[brak począku - w druku brak kart H3-I3]
Wasze szczęście, nieszczęście, spolne z námi będzie,
W złych i w dobrych przygodách, zástąpim was wszędzie.
Prowadź was, Panie Boże, prostymi drogámi,
Byście się oglądáli, w dobrym zdrowiu z námi.
Rzecz posłów przed księżną, to jest,
przed Polską Ziemią, nászą mátką:
Przyjecháliśmy ktobie, mátko miłościwa,
Bądź nád żeńskim narodem nászym litościwa.
Posłały nas do ciebie, násze przyiaciółki,
Byś nas ták spráwowáłá, jáko mátká pszczółki.
Patrząc ná ty dzisiejsze, obłędliwe czásy,
Gdzie krzywdá z świętą prawdą, śmie chodzić zápásy.
A ná poły zły z dobrym, świátá używáją,
Wszeteczni przed cichymi, wszędzie przodek máją,
Żadnej spráwiedliwości u práwá nie mamy,
Poki mężowie rządzą, jej nie doczekamy.
Widzim, iż o dobry rząd mężowie nie dbáją,
Bacząc, jákie drogości, ustáwy nie máją.
Jáko wielkie posági, tych czásow powstáły,
Wiele dziewek ubogich stąd domá zostáły.
Ná wszystki zbytki świátá młodzi sie událi,
Drudzy z máłżonek swoich száty poprzegráli,
Ná ostátek nie máją nád kim by się mścili,
Jedno by żony swoje, opiwszy się, bili.
A drudzy je już w klózách w więzieniu chowáją,
Ledwo kęs chlebá z wodą oknem jeść podáją.
A jeszcze by nie ták żal, by jácy łotrowie,
Ale jeszcze gorszy są w tej mierze pánowie.
Swą cnotliwą małżonkę, zháńbiwszy porzuci,
A do inej niecnoty, obróci swe chuci.
Dawáją nam ochmistrze, by ślepe nas wodzą,
Stáre, chore, gárbáte, co nam pod nos smrodzą.
Ná ostátek nas máją za praczki, kuchárki,
Dobrze, że nam nie każą robić do grábárki.
Dziś nam rády státecznej od ciebie potrzebá,
Nas wgániáją do piekłá, sámi chcą do niebá.
Prosimy cię pokornie, chciej wálny sjem złożyć,
By się mogłá nászá rzecz co dzień lepiej mnożyć.
Potwierdź nam artykuły, potwierdź też i práwá,
Aby mogłá rządniejsza u nas być ustáwá.
Rozdaj też nam urzędy. Według swej godności,
Káżda będzie rządniejsza niż mąż w swojej włości.
W pokoju lud spráwowáć, spráwiedliwość czynić,
Ná wojnę, okazánie, kiedy trzebá wynić.
A my tobie będziemy z powinności służyć,
Chłopi będą na żywność rolą pługiem płużyć.
Jedne z swoich urzędów, drugie z státku swego,
Pojedziemy, gdzie trzebá, z rozkazánia twego.
Mátká Polska dáje odpowiedź:
Wdzięczne nam jest, posłowie, wásze przyjechánie.
Obróć, Boże, w dobrą rzecz, z umysłu stáránie.
Wielkich rzeczy żądacie, wielkiej rády trzebá,
Ześli nam Duchá Swego, Pánie Boże, z niebá,
Aby ten naród żeński, záchowáły w cnocie,
Nie był dálej ná świecie w niesłusznym kłopocie,
Aby swą wolność miáły, jáko wolni ludzie,
A dálej nie chodziły boso po tej grudzie.
[w druku brak 6 kart: K1-L2]
Tákież czynić biskupom, księdzu, kápitule,
Aby więcej nie chodził do pánny Orszule.
Mówi Bóg w świętym piśmie: drzewo niepożytne,
Które płodu nie dawa, z ogrodá ja wytnę.
Artykuł XVIII. O obronie.
Będziem, zá łáską Bożą, mieć lepsze obrony,
Gdy je postánowimy miedzy sobą żony,
Ná ktorychesmy pirwej, wiele utracáli,
Bo pobory káżdy rok márnie obracáli.
Widząc, iż to królestwo w skárby jest ubogie,
Nieprzyjaciel poselstwá wskazuje nam srogie.
Przestáć musim kopánia, kominów murowáć,
A w polu pod namiotkiem, żywoty záchowáć.
Tám tárgi, szynkowánia i wszelkie żywności,
Ustáwić, áby wieźli do nas ze wszech włości.
Jeśli by się gwałtownie które obchodziły,
Przywiązawszy do kołá, będziem táką biły.
Nie ták jáko u nászych, wszystká spráwá zgásłá,
Nie mász straży, kárności, nie rozdáją hásłá.
Piją, huczą, wołáją, ogień wielki gore,
Przeto niepożyteczne walki ich niespore,
Łácno wiedzieć tych spráwę, co ták poczynáją,
Bo szpiegów áni strażów przed sobą nie máją.
Nie umieją objecháć nieprzyjacielskiego
Wojská, áni zásádek czynić przez chytrego.
Niestworność, nieżyczliwość, pychá im pánuje.
Przeto się ich posługá dobra nie nájduje.
Da-li Bóg, my lepiej w to niż oni tráfimy,
Iż nieprzyjacielowi swemu odeprzemy.
Jedno tego potrzebá, by káżda słucháłá,
Jáko nam miła mátká będzie náuczáłá,
Której jeszcze ná sejmie, z prośbámi spytamy,
Jáko z nieprzyjacielem káżdym wálczyć mamy.
Artykuł XIX. Okázowánie.
Ale pirwej niż się tu, co pocznie dobrego,
Káżda z powinowáctwá i z imienia swego
Okaże swą gotowość, męstwo swe rycerskie,
Czynić z nieprzyjacielem jáko żony perskie.
Okażem się z osobná, w Medyce ná błoniu,
Chłopi piechotą pójdą, żeńska płeć ná koniu.
W szykowániu rządnie stać, równo z drugą ciásno,
Koniá ścisnąć nogámi, wejźrzeć w oczy jásno,
Nie ukázáć po sobie złej myśli i stráchu,
Drzewcem w chłopá uderzyć: „Otóż tobie bráchu!”
A potym do kończyrzów, tyłem bić ty chłopy,
Ujźrzysz z koni polecą, ják od wiátru snopy.
Jákie konie mamy mieć, o tym pogádajmy,
Wielkim szkápam wácháwym, tákim pokój dajmy,
Nośmy ná nich namioty, páncerze, obroki,
Nie trzebá inych wozów, ná nich nieść tłumoki.
Wdowy niechaj wsiadáją ná tureckie konie,
Mężátki ná báchmáty, im ná práwej stronie.
Zásie po lewej stronie, stáną násze corki,
Będą wsiádáć k tej spráwie ná końskie máciorki.
Ani jeździec, áni koń nie przedzierżykoń nie przedzierży wody wody.
Lekkie jeździć ná strażą, ná haki zasadki,
Przywieść nieprzyjacielá w pośrodek gromadki.
Biegáć jáko mártyres, bo im to przystoi,
Trzy rázy się obróci niż chłop raz we zbroi.
Wszákeśmy też widzieli, nászych okazánie,
Lepiej się tu okáżą pánny, wdowy, pánie.
Którzy u nich nawięcej dóbr swych zutrácáli,
Ci się w ten czás naświetlej z pocztem okazáli.
Jáko sroczki, pawowie, świetlno się być zdáli,
Ale kohutow mało, co by się z kim klwáli.
Więczsze poczty nas będą, niż nászych brodaczów,
Kiedy ze wsi nábierzem niewiast od oraczów.
Gdzie się jeden urodzi syn, sześć dziewek będzie,
Przesádzimy je pocztem, ku potrzebie wszędzie.
Káżdej miejsce dawamy, choć z prostego rodu,
Która ná chłopie wygra, hárcując zawodu.
Artykuł XX. O poborze.
Naszy kmiecie dawáli nieznośne pobory
Musiał ná to drugi zbyć dwu wołu z obory.
Chcąc my kmiotkom folgowáć i swojemu stanu,
Po dwu groszu matce swej złożym ná rok z łanu,
A oná nam powinná zá to rádzić będzie.
Gdzie się kolwiek obrócim, dáwáć żywność wszędzie.
Artykuł XXI. O Cygániech.
Widząc wielkie złodziejstwo przez łotry Cygány,
Osádzajmy je w polách od tátárskiej ściány.
Zbudowawszy im twierdze, dla swych záchowánia,
Niechajby tátárskiego strzegli przebywánia.
Żywnością je opatrzyć, przydzie im to snádnie
Zdobywáć sie ná konie, Tátárom niech krádnie.
Gdy już będą mieć swoje nadolne posády,
Támże, czárcie z pogánem, używaj swej zwády.
A dla lepszej pewności, pobierzem im dzieci,
Tedy sie to łotrowstwo, dla nich nie rozleci.
Artykuł XXII. O monecie.
Monetá áby byłá w swej ziemi kowána,
A po wszystkim Krolestwie jáwnie obwołána.
Z rudy swej przyrodzonej, naszej miłej mátki,
Potrzebniejsze-ć żelázo, niżli srebrne státki,
Bo tu w tej ziemi skárby nie pánują drogie,
Jedno rudy ołowne, á żelázo srogie.
Pobráć skárby z kościołów, á kowáć mynicę,
Lepiej niżli bogácić kápłańską piwnicę.
Może być (Bog nie hárdy) záwżdy Boża chwałá,
W kościele przy kielichu i krzyż z kontryfałá.
Artykuł XXIII. O zjednoczeniu Litwy z Prusy.
Przyłączmy k sobie w jedność Litwę, dzikie Prusy.
Powiedzieć im, iż máją przed sobą dwá musy,
Albo ciągnimy równo, álbo daj pobory,
A nie daszli, podzisz precz z matczynej komory.
Który wstąpi ná urząd, by pálcy popráwił,
Słucháć nas przełożonych, gdzie każą sie stáwił,
I wszystko podejmowáć, co starszy rozkażą,
Wszyscy páná srogiego, dobrze sobie ważą.
[brak 3 kart - M1-M3]
Albo puść ná nie strzelbę, dziáłá, árkábuzy,
Będziesz gonił po lesie ony gáłáguzy.
W grodziech swoje obrony wszystki pokłádáją,
Swego przełożonego z pilnością słucháją.
Wierni są pánu swemu, bo w wielkiej kárności,
Knucim biją ledá ocz, bez wszelkiej litości.
Nie dáją sie przenájąć zá żadne monety,
Bo u nich káżdy zmiennik z narodem przeklęty.
Lud hárdy, niczemny, w postáwie swej głupi,
Nie trzebá mu wiáry dáć, bo fáłszem okupi.
Nie zwiodą oni z nászym ludem zbrojnym bitwy,
Tylko w lesie obrąbią, gdy k nim jedzie z Litwy.
Głód, mór, zimno, niewczesność nigdy im nie szkodzą,
Bo sie oni w tej nędzy pospolicie rodzą.
Jáko w Moskwi zamków dobywáć,
Jáko macie pod Moskwą swoich zamków dostáć,
Powiem wam, jedno chciejcie mej náuce sprostáć.
Ináczej dziś niż pirwej ty rzeczy przychodzą,
Wszystki czterzy żywioły k tej spráwie przywodzą.
Ziemiá pirwszy element,
Z ziemie napirwej szańce w nocy podziáłáją,
Potym stołę háwerze pod párkan kopáją.
Támże prochy zásádzą, by rum uczyniło,
Aby sie do tej dziury k szturmu przypuściło.
Ogień wtóry element.
Drugie zásie misterstwo puszkarze dziáłáją,
Ogniste kule w zamek z możdzerzów puszczáją.
Ták narychlej moskiewskie zámki popalicie,
Kiedy dobrze ogniste kule przypráwicie.
Wiátr trzeci element.
Wiátrem zásie ták drudzy zamkow dostawáją,
Ścierwem z wiátru párkány w koło ostáwiáją.
Tam miedzy obegnáńce mór sie prędko rzuci,
Zdycháć będą od smrodu, ktory go zácuci.
Wodá czwarty element.
Gdzie miasto leży w rowni, nád jákim potokiem,
Niżej zástáwić potok, wytopi je skokiem.
Jeśli groblą wysoko ná dole usypie,
Ták sie z miástá dla wody co żywo posypie.
Jeśli sie wam nie zdárzy tákowa náuká,
Toć wászá napewniejsza będzie ná to sztuká.
Oblec nieprzyjacielá, nie puszczáć żywności,
Nie może tám długo trwáć káżdy lud w wielkości.
Moskwy wszędzie ná zamcech będą tłumy wielkie,
Prędko strapi głód, nędzá przyrodzenie wszelkie.
Ale moi synowie, co tylko pátrzáją,
Łupów, wjázdów, á zamek dáleko mijáją.
Iż słyszał pukawki, ná Połocku łoni,
Ali nász z płochą spráwą co nadálej stroni.
Tego fortelu nie wie, gdzie wiele pukáją,
Już tákie obegnáńce po woli miewáją.
Bo pukáją z bojáźni, chcąc lud precz zápłoszyć,
Gdy mu prochów nie stánie, musi sobą wróżyć.
Ná tákowe pukánie zdziáłáć w sukniách cienie,
Jáko draby przy szańcoch, spostáwiáć przy ścienie.
Niechaj stoią ná paloch, zdziałáć im rusznice,
Pojdzie k nim gęsta strzelbá z zamku, z hakownice.
Używiesz krotochwile, śmiejąc sie zá szańcem.
Jedno umiej poczynáć z tym wesołym tańcem.
Dawszy sie im do wolej kilko dni nápukáć,
Potym ná nie fortelów, ze wszystkich stron szukáć.
Umieć sie podszáncowáć, stać ná dobrym rázie,
Gdzieby był, pátrzájącym z błánkow ná przekázie.
Drugim leźć po drábinkách álbo iść k szturmowi,
Niech sie chwieje fortuná, przyjdzieć k rozumowi.
Szańce, dziáłá.
Toć są szańce naprędsze, litewskie kolásy,
Gdy w nie ziemie nátłoczysz, stoją zá tárásy.
Gdzie chcesz prędko przytoczysz, okopasz je w nocy,
Májąc kilko tysięcy drabów ku pomocy.
Jeśli dostátek kolas, stáwiaj je sowito,
Osypuj je z obu stron, by ich nie przebito.
Opátrzywszy już dobrze dobrą spráwą száńce,
Wielkiej i máłej strzelbie, poczynicie kráńce.
Tám według proporcyjej, postánowić dziáłá,
Dobrze, áby sie tego káżda uczyć chciáłá.
Nie záwżdy cudzoziemcom tego sie zwierzajcie,
Sámy tej wszystkiej spráwy pilnie doglądajcie.
Wiele tych cudzoziemców, co listy strzeláją,
Którzy z nieprzyjacielem tájną zmowę máją.
Zwłaszczá ci Niemczykowie uczynią to rádzi,
Dla gieldy do przeciwney strony sie przysádzi.
Pirwej szlęgi wypálić, á potym kártány,
A zasie będą pádáć ony ich párkány.
Kiedy dziáło wypalisz razy dwá borzące,
Chłodź je rychło czym chłodnym, bo będzie gorące.
Bez przestánku ze wszystkich dział strzeláć około,
Z tyłu, z przodku, tám i sám, podawájąc czoło.
Jáko wiele do dziáłá sypáć prochu macie,
Jeśli spráwny proch będzie pierwej to obáczcie.
Nie syp, co kulá waży, ále co rozumiesz,
Nábij dziáło, pátrz miáry, strzelaj, jeśli umiesz.
Jeśli proch párkan z gruntu ná stronę rozrzuci,
Tám sie káżda do dziury ku szturmowi rzuci.
Idź chyłkiem położywszy páwęży po sobie,
Zákrywszy głowę, piersi, z przodku ręce obie.
Idźcie jedny po drugich, z swemi proporczyki,
Idźcie przedsie choć mylą strzelbą wásze szyki.
A drugie ręczną strzelbą máją was rátowáć,
Co narychlej proporzec ná párkan wpráwowáć.
Aby drugim do tego dáły pewne znáki,
Będzie dobra posługá, będzieli rząd táki.
Drugim obyczájem przez ogień.
Drabów kilo tysięcy, niechby mieli niecki,
Hrube, mocne, lipowe, iść z nimi w przecieczki
Pod párkan, włożywszy je ná swoje rámioná,
Iść skokiem schyliwszy sie, májąc swe známioná.
Położ koniec ná ziemi, drugi ná párkánie,
Záłoż ogień z sáletrą, nic ci sie nie stánie.
Odbież skokiem wszystkiego, niech powoli gore,
Jeśli suchy czás będzie, będą ognie spore.
Nie zágási go wodą, pod oną pałubą,
Chocia ná to uderzy, kloftą z wierzchu grubą.
Gdy tą spráwą pojdziecie, w koło miástá ná nie,
Wnet ukażą przymierza, známię ná párkánie.
Drugim obyczájem strzelbá.
Mieć możdżerze po temu, mieć k nim kule wielkie,
Które w mieście przebiją budowánie wszelkie.
Ludzi wiele pobiją, stłuką domy, dáchy,
Będą ná obegnáńce niemáłe przestráchy.
Ale tám więcej godzić, gdzie prochowe lochy,
Obszywszy kule płotnem, zápali w nich prochy.
Kulá ma być kámienna, jáko cebr ná wielkość,
Miej ná to ważkę mierną, kędy trzebá náprość.
Jáko ogniste kule dziáłáć.
Nuż zásie ják ogniste kule dziáłáć macie,
Náuczę was, jeśli mię pilno posłuchacie,
Trzebá płotná, sáletry, siárki, nici, smoły,
Nie trzebá więcej chodzić do puszkárskiej szkoły.
Uczyń jákoby piłę z płótná sowitego,
Záwiń w to z tych máteryj prochu niespráwnego.
Obszyj to jáko piłę, mocnymi niciámi,
Obciągni mocno ze wszech stron, z konopi stryczkámi.
Rozpuść smoły dostátek w kotle, á w tym máczáj,
Ale sie ná to pirwej tám dobrze rozbáczaj.
Aby czopek w tę kulę áż do prochu wetknął,
Pirwej niżeś sie kulą onej smoły dotknął.
Bo tą dziurą, wyjąwszy czopek, ogień dojdzie,
Tám w możdżerzu, gdy włożysz, iż ku górze pojdzie.
Które, gdy ták wystrzelisz, á tráfisz ná dáchy,
Jeśli ich wiele puścisz, zápalą wnet gmáchy.
Możesz tákowe kule dziáłáć rozmáite,
Abyć nikt nie przekáżał, idź ná miejsce skryte.
Przyczyniaj w nie oleju, by gorzáły dłużej,
Im je namocniej zwijesz, tym polecą dużej.
Jeszcze wam máteryją drugą, lepszą powiem,
Czego mistrz puszkarz nie wie, dobrze to ná nie wiem.
W ten proch, co w kulę sypiesz, przyczyniaj bursztynu,
Dosyć go w Gdańsku bywa, pokost z niego czynią.
Gdy ji stłuczesz z sáletrą, á poczynisz kule.
Srogi ogień ukaże, pocznieszli w tym czule.
Szypy ogniste.
Tymże też obyczájem i szypy dziáłáją,
Z kusz álbo z arkábuzow ná dáchy strzeláją.
Stłucz sáletrę i węgle, kęs żywice, siárkę,
Ustáwiwszy tym rzeczom, ná to słuszną miárkę.
Przyłożyć to do szypu á płótnem obłożyć,
Ściągnąć dobrze niciámi, á w smole omoczyć,
Tákież czopek z wierzchu mieć, wyjąwszy, zápálić,
Zápali, gdzie sie może do dáchu przywálić.
Jáko dziáłáć race.
Jeszcze druga náuká, jáko dziáłáć race,
Ale to są k tym rzeczam máło płátne prace.
Nákręć trąbek z pápieru, formę udziáławszy,
Záwięzuj je ná końcu, ná stypułek wzdziáwszy.
Nábijajże je prochem, stypulikiem onym,
W swej formie, prędkim, miałkim, á nie stánowionym
Przywięż laskę pod wagą, á zápal od dziurki,
Pojdzie wzgorę ku wiátru, poki zstáwa rurki.
I tym zamek zapali, dobry mistrz towárzysz,
Gdy báwełny przyczynisz, w prochu ją uwárzysz.
Jeśli puścisz ku górze, przeciw wiátru pojdzie.
Zápali tym na dáchu, gdzie do miástá dojdzie.
Jáko proch dziáłáć.
Proch do rusznic nalepszy tákowy dziáłájcie,
Jeśli dobra sáletrá, pirwej oglądajcie.
I węgle z młodych laszczek, dobrze wypalone,
Toć grunt w rycerskich rzeczách, ná wszelką obronę.
Weźm sáletry sześć części, ále jednę siárki,
Węgla tákież jednę część, przyczyń kęs bez miárki.
Stłucz to społu w możdżerzu álbo zwierć w donicy,
Albo przypraẃ ná wodzie, stępy we młynicy.
Zákrápiaj często wodą, by sie nie kurzyło,
Chceszli, też octem kropić, by sie stanowiło.
Siekaj á siej przez durszlák, áby był ziárnisty,
Jeśli dobra sáletrá, będzie z niej proch czysty.
Jáko bronić zamków.
Gdy macie zamków bronić, ták też uczynicie,
Hrubej, prostej dębiny w zamek náwozicie.
Z której strony párkány osłábiałe znacie,
W koło je tą dębiną gęsto ostáwiajcie.
Końce odwieść dáleko od muru u dołu,
Ale wierzchy máją stać, równo z murem społu.
Po onej pochylonej ná ukoś dębinie,
Nie ostoi sie kula, szlozem sie precz winie.
Szkody żadnej nie weźmiesz w murze i párkánie,
Możesz stać zá dębiną, strzeláć śmiele ná nie.
Nie strász z przodku, nie pukaj, nie psuj prożno prochu
Cicho sobie poczynaj, nie bój sie popłochu.
Gdy sie już ubeśpieczą, co zá murem stoją,
Będą sie domniemáwáć, iż sie zamku boją.
Gdy już ujźrzysz potrzebę, puszczaj strzelbę ná nie,
Coś zámieszkał przez on czás, zá twą szkodę stánie.
Jeśli sie też kopáją pod mury, párkány,
Kopajcie sie przeciw nim, pod mur álbo ściány.
Zasadźcież strzelbę wielką, pod párkánem w dziurze,
Aby szkodá nie byłá, w ściánie álbo w murze.
Jeśli miejscá nie czujesz, gdzie oni kopáią,
Stáwiaj ná mur miednicę, pátrzyż gdzie brząkáją,
Po brząkaniu wnet poznasz, w którą idą stronę.
Gdy już miejsce obaczysz, czyń táką obronę,
Jákom wyższej uczyłá, zásadź strzelbę ná nie,
Uczyniliby dziurę w murze i párkánie.
Jeśli kule ogniste, puszczáją ná dáchy,
Zmiátáj je precz łopátą, bo zápalą gmáchy.
Nie daj ná drzewie gorzeć, wszák to przyjdzie snádnie,
Szkody żadnej nie czyni, gdy ná ziemię spádnie.
Ná kule wielkie kámienne, co z możdżerzów puszczáją.
Jeśli też kámiennemi kulámi strzeláją,
W zamek z niemáłą szkodą z wierzchu więc pádáją.
Jakom pirwej uczyłá, dębinę stáwiajcie,
Co nahrubsza może być, pod nią sie chowajcie.
Przeciw szturmu.
Jeśli też chcą ku szturmu do wybitej dziury,
Uczyńcie przeciw dziurze pod samemi mury.
Wielki doł i głęboki, będą weń pádáli,
Gdy to ná zad obaczą, będą wnet pierzcháli.
Tám sie ich jáko wilków w dole nábijecie,
Jeśli wszego dostátek w zamku mieć będziecie.
Umiáłábychci więcej wam tego powiedzieć,
Aleby nieprzyjaciel wász o tym mógł wiedzieć.
Jákie wrożki, wietrunki ktemu macie miewáć,
Nie chcę teraz o tákich rzeczách jáwnie śpiewáć.
Upominánie mátki do stárszej głowy.
Już ná ten czás, córuchny, macie dosyć o tym,
Drugie rycerskie spráwy, nápiszę wam potym.
Toć wam napotrzebniejsze ná ten czás náuki,
Pilne, czujne á spráwne, z posłuszeństwem sztuki.
Opuściwszy swe własne spráwy i pożytki,
Przeciw nieprzyjacielom gotowe być wszystki.
Ciebie też upominam, miła stársza głowo,
Aby miáłá od wszystkich záwżdy dobre słowo.
Wielkać to rzecz król u nas, wielka jego rádá,
Jeśliby w czym wystąpił, wszem szkodliwa wádá.
Jako pręt nád dziecięciem, kij nád chłopem wisi,
Ták miecz goły nád królem ná cienuchnej nici.
Nigdy nie jest przespieczen, ma być záwżdy zbrojny,
Chociaby chciał, nie może być ná swym spokojny.
Nie sadź sie ná swój rozum, áni walcz w swej skórze,
Wystaw zbrojne rycerze, cnotliwe, ku górze.
Nie pátrz ná zacność domów, áni ná ich grozy,
Ale kto dobrą spráwą, pospólną rzecz mnoży.
Temu bądź przychylniejsza, tego miewaj w rádzie,
Co wiosek nie kupuje, nie ma kupiej w skłádzie.
Ani owych co sie z win dobrych, mocnych, chłubią,
Piją z gośćmi weseli, á chudzinę skubią.
Niech sie káżdy weseli z swej spráwiedliwości.
Ná wszystki mężobójce nie miewaj litości,
Nie chce pan Bog przepuścić tákowej kráinie,
Gdzie przez stárszych niedbáłość niewinny lud ginie.
Niechaj sie ciebie boi káżdy twój poddány,
Niech rozności nie będzie miedzy szláchtą, pány.
Gdyż wszyscy jedno práwo, jednę cenę máją,
Chocia ukłon, ućciwość możniejszemu dáją.
Miej ná dobrym baczeniu dobre urzędniki,
Wyżeń od swego dworu błazny pochlebniki.
Stárostowie w gránicách niechaj báczność máją,
Szláchcicom sie ubogim, dobrze záchowáją.
Nie zásmucaj żadnego, gdy cie o co prosi,
Jeśli dobrym umysłem k tobie swą chuć wznosi.
Znáćci serce uprzejme, znáćci go po chodzie.
Kto cnocie nie folguje, dufájąc urodzie,
Już tám hárdość przeważa, już z kloby wychodzi,
Przeto sie wzgorę wspina, nád inym przewodzi.
[brak zakończenia]