22 grudnia 54.
Kochany Mietku,
Przykro mi, że nie tylko w
„Kulturze” spotykam tak bezsensowne uwagi o sobie jak w ostatnim
artykuleLechoń pisze: „Znany swój wiersz, streszczający testament Piłsudskiego [mowa o wierszu Wierzyńskiego "Wyrok pośmiertny" z tomu "Wolność tragiczna", Warszawa 1936] takim, jaki wyobraziła go sobie egzaltacja poety, walczącego z tragizmem narodu polskiego, zakończył Kazimierz Wierzyński słowami, które stały się tak popularne, tak zadawałoby się przystające do ideologii Piłsudskiego, że powszechnie uważa się je za jego własną wypowiedź: «Skazuję was na wielkość, bez niej wszędzie zguba». Obcowanie nieustanne z myślą człowieka, który jak nikt inny w naszych dziejach potrafił jednocześnie marzyć, myśleć i działać, który sięgał wielkości nie tylko w wielkich dokonaniach, ale też w zahamowaniu pasji, w pozornym przyjęciu klęski – aby gotować się do nowego wysiłku i nie przegrywać z góry walk w przyszłości, doprowadziło autora tych uwag do przeświadczenia, że w ostatnich latach swego życia nie mógł Piłsudski stawiać narodowi polskiemu zadań, które przypisał mu, tak zresztą głęboko czujący jego wielkość, poeta. Piłsudski uważał niewątpliwie, że jedynym zabezpieczeniem przyszłości państwa polskiego jest wejście na drogę rozwiązań federacyjnych, które były podstawą jego wielkości w ubiegłej historii. Kiedy miał wszystkie fizyczne siły i bardzo przez wewnętrzny układ stosunków ograniczoną władzę, by wyznaczać drogi polskiej polityki, czynił wszystko, by odbudować dawną Rzeczpospolitą, nie mówimy Polskę, ale właśnie Rzeczpospolitą trzech narodów, Polaków, Litwinów i wtedy zwących się już Ukraińcami Rusinów; w tym dążeniu wyzywał odruchy narodu tak zrozumiałe, jak bolesna pamięć zaledwie co stoczonych, nie tylko krwawych, ale okrutnych walk z Ukraińcami, jak pragnienie najbliższych mu krajan, Wilnian, aby ukochana ich stolica, będąc jedną ze stolic polskości, od razu i bez warunków włączyła się do odzyskanego państwa. Wszystko to czynił w przekonaniu, że Polska, wtłoczona między pobite Niemcy i mogącą być, jak się okazało, pokonaną Rosję, może jeszcze uzyskać kilka lat wielkiej historycznej okazji, budując siłę, zdolną zapobiec temu, co się stało w dwadzieścia lat potem i co w mglistych, ale mrocznych zarysach niejednokrotnie przewidywał. Wtedy to, idąc z nieprzygotowaną do takich zadań młodą armią na Kijów, nie poddając się popłochowi, jaki ogarnął Zachód po pierwszych naszych klęskach na Ukrainie, aż do traktatu ryskiego, który nie był jego dziełem, a który położył kres możliwościom wszelkiej naprawdę wielkiej polityki polskiej – skazywał nas naprawdę Piłsudski na wielkość, chciał wielkiego wokół Polski «Commonwealthu», innego, bo inne były warunki, niż Polska jagiellońska, ale mogącego budzić te same co ona polskie sny o potędze. Wiadomo, że roił on te sny do końca, marząc, że przynajmniej Litwa, nie zmuszona buńczucznym ultimatum, ale skruszona pamięcią wspólnej świetnej historii, przystanie dobrowolnie jak za dni Horodła do Rzeczpospolitej, na razie podwójnej, ale już tym przypomnieniem świetnych form dawnych, zachęcającej do ich dalszej odbudowy. Według relacji jak najbardziej pewnych, choć jak zawsze, gdy chodzi o prawdę historyczną – szerzej w Polsce nieznanych, nie wpływając bezpośrednio na redakcję ostatniej konstytucji, uważał przecież Piłsudski, że ustrój Polski powinien był ułatwiać powstanie większej wspólnoty, dla której wybieralny Prezydent narodowości polskiej byłby właśnie od razu wstępnym obciążeniem. Mimo to – nie rezygnując ze swoich wielkich planów jako z celu niejako idealnego polityki polskiej – rozumiał Piłsudski, że nowa narastająca rzeczywistość europejska ogranicza możliwości polskiej inicjatywy i jeśli nie grzebie owych wielkich zamysłów, to osuwa je w przyszłość niedostępną bodajże naszemu pokoleniu. Z tej oceny jakże właściwej ostrości i przenikliwości jego umysłu, a zarazem jakże sprzecznej z potrzebami jego nienasyconej i na najszersze zawsze plany nastawionej aktywności, nie tylko z udręczenia fizycznego i osobistych odczuć tragicznych, wynikała nie zanotowana nigdzie, ale przecież widoczna w ostatnich latach jego życia – rezygnacja Piłsudskiego. Było to zgodne z całą linią jego poczynań, z całym ustrojem psychicznym Piłsudskiego, by zostawić nam testament, ten właśnie, który został tak pięknie poetycko sfałszowany przez Wierzyńskiego. Ale Piłsudski, w tragicznym poczuciu, że nie tylko ludzie, ale i narody nie zawsze są w pełni panami swych losów, w jasnowidzeniu prawdziwie wielkiego męża stanu rozumiał, że nie może skazywać współczesnego mu pokolenia Polaków na wielkość, że skazani jesteśmy na ostrożność, pracę i co na pewno przeczuwał, na męczeństwo i bohaterstwo, przez żaden naród nie dorównane i wznoszące nas do mistycznego, naprawdę nie z tego świata wielkości”. – Cytowany tu fragment dotyczący wiersza Wierzyńskiego nie znalazł się w książkowym wydaniu: J. Lechoń, "Aut Caesar aut nihil", (Londyn 1955). Leszka, ale trudno. Posyłam Ci list do redakcji i proszę o umieszczenie, jeśli można, jak najrychlejsze
Zob.list z 22 grudnia 1944. Wstrzymywała mnie przez kilka dni niechęć robienia spektaklu wobec czytelników, niestety nie mogę tych bredni zostawić bez odpowiedzi. Nie ja zacząłem. Rozmawiałem z
Leszkiem o
Piłsudskim i o tym „skazywaniu na wielkość” tysiąc razy, dlaczego chował on swój „sąd” za pazuchą tak długo, nie mogę pojąć. Proszę Cię, żeby mój list był taką samą niespodzianką dla niego, jak jego zawikłana filipika była dla mnie.
Leszek stał się nie do wytrzymania. Jak ongi, przed potopem, kiedyśmy wydawali tzw. zieleniec (przed
„Tygodnikiem”), wziął
skrypt Kosidowskiego o
Róży wiatrów i wyczyścił go z wszystkich przyjemnych przymiotników i komplementów, tak teraz nie chciał zrobić audycji o
Podkowach, choć mówi się przez radio o każdej „nowości”, nawet o piątym wydaniu
Soli ziemiWedług "Dziennika" Jana Lechonia (t. 3, wstęp i konsultacja edytorska Roman Loth, Warszawa 1993, s. 522) nagranie audycji na temat Józefa Wittlina odbyło się 14 grudnia 1954 r. i o
„powieści” Wańkowicza. Nie uwierzyłbyś, a jednak tak jest, niestety. O innych kawałkach nie piszę, bo i tak jestem pełny obrzydzenia. Roznosi go pycha nieprzytomna, nie wiadomo już, co począć. Zdaje się, że poza 35 lat przyjaźni nie pociągnę, i czuję, że wyprzęgam. Nie bierz mi za złe, że o tym piszę, nie chcę jednak, byś pomyślał, że zwariowałem lub samego mnie roznosi megalomania. Gdyby tak było, pewna znana Ci osoba dawno zmyłaby mi głowę i przywołała do porządku.
Bądź zdrów,
Mietku, ściskam Cię serdecznie i
od nas trojga zasyłam Ci najlepsze życzenia na Nowy Rok i na Imieniny.
Kazimierz
Zniszcz ten list.
Co
Rhoda? Opowiedz jej o tym incydencie i spytaj, co sądzi? Spróbuj jej przełożyć fragment tego kryminalnego stylu, a zobaczysz, co z tego zostanie.