Uczucie wdzięczności ogarnęło serce. Łzy zalały mi oczy. Padłem na kolana i ze zbolałej duszy wyrwał się jęk: "Boże Wielki, Boże dziękuję Ci na ten cud opieki Twojej nade mną! Prowadź mnie dalej po drogach Twoich, a ja miękki jak wosk będę narzędziem w rękach Twoich".
Dochodziła północ. Nie spałem jeszcze. Cóż to? Co się dzieje? Słyszę jakieś jęki. Dochodzi mię szloch – jakieś nieznane mi dźwięki mowy ludzkiej. Ach może śnisz, pomyślałem! Nie, nie śnię. Zdaje mi się, że to coraz bliżej... bliżej, już, już... wyskoczyłem z łóżka. Patrzę przez okno. Straszny widok. Prowadzą jeńców rosyjskich pod osłoną bagnetów i karabinów. Prowadzą w kierunku karnej kompanii. Żołdacy pruscy biją bykowcami, kopią, plują na nich. Stąd te narzekania i skomlenia. Było ich większa ilość – koło 600. Czyż i ci dzielić będą los naszych braci? Czyż i ci idą na śmierć – śmierć tak ohydną, bezecną? Tak. Ten sam spotkał ich los. Koło godz. 1 w nocy ucichło. Naoczny świadek mówi: Kiedy ostatniego z największą przemocą wrzucono do celi, żołnierze niemieccy w maskach gazowych zastosowali gaz. Do każdej celi wrzucali 1-2 puszki gazu pruskiego. Zatrzaśnięto drzwi główne. Zasunięto rygle. Oprawcy udali się na spoczynek.