Przyjdź, przyjdź królestwo Twoje! Lecz wprzód naucz, Boże,
kto się u Cię dopraszać tego szczęścia może.
„W którym grzech nie panuje, który służyć woli
Mi, Bogu swemu, mierżąc w tej ziemskiej niewoli”.
Przyjdź, przyjdź królestwo Twoje! Rzucam wszystkie zbrodnie,
wyrzekam się niewolstwa grzechu: niezawodnie
Ci służyć, lgnąć do Ciebie po wszystkie dni moje,
Królu królów, przysięgam. Przyjdź królestwo Twoje!
Przyjdź, przyjdź królestwo Twoje! Twoje - nie szatana,
Twoje - nie ciała, Twoje - nie świata-tyrana.
Czart zbójca, sprosnik ciało, to i owo trzeci.
Szalony, kto w poddaństwo takich panów leci!
Ty mną rządź, Ty mi panuj, niech Twa wola kręci
mną jako wiatr wietrznikiem według swojej chęci.
Rządź mną i póki dusza w ciele siedzieć będzie,
rządź mną i po rozłące, rządź tu, rządź i wszędzie.
Broń mię, wieczny Monarcho, bym jak dziecię płoche
z Ezawem nie przedała za krupy tam trochę,
świata mierzionej kaszy, dziedzictwa wiecznego,
dziedzictwa żadnym płatem nieocenionego.
Przyjdź, przyjdź królestwo Twoje! Tu nas na czas wszelki
ciężko zbyt osiodłały grzechowe mścicielki:
troski, prace, gryzoty, głod, chłód, niedostatek,
bój, strach, boleść, choroby i śmierć na ostatek.
Przyjdź, przyjdź królestwo Twoje! Tam żywot spokojny,
tam wolność bez niewoli, tam pokój bez wojny,
tam bez odmiany szczęście, tam szczęśliwa radość,
tam i radosna wieczność, i dóbr wszelkich zadość.
Przyjdź, przyjdź królestwo Twoje! Tu stąd na człowieka
zdrada cicha dół kopie, zowąd zazdrość szczeka:
już go obmowa czerni, już gniew się nań miota,
już głupstwo ślepe, już też widoczna niecnota.
Przyjdź, przyjdź królestwo Twoje! Tam nigdy przyjaźni -
ach, i jakiej przyjaźni! - nic, nic nie rozdrażni,
tam się cnoty całują, tam spokojność z zgodą.
ująwszy się za ręce, wieczne tańce wiodą.
Przyjdź, przyjdź królestwo Twoje! Tu młodość starzeje,
tu się piękność wyszpeca, tu mocność słabieje,
tu wystawna chudnieje niepocześnie cera,
tu życie bez nadziei ożycia umiera.
Przyjdź, przyjdź królestwo Twoje! Tam starość młodnieje,
tam się szpetność wypiększa, tam słabość mocnieje,
tam opadła nadobnie wypełnia się cera,
tam bez bojaźni śmierci śmierć życie odbiera.
Przyjdź, przyjdź królestwo Twoje! Tu szczęście do pychy,
tu młodość powoduje do rozkoszy lichej,
tu zuchwałość na męże, w starce skępstwo bije,
tu tysiąc namiętności siada nam na szyję.
Przyjdź, przyjdź królestwo Twoje! Tam człek bez przysady,
tam cnota bez uszczerbku, tam złoto bez wady,
tam lilije bez zmazy, róże bez czerniska,
pszenica bez kąkolu, ziarna bez plewiska.
Przyjdź, przyjdź królestwo Twoje! Tu wszystko w nieładzie,
a tam wszystko w porządku przy większej gromadzie.
Tu ujada człek człeka, za grosz chodzą w czuby,
tam ni zwada, ni chciwość, wszędzie pokój luby!
Przyjdź, przyjdź królestwo Twoje! Tu z sobą i w sobie
niższy z wyższym sam człowiek walczy w każdej dobie.
Tam się walka zakończy, a z zgodą niemałą
rozum z pożądliwością, z duchem zejdzie ciało.
Przyjdź, przyjdź królestwo Twoje! Tam pozna się w chwili,
czego tu przez sto wieków mędrce nie zmyślili;
tam w świecie nieuczony prostaczek ubogi
wszystkie ziemskie wyścignie mędrce teologi.
Przyjdź, przyjdź królestwo Twoje! Gdzie czego człek zechce,
wszystko w dostatku najdzie: cokolwiek myśl łechce,
słuch głaszcze, oko chwyta, podniebienie syci,
nozdrze wonią napełnia - wszystkiego obficiej.
Przyjdź, przyjdź królestwo Twoje! Gdzie bez zimy wiosna,
dzień bez nocy, bez chmury pogoda radosna.
gdzie, niż tu słońce, księżyc i z gwiazd tysiąc wianek,
nieskończenie przyświeca ozdobniej Baranek.
Przyjdź, przyjdź królestwo Twoje! Ach, o jako Twoje
włości dziwnie bogate i pańskie pokoje.
Wszelka piękność i wszelki przepych tu na świecie
są to wyrzutne tylko z przybytków Twych śmiecie.
Przyjdź, przyjdź królestwo Twoje! Dusza moja mdleje,
że się me przewlekają tak długo nadzieje.
Wzdychając do Cię, wzdycham, Boże, o to jedno:
przyjm tam moję duszycę, przyjm pielgrzymkę biedną.
Nic, nic tu mię nie więzi, ba, tęskno mej duszy
w tym być więzieniu ciała, w tej ziemskiej katuszy.
Gdzie spojrzę, wszystko, Boże, do Ciebie mię wzywa,
gdzie spojrzę, wszystko od tej ziemi mię odrywa.
Widzę, a owo strumyk bieży nieodwłocznie,
bieży bez odpocznienia, nim w swym morzu spocznie;
nie wdzierżają rozkoszne łąki go w zapędzie
ni pieskliwe kwiateczki na spotkaniu wszędzie.
Krętym rznie się wężykiem, goniąc precz zdarzone
oo kamyki na zawadzie i gałązki w stronę,
chwilki nie zdrzemie, wschodzi lub zapada zorza,
zawsze wzdychać zdaje się: do morza, do morza!
Wiatry w podziemnych lochach, dusząc się, markocą,
a na wolność powietrza rwą się całą mocą.
Ogień, by go duszono, z wrodzonej natury,
póki żyw, kręci płomień tęskliwy do góry.
Przyjdź, przyjdź królestwo Twoje! Pomni, dobry Panie,
żeś do Ciebie nas zdziałał, skąd w tym życia stanie
nie może być spokojne serce nasze, póki
nie odpocznie w Tobie, zdziawszy ciała zwłoki.
Milszy mi dzionek jeden, mogę na to przysiąc,
milszy u Ciebie dzionek niżli tu lat tysiąc!
Tam słodycz wszelka płynie obfitością wszelką,
wszystko tu jest uszczypkiem, wszystko tu kropelką.
Przyjdź, przyjdź królestwo Twoje! Wznieś mię k’Tobie, Boże,
bo jeśli nie pociągniesz, któż do Cię dójść zmoże.
Pociągni mię Twą łaską, a łaską skuteczną,
łaską, która przynosi zbawienie konieczno.
Przyjdź, przyjdź królestwo Twoje! Gdzie się niezrównanie
no świetlejszy blask nad słońca ciała mego stanie,
przenikliwość nad ogień, lot nad Akwilony,
nietkliwość nad dyjament młotem nieskruszony.
Przyjdź, przyjdź królestwo Twoje! Twej, Boże, mądrości
przedziwny wynalazku, dzieło wszechmocności,
kresie wszelkiej ozdoby, datku hojnej ręki,
godna wysługo Chrysta drogiej krwi i męki!
Przyjdź, przyjdź królestwo Twoje! Dobro takie, Boże,
nad które Twa Wszechmocność więcej dać nie może,
bowiem a cóż większego możesz dać nad Siebie,
jako się dajesz, Panie, świętym Twoim w niebie.
Przyjdź, przyjdź królestwo Twoje! O, jako niemałem
pragnieniem dusza pragnie z tym rozstać się ciałem!
O, kto pęta rozbije krzepkie niewolnicze?
Kto pozwoli wylecieć przed święte Oblicze?
Ach, kto użyczy skrzydeł, lubo kto w tym czasie
mię na Elijaszowej osadzi kolasie?
Hej, jakobym leciała przez gwiazdeczne szlaki!
Hej, jakbym zacinała ogniste rumaki!
Bawej! Prawdaż? Wygrałam! Dobra, dobra nasza!
Czy mną zwodzą? Na wozie-m czyż już Elijasza?
Rżą polotne Pegazy! Hejdyż, w górę, cugi!
Żegnam cię, mierzła ziemio, baw się z swymi sługi!
Dopomoż, Boże, drodze! Już jadę do Ciebie.
Dopomoż, bo nikomu bez Cię nie siąść w niebie.
Już, już igram na wiatrach. Jak spod nieba brzydko
świat wygląda z rozkoszą i z pompą swą wszytką.
I za toż monarchowie krwawe wojny wiodą?
Za toż tyle dusz gubią z wieczną swoją szkodą?
Za toż nieba niepomni, dawszy rozbrat cnocie,
o ludzie - ach, nie ludzie! - walają się w biocie?
Ach, o takie rozpusty, kłótnie, niepokoje,
zdrady, kłamstwa, bezwstydy, kradzieże, zaboje,
świętokupstwa i lichwy - aż wytrwać nie mogę!
O, jak cuchnie mi ziemia! Dalej, w drogę, w drogę!
O jakom już szczęśliwa! To mi niebo złote -
rąk Twoich, Boże, widzieć przedziwną robotę!
Owo mijam Księżyców odmiennych siedlisko,
owo dojeżdżam Słońca ognistego blisko.
Przebóg! Czy mi się marzy, czyli to na jawi?
Skąd się tak siła słońców nowych mi tu jawi?
Toż to one gwiazdeczki, o których zawiło
tylko się gwiazdozorcom na świecie roiło?
Choć przez sięgłe lunety na zwiady wysoko
do nieba zapuszczali ciekawe swe oko,
ba, lepiej gołym okiem ja gwiazd znoszę kopy
niżli przez najsięglejsze oni teleskopy.
Wielość taka gwiazd, jaka nie powstała w myśli,
wielkość taka, o jakiej astronom nie kryśli.
Jasność, ach, jakaż jasność! Prawdziwe tu nieba!
Dobrze mi tu być, Panie! Tu mi osieść trzeba!
Duszo moja, wesel się! Ale co cię ściska,
coć nudzi wśrzód tak dziwnie pięknego siedliska?
Nie widzę Boga mego, nuże tedy, nuże,
i co tchu, i co biegu do dalszej podróże!
Wyżej, wyżej koniki! Ach, kto jak najrączej
da mi twarz Boga widzieć, kto mię z Bogiem złączy?
Boże, do Ciebie wołam: Przyjdź królestwo Twoje!
Śni mi się? To u bramy Pańskiej już ja stoję?
Przyjdź, przyjdź królestwo Twoje! Ach, cóż w onej dobie,
gdy przed tronem Twym stanę, powiem, Boże, Tobie?
Powiem, że w miłosierdziu Tyś nader bogaty;
powiem, żem z mych niegodna zasług takiej płaty:
powiem, iż bezsytnego niezmierność wesela,
które się z twarzy Twojej widzenia udziela,
nie jest mym własnym szczęściem, lecz to szczęściem moim:
widzieć, żeś błogosławion zawsze w Bóstwie swoim;
powiem, iżbym gotowa była wlecieć w piekła,
iżbym się, zbioru rozkosz, Twej się twarzy zrzekła
i na wieki zrzekła się, gdyby choć o male
ku Twej mogło co przybyć niezmierzonej chwale;
powiem, i więcej powiem! Lecz co mi się marzy,
jakobym godna była kiedy Twojej twarzy?
Tenże to duch, te kości, ta lepianka ciała
Króla w ozdobie swojej będzie oglądała?
Ach, kiedyż, ach, o kiedyż ten moment zawita,
że przed Tobą, mym Bogiem, stanę ja - kobieta?
Czasie, co się tak wleczesz? Przypnij skrzydła swoje.
Miłości, ty swych użycz! Przyjdź królestwo Twoje!
Otwórzcie się mi, bramy! Przypuśćcie w swe włości,
jeżeli nie na zawsze, choć na moment w gości!
O, kto by dał na zawsze? Bym sto życia miała,
sto bym razy raz po raz chętnie umierała!
Otwórzcie się mi, bramy! Grzeszna dusza moja
ponoś wniść do Pańskiego niegodna pokoja.
Próżno potuszasz sobie: przed Pańskim obliczem
ten tylko chyba stanie, kto niewinny w niczem.
Otwórzcie się mi, bramy! Wyznaję, że mało
na świecie się dla nieba, ach, mi pracowało,
atoli niebios warta-m, którą krew tak droga,
droższa nad same nieba, pokropiła Boga.
Otwórzcie się mi, bramy! Wzdycham, jęczę, mdleję,
wżdy moje uspokoję przewlokłe nadzieje.
Otwórzcie się mi, bramy! O, kto tam na straży,
usłysz głos, a zlituj się, gdy wołam w sto razy.
Otwórzcie się mi, bramy! Ciesz się, ciesz się, duszo,
już, już bramy na złotych zawiasach się ruszą.
Bramy-li to, czy perły? Co perła - to brama,
co brama - to i perła, a to przednia sama.
O Nieba! Jak subtelne tu robiło dłoto:
materyjały walczyć zdają się z robotą.
O, jak pański to pałac! O, jak przystrój hoży!
Nic nie jest tu inszego, nic jedno dom Boży.
Ach, jak liczne mieszkania, jak liczni dworzanie!
Ach, jak wielcy dworzanie, jak wielkie mieszkanie!
Cóż jako sam Pan wielki, kiedy przed dworskiemi
istnymi hołyszami monarchowie ziemi.
Tu wojska, tu zastępów niżby zliczyć więcej,
tu świetnych senatorów po tysiąc tysięcy,
tu najniższy tak świetny, iście by przed którem
monarsze najwyższemu świata być pieczurem.
Witaj, o pierwsza mego zbawienia nadziejo!
Witaj, o Matko Boga, witaj, o Maryjo!
Witaj, o mój Aniele, i ty, na chrzcie wzięta
za patronkę mi życia, Konstancyjo święta!
Mylę się? I was widzę tu, me miłe dziatki,
coście mię w pierwszych leciech swej odbiegły matki?
Tyś-li tu, mój Augustku z Ksawerkiem dopiero?
Tyś-li tu z Julką jedna i druga Ksawero?
Ach, jakoście się w piękne aniołki zmienili!
Ach, jak w świetne aniołki! W nieprzeżyte chwili!
A znacież mię, swą matkę? A żywiej się czemu
z obłapy nie rzucicie do mnie po staremu?
To już na zawsze z sobą będziemy złączeni?
To już nic nas na wieki wieków nie rozżeni?
То-li nasze już z Panem będzie pomieszkanie?
То-li nasze wesele nigdy nie ustanie?
Duszo moja, wesel się! Lecz coć smutek skwarzy?
Nie widzę Boga mego, ach, nie widzę twarzy!
O, kto mi ją ukarze? Czuję-li, prawdziwie
nie ujrzy Boga człowiek, póki w ciele żywie.
Sen słodki mój przeleciał skrzydłami prędkiemi,
ja jęczeć w ciele muszę na stęsknionej ziemi.
O śmierci, słodka śmierci! Ach, o śmierci droga!
Kiedy mię z życia zbawisz, a pokażesz Boga?
Boga, jako jest w Sobie, jako widzą święci,
Boga - przepaść światłości, nasycenie chęci,
centrum wszelakiej chwały, zbiór wszelkiej piękności,
wszelkiego majestatu i wszelkiej radości.
Boga, bez którego by niebo piekłem było.
Boga, z którym by piekło w niebo się zmieniło,
Boga, który sam tylko jeden bez wątpienia
istnym błogosławieństwem wszelkiego stworzenia.
O kiedyż, kiedyż, Boże, Ciebie odziedziczę?
Kiedy wylecę z ciała przed Twoje oblicze?
Ach, w jakie bym pożary, mdłości i zachwyty
słodkiej miłości wpadła, miłości bezsytéj!
Przyjdź, przyjdź królestwo Twoje! Gdzie Twej, wieczny Boże,
nikt się dziwnej piękności odpatrzyc nie może.
O góry, o doliny, o łąki barwione,
mierzło mi na was patrzac, gdy niebo wspomionę.
Nie zazdroszczę już waszym zbytkom, o panowie,
waszej umiejętności pysznej, o mędrkowie,
waszym grubym zwierzęcym rozkoszom, miłośni,
waszym skarbom zbijanym, o łakomce sprośni!
Zażywajcie, jak chcecie, tego świata chleba,
nie zazdroszczę wam najmniej! Do nieba! do nieba!
Lepszy tam dzionek jeden, mogę na to przysiąc,
lepszy tam dzionek jeden, niżli tu lat tysiąc.
Przyjdź, przyjdź królestwo Twoje! Ale mi niestety!
Jakom późno onego zważyła zalety.
Długom do ziemi lgnęła, znam omyłkę moję,
znam i wyznaję, Boże. Przyjdź królestwo Twoje!
Przyjdź, przyjdź królestwo Twoje! Nie tak jeleń leci
raniony od postrzału do leczystych kwieci,
nie tak strzała do celu, do góry płomienie,
jak się moje unosi do Ciebie pragnienie!
Przyjdź, przyjdź królestwo Twoje! Ale jakiej drogi
i jakiego gościńca mają strzec me nogi?
Nie, nie gościńcem bitym, lecz się ścieżką trzeba,
a to wąską i cierniem sianą, drzeć do nieba.
Gwałt Królestwo Niebieskie cierpi. Nie dostanie
nikt go, chyba przez długie tylko szturmowanie:
strzałą - modła gorąca, pokuta - taranem,
dobre życie - drabiną, szturmujący - panem.
Nie wzleci ptak do góry, skrzydła opuściwszy,
nie dojdzie żeglarz portu, wiosłem nie robiwszy,
żołnierz próżno chce wygrać, co bronią nie włada,
wszelka chęć bez uczynków na koszu osiada.
Przyjdź królestwo Twe, Panie! „Nie każdy, co prawi:
«Panie, Panie! » - głos słyszę - duszę swoję zbawi,
lecz kto czyni mą wolą, ten sam do pokoja
królestwa mego wnidzie!” Bądź, bądź wola Twoja!