[brak początku - w druku brak kart E2 - E4]
A drugie zá Grecyją, tám zá wielkie morze,
Bo násze dobrá biorą i dziatki w pokorze.
Jeśli zbędziem poćciwie, tych niewdzięcznych gości,
Przydziem zásie ku onej, pirwszej swej wolności.
Jákąśmy w on czás mieli, gdy twoj syn krolował,
Ktory mnie i me syny ják własne miłował.
Mieli nászy synowie, w on czás święte czásy,
Gdy moje wino pili, po pieniądze Mássy.
Były chleby i konie, woły, srebrne rudy,
Poki tu nie bywáły Tureckie obłudy.
Złota rudá bywáłá po dwudziestu groszy,
Już to wszystko moj pásierb niewdzięczny rozpłoszy.
Ták tobie wiele tego, jáko mnie potrzebá,
Głosy nászych z niewolej wołáją do niebá.
Ziemiá Polska mowi.
Panu Bogu się poleć, ma miła siestrzyczko,
Ten wie jáko spráwuje, swe stworzenie wszystko
Jeślić ten nie pomoże, prożna w kim nádźiejá,
Trudno się domowego, masz ustrzedz złodźiejá.
Który się wielką mocą, wkopał w twoje góry,
Twój dobytek splundrował, y obłupił z skóry.
Skárby, zboża i grunty, wywrócił ná nice,
Pobrał miástá i zamki, posmrodził winnice.
Pan Bóg ná nas posyła przez nie swój bicz srogi,
Przeto wszyscy cirpimy, rozmáite trwogi.
Miej ná ten czás cirpliwość, gdzie możesz ulegaj,
Tylko wżdy Bożej chwały z pilnością przestrzegaj.
Wszystko to co u ciebie, u mnie się też dzieje,
Mojá Rzeczpospolita tám i sam się chwieje.
Niestworność swoich z sobą, niesporo obronie,
Gdzie co jedno poczniemy, wszystko w łeb Koronie.
Wiedz ma miła siestrzyce, mam z sobą co czynić,
Myślę iáko z pośrodká nieprzyjaciół wynić.
Ze wszech stron nieprzyjaciel podniósł ná mię zbroię,
Chciałby mię krwią pomázáć, depcąc źiemię moję.
Moskwá zá uchem trąbi, Tatárzyn w piszczałkę,
Noszę nieprzyjaćelską ná sobie suwałkę.
Wołoszyn pod pokrywką, wiele złości płodzi,
Moskwę, Turki, Tátáry, ná mój grunt przywodźi.
Szwedowie z Moskwicinem, stoją w iednym buncie,
Dobrze to baczy Duńczyk, zámknął wrotá w Zuncie.
Pátrzy ná moje syny, co będą poczynáć,
Kto z nich będzie mocniejszy, z tym on będzie trzymać.
Mistrz Wolfgáng do Pruskiego dybie też klasztorá,
Mam zá to, że tá drogá nie będzie mu spora.
Tákież do spiskiej źiemie chcą otworzyć wrotá,
Nie jedná też tu ná mię, przychodźi tá psotá.
Wiele jest innych przyczyn, przecz pomóc nie mogę,
Bo też ná swoim gruncie, muszę mieć przestrogę.
Koroná Węgierska mówi:
Jeszcze pójdę do ziemie sąsiednej Wołoskiej,
Która jest w przyległości ze mną ziemi Polskiej
W przygodzie przyjacielá narychlej poznamy,
Gdy go w swoich potrzebách zá czásu uznamy.
Ku Ziemi Wołoskiej.
Ach má miła sąsiádo, wejźrzysz ná mię jásno,
Mnie dziś od nieprzyjaciół ze wszystkich stron ciásno.
Rátujże mię w przygodzie, ják miła sąsiádá,
Ja też ciebie rátuję záwżdy bárzo rádá.
Bo Turcy ledá kiedy ná mię się wyráżą,
Ostátki moich włości, do końcá pokáżą
Jeśli k temu z Tátáry znowu się poruszy,
Pewnie już tá pokusá mnie z syny zágłuszy.
Wołoská Ziemia mówi X syllab
Miła siostro nie śmiejże się ze mnie.
Zaż nie widzisz, co się dzieje we mnie?
Wielki smutek, żáłość w mojej głowie,
Pobráli mi dziatki Tátárowie.
Córki, syny, skárby i dobytek,
Zápędzono już do Turek wszytek.
Których Turcy z sobą nie pobráli,
Ty Polacy u siebie ścináli.
Jeszcze ná nas wkłádáją tę winę,
Abych ná nie posłáłá trucinę.
I Tátáry ná mię podwodziłá,
Tymżem się im snadź dziś oprzykrzyłá.
Wiele ja mam w sobie tej truciny,
Chociam z siebie nie dáłá przyczyny.
Bo nas Turcy bárzo zniewolili,
Bez ich wolej nikt się nie wychyli.
Máchmet Bászá nam się pánem zjáwił,
Besermáná ná mój grunt ustáwił.
A to wszystko prze moich niezgody,
Stráciliśmy grunt dobrej urody.
Ná pásierby przyszły dzieci moje,
Możeszli ty, opátrz lepiej swoje.
Ach niestocie ná ty Krześcijány,
Iż wolą być z niecnymi pogány.
Niżli z sobą w Krześcijáńskiej zgodzie,
Prze niestworność przychodzim k tej szkodzie.
Iż nam Turcy w srogości pánują,
Co rok to nászych krám ujmują.
Co chcą ná nas przewodzą uporą,
Dziatki násze w dziesięcinie biorą.
Żony, córki sobą nie władáją,
Wszystko, co chcą po swej woli máją.
Którzyby nas słusznie mieli bronić,
Ci się nie chcą ku temu przykłonić.
Abyśmy się z niewolej wybili,
W Krześcijáńskiej zgodzie społu żyli.
Wolą zwierzchni wálczyć z sobą sámi,
Niżli ciągnąć ná pogány z námi.
Snádnie by im to zá cudzą ściáną,
Zá pomocą czynić od nás dáną.
Święty Duchu nátchni zwierzchne pány,
A daj zgodę miedzy Krześcijány.
Aby się wżdy kiedy upámiętáli,
A pogánom społu odpieráli.
Węgierska ku Polskiej mówi.
Prozno tedy mam szukáć, u swoich pomocy,
Gdy je też ze wszech stron, oblegli ci smocy?
Bo już świátem władáją i ziemią, i wodą,
Gdzie co z nimi poczniemy, wszędzie z nászą szkodą.
Wiedzą też Krześcijáńskie násze obyczáje,
Iż káżdy ná wczesności domowej przestáje.
Nie chcą nędze przycierpieć, brzuchá swego schudzić,
Prożno leżąc na miejscu, wolą swój czas zmudzić.
By się też jáko oni, tej spráwy chwycili,
Jeszczeby swojej rzeczy nieźle popráwili.
Nie párać się rzeczámi, jedno rycerskimi,
Poprzestawszy walek, wieść z Krześcijány swymi.
W lud się dobrze opátrzyć, ćwiczyć y siodłaki,
Lácno z tákich poczynić draby i kozáki.
Ale prożno głuchemu co dobrego rádzić,
Gdy nie chce uchá swego, do mych ust przysádzić.
Już i tám i sam mácam, ná szpiegi nákłádam,
Ktoby mie dziś rátował, swoją dobrą rádą.
Aczbych szłá ku pułnocy, gdzie kráiná Pruska,
Ale i tá pospołu, ze mną często truska.
Często się Herczykowie, o tę ziemię kuszą,
Czásem Szwabow odbieżą, pieszki się precz kłuszą.
Jeszczebych szłá do Litwy, jeśli twojá rádá,
Wszák jest w lud dobrze można, tá násza sąsiádá.
Aby mię rátowáłá dziś w mojej potrzebie,
Przyczyń się o to siostro, proszę ja dziś ciebie.
Polská mówi:
Trudno tobie ma pomoc, tá mojá siestrzycá,
Gdyż też miedzy syny jej, nie máła rożnicá
Samá sobą nie władnie, máło coś rolniki,
I to z nich podziáłáli, práwie niewolniki.
Nie jednego narodu ma obywátele,
Ja wszystki wychowáłá, mogę to rzec śmiele.
Był ten lud jáko bydło, gdy pogáni byli,
Potym moi synowie, z królem je pokrzcili.
Ma Ruś, Moskwę, Pruszaki, Mázury, Tátáry,
Przeto rodzaj záginął, ten litewski stáry.
Pomieszáły się w rodzie, tej ziemie synowie,
Przeto u nich rozumy, rozmáite w głowie.
Rozdwojonej są myśli, stąd poddáni stráchom,
Jedni Moskwi przychylni, drudzy nászym Láchom.
Pirwej Moskwá pirzcháłá, przed Litwą, Polaki,
Teraz Moskwá strwożył Litwę nieboraki.
Májąc wszego dostátek prochow, arkábuzow,
A wżdy się tych nikczemnych boją gáłáguzow.
Powikłáłá im głowy przeciwna unija,
Bárziej jeszcze strwożyłá, tá egzekucyjá.
Rożne votá ná sejmiech posłom podawáją,
Co im szkodzi tego się nawięcej chwytáją.
Rádziby z záłożonej themy jáko wyszli,
Aby zásię ku pirwszej swej wolności przyszli.
Lekce u siebie ważą tę nászą Koronę,
Z której záwżdy mogą mieć zupełną obronę.
Często moi synowie tych sąsiádów bronią,
A wżdy oni przed nimi, z niechuci swej stronią.
Pozno by żáłowáli swojej uporności,
Jeśliby chcieli bronić sąsiedzkiej jedności.
Węgierska Ziemiá mówi.
Cóż ja mam dálej czynić, Pánie Boże miły?
Już mię wszystki w sąsiedztwie siostry opuściły.
Niebo, Ziemiá, Plánety przeciw mnie powstáły,
Żadnej mi w mej potrzebie pociechy nie dáły.
A to wszystko dla moich synów záchowánie,
Stáło się to náde mną Boskie rozgniewánie.
Prze ich wielkie rozruchy, rozliczne upory,
Lácno się wdárli Turcy do mojej komory.
Snádnie im przychodziło, bo moi zdredzieli,
Bogá i ludzi dobrych, nizacz sobie mieli.
Jeden po drugim zamki gwałtem sobie bráli,
Lud ubogi, gdzie mogli z uciskiem tárgáli.
Z sobą rzadko bywáli w przyjacielskiej zgodzie,
Záchowánia nie mieli w postronnym národzie.
Z wierzchu głádka postáwá, w sercu niepráwości,
Nierádzi z cudzych krain przyjmowáli gości.
Pány sobie w swej ziemi często odmieniáli,
Wiáry i obyczáje, obłudnie trzymáli,
Żadnemu wiáry, słowá, nigdy nie strzymáli,
Przeto ná się Boski gniew, w tych czásiech poználi.
A ták, mojá sąsiádo, ostrzegam też ciebie,
Wáruj się też tej plagi, w krótki czás u siebie.
Boć bárzo poszli ná to, synaczkowie twoi,
W przyjáźni, w obyczájach, jáko byli moi,
A co jeszcze gorszego, iż siedzisz w pośrzodku,
Swoich nieprzyjacielów z boków, z tyłu, z przodku.
Siędziwá wszem ná celu, wszyscy w nas strzeláją,
Zá námi, ják zá murem, swą obronę máją.
A wżdy im to niewdzięczno, o nászym złym rádzą,
Więcej im násze złości niż pogáni wádzą.
Polska Ziemiá nárzeka.
Niebo i ziemia z tego bárzo są żáłosne,
Iż widzą w moich syniech obyczáje sprosne.
Widząc, co oni czynią przeciwnego Bogu/
Nie chcą przestáć uporu i złego nałogu.
Widzą wszyscy ze wszech stron, żywi i umárli,
Iż sie moi synowie w społną rzecz odárli.
Przeto mi plagę Boską sąsiádá winszuje,
Iż bicz Boży do nas przyść w rychłym czásie czuje.
Coż ja mam dálej czynić, uboga sierotá,
Nie mam skárbow potemu, nie mam srebrá, złotá.
Bom sie ja w tych łákomstwiech nigdy nie kocháłá,
W polu záwżdy w obronie swe syny chowáłá.
Skárby moje chleb, piwo, żelázo na pługi/
Iedny ku Bożej chwale, drugie ná posługi.
Wielem ja ták swych synow pirwej wychowáłá,
Ná wszystek swiát pogáństwo zbrojne rozsyłáłá.
Przodek miáłá przed nimi Wándá mojá corká/
Nád ktorą jeszcze stoi usypána gorká.
Nábyłám inszych synow Krystusowej wiáry,
Co Krzest święty przyięli, zrzuciwszy błąd stáry.
Wiele mężow z mych synow świętych wychadzáło,
Wiele i Krolow sławnych z Rycerstwem bywáło.
Był Chabry Krol Bolesław, byli Krzywoszowie,
Był Audáx, był czarny Lech i Kázimirzowie.
Bywáli i pánowie rádni, práwie święći,
Ktorzy Rzeczpospolitą mieli ná pámięći.
Z Mielsztyná i z Czyżowá, z Pilce i z Rogowá.
Wrzodowie, szydłowczycy, grábiowie z Tarnowá.
Z Prowej Odrowążowie, z Wiszniczá Kmitowie/
Zeszli wszyscy z świátá i ich potomkowie.
Gdzie też są Firlejowie, Mikołaj z Jánowcá,
Albo też Jan Rytwieński, on wielki wymowcá.
Nuż hetmáni, rotmistrze, gdzie mi sie podzieli,
Ktorzy w rzeczách rycerskich słowo dobre mieli.
Sándiowi, Czárnkowscy, oni Duninowie.
Nieprzyjacielom często dawáli po głowie.
Nuż on Otá, Zeglotá, Kreslaus z Kurozwąnk,
Nigdy nie żáłowáli w potrzebách swoich rąk.
Nuż oni Toporowie, Buczacki, Ostrorog.
Tym nieprzyjaciel nie był napotężniejszy srog.
Wspomnię Kurdwánowskiego, wspomnię Olesznickie,
Zapolińskie, i one sławne Ostrowickie.
Kiemlic, Kierdej, i Zbąscy, z Számotuł Wincenty,
Wrocimowski, Bálicki, Leszczyński, pan święty.
Nieprzepomnię Zborowskich, wspomnię Iłowskiego,
I Krotowskie Leszczyce, wspomnię y Swierskiego.
Paniewscy i Mászkowscy, oni łęczyczánie,
Ktorych sławá w kronice nigdy nie ustánie.
Zá Kázimirzá, krolá onego wielkiego,
Pan Mikołaj Zaliński, mąż sercá śmiáłego.
Pátrzcie co to uczynił, jáko Długosz świádczy,
Miechowitá i Kromer, kronikarze wielcy.
Gdy mistrz pruski z nászymi miał niemáłą sporkę,
I u Dobrzyniá mieć chciał ku stoczeniu gorkę.
Zaliński to opátrzył, że nie dostał tego,
Ná co sie był usádził i nie zbił żadnego.
Nieprzyjacielskie serce nátychmiast upádło,
Miedzy nimi w poswarku dwánaście ich siádło.
Gdzie Zemełká Hálicki i oni Storcowie,
On Gnojeński Oboźnik, kuláwi Szymkowie.
Konstánty i Kołowie, Czernin, Strusowicy,
Ci byli Pospolitej rzeczy bojownicy.
Kárápczowski wielki mąż, Lánckoruński drugi,
Używáłám ze wszech stron, ich zacnej posługi.
Boratyński, Iskrycki, Jánusz, Száfráńcowie,
Ci Moskwi i Wołochom, dawáli po głowie.
Kámieniecki, Stászkowski, Secygniomski Fredrusz,
Ci wszyscy, z dobrą sławą, zeszli mi z świátá już.
On Ostáfiej Dászkowic, Pretfic, Czech, slężacy,
To byli doświádczeni i sławni kozacy.
Czuje to Moskwá, dobrze, iż ci już pomárli,
Przeto sie o Smoleńsko przeciw Litwie wspárli.
Dziś ná ich miejscá przyszli inni synaczkowie,
Ináczej sie spráwując niżli ich przodkowie.
Ktorzy tylko mácáją, gdzie kupić zagony.
Stánowieniá nie czynią około obrony,
Widząc, iż nieprzyjaciel, już zá ściáną stoi.
A wżdy o to nie dbáją wychowáńcy moi.
Połock wzięto, á wżdy to moich nic nie ruszy,
Skámieli, nie dbáją, stoją jáko głuszy.
Tátárzyn ruskie ziemie do końcá splundrował,
I jeszcze sie po trzecie ná to nágotował.
Pomściliśmy sie tego nie máłym poborem,
Wżdy Moskwi wrotá stoją do Litwy otworem.
Wolą drudzy czci spráwiáć, wiáry nowe kowáć,
Lásy kopáć, brog stawiáć, á wioski kupowáć.
Pánią upstrzyć w złotogłow, w aksámit, forboty,
Niżli w pole wyjácháć, leżeć pod námioty.
Słyszą - nieprzyjaciele przez gránice ryją,
A wżdy moi weseli, skaczą, huczą, piją.
Żadny narod postronny, nie miał tej wolności,
Jákoście wy tu mieli w mojej polskiej włości.
Obaczcież sie w tym dobrze, synaczkowie mili,
Byście márnie wolności swej nie utrácili.
Z żáłością ja używam niniejszego świátá,
Widząc jáka ná syny przychodzi utrátá.
Już sie nie mogę odjąć, ábych nie płákáłá,
Gdym tę od przyrodzonych, złą spráwę poznałá.
Ku corkam polskim.
Wszákże sie jeszcze udam do swych miłych corek,
Owa stámtąd wybiorę porządniejszy wzorek.
Ktorym bych sie cieszyłá, pátrząc ná dobry rząd,
By ziemię odnowili, á wykorzenili błąd.
Jeszcze by dzieci tákich doczekáli czásow,
Iżby dobre pożytki bráli z ziemie, z lásow.
Nigdy by tej drogości, głodu nie uználi,
By mię, jáko práwą máć, wszyscy miłowáli.
Corká polska mowi syllab X.
Nie płácz, nie płácz, násza miła máci,
Jeszczeć Pan Bog swoich nie zátráci.
Kogoć karze, toć są dobre znáki,
Już jest w łásce Jego káżdy táki:
Musim ná czás nieszczęściu folgowáć,
Według Páńskiej wolej postępowáć.
Bo to szczęście ma niepewne drogi,
Potrzebuje swej wielkiej przestrogi.
Komu sie też ná czás nagle stáwi,
W krotkim czásu iego serce skrwáwi,
Pospolicie zazdrość z szczęściem chodzi,
Stąd niechuci w ludzkich myślách płodzi.
Także i ty, ma miła mátuchno,
Czekaj czásu, ulegaj cichuchno.
Ty burzliwe czásy záhámuje.
Przezeń sie ty wszystki rzeczy dzieją,
Iż sie ludzie i tám i sam chwieją.
Nie noweć to są rzeczy ná świecie,
Dawnoć mocny tu słábego gniecie.
Ale Pismo ták święte powiáda,
Kto sie zniża ten wyszszej posiáda.
Jeszcze, dá Bog, iż przyjdą ty czásy,
Iż da mátká swoj pożytek z lásy.
A z nas káżda będzie śpiewáć siostrá:
Gaude mater Poloná nostrá.
Jáko naszy przodkowie śpiewáli,
Ktorzy ciebie, mátkę, miłowáli.
Mátká Polska mowi,
dájąc błogosłáwieństwo corkam swym.
Aczem sie ja ná syniech, smutna, omyliłá,
Ale mię wżdy coruchná mojá pocieszyłá.
A ták zá to ich wdzięczne ku mnie okazánie,
Miejcie od Páná Bogá wszech dobr winszowánie.
Błogosław wam, wieczny Pan, ná ziemi i w niebie,
Ták w pożytkach i spráwach, i w káżdej potrzebie.
Jáko on niegdy Jakob synom błogosłáwił,
Gdy je po wszech kráinách ná świecie rozstawił.
Abyście pánowáli krolom i książętom,
Ták ná morzu, ná ziemi, mężom i źwierzętom.
By wász rodzáj ná ziemi i w niebie był święty,
Kto by ná was rękę wzniosł, áby był przeklęty.
Ktory by nieprzyjaciel ná was sie poruszył,
By go Pan Bog z rámienia swojego ogłuszył.
[brak zakończenia - w druku brak kart H3-I3]