Kilka uwag nad projektem i próbami SŁOWNIKA MICKIEWICZOWSKIEGO
Materiał na
Słownik języka A. Mickiewicza nadesłany w formie tymczasowej pozwala na fragmentaryczne i tymczasowe uwagi krytyczne. W każdym razie jest go na tyle, że daje podstawę do rozpatrzenia spraw dość zasadniczych. Nie wchodząc w kwestie językoznawcze, wykraczające poza ściślejszą mą kompetencję, pozwolę sobie poruszyć te, które więcej obchodzą historyka literatury.
1. Całość dzieła ma nosić tytuł:
Słownik języka A. Mickiewicza, a to nad czym dyskutujemy, ma stanowić część I pt. Słownik twórczości poetyckiej A. Mickiewicza. Część II ma najwidoczniej objąć twórczość prozaiczną. Kwestionuję ten podział i tytuły.
Najpierw dlatego, że sami redaktorzy w wykonaniu się go nie trzymają. Prócz utworów wierszowanych objęli swym materiałem także i prozaiczne: przedmowy do dzieł (
Konrada Wallenroda, III cz. Dziadów,
Giaura) oraz objaśnienia do nich (
Grażyna, Sonety Krymskie,
Konrad Wallenrod,
Pan Tadeusz,
Giaur), a więc operują częścią materiału, który powinienby sensu stricto należeć do t. II, a ze względów merytorycznych tam się przenieść [?] nie bardzo daje. Jest to wykroczenie poza ramy tytułu.
Przy tym wykroczeniu to ni[e] wydaje się konsekwentne.
Słownik uwzględnia w t. I przedmowy do
Wallenroda, do
Giaura, ale nie zdaje się, żeby uwzględniał przedmowę do Ballad i romansów, a na pewno nie uwzględnia przedmowy do wydania petersburskiego 1829 r. O krytykach i recenzentach warszawskich.
Wykroczenie drugie poza ramy tytułu widzę w tym, że redaktorzy objęli tomem I taki duży utwór prozaiczny jak Księgi narodu i pielgrzymstwa. Argument, że jest to utwór pisany prozą artystyczną, odmiennego pokroju jak potocznie narracyjna, nie ma wagi, skoro nie uwzględniono takich utworów prozaicznych, pisanych również prozą artystyczną, jak Słowa NMP, Słowa Chrystusa, jak Skład zasad, czy przekład hymnu Veni Creator.
Tytuł zatem jest nieścisły, tom obok poezji obejmuje również prozę artystyczną, aczkolwiek nie całą.
2. Prócz nieścisłości w tytule zarzucić można tak pojętemu tomowi błędne oznaczenie kryterium doboru. Słuszna jest decyzja, że
Słownik języka A. Mickiewicza obejmować winien dwie części, ale sformowanie tych części dokonane być powinno na innej zasadzie niż proponowana.
Mickiewicz rzeczywiście miał w użyciu dwa języki, jednakowoż nie: poetycki i prozaiczny, ale: literacki i potoczny. Różnią się one między sobą dość wyraźnie.
Język potoczny poety, wzięty z Nowogródzczyzny, pod względem fonetycznym, leksykalnym i składniowym odbiega dość znacznie od języka ludzi środkowej, zachodniej czy południowej Polski. Nasycony jest regionalizmami i archaizmami, żywymi tam dłużej niż w reszcie polszczyzny, białorutenizmami, rusycyzmami itp. Nie można zaprzeczyć: wiele z tej jego mowy potocznej, regionalnej, weszło również w tworzywo językowe jego poezji i nadało jej swoisty wyraz. Prawdą jest i to, że
Mickiewicz wskazując swą praktyką drogę współczesnym przyczynił się do zregionalizowania, a więc wzbogacenia tworzywem lokalnym naszego języka literackiego, co stanowi jedno ze znamion rewolucji stylistycznej romantyzmu. Ale zarazem prawdą jest również i to, że tworząc literacko on w tych regionalizmach swych się powściągał, a zatem wobec swego języka potocznego stosował pewną cenzurę doboru, nie wszystko przepuszczał przez aprobatę swego sumienia artystycznego. Wiemy np., że z brulionu Grażyny usunął „żagarki”, z brulionu wiersza lozańskiego byłby usunął na pewno składnię: „ta woda widzę dokoła” itp. Tworząc utwór poetycki czy prozaiczny przeznaczony dla kręgu czytelników, miał się w większej niż potocznie czujności wobec
rusycyzmów itp. Nie czynił zaś tego wtenczas, gdy pisał nieobowiązująco dla siebie czy przyjaciół, gdy pisał bez myśli o druku. Jeżeli więc
Słownik języka Mickiewicza ma mieć – słusznie – dwie części, winny to być części takie: Słownik języka literackiego i Słownik języka potocznego. Pierwsza winna objąć cały jego dorobek literacki, poetycki zarówno jak prozaiczny, drukowany czy przeznaczony do druku; druga natomiast pisma, by tak rzec, prywatne, na użytek powszedni, a więc pisma organizacyjne i przemówienia filomatyczne, tudzież listy.
Przy takim ujęciu w części I
Słownika znajdzie się słusznie miejsce na Żywillę obok Grażyny, na artykuły o Jagiellonidzie, o Trembeckim, o krytykach i recenzentach, obok przedmów do
K. Wallenroda i do
Giaura, artykuły z Pielgrzyma. Pierwsze wieki historii pol. obok przedmowy do III cz. Dziadów, Słowa NMP, Słowa Chrystusa, Skład zasad obok Ksiąg pielgrzymstwa. Nie widać dobrej racji, dlaczego te pozycje miałyby się rozdzielać barierą osobnej okładki. Zawiera[j]ą przecież materiał językowy jednorodny, pisane są językiem literackim, za który
Mickiewicz brał odpowiedzialność jako autor drukowany.
Materiał językowy II tomu będzie miał kryterium doboru proste i jasne: pomieści się tam budulec językowy niekontrolowany, albo przynajmniej w mniejszym stopniu kontrolowany sumieniem artystycznym pisarza, bo nieprzeznaczony do druku. Gdyby tam kłaść na równi materiał niejednorodny, gdyby wymieszać prozę artystyczną z prozą potoczną, użytkową, dałoby się w rezultacie fałszywy obraz jego języka.
3. Wnosząc z zestawionego „Wykazu źródeł”, redaktorzy
Słownika kierowali się w doborze podstawy operacyjnej taką zasadą, żeby brać materiał językowy z wydań pierwszych przy utworach wydanych za życia poety, a zaś przy utworach wydanych pośmiertnie zasadniczo z wydania zbiorowego „narodowego” – (z r. 1949).
wyjątkowo zaś z „sejmowego” czy z wydania Pigonia. Ale i w tym nie są konsekwentni. Brak sformułowanych dyrektyw pracowniczych nie pozwala odgadnąć, do jakiego stopnia kładziono tam nacisk na tę zasadę doboru. Fakt jest, że współpracownicy nie trzymali się jej konsekwentnie.
Teksty Dziadów cz. III i IV brano z wydania 1923 r. Czy także tekst Grażyny, nie wiadomo, bo utworu tego nie wykazano w rejestrze. Natomiast tekst Ballad i romansów wzięto nie z Wil. 22, jakby wymagała konsekwencja, ale z Pet. 29. Tekst Sonetów z pierwodruku 1826 r., ale tekst
Wallenroda znów z Pet. 29. Tekst Ksiąg z wydania nie pierwszego, ale drugiego; toż przy Dziadów cz. III.
Taka deportacja pewnych wydań w krainy nieuwagi nie jest dla leksykografa bez złych skutków. Przyjęcie za podstawę tekstu
Wallenroda w wydaniu drugim nie pozwoli wprowadzić do zasobu słownikowego „anioła muzyki” z przedostatniego wiersza poematu, bo go autor w wydaniu drugim zastąpił „aniołem harmonii”. Usunięcie spod uwagi pierwszego wydania Ksiąg spowoduje zubożenie zasobu o hasło: wierzyciel w archaicznym znaczeniu: dłużnik, bo w wydaniu drugim wyraz ten znika. Te dwa przykłady muszą wystarczyć za kilkanaście dalszych. Podnoszę zatem pretensję o te pominięte wydania.
Co więcej. Pretensję tę rozszerzam i generalizuję. Wydaje się wymaganiem bezspornym, żeby w
Słownikarni Mickiewiczowskiej były pod ręką i zostały uwzględnione wszystkie wydania tekstów
Mickiewicza ogłoszone za życia autora, tak osobno, jak i zbiorowo, m.in. także najwcześniejsze: wileńskie z r. 1822, jak i najpóźniejsze: paryskie z r. 1844, które w wykazie święcą całkowitą nieobecnością. Tkanina językowa kolejnych wydań bywała przez autora niejednokrotnie zmieniana.
4. Łączy się z tym sprawa materiału językowego z wariantów autograficznych. Na dołączonej kartce podano wykaz tych kilku pozycji
autograficznych, które „dotąd” zostały uwzględnione. Wnosić stąd wolno, że redakcja nie uważa opracowanego dotąd materiału słownikowego za kompletny i że go jeszcze uzupełnia. Ale w takim razie trzeba powiedzieć, że przedstawionemu przykładowi materiałowi daleko jeszcze do kompletności. W wykazie tamtym brak pozycji tak znanych jak: redakcja brulionowa Ksiąg, dochowana połowicznie brulionowa redakcja III cz. Dziadów, autograf Zdań i uwag, nie licząc długiego pocztu autografów obejmujących poszczególne utwory drobne. Trzeba powiedzieć wyraźnie i z naciskiem: dopóki się ich nie uwzględni, Słownik poetyckiego języka
Mickiewicza nie będzie kompletny. Jeżeli pominiemy autograf Ody do młodości, nie wejdzie do
Słownika hasło „obłuda” w znaczeniu: ponęta, powab, tzn. termin o takim ciężarze gatunkowym w pierwiosnkach naszego romantyzmu. To samo w dziesiątkach innych przypadków.
A i to jeszcze należy wziąć pod uwagę, że przy tym postulowanym tu uwzględnieniu wersji autograficznych trzeba brać materiał z pierwszej, a nie z drugiej ręki, opierać się na autopsji, a nie wyręczać się niczyją pomocą. Ta bywa zawodna. Widać np. z wykazu, że tzw. fragmenty I cz. Dziadów uwzględniono z rekonstrukcji prof. Kleinera. A to znaczy, że do
Słownika dostanie się tą drogą takie wyrażenie jak „niecny robotnik”, tzn. wyrażenie, którego
Mickiewicz nigdy nie użył. Kleiner je przyjął i podrzymuje zamiast właściwego „pieszy robotnik” rozumiejąc, że z konia kosić nie można. Tymczasem prof. Kubacki zupełnie słusznie zwrócił uwagę, że wyrażenie „pieszy robotnik” jest terminem technicznym, używanym w praktyce pańszczyźnianej, i że jako taki jest ono tutaj właśnie najstosowniejsze. Współpracownik Słownika musi to miejsce autografu odczytać na nowo. Takich wypadków spornych mógłbym przytoczyć więcej, choćby z tej samej cz. I Dziadów.
A więc powtarzam: postulat uwzględnienia w
Słowniku wersji z autografów jest kategoryczny i nieunikniony. Jest trochę trudny w wykonaniu, to prawda. Ale z drugiej strony musimy zważyć, że taka praca jak
Słownik języka Mickiewicza robi się raz na sto lat, a może jeszcze na więcej. Winna ona zatem być wykonana możliwie wyczerpująco, a nie prowizorycznie. Dla podniesienia stopnia kompletności warto przesunąć o rok czy dwa termin ogłoszenia dzieła.
Słownik nie może być „szybkościowcem”, inaczej wyjdzie na fuszerkę.
Zapewne, może być niejaki kłopot z dotarciem do autografów: nie wszystkie zostały jeszcze udostępnione w podobiznach, większość ich jest w dalekim Paryżu. Ale trudność dzisiaj mniejsza jest niż onegdaj. Dyrekcja
Muzeum Mickiewicza i SłowackiegoPierwotnie Muzeum Mickiewicza i Słowackiego w
Warszawie gromadzi doskonałe fotografie autografów
Mickiewicza. Należy jej umożliwić, żeby to zrobiła szybciej i pełniej niż dotąd.
Z uzyskanych zdjęć skorzysta także
Słownikarnia bez trudu.
Przy sprawie wariantów poetyckich z autografów – uwaga [słowo nieczytelne]. Znajdziemy w nich takie pozycje leksykalne, semantyczne czy składniowe, które poeta za nakazem sumienia artystycznego zdezaprobował i odrzucił. Nie ma ich w tekstach definitywnych, choćby np. owo „obłuda”. Użył ich na piśmie, a zatem w
Słowniku być muszą, ale je odrzucił, nie powinny więc chyba być kładzione na równi z tymi, które przyjął i swą wolą poetycką przytwierdził. Wydaje się więc, że w
Słowniku winny one być jakoś odróżnione od tych, co mają jego aprobatę artystyczną. Może np. krojem czy stopniem czcionek.
Odmienny przecież jest ich ciężar gatunkowy. „Mnie snu nie ma” – poeta napisał i przytwierdził; „ta woda widzę dokoła” – napisał wprawdzie, ale więcej niż wątpliwe czy by przytwierdził i podał do druku.
Słownik zafałszuje język poetycki Mickiewicza, jeżeli tego nie wyróżni. Należałoby rozważyć, czy nie będzie rzeczą stosowną, żeby wyróżnić w ogóle materiał leksykalny
wzięty z wydań za życia dokonanych od materiału opartego na drukach pośmiertnych, oddzielając np. widocznym przerywnikiem obie te grupy.
5. Wzmianka o wyróżnieniu drukiem pozycji leksykalnych nasuwa jeszcze uwagę dalszą. Redaktorzy wyróżnili w swym zestawieniu utwory Mickiewicza o wątpliwej autentyczności ujmując je w nawiasy prostokątne. Swoją drogą i ten zabieg budzi w wykonaniu pewne wątpliwości. Nawiasy znajdują się tam przy pozycjach dość różnych. Ujęto w nie słusznie rozmaite fragmenty improwizacji, które znamy z przekazów cudzych. Ale ujęto także dwie pozycje autentyczne ponad wszelką wątpliwość: dwie wstawki dopisane własnoręcznie przez Mickiewicza do utworów
St. Garczyńskiego: do
Wacława i do powiastki
Król i giermek.
Borowy w
„wydaniu narodowym” zdegradował je do działu utworów przypisywanych, bo uważał, że są słabe artystycznie; dla leksykografa atoli wzgląd taki nie może przecież wchodzić w rachubę. Słownictwo w nich jest równie autentyczne jak w Farysie. Natomiast nie ujęli redaktorzy w nawias wiersza Mazur, który dzisiaj po argumentach Kleinera, a zwłaszcza Mauersbergera, może uchodzić za niewątpliwy falsyfikat. Takich apokryfów podrzucanych Mickiewiczowi było więcej, muszą one wszystkie pozostać poza ogrodzeniem
Słownika.
Jeżeli zaś chodzi o owe niekwestionowane pozycje o zmniejszonej autentyczności, tzn. o zanotowane urywki improwizacji, to niewątpliwie spośród materiału usunąć ich nie należy, ale godziłoby się także wyróżnić je w
Słowniku – powiedzmy – mniejszym krojem czcionki. Nie są pełnowartościowe, a to w dziedzinie języka wyższym jeszcze stopniu niż pod względem wersyfikacyjnym czy treściowym, bo te są łatwiejsze do uchwycenia pamięcią.
6. Pozostają już tylko luźne uwagi. Pierwsza natury oszczędnościowej. Odnosi się wrażenie, że zwroty i ustępy przytaczane są
częstokroć niepomiernie długie. Bywa nierzadko, że chcąc zilustrować użycie jednego słowa, daje się je w kontekście np. 4–wierszowym. Ostatecznie
Słownik nie ma zastąpić wydania zbiorowego, pomaga tylko w zorientowaniu się w nim pod pewnym względem. Ekonomicznie dostosowany cytat i odnośnik zrobią swoją dostatecznie. Ilość zredukuje się bez straty w jakości.
Jako rezultat pobieżnego przejrzenia kartek z hasłami – dwa drobne sprostowania: pod hasłem Abraham jest błąd w maszynopisie. Ma być KP 21, 1076; a pod hasłem Akt należy wyłączyć z grupy 1 przykład: „pendabat długo przed aktami. Słowny ów proces”. Akty znaczy tu nie: dokumenty urzędowe, act[a], ale przenośnie: instancje sądowe.
Stanisław Pigoń
Kraków, 3 stycznia 1953 r.