Miejsce dla barykady
Rewolucja rosyjska 1917 roku była - politycznie - pierwszą rewolucją XX wieku, ale - militarnie - ostatnią rewolucją XIX wieku. Po raz ostatni uzbrojony lud zwyciężył uzbrojoną władzę. Barykada - centralnej pojęcie rewolucyjnego ethosu - przeżyła swój ostatni dzień chwały. Przez cały wiek XIX rewolucję robiło się na barykadach. Tylko to starcie było ważne, tylko w walce, w fizycznej konfrontacji z wrogiem sprawdzała się wartość rewolucjonisty. Wszystko to, co czynił przedtem, było podporządkowane temu jednemu celowi - doczekać dnia barykad. Zwłaszcza zaś, naiwne były i śmieszne, a czasem wręcz szkodliwe dla sprawy, wszelkie próby manifestowania moralnego sprzeciwu. System bądź je tolerował i wtedy były bez znaczenia, bądź je tępił i wtedy dekonspirowały one rewolucjonistę, narażając go na zbyteczne - bo wszystko się rozstrzygnie w dniu barykad - represje, bądź wręcz powodując, że ów oczekiwany dzień spędzi on w więzieniu, czy na zesłaniu, z dala od walki.
Ale na barykadach można walczyć z piechotą, konnicą, lecz nie z czołgami czy z lotnictwem. Dyktatury dziś obala armia swym rozpadem /GRECJA, IRAN/, lub zwróceniem się przeciwko władzy /PORTUGALIA/. Nie będzie już dni barykad i współczesny ethos rewolucyjny zaczyna powoli fakt ten rejestrować.
Pozostała nadal jednak owa potrzeba jawnej, otwartej konfrontacji z dyktaturą, oraz owa niechęć do pustych gestów moralnego protestu.
Gdzie mam więc budować swoją barykadę, jeśli nie chcę tylko biernie czekać, a zarazem nie wierzę w skuteczność fizycznej konfrontacji? Skoro nie muszę się już oszczędzać czekając na barykady - to muszę stawać na nich co dzień w obronie wartości moralnych. Innej walki nie będzie - to ostatnia broń jaką mamy. A zarazem ostatnie pole bitwy, na którym szanse są mniej więcej równe. Mogą pozbawić mnie Związku, ale nie mogą zmusić mnie do tego bym fakt ten zaakceptował podpisując oświadczenie lojalności wobec bezprawia, albo bym milczał, gdy mojego kolegę wyrzuca się z pracy. Mogą konfiskować mi książki, ale nie mogą zabronić, bym mówił to co myślę. Mogą opluwać ludzi, których cenię, ale nie mogą zmusić mnie, bym słowem lub milczeniem ich w tym popierał. Nie mogę - jeśli się zdecyduję stawiać opór. Nie jest to pusty gest bez znaczenia: totalitarna władza jest słaba swym totalitaryzmem właśnie. Każdy przejaw oporu jest dla niej groźny, bo wskazuje na obszar niezdławionej wolności. Opór jest, rzecz jasna, działalnością ryzykowną, ale ryzyko jest wspólną cechą wszelkich walk na barykadach. A innych walk nie będzie.
Mała przenośna barykada: między mną a milczeniem, ukorzeniem się, upokorzeniem się, hańbą. Nie do zdobycia przez czołgi, nie do ominięcia. Póki jej bronię, póty jest wokół mnie maleńki obszar wolności. A dziesiątka, a setka takich barykad? A miliony?