Aleksander wrócił z
Niemenki upojony, szczęśliwy. Rodzice, pomimo wielkiego zmęczenia, czekali jego powrotu niecierpliwie i z ciekawością.
– I cóż? – spytał
pan Jerzy, gdy
Aleksander ze zdwojoną, jakby gorączkową czułością całował go w rękę.
– Jestem przyjęty,
papo! – odpowiedział
młodzieniec z radością i pewną dumą w głosie.
Oboje Snopińscy radośnie klasnęli w ręce.
– A cóż na to
ciotka? – spytał
pan Jerzy.
– Z początku była bardzo zakłopotana, gdym ją pokornie a usilnie zaczął prosić o rękę
synowicy, wspomniała o
Topolskim, o jakiejś tam dla niego wdzięczności i nawet łzy miała w oczach. Ale
Wincunia całowała jej ręce i mówiła: „
Moja ciociu, inaczej być nie może, jam
panu Aleksandrowi już przyrzekła!”. Wtedy uklękliśmy oboje przed nią i pobłogosławiła.
– To chwała Bogu! – zawołał
pan Jerzy – gracko spisałeś się,
chłopcze, i choć mi żal trochę
Topolskiego, toć jednak pewny jestem, że nic mu się bardzo złego nie stanie. Zanadto jest on rozsądny, aby miał desperować po dziewczynie, a zresztą, jeśli ona jego nie kocha, to i niewielką miałby z niej pociechę, bo małżeństwo bez miłości i torby plew niewarte. Podobała mi się szczerze ta twoja
Wincunia; ładne to, dobre widać i potulne dziecko, a przy tym posażek panna ma wcale niezły i musi cię bardzo kochać, kiedy dla ciebie takiemu porządnemu człowiekowi jak
Topolski odmówiła. No, niech Pan Bóg błogosławi, niech Pan Bóg sekunduje.
Aleksander klęczał przed rodzicami i ściskał ich kolana. Pani Snopińska pocałunkami i pieszczotliwymi słowy okrywała jedynaka, a
pan Jerzy kręcił siwego wąsa, milczał parę minut, potem podniósł
syna i rzekł, patrząc nań z powagą i przywiązaniem:
– Słuchaj,
Olesiu!
Matka cię całuje w tej ważnej chwili twego życia i płacze; nie dziwota to, bo u kobiet całe serce pokazuje się zawsze w łzach i pocałunkach. Ja zaś,
mężczyzna i stary, zgrubiały w pracy, niezdatny jestem do niewieścich pieszczot i kwileń, niemniej jednak kocham cię także. Bóg widzi, że kochałem cię może zanadto, gdyś był dzieckiem, a przez to i pobłądziłem w wychowaniu twoim. Ale co się stało, nie odstanie, i daremnie by teraz było rozwodzić przed tobą żale nad przeszłością. Niechże miłość moja dziś przynajmniej okaże się tobie w słowach ojcowskiej przestrogi i nauki… – Otarł nieznacznie łzę, która cisnęła się mu do oka, i mówił dalej:
– Żenisz się i dobrze robisz; chciałem tego, bo sam ożeniłem się bardzo młodo z kobietą, którą szczerze miłowałem i do dziś dnia jeszcze miłuję, mimo lat podeszłych. Wiem, co to jest familia, jakie poczciwe uczucia wkłada ona do serca i jak wypędza z głowy niestatek i głupie nałogi. Ty, mój
chłopcze, masz dobre serce, spryt niepomierny, pojęcie, jakim nie każdego Pan Bóg obdarzył, ręce zdatne do wszystkiego, do czego się szczerze wezmą. To są twoje zalety, których ci nikt odmówić nie może. Ale zarazem jesteś wietrzny, bałamut, nie lubisz pracy, a lubisz hulanki, masz pańskie fumy i zachcianki, które biednego szlachcica do torby i kija żebraczego prowadzą. Otóż, dopóki byłeś przy nas, wolny, sam jeden, było to złe, ale mniejsze; teraz, gdy się ożenisz, będzie to złe kapitalne, jeśli, uchowaj Boże, nie przełamiesz go w sobie. Bo uważasz,
moje dziecko, ojciec familii to nie puste słowo, owszem, przedstawia ono pełno obowiązków, wyrzeczeń się, prac, które człowiek ponosić musi wtedy, gdy już nie tylko sam o własnych siłach żyje na świecie, ale gdy i inni o jego siłach żyją. Jeżeli pojmiesz i spełnisz te obowiązki, będziesz miał wielkie uciechy, ani słowa. Ale uciechy te nie będą takimi jak te, które dotąd lubiłeś. Nie znajdziesz ich i nie powinieneś ich szukać ani na sali u
Szlomy, ani w domu
tej wietrznicy pani Karliczowej, ani w umizganiu się do panien i wiejskich dziewcząt. Uciechy te, jeżeli na nie zasłużysz, znajdziesz przy boku
dobrej i ładnej żony, którą sam sobie wybrałeś bez żadnego przymusu, na widok dzieci, którymi cię pewnie Pan Bóg obdarzy, w gospodarstwie, z którego ty i familia twoja chleb będziecie jedli, a nade wszystko w spokojności i zadowoleniu własnego sumienia, które mówić ci będzie, że żyjesz, jak uczciwemu człowiekowi żyć przystoi. Takie tylko uciechy ja miałem w życiu moim, mój
chłopcze. W bilard ani w karty nie grałem, zbytecznego użycia trunków i hulanek wszelkich strzegłem się jak ognia, odkąd pobrałem się z
Anulką, do żadnej innej kobiety konkurów nie stroiłem. Toteż przebyłem życie uczciwie, nie bez trudności, nie bez kłopotów, nie bez potu czoła, o tym wszystkim jeden Bóg tylko wiedział; ale także i nie bez dni szczęśliwych i wesołych, a bez grzechu krzywdy ludzkiej i zgryzoty sumienia. Tak i ty zrób,
Olesiu: porzuć pańskie fumy i gusta, które dla niebogatego szlachcica wcale są niepotrzebne, porzuć hulanki z młodzieżą pustą, bałamuctwa, a zajmij się szczerze pracą, gospodarstwem, kochaj
żonę całym sercem, siedź więcej w domu niż
za domem i staraj się, aby na twoje sumienie nie upadła żadna łza kobiety, która przez miłość dla ciebie wyrzekła się człowieka ze wszech miar zacnego i tak mało cię znając, powierzyła ci przyszłość. Oto,
moje dziecko, ojcowska przestroga, którą ci daję u wstępu twego do nowego życia. Powiedziałem ją nie po salonowemu, nie uczenie, po prostu, ale serdecznie. Przyjm ją od ojca razem z błogosławieństwem, które niech zawsze, w złej i dobrej doli, ci towarzyszy…
Łzy zatamowały głos
starego dzierżawcy;
Aleksander, rozrzewniony, znowu rzucił się do nóg jego.
– A teraz – rzekł po chwili
pan Jerzy – muszę ci też powiedzieć,
Olesiu, jaki fundusz możesz spodziewać się otrzymać ode mnie. Ludzie okrzyczeli mię za bogacza i ty może podzielasz ich zdanie. Otóż mylicie się wszyscy. Bogactwo dzierżawcy zwykle jest tak małe, jak życie jego trudne i praca ciężka.
Trzymam w dzierżawie majątek spory, opłaciłem hrabinie za niego za dwa lata z góry, mam porządne inwentarze, to wszyscy widząc, krzyczą: „Kapitalista!”. Tymczasem,
moje dziecko, całego majątku posiadam 10 000 rubli i to z mozolną zebranych pracą. Mógłbym wprawdzie zebrać więcej, ale z krzywdą ludzką i złą sławą u ludzi; nie chciałem tego i posiadam tylko tyle, ile sumiennie zarobiłem. Otóż, gdy ożenisz się, odkupię dla ciebie od
pani Niemeńskiej połowę Niemenki, która do niej należyTa mylna informacja (do pani Niemeńskiej należy trzecia część Niemenki, po śmierci brata dwie trzecie należą do jego córki – zob. s. ) będzie się odtąd powtarzać w powieści, dodam ci jeszcze tysiąc rubli
gotówką na nowe gospodarstwo i to już będzie większa połowa całego mego funduszu. Resztę zostawię u siebie, aby nam z
Anulką starczyło do końca życia; może coś jeszcze dorobię w obrotach, a co zostanie po naszej śmierci, rozumie się, ty weźmiesz także, boś nasz jedynak. Tymczasem, licząc z posagiem
żony, będziesz miał wcale niezły majątek.
Niemenka to ładny folwark, choć niewielki, i tak wybornie zagospodarowany, że, stosownie do rozległości, dochód daje bajeczny prawie. Gdy więc będziesz miał statek, będziesz miał i dostatek i o to jestem spokojny.
Umilkł
pan Jerzy, a na twarzy
Aleksandra malował się zawód i zdziwienie. Wyraźnym było, że cyfry, które wyszły z ust ojca, strąciły go z obłoków; sądził dotąd, że rodzice posiadają przynajmniej trzy razy większy kapitał. Tak był jednak przejęty różnymi wrażeniami dnia tego, że na razie nie zatrzymał się długo na przykrych myślach, które w nim powstały, i w milczeniu ucałował rękę ojca.
– O dalszych szczegółach twojej żeniaczki pomówimy potem – rzekł
pan Jerzy – a teraz idźmy spać, bo okrutnie zmęczony jestem wczorajszymi hecami i, czekając na ciebie z
Anulką, drzemaliśmy już po trochu.
W kilka minut po tej rozmowie
Aleksander był już sam jeden w swoim pokoju.
Jak bywa ze spienionymi potokami wody spadającej spod młyńskiego koła, tak było z jego myślami. Jak w tej wodzie lecącej z pędem i hukiem są perły czystych kropel, piany mętne, kamyki błyszczące, bryzgi błota, przeglądające się w falach lilie wodne i szare płazy podnoszące się z dna ruchomego, tak w myślach młodzieńca pieniło się, burzyło, kwieciło, błyskało, szumiało, a z ruchomego dna serca bryzgał muł brunatny i powstawały mętne poczwarki, utworzone ze złych naleciałości życia.
Z takiego zamętu przypłynął do ust jego wyraz: „Żenię się!”.
Wyrzekł to głośno i stanął przelękniony.
Dziwna rzecz! – tak długo
o tym myślał, tak się o to gorączkowo starał, a teraz zdjęła go obawa.
W tej chwili odległe jakieś wspomnienie przyniosło mu do ucha echo komicznej, chórem śpiewanej przez jego towarzyszy zabaw piosenki: „
Wilczysko się ożeniło, uszy opuściło!”.
Jął rozmyślać nad treścią tej piosenki.
Dlaczego ożeniwszy się, wilczysko opuszcza uszy, no, a człowiek naturalnie nos na kwintę spuszcza, bo organizm jego uszu nieskłonny jest do tej manipulacji?
Dlatego zapewne – myślał
Aleksander – że póki jest nieżonatym, robi sobie, co chce, bawi się, jak chce, kocha się i bałamuci, z kim chce, a gdy ożeni się, klamka zapada i zamiast: „Tak chcę”, musi mówić sobie: „Tak powinienem”, zamiast własnej i nieprzymuszonej woli ma obowiązki.
Obowiązki? ależ to niewola, przymus, wyrzeczenie się wielu przyjemnych rzeczy!
Obowiązki? gwałtu!
Porwał się z krzesła, schwycił się obu rękoma
za głowę i począł biegać po pokoju.
Ale gdy tak biegał, pomyślał sobie znowu:
Ba! ale nie żeniąc się, jakże mieć
Wincunię? a ona taka śliczna
, cudna! jakie oczy, jakie włosy, jaka dobra, a jak mnie kocha! A i ja ją kocham, dalibóg, kocham szalenie!… Ech! czemu to ona nie jest lepiej jaką wiejską dziewczyną, moglibyśmy się kochać, a ja bym został sobie
dlatego liber baron, jak mówi
pani Karliczowa! ale z nią… gdzie tam!… trzeba żenić się i basta! a przy tym wziąłby ją ten
Topolski, co nawet tańczyć nie umie! Cha, cha, cha! nie umie tańczyć w dziewiętnastym wieku! szkoda by jej było, uratuję ją od niego! A jak to będzie dobrze, gdy się ożenię! Będziemy sobie mieszkali w
Niemence, postawię tam piękny nowy dom, bo naturalnie w takim małym żyć nie sposób, no i do gospodarstwa się wezmę.
Powiadają, że
Topolski cudo jakieś zrobił z tej
Niemenki, jeżeli on potrafił zrobić jedno cudo, to ja zrobię dwa i będę sobie bogaty…
Bogaty? oj!Emendację wprowadzono za TygM1869/38, uzupełniając brakującą interpunkcję w postaci wykrzyknika.
Stanął i zaczął kręcić wąsik.
Ojciec daje tylko kilka tysięcy! Nie spodziewałem się tego, myślałem, że ma daleko większy kapitał. Gdybym był wiedział, że posiada tak niewielki fundusz, byłbym pomyślał o bogatym ożenieniu się, a mógłbym, mógłbym bogato ożenić się! Już i
Józia Siankowska trzy razy większy ma posag od
Wincuni, tylko że strasznie czerwona i ma wielkie ręce! A
pani Karliczowa? i ta poszłaby za mnie, choć z dziesięć lat starsza ode mnie. Wprawdzie to już za bogata dla mnie pani, ale czego to na świecie nie bywa! Przy tym ma ona do mnie taką słabość, że gdybym tylko… Ależ trzydzieści lat, fi! nie, jednak dobrze to, że się ożenię z
Wincunią, siedemnaście latek, serduszko takie świeżutkie, jak i twarzyczka! taka śliczna buziulka! ach,
serce ty moje! aniołku!
Uśmiechnął się i machinalnie wyciągnął ramiona, jak gdyby widział przed sobą
Wincunię. I piękne wtedy blaski przechodziły po jego ruchomej twarzy, w oczach zajaśniała poezja młodzieńcza, zamgliła się rzewność…
Kocham ją, mówił do siebie, i będę zawsze kochał za jej miłość dla mnie. O, bo i ona mię kocha, o, kocha! Jak jej dziś pięknie było z tą białą różą w warkoczu! Boże mój! jakże się obawiałem zobaczyć ją bez tego kwiatka!
o, jak mię żegnała, jakie rączki miała gorące i jak jej oczki błysnęły, gdy mówiła mi: „Do jutra!” o, droga moja! śliczna!
Upadł na krzesło i zatonął w marzeniach: wszystko, co w duszy jego było pierwotnie pięknym i dobrym i co zbrukane zostało naleciałościami życia, jakie prowadził, wypływało mu na twarz oczyszczone i opromieniało czoło nimbusem młodzieńczych uczuć.
Nagle zerwał się i zawołał prawie głośno: – Ależ moja złota swoboda! stracę ją! aj, aj, aj! – I zaczął znowu biegać po pokoju.
Piękna rzecz, myślał, siedzieć ciągle w domu, jak ojciec mówił, wyrzec się wszystkiego, co wesołe, co robi przyjemność! Gdybym przynajmniej był starszy! Ale w tym miesiącu zacząłem dopiero dwudziesty drugi rok! Tak młodo stracić moję
miłą, złotą swobodę! straszne rzeczy! oto wlazłem! Jak będę żonaty, żadna panna już i patrzeć na mnie nie będzie! Czemuż nie jestem przynajmniej o jakie ośm lat starszy, nie tak bym tego żałował? Żeby to można było dodać sobie wieku! jakby to było dobrze! Ożeniłbym się z
Wincunią i nie żałowałbym już swobody. Ech, ta nieznośna młodość!
Znowu odległe echo przyniosło mu do ucha piosenkę o ożenionym wilku i opuszczonych uszach.
Zmarkotniał bardzo.
Et – rzekł po długim myśleniu – daremnie tylko gryzę się! nie taki diabeł straszny, jak go malują, i żonaty człowiek nie taki niewolnik, jak to niektórzy powiadają. Alboż mało znam żonatych ludzi, którzy prowadzą życie rychtyg takie, jak gdyby kawalerami byli! Przeciwnie, teraz dopiero wyjdę na zupełną swobodę, bo będę miał swój dom, swój majątek, swoje stanowisko w towarzystwie. Do tego czasu musiałem o wszystko pytać się i prosić ojca, a choć naprawdę rzadko mi odmawiał, ale za to gderał, gderał, ile wlazło. Prawda, że robił to z dobrego serca, wiem o tym,
poczciwy ojciec! Ale zawszeż to była zależność, a jak ożenię się, będę już zupełnym panem mego domu, majątku i postępowania.
Wincunia to aniołek! ona nie będzie taka, jak niektóre żony bywają, co to dokuczają mężowi kaprysami i gderaniem. Gdzie tam! to sama dobroć i łagodność! Et, wszystko dobrze będzie!
Wincunia będzie moją,
Topolski weźmie harbuza, będę miał własny dom i majątek, a dlatego swobody mojej nie stracę! No, już też trochę jej stracę… ma się rozumieć… ale niezupełnie…
Zaczął nucić piosenkę, w której powtarzało się często imię
Wincuni, i spać się położył.
Ostatni obraz, który ujrzał przed zamknięciem oczu
, było
dziewczę w różowej sukni śród zmroku stojące w progu drzwi i, z rękoma
złożonymi w jego dłoniach, mówiące po cichu:
– Kocham i będę twoją!
Wpatrując się w to urocze widziadło, usnął z rozkosznym na ustach uśmiechem.