza. A wżdy rzecze, iż to jest págáment prawdziwy, Na tych máłych miásteczkách ich wárstát fałszywy. Gliwáksem srebro złoci, rozpuści kęs złotá, Chroni oczu od rtęci, ważna to robotá. Pomścim sie nád złotem, szkodliwego dymu, Wszák nie trzebá po odpust słáć o to do Rzymu. Nátka wosku w pierścionki, purysu w łáncuszki, Wczás to ná ty postáwne násze pánie duszki. O wagę sie nie stáraj, odda wszystko cáło, Wżdy sie przedsie okruszkow nam nieco dostáło. Bogá sie o to żadny złotniczek nie boi, Kiedy pięknie sláchciankę w łáncuszki przystroi. Szynkowne te rzemiosłá máją obyczáje, Jáko w cechu ustawią, ták káżdy przedáje. Pojdzieszli do rymárzá, drogie uzdy, torki, Dziesięć złotych wyrobi, z jednej krowiej skorki. Mowią: „Pánowie sláchto, strawiłem w Burkacie, Nagrodzcie mi to zásie, dobrą zbroję macie”. Drugi rzecze: „Kupiłem poście wielką szczukę, Gdym swoiego rzemiosłá okázował sztukę”. Trzeci rzecze: „Ścinałem świec poście trzydzieści, Kosztuje mię to wiele, blisko zlotych sześci. Ktoż to nam ma nágrodzić? Nikt, jedno ziemiánie, Smowmy sie jednostájnie, zszedwszy sie w cech, ná nie. Nie wádzi-ć ich nam podskuść, poprzedalić broszki, Zbrojá dwádzieściá złotych, ná koń rząd bez troszki. Szle, puszliszká, nagłowki, cugle, ták przedáwáć, Jákośmy ustáwili, ináczej nie dáwáć. Pojdzieszli do kusznierzá, dáwáć podszyć szubkę, Musisz dziesięć złotych dáć, ledwo skryje dupkę. A jestli też twojemi liszkámi podszyje, Lepiej cie on podgoli, niżli bárwierz zmyje. Jeśli też popielicze kupisz u nich futro Oglądajże ie potym, odmieni sie jutro. Natrze kretą wiewiorkę, rzecze: „popielicá”, Kupi jáka niewiástá, uboga nędznicá. Nie trzebá jej blejwáysu, dosyć go w kożuchu, Biáła będzie ná licu, biáła i po brzuchu. Ale owy czapniczki, fortel też swoj wiedzą, Według losu porządkiem, w swych kramnicách siedzą. Konew piwá z imbierem pod sobą piástując, Popiją sie kobiety, społu sie czestując. Záchwyciłá powietrza, odmieniłá mowę, Zátacza sie po domu, nárzeka ná głowę. Páni czapkę przepiłá, á z niego sie śmieje. Powie, iż ją ukrádli, cisnęcy sie drabi, Rzecze mąż: „Często wżdy ten drabik czapki szwabi”. Kráwcy nie są szynkowni, jáko i murárze, Przeto im przekażáją w robotách szturárze, Chocia mistrz, máca, szuka, gdzieby wyrznąć płátek, A wżdy od száty weźmie, jáki on chce datek. Niedawno sie wyuczył, już dom, ogrod kupił, A wżdy zajźrzy sturárzom, by sam ludzi łupił. Ale mu zá złe nie miej, boć robił u dworu, Przeto trzeźwiem nie bywa, tylko do nieszporu, Jutro obiecał uszyć żupan, száráwáry, Licz pieniądze od száty, pátrz pilno przez spáry. Jeśli spełná włożono ony drugie cwykle, Mow ty co chcesz drugiemu, z płacia sie wywikle. Pojdzieszli też do szewcá, chciejże kupić boty, Ktore pirwej bierano tylko zá dwá skoty. Dziś nie dadzą ináczej, jedno zá pułkopek, Jákoż sie ma dobrze mieć nász ubogi chłopek, Musisz dobrze zápłácić i ono kopyto, Ktore czwieczki popsował, gdy twe boty szyto. Zápłáć też kołácyją bo wiele przepili, [brak początku - w druku brak kart E2 - E4] A drugie zá Grecyją, tám zá wielkie morze, Bo násze dobrá biorą i dziatki w pokorze. Jeśli zbędziem poćciwie, tych niewdzięcznych gości, Przydziem zásie ku onej, pirwszej swej wolności. Jákąśmy w on czás mieli, gdy twoj syn krolował, Ktory mnie i me syny ják własne miłował. Mieli nászy synowie, w on czás święte czásy, Gdy moje wino pili, po pieniądze Mássy. Były chleby i konie, woły, srebrne rudy, Poki tu nie bywáły Tureckie obłudy. Złota rudá bywáłá po dwudziestu groszy, Już to wszystko moj pásierb niewdzięczny rozpłoszy. Ták tobie wiele tego, jáko mnie potrzebá, Głosy nászych z niewolej wołáją do niebá. Ziemiá Polska mowi. Panu Bogu się poleć, ma miła siestrzyczko, Ten wie jáko spráwuje, swe stworzenie wszystko Jeślić ten nie pomoże, prożna w kim nádźiejá, Trudno się domowego, masz ustrzedz złodźiejá. Który się wielką mocą, wkopał w twoje góry, Twój dobytek splundrował, y obłupił z skóry. Skárby, zboża i grunty, wywrócił ná nice, Pobrał miástá i zamki, posmrodził winnice. Pan Bóg ná nas posyła przez nie swój bicz srogi, Przeto wszyscy cirpimy, rozmáite trwogi. Miej ná ten czás cirpliwość, gdzie możesz ulegaj, Tylko wżdy Bożej chwały z pilnością przestrzegaj. Wszystko to co u ciebie, u mnie się też dzieje, Mojá Rzeczpospolita tám i sam się chwieje. Niestworność swoich z sobą, niesporo obronie, Gdzie co jedno poczniemy, wszystko w łeb Koronie. Wiedz ma miła siestrzyce, mam z sobą co czynić, Myślę iáko z pośrodká nieprzyjaciół wynić. Ze wszech stron nieprzyjaciel podniósł ná mię zbroię, Chciałby mię krwią pomázáć, depcąc źiemię moję. Moskwá zá uchem trąbi, Tatárzyn w piszczałkę, Noszę nieprzyjaćelską ná sobie suwałkę. Wołoszyn pod pokrywką, wiele złości płodzi, Moskwę, Turki, Tátáry, ná mój grunt przywodźi. Szwedowie z Moskwicinem, stoją w iednym buncie, Dobrze to baczy Duńczyk, zámknął wrotá w Zuncie. Pátrzy ná moje syny, co będą poczynáć, Kto z nich będzie mocniejszy, z tym on będzie trzymać. Mistrz Wolfgáng do Pruskiego dybie też klasztorá, Mam zá to, że tá drogá nie będzie mu spora. Tákież do spiskiej źiemie chcą otworzyć wrotá, Nie jedná też tu ná mię, przychodźi tá psotá. Wiele jest innych przyczyn, przecz pomóc nie mogę, Bo też ná swoim gruncie, muszę mieć przestrogę. Koroná Węgierska mówi: Jeszcze pójdę do ziemie sąsiednej Wołoskiej, Która jest w przyległości ze mną ziemi Polskiej W przygodzie przyjacielá narychlej poznamy, Gdy go w swoich potrzebách zá czásu uznamy. Ku Ziemi Wołoskiej. Ach má miła sąsiádo, wejźrzysz ná mię jásno, Mnie dziś od nieprzyjaciół ze wszystkich stron ciásno. Rátujże mię w przygodzie, ják miła sąsiádá, Ja też ciebie rátuję záwżdy bárzo rádá. Bo Turcy ledá kiedy ná mię się wyráżą, Ostátki moich włości, do końcá pokáżą Jeśli k temu z Tátáry znowu się poruszy, Pewnie już tá pokusá mnie z syny zágłuszy. Wołoská Ziemia mówi X syllab Miła siostro nie śmiejże się ze mnie. Zaż nie widzisz, co się dzieje we mnie? Wielki smutek, żáłość w mojej głowie, Pobráli mi dziatki Tátárowie. Córki, syny, skárby i dobytek, Zápędzono już do Turek wszytek. Których Turcy z sobą nie pobráli, Ty Polacy u siebie ścináli. Jeszcze ná nas wkłádáją tę winę, Abych ná nie posłáłá trucinę. I Tátáry ná mię podwodziłá, Tymżem się im snadź dziś oprzykrzyłá. Wiele ja mam w sobie tej truciny, Chociam z siebie nie dáłá przyczyny. Bo nas Turcy bárzo zniewolili, Bez ich wolej nikt się nie wychyli. Máchmet Bászá nam się pánem zjáwił, Besermáná ná mój grunt ustáwił. A to wszystko prze moich niezgody, Stráciliśmy grunt dobrej urody. Ná pásierby przyszły dzieci moje, Możeszli ty, opátrz lepiej swoje. Ach niestocie ná ty Krześcijány, Iż wolą być z niecnymi pogány. Niżli z sobą w Krześcijáńskiej zgodzie, Prze niestworność przychodzim k tej szkodzie. Iż nam Turcy w srogości pánują, Co rok to nászych krám ujmują. Co chcą ná nas przewodzą uporą, Dziatki násze w dziesięcinie biorą. Żony, córki sobą nie władáją, Wszystko, co chcą po swej woli máją. Którzyby nas słusznie mieli bronić, Ci się nie chcą ku temu przykłonić. Abyśmy się z niewolej wybili, W Krześcijáńskiej zgodzie społu żyli. Wolą zwierzchni wálczyć z sobą sámi, Niżli ciągnąć ná pogány z námi. Snádnie by im to zá cudzą ściáną, Zá pomocą czynić od nás dáną. Święty Duchu nátchni zwierzchne pány, A daj zgodę miedzy Krześcijány. Aby się wżdy kiedy upámiętáli, A pogánom społu odpieráli. Węgierska ku Polskiej mówi. Prozno tedy mam szukáć, u swoich pomocy, Gdy je też ze wszech stron, oblegli ci smocy? Bo już świátem władáją i ziemią, i wodą, Gdzie co z nimi poczniemy, wszędzie z nászą szkodą. Wiedzą też Krześcijáńskie násze obyczáje, Iż káżdy ná wczesności domowej przestáje. Nie chcą nędze przycierpieć, brzuchá swego schudzić, Prożno leżąc na miejscu, wolą swój czas zmudzić. By się też jáko oni, tej spráwy chwycili, Jeszczeby swojej rzeczy nieźle popráwili. Nie párać się rzeczámi, jedno rycerskimi, Poprzestawszy walek, wieść z Krześcijány swymi. W lud się dobrze opátrzyć, ćwiczyć y siodłaki, Lácno z tákich poczynić draby i kozáki. Ale prożno głuchemu co dobrego rádzić, Gdy nie chce uchá swego, do mych ust przysádzić. Już i tám i sam mácam, ná szpiegi nákłádam, Ktoby mie dziś rátował, swoją dobrą rádą. Aczbych szłá ku pułnocy, gdzie kráiná Pruska, Ale i tá pospołu, ze mną często truska. Często się Herczykowie, o tę ziemię kuszą, Czásem Szwabow odbieżą, pieszki się precz kłuszą. Jeszczebych szłá do Litwy, jeśli twojá rádá, Wszák jest w lud dobrze można, tá násza sąsiádá. Aby mię rátowáłá dziś w mojej potrzebie, Przyczyń się o to siostro, proszę ja dziś ciebie. Polská mówi: Trudno tobie ma pomoc, tá mojá siestrzycá, Gdyż też miedzy syny jej, nie máła rożnicá Samá sobą nie władnie, máło coś rolniki, I to z nich podziáłáli, práwie niewolniki. Nie jednego narodu ma obywátele, Ja wszystki wychowáłá, mogę to rzec śmiele. Był ten lud jáko bydło, gdy pogáni byli, Potym moi synowie, z królem je pokrzcili. Ma Ruś, Moskwę, Pruszaki, Mázury, Tátáry, Przeto rodzaj záginął, ten litewski stáry. Pomieszáły się w rodzie, tej ziemie synowie, Przeto u nich rozumy, rozmáite w głowie. Rozdwojonej są myśli, stąd poddáni stráchom, Jedni Moskwi przychylni, drudzy nászym Láchom. Pirwej Moskwá pirzcháłá, przed Litwą, Polaki, Teraz Moskwá strwożył Litwę nieboraki. Májąc wszego dostátek prochow, arkábuzow, A wżdy się tych nikczemnych boją gáłáguzow. Powikłáłá im głowy przeciwna unija, Bárziej jeszcze strwożyłá, tá egzekucyjá. Rożne votá ná sejmiech posłom podawáją, Co im szkodzi tego się nawięcej chwytáją. Rádziby z záłożonej themy jáko wyszli, Aby zásię ku pirwszej swej wolności przyszli. Lekce u siebie ważą tę nászą Koronę, Z której záwżdy mogą mieć zupełną obronę. Często moi synowie tych sąsiádów bronią, A wżdy oni przed nimi, z niechuci swej stronią. Pozno by żáłowáli swojej uporności, Jeśliby chcieli bronić sąsiedzkiej jedności. Węgierska Ziemiá mówi. Cóż ja mam dálej czynić, Pánie Boże miły? Już mię wszystki w sąsiedztwie siostry opuściły. Niebo, Ziemiá, Plánety przeciw mnie powstáły, Żadnej mi w mej potrzebie pociechy nie dáły. A to wszystko dla moich synów záchowánie, Stáło się to náde mną Boskie rozgniewánie. Prze ich wielkie rozruchy, rozliczne upory, Lácno się wdárli Turcy do mojej komory. Snádnie im przychodziło, bo moi zdredzieli, Bogá i ludzi dobrych, nizacz sobie mieli. Jeden po drugim zamki gwałtem sobie bráli, Lud ubogi, gdzie mogli z uciskiem tárgáli. Z sobą rzadko bywáli w przyjacielskiej zgodzie, Záchowánia nie mieli w postronnym národzie. Z wierzchu głádka postáwá, w sercu niepráwości, Nierádzi z cudzych krain przyjmowáli gości. Pány sobie w swej ziemi często odmieniáli, Wiáry i obyczáje, obłudnie trzymáli, Żadnemu wiáry, słowá, nigdy nie strzymáli, Przeto ná się Boski gniew, w tych czásiech poználi. A ták, mojá sąsiádo, ostrzegam też ciebie, Wáruj się też tej plagi, w krótki czás u siebie. Boć bárzo poszli ná to, synaczkowie twoi, W przyjáźni, w obyczájach, jáko byli moi, A co jeszcze gorszego, iż siedzisz w pośrzodku, Swoich nieprzyjacielów z boków, z tyłu, z przodku. Siędziwá wszem ná celu, wszyscy w nas strzeláją, Zá námi, ják zá murem, swą obronę máją. A wżdy im to niewdzięczno, o nászym złym rádzą, Więcej im násze złości niż pogáni wádzą. Polska Ziemiá nárzeka. Niebo i ziemia z tego bárzo są żáłosne, Iż widzą w moich syniech obyczáje sprosne. Widząc, co oni czynią przeciwnego Bogu/ Nie chcą przestáć uporu i złego nałogu. Widzą wszyscy ze wszech stron, żywi i umárli, Iż sie moi synowie w społną rzecz odárli. Przeto mi plagę Boską sąsiádá winszuje, Iż bicz Boży do nas przyść w rychłym czásie czuje. Coż ja mam dálej czynić, uboga sierotá, Nie mam skárbow potemu, nie mam srebrá, złotá. Bom sie ja w tych łákomstwiech nigdy nie kocháłá, W polu záwżdy w obronie swe syny chowáłá. Skárby moje chleb, piwo, żelázo na pługi/ Iedny ku Bożej chwale, drugie ná posługi. Wielem ja ták swych synow pirwej wychowáłá, Ná wszystek swiát pogáństwo zbrojne rozsyłáłá. Przodek miáłá przed nimi Wándá mojá corká/ Nád ktorą jeszcze stoi usypána gorká. Nábyłám inszych synow Krystusowej wiáry, Co Krzest święty przyięli, zrzuciwszy błąd stáry. Wiele mężow z mych synow świętych wychadzáło, Wiele i Krolow sławnych z Rycerstwem bywáło. Był Chabry Krol Bolesław, byli Krzywoszowie, Był Audáx, był czarny Lech i Kázimirzowie. Bywáli i pánowie rádni, práwie święći, Ktorzy Rzeczpospolitą mieli ná pámięći. Z Mielsztyná i z Czyżowá, z Pilce i z Rogowá. Wrzodowie, szydłowczycy, grábiowie z Tarnowá. Z Prowej Odrowążowie, z Wiszniczá Kmitowie/ Zeszli wszyscy z świátá i ich potomkowie. Gdzie też są Firlejowie, Mikołaj z Jánowcá, Albo też Jan Rytwieński, on wielki wymowcá. Nuż hetmáni, rotmistrze, gdzie mi sie podzieli, Ktorzy w rzeczách rycerskich słowo dobre mieli. Sándiowi, Czárnkowscy, oni Duninowie. Nieprzyjacielom często dawáli po głowie. Nuż on Otá, Zeglotá, Kreslaus z Kurozwąnk, Nigdy nie żáłowáli w potrzebách swoich rąk. Nuż oni Toporowie, Buczacki, Ostrorog. Tym nieprzyjaciel nie był napotężniejszy srog. Wspomnię Kurdwánowskiego, wspomnię Olesznickie, Zapolińskie, i one sławne Ostrowickie. Kiemlic, Kierdej, i Zbąscy, z Számotuł Wincenty, Wrocimowski, Bálicki, Leszczyński, pan święty. Nieprzepomnię Zborowskich, wspomnię Iłowskiego, I Krotowskie Leszczyce, wspomnię y Swierskiego. Paniewscy i Mászkowscy, oni łęczyczánie, Ktorych sławá w kronice nigdy nie ustánie. Zá Kázimirzá, krolá onego wielkiego, Pan Mikołaj Zaliński, mąż sercá śmiáłego. Pátrzcie co to uczynił, jáko Długosz świádczy, Miechowitá i Kromer, kronikarze wielcy. Gdy mistrz pruski z nászymi miał niemáłą sporkę, I u Dobrzyniá mieć chciał ku stoczeniu gorkę. Zaliński to opátrzył, że nie dostał tego, Ná co sie był usádził i nie zbił żadnego. Nieprzyjacielskie serce nátychmiast upádło, Miedzy nimi w poswarku dwánaście ich siádło. Gdzie Zemełká Hálicki i oni Storcowie, On Gnojeński Oboźnik, kuláwi Szymkowie. Konstánty i Kołowie, Czernin, Strusowicy, Ci byli Pospolitej rzeczy bojownicy. Kárápczowski wielki mąż, Lánckoruński drugi, Używáłám ze wszech stron, ich zacnej posługi. Boratyński, Iskrycki, Jánusz, Száfráńcowie, Ci Moskwi i Wołochom, dawáli po głowie. Kámieniecki, Stászkowski, Secygniomski Fredrusz, Ci wszyscy, z dobrą sławą, zeszli mi z świátá już. On Ostáfiej Dászkowic, Pretfic, Czech, slężacy, To byli doświádczeni i sławni kozacy. Czuje to Moskwá, dobrze, iż ci już pomárli, Przeto sie o Smoleńsko przeciw Litwie wspárli. Dziś ná ich miejscá przyszli inni synaczkowie, Ináczej sie spráwując niżli ich przodkowie. Ktorzy tylko mácáją, gdzie kupić zagony. Stánowieniá nie czynią około obrony, Widząc, iż nieprzyjaciel, już zá ściáną stoi. A wżdy o to nie dbáją wychowáńcy moi. Połock wzięto, á wżdy to moich nic nie ruszy, Skámieli, nie dbáją, stoją jáko głuszy. Tátárzyn ruskie ziemie do końcá splundrował, I jeszcze sie po trzecie ná to nágotował. Pomściliśmy sie tego nie máłym poborem, Wżdy Moskwi wrotá stoją do Litwy otworem. Wolą drudzy czci spráwiáć, wiáry nowe kowáć, Lásy kopáć, brog stawiáć, á wioski kupowáć. Pánią upstrzyć w złotogłow, w aksámit, forboty, Niżli w pole wyjácháć, leżeć pod námioty. Słyszą - nieprzyjaciele przez gránice ryją, A wżdy moi weseli, skaczą, huczą, piją. Żadny narod postronny, nie miał tej wolności, Jákoście wy tu mieli w mojej polskiej włości. Obaczcież sie w tym dobrze, synaczkowie mili, Byście márnie wolności swej nie utrácili. Z żáłością ja używam niniejszego świátá, Widząc jáka ná syny przychodzi utrátá. Już sie nie mogę odjąć, ábych nie płákáłá, Gdym tę od przyrodzonych, złą spráwę poznałá. Ku corkam polskim. Wszákże sie jeszcze udam do swych miłych corek, Owa stámtąd wybiorę porządniejszy wzorek. Ktorym bych sie cieszyłá, pátrząc ná dobry rząd, By ziemię odnowili, á wykorzenili błąd. Jeszcze by dzieci tákich doczekáli czásow, Iżby dobre pożytki bráli z ziemie, z lásow. Nigdy by tej drogości, głodu nie uználi, By mię, jáko práwą máć, wszyscy miłowáli. Corká polska mowi syllab X. Nie płácz, nie płácz, násza miła máci, Jeszczeć Pan Bog swoich nie zátráci. Kogoć karze, toć są dobre znáki, Już jest w łásce Jego káżdy táki: Musim ná czás nieszczęściu folgowáć, Według Páńskiej wolej postępowáć. Bo to szczęście ma niepewne drogi, Potrzebuje swej wielkiej przestrogi. Komu sie też ná czás nagle stáwi, W krotkim czásu iego serce skrwáwi, Pospolicie zazdrość z szczęściem chodzi, Stąd niechuci w ludzkich myślách płodzi. Także i ty, ma miła mátuchno, Czekaj czásu, ulegaj cichuchno. Ty burzliwe czásy záhámuje. Przezeń sie ty wszystki rzeczy dzieją, Iż sie ludzie i tám i sam chwieją. Nie noweć to są rzeczy ná świecie, Dawnoć mocny tu słábego gniecie. Ale Pismo ták święte powiáda, Kto sie zniża ten wyszszej posiáda. Jeszcze, dá Bog, iż przyjdą ty czásy, Iż da mátká swoj pożytek z lásy. A z nas káżda będzie śpiewáć siostrá: Gaude mater Poloná nostrá. Jáko naszy przodkowie śpiewáli, Ktorzy ciebie, mátkę, miłowáli. Mátká Polska mowi, dájąc błogosłáwieństwo corkam swym. Aczem sie ja ná syniech, smutna, omyliłá, Ale mię wżdy coruchná mojá pocieszyłá. A ták zá to ich wdzięczne ku mnie okazánie, Miejcie od Páná Bogá wszech dobr winszowánie. Błogosław wam, wieczny Pan, ná ziemi i w niebie, Ták w pożytkach i spráwach, i w káżdej potrzebie. Jáko on niegdy Jakob synom błogosłáwił, Gdy je po wszech kráinách ná świecie rozstawił. Abyście pánowáli krolom i książętom, Ták ná morzu, ná ziemi, mężom i źwierzętom. By wász rodzáj ná ziemi i w niebie był święty, Kto by ná was rękę wzniosł, áby był przeklęty. Ktory by nieprzyjaciel ná was sie poruszył, By go Pan Bog z rámienia swojego ogłuszył. [brak zakończenia - w druku brak kart H3-I3] [brak począku - w druku brak kart H3-I3] Wasze szczęście, nieszczęście, spolne z námi będzie, W złych i w dobrych przygodách, zástąpim was wszędzie. Prowadź was, Panie Boże, prostymi drogámi, Byście się oglądáli, w dobrym zdrowiu z námi. Rzecz posłów przed księżną, to jest, przed Polską Ziemią, nászą mátką: Przyjecháliśmy ktobie, mátko miłościwa, Bądź nád żeńskim narodem nászym litościwa. Posłały nas do ciebie, násze przyiaciółki, Byś nas ták spráwowáłá, jáko mátká pszczółki. Patrząc ná ty dzisiejsze, obłędliwe czásy, Gdzie krzywdá z świętą prawdą, śmie chodzić zápásy. A ná poły zły z dobrym, świátá używáją, Wszeteczni przed cichymi, wszędzie przodek máją, Żadnej spráwiedliwości u práwá nie mamy, Poki mężowie rządzą, jej nie doczekamy. Widzim, iż o dobry rząd mężowie nie dbáją, Bacząc, jákie drogości, ustáwy nie máją. Jáko wielkie posági, tych czásow powstáły, Wiele dziewek ubogich stąd domá zostáły. Ná wszystki zbytki świátá młodzi sie událi, Drudzy z máłżonek swoich száty poprzegráli, Ná ostátek nie máją nád kim by się mścili, Jedno by żony swoje, opiwszy się, bili. A drudzy je już w klózách w więzieniu chowáją, Ledwo kęs chlebá z wodą oknem jeść podáją. A jeszcze by nie ták żal, by jácy łotrowie, Ale jeszcze gorszy są w tej mierze pánowie. Swą cnotliwą małżonkę, zháńbiwszy porzuci, A do inej niecnoty, obróci swe chuci. Dawáją nam ochmistrze, by ślepe nas wodzą, Stáre, chore, gárbáte, co nam pod nos smrodzą. Ná ostátek nas máją za praczki, kuchárki, Dobrze, że nam nie każą robić do grábárki. Dziś nam rády státecznej od ciebie potrzebá, Nas wgániáją do piekłá, sámi chcą do niebá. Prosimy cię pokornie, chciej wálny sjem złożyć, By się mogłá nászá rzecz co dzień lepiej mnożyć. Potwierdź nam artykuły, potwierdź też i práwá, Aby mogłá rządniejsza u nas być ustáwá. Rozdaj też nam urzędy. Według swej godności, Káżda będzie rządniejsza niż mąż w swojej włości. W pokoju lud spráwowáć, spráwiedliwość czynić, Ná wojnę, okazánie, kiedy trzebá wynić. A my tobie będziemy z powinności służyć, Chłopi będą na żywność rolą pługiem płużyć. Jedne z swoich urzędów, drugie z státku swego, Pojedziemy, gdzie trzebá, z rozkazánia twego. Mátká Polska dáje odpowiedź: Wdzięczne nam jest, posłowie, wásze przyjechánie. Obróć, Boże, w dobrą rzecz, z umysłu stáránie. Wielkich rzeczy żądacie, wielkiej rády trzebá, Ześli nam Duchá Swego, Pánie Boże, z niebá, Aby ten naród żeński, záchowáły w cnocie, Nie był dálej ná świecie w niesłusznym kłopocie, Aby swą wolność miáły, jáko wolni ludzie, A dálej nie chodziły boso po tej grudzie. [w druku brak 6 kart: K1-L2] Tákież czynić biskupom, księdzu, kápitule, Aby więcej nie chodził do pánny Orszule. Mówi Bóg w świętym piśmie: drzewo niepożytne, Które płodu nie dawa, z ogrodá ja wytnę. Artykuł XVIII. O obronie. Będziem, zá łáską Bożą, mieć lepsze obrony, Gdy je postánowimy miedzy sobą żony, Ná ktorychesmy pirwej, wiele utracáli, Bo pobory káżdy rok márnie obracáli. Widząc, iż to królestwo w skárby jest ubogie, Nieprzyjaciel poselstwá wskazuje nam srogie. Przestáć musim kopánia, kominów murowáć, A w polu pod namiotkiem, żywoty záchowáć. Tám tárgi, szynkowánia i wszelkie żywności, Ustáwić, áby wieźli do nas ze wszech włości. Jeśli by się gwałtownie które obchodziły, Przywiązawszy do kołá, będziem táką biły. Nie ták jáko u nászych, wszystká spráwá zgásłá, Nie mász straży, kárności, nie rozdáją hásłá. Piją, huczą, wołáją, ogień wielki gore, Przeto niepożyteczne walki ich niespore, Łácno wiedzieć tych spráwę, co ták poczynáją, Bo szpiegów áni strażów przed sobą nie máją. Nie umieją objecháć nieprzyjacielskiego Wojská, áni zásádek czynić przez chytrego. Niestworność, nieżyczliwość, pychá im pánuje. Przeto się ich posługá dobra nie nájduje. Da-li Bóg, my lepiej w to niż oni tráfimy, Iż nieprzyjacielowi swemu odeprzemy. Jedno tego potrzebá, by káżda słucháłá, Jáko nam miła mátká będzie náuczáłá, Której jeszcze ná sejmie, z prośbámi spytamy, Jáko z nieprzyjacielem káżdym wálczyć mamy. Artykuł XIX. Okázowánie. Ale pirwej niż się tu, co pocznie dobrego, Káżda z powinowáctwá i z imienia swego Okaże swą gotowość, męstwo swe rycerskie, Czynić z nieprzyjacielem jáko żony perskie. Okażem się z osobná, w Medyce ná błoniu, Chłopi piechotą pójdą, żeńska płeć ná koniu. W szykowániu rządnie stać, równo z drugą ciásno, Koniá ścisnąć nogámi, wejźrzeć w oczy jásno, Nie ukázáć po sobie złej myśli i stráchu, Drzewcem w chłopá uderzyć: „Otóż tobie bráchu!” A potym do kończyrzów, tyłem bić ty chłopy, Ujźrzysz z koni polecą, ják od wiátru snopy. Jákie konie mamy mieć, o tym pogádajmy, Wielkim szkápam wácháwym, tákim pokój dajmy, Nośmy ná nich namioty, páncerze, obroki, Nie trzebá inych wozów, ná nich nieść tłumoki. Wdowy niechaj wsiadáją ná tureckie konie, Mężátki ná báchmáty, im ná práwej stronie. Zásie po lewej stronie, stáną násze corki, Będą wsiádáć k tej spráwie ná końskie máciorki. Ani jeździec, áni koń nie przedzierżykoń nie przedzierży wody wody. Lekkie jeździć ná strażą, ná haki zasadki, Przywieść nieprzyjacielá w pośrodek gromadki. Biegáć jáko mártyres, bo im to przystoi, Trzy rázy się obróci niż chłop raz we zbroi. Wszákeśmy też widzieli, nászych okazánie, Lepiej się tu okáżą pánny, wdowy, pánie. Którzy u nich nawięcej dóbr swych zutrácáli, Ci się w ten czás naświetlej z pocztem okazáli. Jáko sroczki, pawowie, świetlno się być zdáli, Ale kohutow mało, co by się z kim klwáli. Więczsze poczty nas będą, niż nászych brodaczów, Kiedy ze wsi nábierzem niewiast od oraczów. Gdzie się jeden urodzi syn, sześć dziewek będzie, Przesádzimy je pocztem, ku potrzebie wszędzie. Káżdej miejsce dawamy, choć z prostego rodu, Która ná chłopie wygra, hárcując zawodu. Artykuł XX. O poborze. Naszy kmiecie dawáli nieznośne pobory Musiał ná to drugi zbyć dwu wołu z obory. Chcąc my kmiotkom folgowáć i swojemu stanu, Po dwu groszu matce swej złożym ná rok z łanu, A oná nam powinná zá to rádzić będzie. Gdzie się kolwiek obrócim, dáwáć żywność wszędzie. Artykuł XXI. O Cygániech. Widząc wielkie złodziejstwo przez łotry Cygány, Osádzajmy je w polách od tátárskiej ściány. Zbudowawszy im twierdze, dla swych záchowánia, Niechajby tátárskiego strzegli przebywánia. Żywnością je opatrzyć, przydzie im to snádnie Zdobywáć sie ná konie, Tátárom niech krádnie. Gdy już będą mieć swoje nadolne posády, Támże, czárcie z pogánem, używaj swej zwády. A dla lepszej pewności, pobierzem im dzieci, Tedy sie to łotrowstwo, dla nich nie rozleci. Artykuł XXII. O monecie. Monetá áby byłá w swej ziemi kowána, A po wszystkim Krolestwie jáwnie obwołána. Z rudy swej przyrodzonej, naszej miłej mátki, Potrzebniejsze-ć żelázo, niżli srebrne státki, Bo tu w tej ziemi skárby nie pánują drogie, Jedno rudy ołowne, á żelázo srogie. Pobráć skárby z kościołów, á kowáć mynicę, Lepiej niżli bogácić kápłańską piwnicę. Może być (Bog nie hárdy) záwżdy Boża chwałá, W kościele przy kielichu i krzyż z kontryfałá. Artykuł XXIII. O zjednoczeniu Litwy z Prusy. Przyłączmy k sobie w jedność Litwę, dzikie Prusy. Powiedzieć im, iż máją przed sobą dwá musy, Albo ciągnimy równo, álbo daj pobory, A nie daszli, podzisz precz z matczynej komory. Który wstąpi ná urząd, by pálcy popráwił, Słucháć nas przełożonych, gdzie każą sie stáwił, I wszystko podejmowáć, co starszy rozkażą, Wszyscy páná srogiego, dobrze sobie ważą. [brak 3 kart - M1-M3] Albo puść ná nie strzelbę, dziáłá, árkábuzy, Będziesz gonił po lesie ony gáłáguzy. W grodziech swoje obrony wszystki pokłádáją, Swego przełożonego z pilnością słucháją. Wierni są pánu swemu, bo w wielkiej kárności, Knucim biją ledá ocz, bez wszelkiej litości. Nie dáją sie przenájąć zá żadne monety, Bo u nich káżdy zmiennik z narodem przeklęty. Lud hárdy, niczemny, w postáwie swej głupi, Nie trzebá mu wiáry dáć, bo fáłszem okupi. Nie zwiodą oni z nászym ludem zbrojnym bitwy, Tylko w lesie obrąbią, gdy k nim jedzie z Litwy. Głód, mór, zimno, niewczesność nigdy im nie szkodzą, Bo sie oni w tej nędzy pospolicie rodzą. Jáko w Moskwi zamków dobywáć, Jáko macie pod Moskwą swoich zamków dostáć, Powiem wam, jedno chciejcie mej náuce sprostáć. Ináczej dziś niż pirwej ty rzeczy przychodzą, Wszystki czterzy żywioły k tej spráwie przywodzą. Ziemiá pirwszy element, Z ziemie napirwej szańce w nocy podziáłáją, Potym stołę háwerze pod párkan kopáją. Támże prochy zásádzą, by rum uczyniło, Aby sie do tej dziury k szturmu przypuściło. Ogień wtóry element. Drugie zásie misterstwo puszkarze dziáłáją, Ogniste kule w zamek z możdzerzów puszczáją. Ták narychlej moskiewskie zámki popalicie, Kiedy dobrze ogniste kule przypráwicie. Wiátr trzeci element. Wiátrem zásie ták drudzy zamkow dostawáją, Ścierwem z wiátru párkány w koło ostáwiáją. Tam miedzy obegnáńce mór sie prędko rzuci, Zdycháć będą od smrodu, ktory go zácuci. Wodá czwarty element. Gdzie miasto leży w rowni, nád jákim potokiem, Niżej zástáwić potok, wytopi je skokiem. Jeśli groblą wysoko ná dole usypie, Ták sie z miástá dla wody co żywo posypie. Jeśli sie wam nie zdárzy tákowa náuká, Toć wászá napewniejsza będzie ná to sztuká. Oblec nieprzyjacielá, nie puszczáć żywności, Nie może tám długo trwáć káżdy lud w wielkości. Moskwy wszędzie ná zamcech będą tłumy wielkie, Prędko strapi głód, nędzá przyrodzenie wszelkie. Ale moi synowie, co tylko pátrzáją, Łupów, wjázdów, á zamek dáleko mijáją. Iż słyszał pukawki, ná Połocku łoni, Ali nász z płochą spráwą co nadálej stroni. Tego fortelu nie wie, gdzie wiele pukáją, Już tákie obegnáńce po woli miewáją. Bo pukáją z bojáźni, chcąc lud precz zápłoszyć, Gdy mu prochów nie stánie, musi sobą wróżyć. Ná tákowe pukánie zdziáłáć w sukniách cienie, Jáko draby przy szańcoch, spostáwiáć przy ścienie. Niechaj stoią ná paloch, zdziałáć im rusznice, Pojdzie k nim gęsta strzelbá z zamku, z hakownice. Używiesz krotochwile, śmiejąc sie zá szańcem. Jedno umiej poczynáć z tym wesołym tańcem. Dawszy sie im do wolej kilko dni nápukáć, Potym ná nie fortelów, ze wszystkich stron szukáć. Umieć sie podszáncowáć, stać ná dobrym rázie, Gdzieby był, pátrzájącym z błánkow ná przekázie. Drugim leźć po drábinkách álbo iść k szturmowi, Niech sie chwieje fortuná, przyjdzieć k rozumowi. Szańce, dziáłá. Toć są szańce naprędsze, litewskie kolásy, Gdy w nie ziemie nátłoczysz, stoją zá tárásy. Gdzie chcesz prędko przytoczysz, okopasz je w nocy, Májąc kilko tysięcy drabów ku pomocy. Jeśli dostátek kolas, stáwiaj je sowito, Osypuj je z obu stron, by ich nie przebito. Opátrzywszy już dobrze dobrą spráwą száńce, Wielkiej i máłej strzelbie, poczynicie kráńce. Tám według proporcyjej, postánowić dziáłá, Dobrze, áby sie tego káżda uczyć chciáłá. Nie záwżdy cudzoziemcom tego sie zwierzajcie, Sámy tej wszystkiej spráwy pilnie doglądajcie. Wiele tych cudzoziemców, co listy strzeláją, Którzy z nieprzyjacielem tájną zmowę máją. Zwłaszczá ci Niemczykowie uczynią to rádzi, Dla gieldy do przeciwney strony sie przysádzi. Pirwej szlęgi wypálić, á potym kártány, A zasie będą pádáć ony ich párkány. Kiedy dziáło wypalisz razy dwá borzące, Chłodź je rychło czym chłodnym, bo będzie gorące. Bez przestánku ze wszystkich dział strzeláć około, Z tyłu, z przodku, tám i sám, podawájąc czoło. Jáko wiele do dziáłá sypáć prochu macie, Jeśli spráwny proch będzie pierwej to obáczcie. Nie syp, co kulá waży, ále co rozumiesz, Nábij dziáło, pátrz miáry, strzelaj, jeśli umiesz. Jeśli proch párkan z gruntu ná stronę rozrzuci, Tám sie káżda do dziury ku szturmowi rzuci. Idź chyłkiem położywszy páwęży po sobie, Zákrywszy głowę, piersi, z przodku ręce obie. Idźcie jedny po drugich, z swemi proporczyki, Idźcie przedsie choć mylą strzelbą wásze szyki. A drugie ręczną strzelbą máją was rátowáć, Co narychlej proporzec ná párkan wpráwowáć. Aby drugim do tego dáły pewne znáki, Będzie dobra posługá, będzieli rząd táki. Drugim obyczájem przez ogień. Drabów kilo tysięcy, niechby mieli niecki, Hrube, mocne, lipowe, iść z nimi w przecieczki Pod párkan, włożywszy je ná swoje rámioná, Iść skokiem schyliwszy sie, májąc swe známioná. Położ koniec ná ziemi, drugi ná párkánie, Záłoż ogień z sáletrą, nic ci sie nie stánie. Odbież skokiem wszystkiego, niech powoli gore, Jeśli suchy czás będzie, będą ognie spore. Nie zágási go wodą, pod oną pałubą, Chocia ná to uderzy, kloftą z wierzchu grubą. Gdy tą spráwą pojdziecie, w koło miástá ná nie, Wnet ukażą przymierza, známię ná párkánie. Drugim obyczájem strzelbá. Mieć możdżerze po temu, mieć k nim kule wielkie, Które w mieście przebiją budowánie wszelkie. Ludzi wiele pobiją, stłuką domy, dáchy, Będą ná obegnáńce niemáłe przestráchy. Ale tám więcej godzić, gdzie prochowe lochy, Obszywszy kule płotnem, zápali w nich prochy. Kulá ma być kámienna, jáko cebr ná wielkość, Miej ná to ważkę mierną, kędy trzebá náprość. Jáko ogniste kule dziáłáć. Nuż zásie ják ogniste kule dziáłáć macie, Náuczę was, jeśli mię pilno posłuchacie, Trzebá płotná, sáletry, siárki, nici, smoły, Nie trzebá więcej chodzić do puszkárskiej szkoły. Uczyń jákoby piłę z płótná sowitego, Záwiń w to z tych máteryj prochu niespráwnego. Obszyj to jáko piłę, mocnymi niciámi, Obciągni mocno ze wszech stron, z konopi stryczkámi. Rozpuść smoły dostátek w kotle, á w tym máczáj, Ale sie ná to pirwej tám dobrze rozbáczaj. Aby czopek w tę kulę áż do prochu wetknął, Pirwej niżeś sie kulą onej smoły dotknął. Bo tą dziurą, wyjąwszy czopek, ogień dojdzie, Tám w możdżerzu, gdy włożysz, iż ku górze pojdzie. Które, gdy ták wystrzelisz, á tráfisz ná dáchy, Jeśli ich wiele puścisz, zápalą wnet gmáchy. Możesz tákowe kule dziáłáć rozmáite, Abyć nikt nie przekáżał, idź ná miejsce skryte. Przyczyniaj w nie oleju, by gorzáły dłużej, Im je namocniej zwijesz, tym polecą dużej. Jeszcze wam máteryją drugą, lepszą powiem, Czego mistrz puszkarz nie wie, dobrze to ná nie wiem. W ten proch, co w kulę sypiesz, przyczyniaj bursztynu, Dosyć go w Gdańsku bywa, pokost z niego czynią. Gdy ji stłuczesz z sáletrą, á poczynisz kule. Srogi ogień ukaże, pocznieszli w tym czule. Szypy ogniste. Tymże też obyczájem i szypy dziáłáją, Z kusz álbo z arkábuzow ná dáchy strzeláją. Stłucz sáletrę i węgle, kęs żywice, siárkę, Ustáwiwszy tym rzeczom, ná to słuszną miárkę. Przyłożyć to do szypu á płótnem obłożyć, Ściągnąć dobrze niciámi, á w smole omoczyć, Tákież czopek z wierzchu mieć, wyjąwszy, zápálić, Zápali, gdzie sie może do dáchu przywálić. Jáko dziáłáć race. Jeszcze druga náuká, jáko dziáłáć race, Ale to są k tym rzeczam máło płátne prace. Nákręć trąbek z pápieru, formę udziáławszy, Záwięzuj je ná końcu, ná stypułek wzdziáwszy. Nábijajże je prochem, stypulikiem onym, W swej formie, prędkim, miałkim, á nie stánowionym Przywięż laskę pod wagą, á zápal od dziurki, Pojdzie wzgorę ku wiátru, poki zstáwa rurki. I tym zamek zapali, dobry mistrz towárzysz, Gdy báwełny przyczynisz, w prochu ją uwárzysz. Jeśli puścisz ku górze, przeciw wiátru pojdzie. Zápali tym na dáchu, gdzie do miástá dojdzie. Jáko proch dziáłáć. Proch do rusznic nalepszy tákowy dziáłájcie, Jeśli dobra sáletrá, pirwej oglądajcie. I węgle z młodych laszczek, dobrze wypalone, Toć grunt w rycerskich rzeczách, ná wszelką obronę. Weźm sáletry sześć części, ále jednę siárki, Węgla tákież jednę część, przyczyń kęs bez miárki. Stłucz to społu w możdżerzu álbo zwierć w donicy, Albo przypraẃ ná wodzie, stępy we młynicy. Zákrápiaj często wodą, by sie nie kurzyło, Chceszli, też octem kropić, by sie stanowiło. Siekaj á siej przez durszlák, áby był ziárnisty, Jeśli dobra sáletrá, będzie z niej proch czysty. Jáko bronić zamków. Gdy macie zamków bronić, ták też uczynicie, Hrubej, prostej dębiny w zamek náwozicie. Z której strony párkány osłábiałe znacie, W koło je tą dębiną gęsto ostáwiajcie. Końce odwieść dáleko od muru u dołu, Ale wierzchy máją stać, równo z murem społu. Po onej pochylonej ná ukoś dębinie, Nie ostoi sie kula, szlozem sie precz winie. Szkody żadnej nie weźmiesz w murze i párkánie, Możesz stać zá dębiną, strzeláć śmiele ná nie. Nie strász z przodku, nie pukaj, nie psuj prożno prochu Cicho sobie poczynaj, nie bój sie popłochu. Gdy sie już ubeśpieczą, co zá murem stoją, Będą sie domniemáwáć, iż sie zamku boją. Gdy już ujźrzysz potrzebę, puszczaj strzelbę ná nie, Coś zámieszkał przez on czás, zá twą szkodę stánie. Jeśli sie też kopáją pod mury, párkány, Kopajcie sie przeciw nim, pod mur álbo ściány. Zasadźcież strzelbę wielką, pod párkánem w dziurze, Aby szkodá nie byłá, w ściánie álbo w murze. Jeśli miejscá nie czujesz, gdzie oni kopáią, Stáwiaj ná mur miednicę, pátrzyż gdzie brząkáją, Po brząkaniu wnet poznasz, w którą idą stronę. Gdy już miejsce obaczysz, czyń táką obronę, Jákom wyższej uczyłá, zásadź strzelbę ná nie, Uczyniliby dziurę w murze i párkánie. Jeśli kule ogniste, puszczáją ná dáchy, Zmiátáj je precz łopátą, bo zápalą gmáchy. Nie daj ná drzewie gorzeć, wszák to przyjdzie snádnie, Szkody żadnej nie czyni, gdy ná ziemię spádnie. Ná kule wielkie kámienne, co z możdżerzów puszczáją. Jeśli też kámiennemi kulámi strzeláją, W zamek z niemáłą szkodą z wierzchu więc pádáją. Jakom pirwej uczyłá, dębinę stáwiajcie, Co nahrubsza może być, pod nią sie chowajcie. Przeciw szturmu. Jeśli też chcą ku szturmu do wybitej dziury, Uczyńcie przeciw dziurze pod samemi mury. Wielki doł i głęboki, będą weń pádáli, Gdy to ná zad obaczą, będą wnet pierzcháli. Tám sie ich jáko wilków w dole nábijecie, Jeśli wszego dostátek w zamku mieć będziecie. Umiáłábychci więcej wam tego powiedzieć, Aleby nieprzyjaciel wász o tym mógł wiedzieć. Jákie wrożki, wietrunki ktemu macie miewáć, Nie chcę teraz o tákich rzeczách jáwnie śpiewáć. Upominánie mátki do stárszej głowy. Już ná ten czás, córuchny, macie dosyć o tym, Drugie rycerskie spráwy, nápiszę wam potym. Toć wam napotrzebniejsze ná ten czás náuki, Pilne, czujne á spráwne, z posłuszeństwem sztuki. Opuściwszy swe własne spráwy i pożytki, Przeciw nieprzyjacielom gotowe być wszystki. Ciebie też upominam, miła stársza głowo, Aby miáłá od wszystkich záwżdy dobre słowo. Wielkać to rzecz król u nas, wielka jego rádá, Jeśliby w czym wystąpił, wszem szkodliwa wádá. Jako pręt nád dziecięciem, kij nád chłopem wisi, Ták miecz goły nád królem ná cienuchnej nici. Nigdy nie jest przespieczen, ma być záwżdy zbrojny, Chociaby chciał, nie może być ná swym spokojny. Nie sadź sie ná swój rozum, áni walcz w swej skórze, Wystaw zbrojne rycerze, cnotliwe, ku górze. Nie pátrz ná zacność domów, áni ná ich grozy,Ale kto dobrą spráwą, pospólną rzecz mnoży. Temu bądź przychylniejsza, tego miewaj w rádzie, Co wiosek nie kupuje, nie ma kupiej w skłádzie. Ani owych co sie z win dobrych, mocnych, chłubią, Piją z gośćmi weseli, á chudzinę skubią. Niech sie káżdy weseli z swej spráwiedliwości. Ná wszystki mężobójce nie miewaj litości, Nie chce pan Bog przepuścić tákowej kráinie, Gdzie przez stárszych niedbáłość niewinny lud ginie. Niechaj sie ciebie boi káżdy twój poddány, Niech rozności nie będzie miedzy szláchtą, pány. Gdyż wszyscy jedno práwo, jednę cenę máją, Chocia ukłon, ućciwość możniejszemu dáją. Miej ná dobrym baczeniu dobre urzędniki, Wyżeń od swego dworu błazny pochlebniki. Stárostowie w gránicách niechaj báczność máją, Szláchcicom sie ubogim, dobrze záchowáją. Nie zásmucaj żadnego, gdy cie o co prosi, Jeśli dobrym umysłem k tobie swą chuć wznosi. Znáćci serce uprzejme, znáćci go po chodzie. Kto cnocie nie folguje, dufájąc urodzie, Już tám hárdość przeważa, już z kloby wychodzi, Przeto sie wzgorę wspina, nád inym przewodzi. [brak zakończenia]