Jeszcze na dal ode mnie starość jest garbata,
jeszcze się w czarne włosy siwizna nie wplata,
jeszcze twarz mam pogodną, nie siedzą na czele
mierzłe marszczele,
a już śmierć kosą grozi i fuka nad głową:
"Pókiż, nędznico, latać będziesz za światową
próżnością, pókiż chwytać, ach, na zwodnej ścienie
znikliwe cienie?".
Wkrótce, wkrótce, duszyco, niepomna o tobie
w obżałowanej staniesz przed Sędzią osobie,
co zaklęte twe sprawki, mowy, myśli wzruszy
z tajników duszy.
I choc o tym nie wątpi, i już myśli Bogu,
i chce służyć, odbiegłszy ziemskiego barłogu,
lecz ulgła dusza w ziemi od niemałej chwili
darmo się sili.
Nuże więc, nuże, Jezu, o Jezu mój miły,
przybądź z Twoim posiłkiem na słabe me siły,
wesprzyj mię silną ręką, nieprzezwyciężonem
wzmocnij ramionem.
Twa śmierć zmarłych wywiodła z otchłani nielubéj,
teraz niech mię Twe życie zachowa od zguby.
Spraw, niech światem tym gardzę, a do Ciebie lotnie
lecę ochotnie.
Uwolń mię z srogich ciała więzów i kajdanów,
bym dostąpiła wiecznej swobody Niebianów,
gdzie bym Ci, Jezu, Ojcze i Duchu Przedwieczny,
brzmiała hymn wieczny.