że nie byłem obecny na sali i nie zameldowałem stanu chorych? Lecz próżne były te obawy. Umysły zaprzątnięte były czymś innym. Po wyjściu komisji, wchodzę na salę. Dowiaduję się, że 5 zostało wybranych. Koło południa skończono wizytację. Ach, cały szpital poruszony. Po cóż ten przegląd? Po cóż wybrano tyle numerów? Z mojej sali zabrano 30 – mówi jeden pielęgniarz – z mojej 40 chwali się drugi; u mnie cały oddział gruźliczy 75 krzyczy trzeci. Ale po cóż? Dostaną lepsze jedzenie komentuje ktoś z prawa – "wyjadą do Kuratorium" wywodzi inny z lewa. W istocie nie wiedziano nic pozytywnego. – Mijały godziny po południowe. Koło godz. 4 przyszła wiadomość: oddać karty chorobowe zapisanych w kancelarii głównej szpitala. Zbliża się kolacja; wydajemy porcje chlebowe. Nagle k.[oło] godz. 6 rozkaz: "Wyprowadzić wybranych przez Kom.[isję] na podwórze szpitala"! Ponieważ moi byli strasznie osłabieni, spieszę po nosze. Na noszach wynosimy jednego po drugim na plac szpitalny, który w oka mgnieniu zaroił się. Koło 300 chorych w lekkich koszulach i kalesonach, stojąc, siedząc lub leżąc czeka na dalsze rozkazy. Prowadzić do karnej kompanii, krzyknął ktoś na przedzie. Zadrżałem dosłownie – zadrżałem z przerażenia. Zbladłem jak ściana. Wnet jednak uspokoiłem się. Koledzy tłumaczyli mi, że w SK /karnej kompanii/czekać będą na nocny transport. Bierzemy