Stockbridge, Mass.
P.O. Box 562.
8 lipca 49.
Kochany Mietku,
Byłem blisko dwa tygodnie w
Kalifornii, przywiozłem stamtąd powiększoną
przedmowę Rubinsteina, widziałem kilka przepięknych aktorek*), jadłem i piłem na paru przyjęciach i wróciłem, by zatonąć w korektach
książki**). Robi je tu aż trzech ludzi, ale już widzę, że pośpiech, który umęcza mnie od czasu umowy z
Simonem, zostawi swoje ślady na książce.
Cassell potwierdził ustną umowę z
Simonem i wyda mego
Chopina w
Anglii. Kiedy, nie wiem.
Simon mówi, że chyba w przyszłym roku, co mnie wydaje się terminem niepotrzebnie opóźnionym
[1]W istocie "The Life and Death of Chopin" ukazała się w londyńskim wydawnictwie Cassell dopiero w 1951 r.
. Na razie czekam na drugą i ostatnią korektę, która ma być na przełamanych stronach. Potem mają rozpocząć druk.
Simon tymczasem uznał za stosowne rozwieść się i parę dni temu pojechał do
Reno, Nevada, gdzie będzie musiał przemieszkać sześć tygodni. Bardzo niefortunnie się złożyło, bo w firmie nie ma nikogo, kto przez ten czas pamiętałby o książce. Czekam na to wydawnictwo, jak na ciągnienie loterii, może uda mi się wyjść z mojej quasi-, a często i nie quasi-nędzy.
Wracając z
Kalifornii i potem jeżdżąc z korektami do
N.Y., widziałem się tam z wielu ludźmi.
Zosia ślicznie wygląda, pełna jest pogody, co w niej bardzo podziwiam, i sieje wokół siebie jakiś przyjemny spokój.
Henryk zakochany już jawnie, trochę lepiej się czuje i lepiej wygląda.
Leszek ma jak zawsze końskie zdrowie i jak zawsze kłopoty pieniężne, bywa codziennie u
Henryków, humor go nie zawodzi, jest inteligentny, kapryśny, wojujący dookoła, zakochany w sobie i niestety nic niepiszący. Bardzo mnie to boli, bo uważam, że tylko to, co wyprodukujemy, może usprawiedliwić naszą niebudującą egzystencję zagranicą.
W związku z tym przyszło mi do głowy, czybyś Ty nie wydał, swoim nakładem albo wspólnie z kimś, mego
zbioru wierszy, który jest właściwie gotowy i z którym nie wiem, co mam zrobić. Nie mogę i nie chcę pogodzić się z myślą, że doszliśmy na tzw. „walczącej” (!!!) emigracji do tego upadku, iż nie sposób wydać książki. Jestem gotów zrezygnować z honorarium albo przesunąć wypłaty do czasu pokrycia wszelkich kosztów wydawnictwa. Irytuje mnie sobkowstwo londyńskich tzw. kolegów po piórze, którzy wydają takie brechty jak dziennikarskie, bezwartościowe felietony – o ile wiem – z funduszów zapomogowych, a nie pomyślą o rzeczach pozbawionych starania i opieki na miejscu. Nie jestem tak naiwny, bym liczył, że
mój tom przełamie stagnację czytelniczą, wolno mi jednak spodziewać się mniejszej niż normalnie obojętności wobec niego. Nie było numeru
„Wiadomości” z tymi wierszami, bym nie dostawał listów od rozmaitych ludzi, z rozmaitych stron świata, a nawet z
Polski. Nigdy przedtem mi się to nie zdarzało. Nie wiem, jak Ty wychodziłeś na swoich antologiach i innych wydawnictwach, może na tych zasadach dałoby się coś zrobić ze mną. Pomyśl o tym, jeśliś łaskaw, pomów z
Bormanem czy z kimś innym z Twoich partnerów – ja cieszyłbym się bardzo. Wierszy jest około 60-ciu, stron będzie około 100. Jeszcze jedno. Może w związku z wydaniem
Chopina przez Anglików wzbudzi się pewne zainteresowanie dla moich wierszy u Polaków.
Nasz pobyt w
tych stronach dobiega końca. Z wielką niechęcią myślę o przeprowadzce, tym bardziej, że w
N.Y. o mieszkania trudno. Chciałbym się przenieść na koniec
Long Island, gdzieś koło
Sag Harbor, ale tam o jakiś dom także niełatwo. Myślę o nowej pracy, mam kilka projektów, na nic się jednak jeszcze nie zdecydowałem. Dziękuję Ci za pamięć i gotowość pomocy.
Hedley mi nie odpisał, nie rozumiem, co to za maniery.
Apoliński, tzn. Opaliński, odezwał się i przysłał pieniądze. Wciągnij to do Twoich rachunków.
Halusia wysłała Ci
Streetcar Named DesireO premierowym wystawieniu z udziałem Marlona Brando w roli głównej pisał Lechoń w Dzienniku (notatka z 10 listopada 1949 r.): „Bentley, bardzo inteligentny krytyk pisze w «Theatre Arts», że Marlon Brando zupełnie był nieodpowiedni do roli Streetcar Named Desire, gdyż mimo muskularnych ramion jest to właściwie kobieca natura, a Stanley Kowalski jest to samiec-brutal. Grał on wspaniale, ale teraz rozumiem, że oczywiście to nie była ta postać i dziwię się, że mi to od razu nie przyszło do głowy” (J. Lechoń, Dziennik, wstęp i konsultacja edytorska Roman Loth, Warszawa 1992, t. 1, s. 114–115).. O ile mnie dobrze poinformowano,
Heiress nie wyszło w formie książkowej. Nie wiemy, o jakiej sztuce myślisz, nazywając ją
Dark of the Moon. Chyba nie o
The Moon is Down Steinbecka? Nie rozmawiałem jeszcze ze Simonem o skrócie
Custine’aPrawdopodobnie w którymś z niezachowanych listów Grydzewski proponował wydanie w Stanach Zjednoczonych skrótu dzieła Astolphe de Custine Rosja w roku 1839., mam jednak wrażenie, że lepiej byłoby pokazać mu wydanie francuskie, a nie przyjść z pustymi rękami. Możesz mi to przysłać?
Ściskam Cię serdecznie,
Halusia zasyła czułości i pyta, kiedy wreszcie przyjedziesz.
Pisz dużo i zaraz –
Kazimierz
[Dopisek odręczny:]
Przeczytam kilka numerów
„Wiadomości” z największą ciekawością. Czy
Hemar pisuje po angielsku – pytam o to na podstawie przygłupiego zresztą
artykułuW piśmie zapowiedziano, że autor porusza w artykule następujące zagadnienia: „Jak podbić rynek amerykański? – jak zarobić dolary piórem? – nieocenione rady dla debiutujących – cenne sugestie dla pisarzy już drukowanych po polsku – nieśmiałe wskazówki dla mistrzów…”. Janty w
„Kulturze”. Kiedy przeniesiesz się do Stanów, by tu wydawać pismo po angielsku?
*)
Gene Tierney,
Arlene Dahl,
Joan Fontaine itd., a także
Glorię Swanson,
Janet Gaynor itd.
**) Opis tej wyprawy (16 godzin lotu w jedną stronę i 18 z powrotem) – ustnie!