Mijały dni: sobota, niedziela, poniedziałek... W życiu lagrowym nic się nie zmieniło. Ten sam monotonny tryb życia, jak gdyby nic nie zaszło. W poniedziałek wieczorem przyszedł rozkaz: "Wszyscy pielęgniarze po drugim gongu /dzwon na środku placu lagrowego/ ustawić się mają przed szpitalem. Kiedy ciemna noc zaległa obóz a cisza grobowa zapanowała na blokach, idziemy uformowani w piątki – w kierunku kompanii karnej. Wiedzieliśmy, jaka czeka nas praca. 2 rolwagi stały już na podwórzu SK. "Jedni niech wyciągają z bunkra, drudzy zwlekają łachmany, trzeci niech ładują na rolwagi". Tylko sprawnie, po cichu. Rozkaz wydany! Ech jak straszny oczom naszym przedstawiał się widok! Ciała zatrutych sine, płatami całymi zdzierała się skóra. Twarze wykoszlawione z bólu, nozdrza wysadzone, ręce podrapane. Trupi smród rozkładających się zwolna ciał, zatykał dech. Myśl, że to nasi koledzy – bracia Polacy – z którymi przed paru dniami cieszyliśmy życiem – wzdrygała, targała sercem. Dziwny uderzył mnie widok, o którym uważam za słuszne nadmienić. W jednej z cel nad wszystkimi góruje postać trupa z podniesioną ręką, jakby nią grozić chciał bezecnym zbrodniarzom, jakby powiedzieć pragnął: Krew nasza woła do nieba o pomstę. Nie trwało długo