Wielki one skutek mają. Tym, co właśnie wspólnymi modlitwami, tej cudownej opiece Bożej i Matki Najś.[więtszej] mamy do zawdzięczenia, że dziś jestem przy życiu. Scena w bunkrze chorzowskim była tylko uwerturą – wstępem do prawdziwego aktu tragedii, jaki rozegrał się w lagrze. Jako Pflegern Krankenbau przez blisko 10 miesięcy patrzyłem wprost śmierci w wazy. Obok najcięższych i zaraźliwych chorób jak grypa, czerwonka, tyfus brzuszny i plamistyTyfus plamisty - choroba zakaźna o ciężkim przebiegu, której ofiarą padło kilkadziesiąt tysięcy więźniów Auschwitz, wywoływana przez bakterie przenoszone przez wszy pasożytujące na gryzoniach (szczurach, myszach). Pierwsze objawy są widoczne po kilku dniach od zakażenia: pojawia się wysoka gorączka i wysypka w formie czerwonych plam na skórze, następnie dochodzi do zmian w układzie nerwowym, naczyniach krwionośnych i sercu. W latach drugiej wojny światowej nie były jeszcze dostępne skuteczne leki (antybiotyki), więc przetrwanie choroby zależało od indywidualnej odporności organizmu – do samoistnego wyzdrowienia mogło dojść po około czterech tygodniach. Początkowo lekarze SS nie przywiązywali większej wagi do zwalczania przyczyn tej choroby. Dopiero zgon naczelnego lekarza obozowego w maju 1942 r. i zachorowania wśród esesmanów zmusiły władze obozu do podjęcia środków zaradczych. Należały do nich przede wszystkim: masowe selekcje do komór gazowych chorych na tyfus, częstsze dezynfekcje odzieży, odkażanie baraków mieszkalnych oraz kąpiele więźniów w łaźniach. Epidemię tyfusu udało się opanować dopiero w 1944 r., durchfall itd., które bez litości masowo pociągały nadwątlone młode i sterane wiekiem organizmy ludzkie – przechodziłem, dotykałem się, niosłem pomoc, nie zarażając się, nie ulegając ani na chwilę jakiejkolwiek chorobie. Czyż to nie cudowna opieka Boża? Co więcej – z narażeniem własnego życia nosiłem tym biedakom pomoc duchową. Codziennie odmawiałem wspólnie ze salą pacierze wieczorne, połączone z aktem żalu doskonałego i błogosławieństwem kapł.[ańskim]. Przez cały czerwiec codziennie litania do Serca Jez.[usowego], spowiadałem pragnących spowiedzi – rozgrzeszałem z bliska i z odległości gdziekolwiek i kiedykolwiek konieczność tego wymagała. Przykład: wchodzę na salę chorych odwiedzić kolegę. Ktoś w kącie wije się w konwulsyjnych bólach na łożu śmierci. Pozagrobowym głosem jęczy księdza... księdza... Podskoczyłem – Spowiedź z 38 lat życia, załatwiłem dobrze, rozgrzeszyłem. Następnego dnia dowiedziałem się, że w godzinę po moim odejściu zmarł. Z majestatem spokoju i radości na twarzy. Takich wypadków miałem mnóstwo. Czyż prośby wasze bez skutku?