nosze z chorymi. Wchodzimy na korytarz SK. A stąd, o zgrozo! kierują nas na dół do bunkra: 0 tym co teraz następuje nie mogę pisać bez łez — łez krwawych — bez krajanie się serca! Trupia bladość oblała mą twarz. Pociemniało mi w oczach, kiedy znalazłem się w cuchnącej upiornej ciemnicy. Złożyliśmy ofiarę losu na zimnym betonie. Na tego kładziono zaraz drugiego, trzeciego, czwartego... naładowany w stosy – sztaplowano żywcem! W celę przeznaczoną na jednego więźnia pakowano 30, 40 a nawet 50! Jeden wchodził na drugiego. Słabszych wrzucano, zdrowsi szli sami! Ach, mogliście widzieć ten pochód skazańców! Ich przerażone oblicza. Wiedzieli bowiem, że idą na śmierć –... śmierć straszną... przez zatrucie! Mogliście słyszeć ich jęki i narzekania. Boże, odpuść mi grzechu moje! Boże zmiłuj się "nade mną". Kto mię znał, wołał: „Księżulku rozgrzeszcie! błogosławcie! ratujcie!” Przechodziłem wzdłuż, wszerz rozgrzeszałem, błogosławiłem na wszystkie strony. Tam przemknęło się przez oczy sylwetki ks. Szulca 70-letniego starca z Poznańskiego, tu kiwa ręką hrabia Sobieszczański. Rozstawali się z nami – bracia Polacy, rozstawali się na zawsze. A łzy nam i im stały w oczach.
Szybciej, szybciej! — wołał krwiożerczy sadysta — żołnierz niemiecki. Nie upłynęło 1/2 godziny, kiedy zatrzaśnięto ostatnie żelazne drzwi celi. Spuszczono rygle!