20.I.59
Drogi Kaziu. – Twój lekarz ma zupełną racjęJest to odpowiedź na niezachowany list Wierzyńskiego.: nie powinieneś się przejmować, tym więcej, że obecnie nie ma czym. Nie dziwiłbym się, gdyby książkę ukończyli przed terminem, gdyż jak widzę z listu Rosińskiego do Golla (ściśle poufnym) pracują całą parą. Rosiński pisze, że Twój list do niego nic zmienić nie może, bo i tak robi najwyższy wysiłek. Mam wrażenie, że mieli pilne roboty angielskie, które wykończyli przed Bożym Narodzeniem, a teraz popędzili, chcąc jak najwcześniej dostać pieniądze. Adwokat nie wypuszcza sprawy z ręki i niedawno znowu napisał list ostrzegający przed konsekwencjami niedotrzymania terminu. Nie wiem, ile będzie kosztował adwokat, nie znam się na tym. Nie sądzę, by jego wcześniejsza interwencja coś zmieniła, bo oni mając w kieszeni zadatek i wiedząc, że książkę mieć musisz ze względu na przedpłacicieli, mogli sobie „bimbać”. Proces ewentualny by przegrali, ale konsekwencje, jak pisali, byłyby dla Ciebie „disastrous”Ang.: fatalne, katastrofalne.. Najważniejsze, że książka wyjdzie, opóźnienie nie ma żadnego znaczenia. Napisz do p. DanilewiczowejWierzyński pisał w liście 24 stycznia 1959 r. do Marii Danilewiczowej: „Dziś piszę za poradą Grydzewskiego, który podał mi ten adres i pozwalam sobie zwrócić się do Pani z wielką prośbą. Podobno zna Pani kogoś, kto zajmuje się wysyłką książek, i Grydz sądzi, że ten ktoś mógłby podjąć się rozesłania moich Poezji zebranych. Chciałbym Pani spytać, czy jest tak w samej rzeczy. Książka moja ma być gotowa przed 30 kwietnia – tyle udało się wydębić adwokatowi i wydaje mi się to możliwe dzięki bardzo życzliwej pomocy drukarza-Polaka, p. Czesława Rosińskiego, pracownika drukarni w Newtown, w której p. Karczewski, sprawca wszystkich dotychczasowych nieszczęść, już się, Bogu dziękować, rzadko pokazuje. Jest więc dosyć czasu, ale piszę w tej sprawie teraz, bo niewiarygodne dzieje tej książki stały się moim koszmarem i dręczą mnie od roku. Panicznie boję się, żeby pod ich koniec znów coś nie wynikło, co stanie się nowym koszmarem i nową udręką. Chciałbym więc zawczasu ułożyć wszystko jak najskładniej i dlatego proszę Panią i wskazówki i łaskawą radę. Kto to jest ten pan od wysyłek? Czy można polegać na nim i czy mogłaby go Pani polecić? Może zechciałaby Pani łaskawie spytać go, czy podjąłby się tej pracy? (Rzecz prosta, przy pokryciu kosztów przeze mnie i za wynagrodzeniem)” (Odpis listu w zbiorach P. Kądzieli). W odpowiedzi M. Danilewiczowa pisała 31 stycznia 1959 r.: „Drogi Panie Kazimierzu, Dziękuję uprzejmie za list z 24 stycznia i dopowiadam jak najbardziej rzeczowo a zwięźle, bo nad głową chmury z powodu przeróżnych zaległości. Przypuszczam, że Grydzewski miał na myśli pomoc naszego bibliotecznego majora, p. Smyczyńskiego, artylerzysty, który z niebywałą zręcznością i akuratnością wysyła setki naszych paczek, a od czasu do czasu pomaga «Wiadomościom». Godzi się chętnie i opracował taki przykładowy kosztorys do rozpatrzenia i uwag Szanownego Autora [tu dalej następuje dokładne wyliczenie kosztów opakowania, opłat pocztowych i robocizny dla 400 paczek; suma finalna wynosiła: £ 91,.13,.8. – B.D.]. Zdziwi się Pan zapewne, że paczki «lokalne» angielskie kosztują drożej niż zagraniczne, ale tak tu jest.
Wyłania się jeszcze jedna sprawa: gdzie ulokować egzemplarze czekające na wysłanie, gdzie je zmagazynować? Biblioteka ma pomieszczenie bardzo ciasne. Nasuwa mi się rozwiązanie praktyczne – może drukarnia mogłaby dostarczać książki w dawkach po 400 egz. co kilka dni? O ile wiem, dowożą je własnym niewielkim vanem, w którym, jak myślę, nawet 400 egz. się nie mieści. Może jednak ma Pan jakieś inne możliwości magazynowe na okres pakowania. Ktoś musiałby także sprawdzić przepisane przez Majora adresy, by uniknąć pomyłek. Byłby to niewielki dodatkowy koszt. Mogłaby to zrobić któraś z moich pań w Bibliotece.
Opłaty pocztowe są tu, niestety, bardzo wysokie. Doświadczenie Bormana wskazuje, że zdarzają się wypadki reklamacji wysłanych prawidłowo egzemplarzy, a bez tzw. «polecenia» poczta nie przyjmuje odpowiedzialności. Przy książce na stosunki tutejsze drogiej, taka ostrożność jest chyba bardzo wskazana. […]
Bardzo mi się podobała rzecz Pana o Audubonie i ptaszkach. Liceum Krzemienieckie miało za czasów Czackiego egzemplarz owego wspaniałego wydawnictwa, wywieziono je po powstaniu listopadowym do Kijowa i nie wróciło nigdy. Zajmujemy się nałogowo karmieniem ptaszków w naszym ogródku – każdy kot jest naszym nieprzyjacielem. Mamy gniazdo kosów w krzaku caprifolium – z okna pokoju frontowego można, stanąwszy na parapecie, zaglądać do gniazdka i obserwować gargantuiczne apetyty piskląt.
Dużo serdeczności dla Obojga Państwa przesyłamy oboje – M. Danilewiczowa”; maszynopis – oryginał w archiwum Polskiego Instytutu Naukowego w Ameryce, sygn.: Kazimierz Wierzyński Papers, kolekcja nr 031, folder nr 5. w sprawie wysyłki (5 Princes Gdns. S.W.7). Według mnie książkę należy rozesłać stąd, a nie bawić się we frachty i przewożenie statkiem.
Kończę fascynującą Lolitę. Zrujnowała mnie na lolity (oczywiście nieco starsze).
Uściski serdeczne.