Właśc. Oskar Katzenellenbogen (1876–1942), dziennikarz i krytyk literacki. Jego sylwetkę nakreślił Józef Wittlin we wspomnieniowym eseju Mój Lwów: „Jego prawdziwe nazwisko brzmiało: Katzenellenbogen i śmieszyło ludzi słabo orientujących się w niemieckim średniowieczu. Stoi nad Renem, jeśli go nie zbombardowano, warowny zamek grafów Katzenellenbogenów z XIV w. Jako «sponsor» największego Niemca w średniowiecznej liryce, Herr Waltera von der Vogelweide (1170–1230), występuje również jakiś Katzenellenbogen. Ostap Ortwin nie był hrabią, lecz trudniej o bardziej arystokratyczną postać i duszę. A co się tyczy sponsorowania poetom, po prostu tym się trudnił. Odkrył Staffa, utorował Stanisławowi Brzozowskiemu drogę do sławy, a zwłaszcza do zrozumienia. Był znakomitym krytykiem, ale nie chciało mu się pisać. Jeśli nawet chciał, nie miał na to czasu, ponieważ bezustannie czytał. Czytał wszystko: od Spenglera i Bendy aż do artykułów wstępnych w każdym piśmie codziennym. Swoje opinie zwykł był wyrażać głośnym krzykiem, od którego trzęsły się duże szyby kawiarni «Roma». Tam przeważnie siadywał w godzinach wolnych od pracy zarobkowej. Przed pierwszą wojną był redaktorem wydawnictw Połonieckiego, w czasie wojny austriackim sędzią wojskowym, potem majorem w polskim korpusie sądowym, potem urzędnikiem Targów Wschodnich. Każde zajęcie traktował poważnie i śmiał się z wszystkich i z samego siebie. Tak jak on, chyba tylko olimpijscy bogowie umieli się śmiać. Ortwin, ostatni prezes lwowskiego Związku Literatów, był, zdaje się, jedynym polskim pisarzem pochodzenia żydowskiego, przed którym cofały się z rewerencją bałwany antysemityzmu. Zdawało się, że w ogóle jest nietykalny. Wysoki, barczysty, siwy, smagły, z krzaczastymi brwiami i czarnym kozackim wąsem, już samą swoją prezencją paraliżował zapędy kanalii. Beształ policjantów, którzy chcieli go legitymować za głośne po nocach wygrażanie się futuryzmowi na sennych ulicach Lwowa. Zbesztani policaje salutowali go jak najwyższego swego zwierzchnika. […] W roku 1942 okazało się, że Ortwin nie jest nietykalny. Wielką i rogatą duszę wypędzili Niemcy z tej «pańskiej» postaci” (J. Wittlin, Mój Lwów, Nowy Jork 1946, s. 31–32).