WTORA CZĘŚĆ
ROŻANEGO WIANKA.
WSTĘPEK DO WTOREJ
części Rożanego Wianka.
Błogosławię Cię, Panno, z Twojej cierpliwości,
Serce Twoje naświętsze i wszystkie wnętrzności,
Ktore tak był przeraził okrutny miecz srogi,
Gdy się z Tobą rozstawał Synaczek Twoj drogi,
Idąc na mękę srogą, w tak okrutne ręce.
Co tam za smutek Twoj był, kiedyś w onej męce,
W żałosnym sercu swoim Go naszladowała,
Potymeś i oczyma swoimi patrzała,
Gdy na krzyżu umierał, nie bez Twej żałości,
Gdzie duszę Twą przeraził ciężki miecz boleści?
Naprzod, gdy był w ogrojcu, tameś już cierpiała,
Gdyżeś onę wszytkę noc o tym rozmyślała,
Co się z Twoim namilszym Synaczkiem wodziło,
Jakoć sam był powiedział, że trzeba było,
Iżeby tak ucierpiał za nasze tu złości,
A na sobie odnosił takie zelżywości.
Syn zasię Twoj miły, gdy już cierpieć poczynał,
Pierwszy pot za nas grzeszne z ciała krwawy wylał.
Przed Ojcem swym niebieskim, na twarz swą upadał,
A Ojciec Mu z ręki swej on kielich podawał:
„Weź ji Synu namilszy, jest to wola moja,
Aby była rozlana niewinna krew Twoja.
Ty sam masz wszystkie mego ludu grzechy zgładzić,
Upadek ich nadroższą śmiercią swą naprawić.
Usłyszałem już bowiem ich smętne wołanie,
Bym miłosiernym wejźrzał swoim okiem na nie.”
Syn zaś jako posłuszny wolą Oyca swego
Czyni a idzie w ręce ludu okrutnego,
Ktorzy nielutościwie tam się nań rzucili,
Opak ręce związawszy, bijąc prowadzili
Przed sąd niesprawiedliwy a ludzie złośliwe,
Ktorzy kładli nań swoje świadectwa fałszywe.
A Ty, naświętsza Panno, kiedyś Go ujźrzała
W ręku okrutnych katow, ledweś Go poznała.
Onę naśliczniejszą twarz zbili i zeplwali,
A przez onę wszystkę noc odpocząć nie dali,
Włocząc Go po ulicach, tam i sam wodzili
Od sędziego do sędziego, by Go sądzili.
Piłat się im wymawia, lecz chcąc uhamować
Onych upor okrutny, dał Go ubiczować:
Aby sie już do wolej nad Nim napastwili,
A skarawszy tak srogo, zasię Go puścili.
I cożeś tam za żałość, święta Panno, miała,
Gdyś Go w onych okrutnych złych ręku widziała?
Kiedy one szateczki tam z Niego zdzierali,
A tak obnażonego do słupa wiązali,
Bijąc bez miłosierdzia miotłami srogiemi,
Biczmi, a na ostatek łańcuszki ostremi,
Ktoremi poranili Jego święte ciało,
Aż się wszystko krwią świętą Jego oblewało.
A Tyś na Jego mękę okrutną patrzała,
A od żałości wielkiej wszytkaś omdlewała.
Potym kaci okrutni, gdy się Go nabili,
Odwiązawszy od słupa we krwi porzucili,
W onej Jego naświętszej, już tak zranionego,
Aż na ciele nie znalazł i miejsca całego.
Potym Mu po szateczki Jego iść kazali,
Iżeby się w nie obłokł, przykro nań wołali.
On szedł jako posłuszny we wszem ich słuchając,
A na wszystkę ich wolą już się podawając.
Ale oni źli kaci tak okrutni byli,
Ani się niewinności Jego użalili.
Zasię one szateczki tam z Niego zdzierali,
A tak jeszcze Mu więtszej boleści przydali,
Ktora już w rany Jego tak była wewrzała,
Że kiedy Go zwłoczyli, znowu się krew lała.
A na pośmiech pawłokę zasię nań włożyli,
Na stołku posadziwszy, sprosnie Go bluźnili.
A uplotszy koronę z cierznia tak ostrego,
Włożyli mu na głowę z jadu okrutnego.
Kijmi ciężkiemi w głowę mocno ją tłoczyli,
Kość wszytkę aż do mozgu okrutnie zranili.
Tam po twarzy naświętszej droga krew płynęła
Pospołu i ze łzami, bo Go boleść zjęła,
W ktorej namilszy Syn Twoj drogie łzy wylewał,
A od onych srogich ran na poły umierał.
I już Go naświętsza krew prawie uchodziła,
A kędy stąpił, ścieżka ze krwie się czyniła.
I prawie wszystka droga krwią się oblewała
I przetoż człowiecza moc już w Nim ustawała.
Przedsię oni źli kaci tak okrutni byli,
Ani się niewinności Jego użalili.
Wiedli Go do Piłata już tak zranionego.
Piłat, kiedy Go ujźrzał tak srodze zbitego,
Zdziwił się okrucieństwu ludu złośliwego,
I jął zaraz myślić o wyzwoleniu Jego.
Ukazał Go im z ganku, by się użalili
Nad Jego niewinnością, iżby Go puścili.
A oni na Piłata tym więcej wołali,
Aby był ukrzyżowan, tego pożądali.
A on się im wymawia, iż nie ma przyczyny,
By Go miał na śmierć skazać bez wszelakij winy.
Nawet łotra jednego, Barabasza złego
Chciał im wydać, by chcieli dla wyzwolenia Jego.
Oni zaś krzyknęli: „Nie tego tam mieć chcemy,
Lecz Jezusa, o ktorym tę-ć sprawę dajemy,
Że fałszywie lud zwodził i kościoł zburzyć chciał,
Naszym krolem się czynił, choć tej mocy nie miał.
Nawet i Synem Bożym wszetecznie się mienił,
Prze co wedle praw naszych, śmierć srogą zawinił.
Otoż już puść owego, a ukrzyżuy Tego.
Ukrzyżuy, ukrzyżuy! Nic to, chociaż krew Jego
Będzie na nas i dzieciach naszych. Śmierci godzien,
Jeśli Go nam nie wydasz, będziesz tego szkodzien
I u cesarza pewnie też łaskę utracisz,
Jeśli tego człowieka złego nie zatracisz.”
Zlękł się Piłat nieborak, cesarza się boi,
A nie wie, iż Stworzyciel jego przed nim stoi.
Nie wie, iż Go Bog Ojciec przy sobie posadzi,
A samego i z Żydy złą śmiercią zagładzi.
Nie wie, że przeciwniki pod nogi podłoży,
A Jego chwała święta wiecznie się pomnoży.
Usiadszy sam na sądzie, w trąby kazał trąbić,
Gdy miał Synaczka Twego na onę śmierć sądzić,
Aby wszyscy dekretu onego słuchali,
Rzekł: „Gdyż to wola wasza, byśmy na śmierć zdali
Człowieka tego, ja się wam z tym opowiadam:
Tej krwie winien być nie chcę. To wie na mię Bog sam,
Wam za to odpowiadać, nie mnie, wszak ujźrzycie.
Otoż Go tam macie i już go ukrzyżuycie.”
Ten dekret gdyś, naświętsza Panno, usłyszała,
Coś, proszę, panno, za żal na duszy swej miała?
Co za smętek, gdy się już katom dostał w ręce,
Zwłaszcza gdyś widziała, że już był w ciężkiej męce?
Kiedy łańcuch żelazny na szyję włożyli,
Krzyż srogi na ramiona, potym prowadzili
Przez wszystko miasto, namniej Panu nie folgując,
Bijąc, trącając, co wskok z Panem postępując.
I choć drogą daleką był barzo zemdlony,
Pod krzyżem też upadał, będąc uciążony,
Przedsię na to nie dbali, lecz jako psi wściekli,
Sromotnie bez litości prawie Pana wlekli,
Z czegoś Ty, Panno Święta, wielką żałość miała,
Gdyś na to okrucieństwo tak wielkie patrzała.
I radabyś się była k-niemu przystąpiła,
A on srogi krzyż nosić pomogła Mu była,
Lecz złośliwi katowie przystępić nie dali,
Pchając Cię, nieuczciwe-ć słowa zadawali.
A gdy Go już na ono miejsce wprowadzili,
Tamże Go na kamieniu ostrym posadzili.
Siedział podjąwszy rękę, na on krzyż patrzając,
Ktory mu gotowali, a łzy wylewając.
A gdy już on srogi krzyż Jemu zgotowali,
Iżeby poszedł do nich, przykro nań wołali.
On szedł jako posłuszny, ręce swe złożywszy,
A Bogu Ojcu siebie w ręce poruczywszy.
Tam Go na on krzyż srogi gwałtem porzucili,
Okrutnemi gwoździami do niego przybili,
Aż się członki naświętsze wszytki potargały,
I święte żyły Jego gwałtem się porwały.
A Tyś, Naświętsza Panno, od wielkiej żałości
Upadła na twarz swoję, bo wszystki wnętrzności
Dla męki Syna Twego już zranione były,
Czym się Symeonowe proroctwa spełniły,
Że Cię to miało potkać i ten smutek wielki.
Tak jednak, żeś Ty sama, także człowiek wszelki
Miał stąd mieć pociechy swe, a nieprzyjaciele
Zetrzeć moc boska miała. Tych zaś bardzo wiele
Powstać miało, co mieli chwałę wieczną dawać
Bogu i Imię jego na wieki wyznawać.
Tamże, kiedy już Pana na on krzyż rozbili,
Wpośrzod między dwa łotry z krzyżem postawili:
Iżeby się tym więcej z Niego nagrawali,
A Tobie więcej smętku, Panno, przydawali,
Czym się własnie spełniły już proroctwa ony,
Iże Pan między łotry miał być policzony.
A to wszystko i insze wszytkie zelżywości,
Skromnie Pan dla nas znosił z swej wielkiej miłości,
Ktorą ma przeciwko nam. A tu już w tej męce
Nie mając nic wolnego, bo nogi i ręce
Były na krzyż rozpięte, jeno język wolny,
Ktorym się tak jął modlić za ten lud swowolny:
„Odpuść, Ojcze moj, proszę, nie wiedzą, co czynią.
Proszę, niech w zaślepieniu tym swoim nie giną.”
Rzecz wielka, że omawiał swe nieprzyjaciele
Przed Ojcem swym niebieskim, choć ran barzo wiele
Od nich na ciele swym naświętszym odnosił,
Przedsię za nie tak pilnie Boga Ojca prosił.
I ten to ich upadek więcej Go frasował,
Niżeli ona męka, ktorą podejmował.
Potym zawołał: „Pragnę.” Oni do ust Jego
Podali ocet z żołcią, lecz pić nie chciał tego.
Tam, o Panno Naświętsza, coś za żałość miała,
Gdyś Go w takim utrapieniu na krzyżu widziała?
Ani w takim pragnieniu dała ochłodzenia,
Ani macierzyńskiego swego pocieszenia.
A On widząc Twoj smętek, przemowił do Ciebie:
„Niewiasto, oto syn Twoj.” Janowi też Ciebie
Już za matkę oddał. O, jakoś Go miłował,
Moj Panie, gdyś mu ten skarb, Matkę swą, oddawał?
Aczci nierowny frymark, Pan sługę oddawa,
A sam przez okrutną śmierć z Tobą się rozstawa.
Potym zasię wielki głos z ust swoich wypuścił,
Mowiąc: „Boże, Boże moj, czemuś mię opuścił?”
Zaczym się ziemia trzęsła, opoki padały,
Chociaż tak twarde, przedsię żałość pokazały.
Słońce też nad obyczaj zbyło swej światłości,
Ani już chciało świecić, dla wielkiej żałości.
A łotr to wszystko widząc, tam z sobą zatrwoży:
„O, zaprawdę, iże to być musi Syn Boży.”
Słysząc, iż drugi bluźni, rzecze temi słowy:
„Proszę, bracie, daj pokoj, zaniechaj tej mowy.
Myśmy wprawdzie taką śmierć, wiesz to, zasłużyli
Za takowe występki, jakieśmy czynili,
Ale On jest niewinny, a tak skromnie znosi,
Za swe nieprzyjacioły jeszcze Boga prosi.”
O, szczęśliweż tam było jego nawrocenie,
Dane mu było bowiem prędko rozgrzeszenie.
Przed takim spowiednikiem grzechy swe wyznawał,
Co z gruntu serca ludzkie prawie rozeznawał.
I ujźrzał w nim Pan wiarę i serce skruszone,
Przeto też słowa jego były przypuszczone
Do Jego świętych uszu, gdyż do Pana swego
Modli się: „Wspomni, Panie, na sługę swojego.”
Widząc Go tak nędznego, Panem Go mianuje,
A On mu też zarazem niebo obiecuje.
Potym rzekł szoste słowo: „Jużci się spełniło.”
Jakoby rzekł: „co o mnie napisano było”.
A zatym już konając, Ojcu duszę w ręce
Polecał i oddawał, w onej srogiej męce.
Tamże dusza naświętsza, do piekła zstąpiła,
By one święte ojce, z mąk ich wybawiła,
Ktorzy onej pociechy, tak dawno czekali,
A tam w onych ciemnościach, do Niego wołali:
„Rozstąpcie się niebiosa, a nam zesłanego
Ześli, nasz wieczny Boże, Pomazańca swego.”
Ktoż wypowie, jaka radość onych świętych była,
Gdy je ona tak wielka światłość oświeciła?
A poznawszy, iż do nich on ich Krol przychodzi,
Co je z onych ciemności wiecznych wyswobodzi,
I już oglądawszy Go, chwałę Mu dawali,
Iż je raczył odkupić, na twarz swą padali.
A Ty, Naświętsza Panno, przedsię w tej żałości,
Stałaś smętnie pod krzyżem, a z wielkiej miłości
Żądałaś z krzyża złożyć Jego święte ciało,
Ktore się Jego drogą krwią wszystko polało.
Potym Nikodem z Jozwem, na ten czas przybyli,
Aby Cię w onym smętku Twoim pocieszyli.
Tamże naświętsze ciało, ze czcią zdejmowali,
A w onym nowym grobie z płaczem pochowali.
Proszę Cię, Panno Święta, przez Twoje łzy drogie,
Ktoreś tu wylewała tam przy onym grobie,
Przyczyń się za mną grzeszną, do Syna swojego,
Bym była uczestniczką świętych zasług Jego.
Niech pamiątka w mym sercu o Nim nie ustanie,
Co mi za Jej przyczyną racz dać, wieczny Panie.