3.5.64
Drogi Kaziu. – Potrzebna mi jest pilnie wiadomość, ile wydałeś do tej pory tomów wierszy i ile w czasie emigracji. Miałem list od Hani IwaszkiewiczowejW liście datowanym 12 kwietnia 1964 r. Anna Iwaszkiewiczowa pisała: „Panie Mieczysławie! Jakiś życzliwy «przyjaciel» przesłał nam pod adresem męża dwa plugawe paszkwile o nim, z których jeden drukowany jest w pańskim piśmie. Ponieważ mąż mój wyjechał za granicę, sekretarz wręczył mi kopertę z artykułami. Dobrze się stało, że przeczytałam je sama, bo artykuły oczywiście zniszczę, a powiem o nich mężowi po powrocie tylko dlatego, żeby nareszcie przerwał stosunki z ludźmi, którzy mimo że poniekąd uważają się jeszcze za przyjaciół, już nie po raz pierwszy w ten sposób do niego się odnoszą. Namyślałam się bardzo, czy jest to celowe i czy nie uwłacza po prostu naszej godności zareagować na tę przesyłkę i napisać do Pana, chciałam jednak raz wreszcie wypowiedzieć się na ten temat, a zarazem prosić pana, żeby pan więcej nic mężowi nie przesyłał, ani w ogóle do niego się nie odzywał. Przez całe życie byliśmy oboje bardzo wiernymi (i nieraz – wyrozumiałymi) przyjaciółmi, doznaliśmy nie jednego gorzkiego zawodu, ale w tym wypadku – dosyć! Nie potrzebujemy fałszywych przyjaciół, gorsi są od jawnych wrogów. Wiem, że już nieraz w piśmie pana drukowane były rzeczy obelżywe dla Jarosława, ale on ze swoją naprawdę zbyt daleko posuniętą dobrocią i skłonnością do zapominania uraz Panu tego nie pamiętał. Sądzę jednak, że artykuł p. Niemiry przeszedł już wszelkie granice. Artykuł ten jest nie tylko oszczerczy i podły, ale jest przy tym w dodatku bardzo głupi. Dowodem tego jest np. p. Niemira rozwodzi się nad pewnym ustępem z I tomu "Sławy i chwały" i zestawia te sceny z "Pożogą" Kossak-Szczuckiej i z "Burzą od Wschodu" Kozickiej, nie rozumiejąc widać absolutnie, że o 18tym roku na Ukrainie nikt już u nas tego, ani w ten sposób, pisać nie może. Bardzo niemądre są również rozważania (dość nawet obszerne) na temat ks. Bilińskiej, która jakoby «nie reagowała» na śmierć męża, «nie miała o tym nic do powiedzenia, jak tylko że zabity» itd. Nie wiem, czy p. N. uważałby, że w tym wypadku «prawdą psychologiczną» byłoby, gdyby Bilińska, rwąc włosy z głowy, krzyczała: «to okropne, potworne» itp. rzeczy. Autor artykułu mówi, że brak tu wszelkiego «osądu» czy «oceny zdarzeń». Jak on w ogóle sobie taką «ocenę» wyobraża? Czy czasami nie wpadła mu kiedy w ręce książeczka (malutka rozmiarem, ale ważka treścią) Nałkowskiej – "Medaliony"? Tam nie ma absolutnie ani jednego słowa «oceny zdarzeń», żadnego w ogóle słowa od autorki, tylko jak najbardziej oszczędna i sucha relacja o faktach, ale to wystarczy – zgroza tych faktów jest dzięki tej suchej relacji jeszcze bardziej przekonywująca. Byłoby wprost śmieszne, żebym wdawała się w polemikę na temat wartości literackiej dzieła mego męża, jednak wobec wstrętnych insynuacji na temat, że książka ta mało miała stosunkowo recenzji w kraju (co komuś bardziej wnikliwemu dałoby właśnie dużo do myślenia), korzystam z okazji, żeby powiadomić panów, że monachijski wydawca męża przesłał mu kilkadziesiąt recenzji wręcz wspaniałych i entuzjastycznych o jego książce i że w opiniach o niej nie brakło głosów porównujących ją do "Wojny i pokoju". Chyba w Niemczech Zachodnich nie działają te czynniki, o których mówi pan N. Szczytem ohydy w artykule pana N. jest zdanie: «tak samo przedstawia okupację i widać po prostu, że o niczym nie wie i w niczym nie brał udziału». Może pan N. (który jak widać ze wszystkiego rzeczywiście nic nie wie o kraju, ani w stanie obecnym, ani z okresu okupacji) także nic nie wie o postawie ani działalności męża mego w czasie okupacji, choć nie bardzo w to wierzę. Nie jesteśmy za murem chińskim, dużo ludzi od nas jeździ na Zachód i dużo również (coraz więcej) ludzi z Zachodu przyjeżdża do nas. Mogę bez fałszywej skromności powiedzieć, że to, czym było Stawisko w czasie okupacji, to nie jest legenda. Pan N. o tym wszystkim może nie tyle nie wie, ale nie chce wiedzieć, i (jak to bywa) uwierzył, że nie wie. Ale pan, panie redaktorze, Pan wie i wie Pan doskonale, że każde słowo pana N. na ten temat jest wstrętną potwarzą. Jarosław był po wojnie parę razy w Londynie i wiem, że rozmawiał z panem o czasach okupacji. Wie pan zatem na pewno, że cała młodzież z naszej rodziny nie tylko należała do AK, ale prawie cała zginęła. Że starsza nasza córka Marysia, która była łączniczką, nie poszła do powstania, stało się dzięki temu, że była już w początku ciąży. (Tak byłam zawsze przeciwna tym bardzo wczesnym małżeństwom, a w tym wypadku to ją uratowało!!!). Młodsza, choć miała dopiero 15 lat, też rwała się do konspiracji i już do niej należała. Ubłagałam ją jednak, żeby jeszcze uczyła się i dała spokój tej działalności, korzystając z tego, że mąż mój był wtedy b. niebezpiecznie chory na zapalenie płuc. Wie pan również na pewno, jacy ludzie i jakie sprawy przewijały się przez Stawisko, że byli u nas ludzie, którzy się ukrywali z tych czy innych powodów, akowcy, młodzież, działacze konspiracyjni, żydzi [!], były i gazetki, i tajna nauka, i taje zebrania, jednym słowem wszystko, za co każde z nas, każdego dnia mogło dostać kulę w łeb albo pojechać do Oświęcimia. Przez ten czas, przez te straszne lata wy, którzy uciekliście we wrześniu 39go z tonącego okrętu, siedzieliście bezpiecznie w Londynie i uważaliście, że przeżyliście straszne rzeczy, bo były naloty na miasto! My naloty też przeżywaliśmy i mogę Panu zaręczyć, że to było o wiele mniej straszne, niż to, na co narażaliśmy się w codziennym życiu.
Wy w ogóle nie macie żadnego prawa sądzić o czymkolwiek z naszego życia. My także mogliśmy opuścić Kraj i w czasie wojny, i po wojnie, ale mieliśmy i mamy zawsze to głębokie przekonanie, że tu jest nasze miejsce. Co stałoby się z Krajem, z którego wyjechaliby wszyscy, którzy mogą i chcą coś zrobić? Parę lat po wojnie pewien b. inteligentny dyplomata chciał w subtelny sposób mnie wybadać (rozmowa była o piękności Włoch), dowiedzieć się, czy czasem nie bylibyśmy skłonni przejść granicę… Odpowiedziałam mu znanym powiedzeniem «right or wrong – my country». I on mnie zrozumiał, bo więcej o tym mowy nie było. To ciekawe – skonstatowaliśmy to niejednokrotnie i dawniej, i teraz, jeżdżąc na Zachód, że nieraz cudzoziemcy orientują się w naszych sprawach i lepiej nas rozumieją niż Polacy z emigracji. Sądzę, że dzieje się to dlatego, że was zaślepia nienawiść, bezsilna rozpacz, bo w głębi na pewno to czujecie, że odpadliście od rodzinnego pnia i jesteście jak ten suchy liść nikomu niepotrzebny, niemający dla nikogo znaczenia. Żadne namiastki działalności nic na to nie pomogą. A tymczasem literaturą polską interesują się teraz na Zachodzie, jak nigdy nie bywało przed wojną. Oni nas poszukują, a dawniej, sam Pan wie, co to było dla polskiego pisarza zdobyć rynek zagraniczny. Mamy uczonych i artystów sławnych na całym świecie (matematyków np.), nasi ludzie zapraszani są do «jury» najsłynniejszych konkursów artystycznych czy najwyższych nagród – taki np. prof. Michałowski, archeolog, jest sławą światową, zapraszany jest na wykłady w Londynie (o czym zapewne pan słyszał), ma stałą katedrę archeologii w Aleksandrii, dokonał ostatnio ze swą ekipą nadzwyczajnych odkryć wykopaliskowych w Syrii. Z emigracji nikt takimi ludźmi pochwalić się nie może. Na arenie międzynarodowej my i tylko my reprezentujemy Polskę. To jest pewno wasz największy zawód! À propos, myślę nieraz o Stasiu B., którego wielki talent poetycki właściwie zmarnował się na emigracji. Emigracja epoki Mickiewicza, Słowackiego, Chopina nie dała się niestety powtórzyć.
O drugim przesłanym nam artykule właściwie nie warto mówić, wzbudził we mnie tylko jakąś nieokreśloną chęć zdeptania jednym ruchem stopy, jak pluskwę. Chciałam tylko podać pewien mały komentarz dotyczący ostatnich jego słów, bo opinia o jakiejś niebywałej sytuacji materialnej mego męża (wynikającej oczywiście w waszym mniemaniu z jego postawy politycznej) jest jedną z najbardziej zakorzenionych bzdur i jednym z najbardziej wyzyskiwanych tematów w arsenale jego wrogów. Otóż sytuacja ta wygląda tak, że anachroniczne zupełnie gospodarstwo i dom na Stawisku pochłaniają tzw. «lwią» część tego, co Jarosław może zdobyć pracą literacką, choć jego niebywała wprost sprawność pracy i niesłabnąca siła twórcza jest rzeczą stale zdumiewającą dla wszystkich kolegów-pisarzy, a najbardziej dla mnie, która wciąż na tę pracę patrzę. Jednak mając taki dom i tyle osób na całkowitym lub częściowym utrzymaniu, nie zawsze «dajemy rady», tak że tej jesieni doczekaliśmy się komornika za niezapłacony podatek gruntowy. Od kilku lat nie możemy zdobyć się na konieczne remonty domu, a także, po obliczeniach, musieliśmy wyrzec się marzenia o założeniu centralnego ogrzewania, choć zimą marzniemy nieludzko, co w naszym wieku i nie zawsze świetnym stanie zdrowia jest bardzo przykre. Męczyliśmy się też długo bez samochodu, choć obecnie wielu literatów ma własne samochody, nie mówiąc już o «piosenkarzach», autorach rewii i [---] aktorach. Taki brak w naszym wieku, gdy mieszka się o kilkadziesiąt km od Warszawy (a i w War. komunikacja jest fatalna) jest naprawdę bardzo uciążliwy. Teraz został mężowi przydzielony związkowy samochód do użytku (nie w prezencie!). To jedyna konkretna i praktyczna korzyść jubileuszu. Chyba i bez tego 70letniemu wielkiemu pisarzowi się to należało?
Panie redaktorze, napisałam panu zasadnicze rzeczy, które powinien Pan wreszcie od kogoś usłyszeć. Chciałabym wiedzieć, że pan list mój otrzymał, ale żadnej odpowiedzi sobie nie życzę. Jestem człowiekiem religijnym, w myśl tego mogę powiedzieć, że Panu wybaczam krzywdę, jaką wyrządza Pan memu mężowi, a dawnemu przyjacielowi. Wybaczam, to znaczy, nie życzę Panu źle, nie pragnę żadnej «zemsty», przeciwnie, życzę, żeby Bóg Panu wybaczył grzechy w godzinę śmierci, a świadome oszczerstwo to jest bardzo wielki grzech. Niech Pan nad tym wszystkim się zastanowi. Anna Iw.” (rękopis na czterech stronach; oryginał w Archiwum Emigracji w Toruniu, sygn. AE/AW/CVII, pkt 2). – Prawdopodobnie drugim przesłanym artykułem była recenzja trzeciego tomu "Sławy i chwały" pióra Stefana Mękarskiego, ogłoszona w londyńskim tygodniku „Orzeł Biały” 1964, nr 18. W istocie po tych wydarzeniach nastąpiła trzyletnia przerwa w korespondencji Grydzewskiego z Iwaszkiewiczem, który dopiero na wiadomość o chorobie redaktora zareagował listem z 16 stycznia 1967 r. (zob. M. Grydzewski, J. Iwaszkiewicz, "Listy 1922–1967", oprac. M. Bojanowska, wstęp R. Loth, Warszawa 1997). (8 stron), w którym zwymyślała mnie od ostatnich za umieszczenie artykułuJarosław Iwaszkiewicz po otrzymaniu numeru „Wiadomości” z tym artykułem notował w dzienniku: „Borman przysłał tu górę całą swojej «szmaty», nad którą właściwie nie wiadomo, czy śmiać się, czy płakać. Jest tam także artykuł o "Sławie i chwale", autora pod przejrzystym pseudonimem (krajowej produkcji zapewne), bardzo plugawy. Napisałem w tej chwili list do Bormana – trochę przykry dla niego i dla mnie, bo upominający się o szacunek” (J. Iwaszkiewicz, Dzienniki 1964–1980, oprac. i przyp. A. i R. Papiescy, R. Romaniuk, wstęp A. Gronczewski, Warszawa 2011, s. 49). Niemiry. Na zakończenie pisze, że jako człowiek religijny wybacza mi krzywdę, jaką wyrządziłem jej mężowi, nie życzy mi niczego złego i życzy mi, żeby na łożu śmierci Pan Bóg wybaczył mi grzech świadomego oszczerstwa.
Uściski serdeczne.