Niech żyje Chrystus Król!
Najukochańsza Ciociu i Wuju Janie! O drugiej stronie medalu życia obozowego chciałbym Wam słów parę skreślić, byście choć słabe mieli pojęcie tego, co tutaj się dzieje. Nie jestem poetą z urodzenia, ani też nie mam talentu pisarskiego. To, co piszę jest proste, szczere, prawdziwe. Niech Duch św. oświeci mój umysł, bym nie minął się z prawdą, a Matka Najśw. [iętsza] niech dopomoże mi w tym dziele.
Trzeci rok mija, kiedy nad wielką Polską zaszło słońce. Noc zaległa polskie ziemie – ciemna, ponura, upiorna noc. Tysiące synów Polski zginęło na szlakach bitew, zapisując czarnymi zgłoskami zgliszcza i na kartach historii. Tysiące – jak gwiazdy na firmamencie niebieskim – rozproszyło się po globie ziemskim, różne przechodząc koleje życia swojego. Tysiące wreszcie powędrowało do obozów śmierci. O zgrozo! Mówię do obozów śmierci, bo większość, która tu przyszła już nas opuściła, nie mogąc wytrzymać pod obuchem ciemiężcy, pod brzemieniem surowych, wprost brutalnych warunków życia obozowego. Opuściła nas i poszła... na wolność! „Kto przeżyje wolnym będzie, kto umarł - wolnym już” – te słowa Warszawianki całkowite tu mają zastosowanie. Czyż można wątpić że w niebie wieczną cieszą się wolnością?