[Brak kart początkowych A1 - B2]
Jedzieszli też z szkutámi, zá tobą wołáią:
Trátuj, trátuj, daj myto. Nie daszli, tárgáią.
Daj wojskie, daj duchowne, wymyślone myta,
Lepiej by się tám odrzec wozić do Prus żytá.
Kiedy tego ucisku nászy nic nie dbáją,
Po tym swoję utrátę po czásie poznáją.
Przedawajże jáko chcesz Włoszku i Niemczyku,
Wszák cię zá to urzędnik nie powiedzie w łyku.
Przedawaj też, jáktorze, weneckie tkánice,
Wywroć głupim ziemiánkom ich mieszki ná nice.
Przedaj száfran mieszány á rzecz, iż moráwski,
Wszák nie káżdy krolá zna, kupi pan Zoráwski.
Przedaj drogo złotogłow, powiedz, iż dziś drogi,
Wszák wiesz dobrze, iż go nikt nie kupi ubogi.
Nie dawajcie też tanie aksámitu, Włoszy,
Wszák was o to żadny pan z Polski nie wypłoszy.
Gdyż niektorzy Polacy o to nic nie dbáją,
Jáko nadrożej mogą, niechaj przedawáją.
Iż ledá stroj nadroższy, by jedno rzekł: włoski,
By się też nań zástawić, kupi narod polski.
Poki nászy Polacy tych Włochow nie ználi,
Poty nieprzyjacielom dobrze odpieráli.
Ale dziś wojewodzic, by się też zastáwić,
Musimy się do tych Włoch, widzieć świat, wypráwić.
Już się wrocił do domu, przywiodł dwa dziánety,
Trzy tysiące czerwonych wypádło z kálety.
Ali koń zwiesieł głowę, chocia dziánet włoski,
Przetrwał go lichy rusak álbo wáłách polski.
Przydzie się znowu ćwiczyć z nászymi kozaki,
Bo nie zrowna ćwiczenie tu włoskie z Polaki.
Narod to zniewieściáły, bo w mászkárách chodzi,
Ku rycerskiej potrzebie nam się nie przygodzi.
Pierwej ci tu tych Włochow nigdy nie bywáło,
Fráncá, piżmo, sáłatá, z nimi to nástáło.
Owy pludry opuchłe, szkárpety, mostárdy,
Niedawno to tu przyniosł włoski narod hárdy.
Pátrzże zásię doktorá, ják receptą szali,
Zmowi się z aptekárzem, czárt pogánu gali.
Ow złoty od uryny, ow zá senes listki,
Biorą wielkie pieniądze, dádzą trochę drzystk.
Turbit, drágant, aloes, mástyki, kanfory,
Wyniszczą mieszki, skrzynie, dobędą komory.
Zmowią się ná chorego doktor z aptekárzem,
Káżdy swoj kuńst ukaże, áby był lekárzem.
Doktor z swym urynałem, aptekarz z klisterą,
Musi, rad nie rad umrzeć, przed tą ich mizerą.
Bábá z wánną wyjedzie, chce też być lekárką,
Syropy, ántydotá waży więtszą miárką.
Przymawiájąc obiemá, iż bábámi stoją,
Co im báby przyniosą, tym lud chory goją.
Ale tej nászej pracej chytro używáją,
Zamorskim ziele zową, ktore od nas máją.
Pátrzcież, jákie utráty ná ubogie ludzi,
Co żywo swemi kuńszty ich pieniądze łudzi.
O kupiach.
Rozdzielenie trzecie.
Pojdzieszli też do owej pięknej sukiennice,
Tám też prędko wywrocą twoj mieszek ná nice.
Falendyszem przęzwáli włoskie sukno drogie,
Aby chytrzej szaleli Polaki ubogie.
Dla práłatow per cento drugie sukno zowie,
Aby ták wyłudzáli pieniądze Włochowie.
Náwozili kotnorow by mieszki obráżáć,
Kupcie, mili Polacy, jest się w czym okazáć.
A kupiwszy wyskubuj po pioreczku z bárwy,
Poprzedamy ná ten stroj ony chude kárwy.
I owce, bo niezdrowe, ná zimę przedamy,
Wszak, chwáłá Bogu, inne bydło ná to mamy.
Gdzie stámety podzieli, duplány, kołtrysze,
Albo ony máchelskie, sterdomskie, bondysze.
Wszystko to zodmieniáli, by drożej przedáli,
A ná nas Niemczykowie złote wyłudzáli.
Pieczęciámi nádstáwi mitel foder kieru,
Nigdy polskie pieniądze nie będą mieć mieru,
Jeśli się nie obaczą w tákowym szyderstwie,
Ustáwy nie uczynią jáko w inszym księstwie.
Bo najdzie w sukiennicach tákowego nokciá,
Mierząc sukno wyciąga, zginą go dwá łokciá.
Pojdzieszli też przez owy i tám, i sám krzyże,
Ali, woła krámárká, kupcie pánie bryże.
Mam też dupłe kitajkę, mam płotno rąbkowe,
Albo czego wam trzebá, dajcie się w rozmowę.
Mam też pytel do młyná, mam práwe gálery,
Ktorych ináczej nie dam po czterzy tálery.
Ale ja wam powiedam, słuchajcie mię dziatki,
Ná wásze to pieniądze zástáwiono siatki.
Chrońcie się tych białych głow, co nád węglim siedzą,
Bo ná násze kálety piją, dobrze jedzą.
O wy zaś smátrużánki, co wlázły wysoko,
Jáko łupią ledá zacz widziwá ná oko.
Zamsz przedáją skopowy, cośmy leszem zwáli,
Zá trzy grosze tákową skorkę pierwej brali.
A dzisia zá piętnaście tákowej nie pytaj,
Jedno, jáko oná chce, zá mieszek się chwytaj.
Skory z cielcow wypráwią, á rzeką: Jelenie.
Nie dbáją, ták się nam zda, o duszne zbáwienie.
Nuż zásię ony báby, co siedzą ná trecie,
Jeśli z nimi tárgujesz, zábájąć kálecie.
Bo nic máłpá nie robi, nád węglim się piecze,
To się bábá czerwieni, dobrze się nie wściecze.
Ostrzegam cię, nieboże, nie miej śnimi skłádu,
Skoro cię wyrozumie, zádá-ć w miedzie jádu.
Tákież i owy szwaczki, co nam szyją wzorki,
Umieją też wyprożnić młodym ludziom worki.
Żywi się, jáko może, gorzałką, niciámi,
Czásem tym, czásem owym, jáko wiecie sámi.
Solne, máślne, owiesne i śledziowe játki.
Wszędzie pioro upuścisz, byś nabárziej głádki.
I ty nędzne sienniczki, co siáno przedáją,
Widzim jáko ná łáwce siáno roztrząsáją.
Zwinie snopek by kądziel, we dwoję przepásze,
Co żywo stawia sieci ná pieniądze wásze.
O, wy nędzne pieniądze, toście w lichej cenie,
Żadny was nie záchowa, ledá gdzie wyżenie.
Miecą wámi, frymárczą ledá zacz, po tárgoch,
Tułacie się po kąciech, po pániech, po smárdoch.
Jákoż u nas niemieckie táláry nástáły,
Tákże też wszystki rzeczy żywności zdrożáły.
Nie bywáły tu pierwej tákie czásy głodne,
Gdy stráwę kupowano zá pieniądze drobne.
Podźmyż zásię do szynku jáki nierząd w mierze,
Bez ustáwy, jáko chce, ták zá kwartę bierze.
Jákom widział ná sejmie ná ten czás w Piotrkowie,
Kwartę winá siedm groszy dawáli szynkowie.
Kwartę winá siedm groszy dawáli szynkowie.
Tákże i tu w Krákowie, idź do pániej Marty,
Nie da jedno pięć groszy złego winá kwárty.
Roztworz wino, száfárko, bo-ć sie włoczká rzuci,
Im go więcej dolewasz, tym jest lepszej chuci.
Pojdzieszli też Pod Wieniec gdzie, do pániej Haski,
Zjesz wątrobkę cielęcą, przypłácisz máłmazki.
Po sześci grosz kwartę sobie ustáwili,
Ktorą pierwej w Menicy, po dwu groszu pili.
Jeśli sie niżej udasz gdzie do pániej mátki,
Ostrzegaj sie byś nie zbył brámowánej szátki.
Gdzie sie kolwiek obrocisz, chcesz poczynáć hojnie,
Pojdziesz z prożną kobiáłką, jákoby po wojnie.
Ty wszystki miánowáne w Krákowie kobiety,
Rozszyndują prostakom z pieniędzy kálety.
A ták was upominam chudzi brácia mili,
Abyście prostym trunkiem nigdy nie gárdzili.
Wiele pożytkow miewa kto rad trzeźwi bywa,
Ma nogi pogotowiu złego rázu zbywa.
Lepiej miech groszem nádmiesz, niżli wiátrem dudy,
Boć rády przypisuią szynkarki obłudy.
Chrońcie sie z chorągiewką wieńcá zielonego,
Prędko z ciebie uczyni błazná mierzionego.
Panom to dopuszczono pijáć dla lekárstwá,
Hipokrás, sálspárelę, á nie dla obżárstwá.
Chudzinie sie zejdzie jedno proste piwo,
Bo młyn wodá zábráłá, máłe mamy mliwo.
O rzemieśnikách niezbożnych.
Rozdzielenie czwarte.
Báran Práwy mowi:
Nuż zásie, co ja powiem około rzemiosłá,
Niemáło tym pożytkow náuká przyniosłá.
Ktorzy sie go uczyli i sztuki dziáłáją,
Lepiej niż oracz ná wsi z niego używáją.
Wiele jest tákich rzemiosł, ktore ludźmi szalą,
Zwłaszczá, co ogniem robią, alchimiją palą.
Pátrzaj jedno złotniká, ják sobie ugadza,
Do grzywny srebrá miedzi trzy łoty przysádza.
A wżdy rzecze, iż to jest págáment prawdziwy,
Na tych máłych miásteczkách ich wárstát fałszywy.
Gliwáksem srebro złoci, rozpuści kęs złotá,
Chroni oczu od rtęci, ważna to robotá.
Pomścim sie nád złotem, szkodliwego dymu,
Wszák nie trzebá po odpust słáć o to do Rzymu.
Nátka wosku w pierścionki, purysu w łáncuszki,
Wczás to ná ty postáwne násze pánie duszki.
O wagę sie nie stáraj, odda wszystko cáło,
Wżdy sie przedsie okruszkow nam nieco dostáło.
Bogá sie o to żadny złotniczek nie boi,
Kiedy pięknie sláchciankę w łáncuszki przystroi.
Szynkowne te rzemiosłá máją obyczáje,
Jáko w cechu ustawią, ták káżdy przedáje.
Pojdzieszli do rymárzá, drogie uzdy, torki,
Dziesięć złotych wyrobi, z jednej krowiej skorki.
Mowią: „Pánowie sláchto, strawiłem w Burkacie,
Nagrodzcie mi to zásie, dobrą zbroję macie”.
Drugi rzecze: „Kupiłem poście wielką szczukę,
Gdym swoiego rzemiosłá okázował sztukę”.
Trzeci rzecze: „Ścinałem świec poście trzydzieści,
Kosztuje mię to wiele, blisko zlotych sześci.
Ktoż to nam ma nágrodzić? Nikt, jedno ziemiánie,
Smowmy sie jednostájnie, zszedwszy sie w cech, ná nie.
Nie wádzi-ć ich nam podskuść, poprzedalić broszki,
Zbrojá dwádzieściá złotych, ná koń rząd bez troszki.
Szle, puszliszká, nagłowki, cugle, ták przedáwáć,
Jákośmy ustáwili, ináczej nie dáwáć.
Pojdzieszli do kusznierzá, dáwáć podszyć szubkę,
Musisz dziesięć złotych dáć, ledwo skryje dupkę.
A jestli też twojemi liszkámi podszyje,
Lepiej cie on podgoli, niżli bárwierz zmyje.
Jeśli też popielicze kupisz u nich futro
Oglądajże ie potym, odmieni sie jutro.
Natrze kretą wiewiorkę, rzecze: „popielicá”,
Kupi jáka niewiástá, uboga nędznicá.
Nie trzebá jej blejwáysu, dosyć go w kożuchu,
Biáła będzie ná licu, biáła i po brzuchu.
Ale owy czapniczki, fortel też swoj wiedzą,
Według losu porządkiem, w swych kramnicách siedzą.
Konew piwá z imbierem pod sobą piástując,
Popiją sie kobiety, społu sie czestując.
Záchwyciłá powietrza, odmieniłá mowę,
Zátacza sie po domu, nárzeka ná głowę.
Páni czapkę przepiłá, á z niego sie śmieje.
Powie, iż ją ukrádli, cisnęcy sie drabi,
Rzecze mąż: „Często wżdy ten drabik czapki szwabi”.
Kráwcy nie są szynkowni, jáko i murárze,
Przeto im przekażáją w robotách szturárze,
Chocia mistrz, máca, szuka, gdzieby wyrznąć płátek,
A wżdy od száty weźmie, jáki on chce datek.
Niedawno sie wyuczył, już dom, ogrod kupił,
A wżdy zajźrzy sturárzom, by sam ludzi łupił.
Ale mu zá złe nie miej, boć robił u dworu,
Przeto trzeźwiem nie bywa, tylko do nieszporu,
Jutro obiecał uszyć żupan, száráwáry,
Licz pieniądze od száty, pátrz pilno przez spáry.
Jeśli spełná włożono ony drugie cwykle,
Mow ty co chcesz drugiemu, z płacia sie wywikle.
Pojdzieszli też do szewcá, chciejże kupić boty,
Ktore pirwej bierano tylko zá dwá skoty.
Dziś nie dadzą ináczej, jedno zá pułkopek,
Jákoż sie ma dobrze mieć nász ubogi chłopek,
Musisz dobrze zápłácić i ono kopyto,
Ktore czwieczki popsował, gdy twe boty szyto.
Zápłáć też kołácyją bo wiele przepili,