Autorstwo: Agnieszka Kuniczuk
cz. – część
ed. – edited
edyt. – edytorski
fot. – fotografia/fotografie
il. – ilustracja/ilustrował
in. – inni
introd. – introduction
konsult. – konsultacja
krypt. – kryptonim
oprac. – opracowanie
pod kier. – pod kierunkiem
popr. – poprawione
posł. – posłowie
prwdr. – pierwodruk
przekł. – przekład
rec. – recenzja
red. – redakcja/redakcyjny
rozsz. – rozszerzone
s. – strona
t. – tom
wol. – wolumin
wyb. – wybór
wyd. – wydanie
z. – zeszyt
zesp. – zespół
zob. – zobacz
перев. – перевод
Lz – E. Orzeszkowa, Listy zebrane, t. 1–9, oprac. E. Jankowski, Wrocław 1954–1981.
Nowa księga przysłów – Nowa księga przysłów i wyrażeń przysłowiowych polskich, t. 1–4, w oparciu o dzieło Samuela Adalberga oprac. zesp. red. pod kier. J. Krzyżanowskiego, Warszawa 1969–1978.
Słownik warszawski – Słownik języka polskiego, t. 1–8, red. J. Karłowicz, A. Kryński, W. Niedźwiedzki, Warszawa 1900–1927.
Słownik wileński – Słownik języka polskiego, t. 1–2, red. A. Zdanowicz, M. Bohusz Szyszko, J. Filipowicz, W. Tomaszewicz, F. Czepieliński, W. Korotyński, z udziałem B. Trentowskiego, Wilno 1861.
fr. – francuski
łac. – łacina
niem. – niemiecki
właśc. – właściwie
W klatce jest powieścią mało znaną i niemal nieobecną w przestrzeni krytycznoliterackiej, co potwierdzają nieliczne wydania oraz – w porównaniu z innymi utworami pisarki z tego czasu i późniejszych okresów – małe zainteresowanie krytyki.
W roku 1870 napisano pierwszą z dwóch recenzji poświęconych wyłącznie W klatce. Kazimierz Kaszewski nazwał powieść „próbką fizjologii szału kobiecego” opowiadającą o postaci „wyższej intelektualnie” (oczywiście mowa o femme fatale powieści, Klotyldzie Warskiej), uznał pozostałych bohaterów, a w szczególności Magdzię oraz matkę Lucjana, za „słabiuchne”. Ze swadą i pewną dawką humoru odmalował portret Cypriana Karłowskiego:
młodzieniec wesołej, francuskiej natury, a wreszcie poczciwości chłopiec obywatelskiej rasy, bawił się także w skubankę serc i rzadkim trybem mężczyzny, wyrozumiały był na podobny temperament w kobiecie. Olśniony zaletami Klotyldy, przywiązał się do niej niedorzecznym węzłem. Ależ i ona na tym punkcie zatrzymała pochód swoich marzeń. Zdawało jej się to.[1]
Kaszewski uznał, że to, co jest możliwe w prawdziwym życiu, nie sprawdza się w powieści, gdyż „[w] powieści […] szukamy zasad, a nie prostych faktów” [2]. Wbrew własnym zastrzeżeniom dostrzegł jednak pewne walory utworu Orzeszkowej: „Jest to powieść, zdaniem naszym, która, mimo pewnych osłabień, zobowiązuje autorkę względem przyszłości; trzeźwa w niej myśl obleczona w szlachetne ciało stylowe”, do czego z pewnością przyczyniło się – zdaniem krytyka – poprowadzenie postaci Lucjana Dolewskiego, charakteru nakreślonego „z największym zamiłowaniem i starannością, powiemy nawet z talentem” [3].
Druga i jak dotąd ostatnia recenzja W klatce ukazała się w „Niwie” i zbiegła się z publikacją powieści przez Lewentala. Teodor Jeske-Choiński pochlebnie wypowiedział się o utworze, podkreślając te jego elementy, które mogłyby świadczyć o nowoczesnych i ponadprzeciętnych umiejętnościach pisarki: „Motto do powieści […] dowodzi, że pani Orzeszkowa jest nie tylko umysłem jasnym, trzeźwym, wcielającym swe tendencje z pełną świadomością, lecz i silnym, męskim, obytym z pojęciami ofiary i rezygnacji”[4]. Nie przeszkodziło to jednak krytykowi w dostrzeżeniu, że zakończenie powieści nie jest wiarygodne i „czytelnik nie czuje konieczności takiego rozwiązania”[5], z czym i dziś trudno się nie zgodzić.
Nie wiadomo, czy gdyby autorka posłuchała wcześniej rad Józefa Sikorskiego i przeredagowała powieść, W klatce miałoby większą szansę na lepsze oceny [6]. Publikując utwór w kształcie pierwotnym, zaryzykowała, a pojawiające się w kolejnych latach omówienia (niezbyt zresztą liczne) nie świadczą o zachwytach. Henryk Gliński uważa, że W klatce, podobnie jak kilka innych wczesnych utworów Orzeszkowej, to powieść „przeciążona treścią” [7], Piotr Chmielowski zaś w publikacji zawartej w „Bibliotece Warszawskiej” jest mocno krytyczny zarówno w stosunku do samej pisarki, jak i proponowanych przez nią rozwiązań fabularnych:
usiłuje atoli nadać swym psychologicznym studiom jakiś cel obszerniejszy, społeczny. Nie mając jednakże do tego dostatecznej siły talentu i widząc wszystko przez szkła zmniejszające, nie może podołać takiemu zadaniu. […] Tak np. w powieści p.n. W klatce chciała przeprowadzić tę myśl, że brak pola do rozwinięcia swych sił zmusza do zajęcia się błahostkami, które częstokroć o życiu lub śmierci stanowią. Miłość kobiety ukazuje się w tym razie jako jedyny port zbawienia, a jeśli ta zawiedzie, to pozostaje tylko śmierć. Jakiż charakter wybrała autorka dla uwydatnienia tej myśli? Jest to doktor medycyny, doświadczony i rozważny, samym już rodzajem swego zajęcia znieczulony na działanie tych czynników, które innych o śmierć lub obłąkanie przyprawiają. [8]
Chmielowski dostrzega istotną sprzeczność między poglądami i wykształceniem głównego bohatera powieści – Lucjana Dolewskiego, a jego reakcją na postępowanie Warskiej. Recenzent uważa za nieuzasadnioną psychologicznie śmierć doktora wywołaną zawodem miłosnym. Potwierdzałoby to intuicję Jeske-Choińskiego zakładającego, że czytelnicy nie zrozumieją takiego zakończenia. Podobna ocena pojawi się jeszcze kilkukrotnie, na przykład w „Opiekunie Domowym”, gdzie Antoni Gustaw Bem opisuje Dolewskiego jako „okaz patologiczny”, „wyrób z mgły i cienia”, a jego charakter uznaje za nieprzystający do zawodu medycznego:
Ha, teraz – powiecie – już wiadomo, czego się spodziewać mamy: głównym bohaterem, ofiarnym kozłem dramatu będzie zapewne jaki student – paliwoda, więzień lub wygnaniec, słowem człowiek, który albo jeszcze nie wszedł na właściwą drogę czynnego życia, albo wyrokiem istniejących ustaw, przed czasem, żelazną dłonią przemocy poza jego tory został usunięty. – Ani jedno, ani drugie: naczelną postacią utworu jest dojrzały, wolny człowiek, młody lekarz na partykularzu. [9]
Według recenzenta Orzeszkowa mogłaby tak błahą – z perspektywy omawiającego – przyczynę śmierci tłumaczyć tym, że Lucjan już wcześniej był chory również fizycznie (takiego wątku w powieści nie ma). Lepiej ocenia Klotyldę, która „podobno dzięki swemu wychowaniu więcej niż Lucjan jest więźniem w klatce przeznaczeń” [10]. Pomimo docenienia postaci kobiecej powieść nie zyskała zadowalającej ogólnej oceny: „powiemy tylko, że utwór ten zarówno z powodu chybionego zastosowania przewodniej myśli, jak pomierności pojedyńczych charakterów i niezupełnej konsekwencji dialogu należy w ogóle do słabszych wyrobów zasłużonego pióra” [11].
W tym kontekście warto przypomnieć obawy Henryka Sienkiewicza, który opublikował swoją debiutancką powieść Na marne w 1872 roku i w liście do przyjaciół – Konrada Dobrskiego i Hipolita Hantowera zwierzał się z obaw o możliwość popełnienia niezamierzonego plagiatu:
Wiecie, ja z prawdziwym przestrachem czytam powieść Elizy Orzeszkowej pt. W klatce; przysięgam, że motywów jej nie kradłem, a zanosi się na bardzo podobne do moich, tylko że to powieść będzie więcej z nieba, moja – z ziemi; tam aniołowie upadli i doskonali, u mnie – ludzie; tak bym chciał przynajmniej. [12]
Wydaje się, że Sienkiewiczowi udało się uniknąć niektórych potknięć fabularnych, wskazywanych przez recenzentów W klatce. Nie uczyniło to jednak z Na marne powieści wybijającej się na szczyt dokonań literackich autora. Ostatecznie oba utwory nie zebrały pochlebnych recenzji i utonęły wśród kolejnych, uznanych dzieł obojga pisarzy. Tak więc intuicję wydawcy i recenzentów, że łatwo dałoby się poprawić tekst W klatce (tym samym podnosząc jej wartość), należy uznać za chybioną.
Ciekawe jest spostrzeżenie Jadwigi Marcinowskiej, która nazwała tematykę W klatce (podobnie jak innych wczesnych powieści Orzeszkowej) „ogólnoludzkimi zboczeniami”:
W początkowych swych dziełach była jak ten, co z bliska patrzy na ogrom nieszczęścia. Z bardzo bliska, a zatem całości ogarnąć nie jest w stanie, a może i nie odważa się jeszcze dla sił nie dosyć wyrobionych i zbyt świeżego bólu. […] Powieści jej wytykały: niesprawiedliwość i płochość, plotkarstwo i kłamstwo, próżność i zawieranie małżeństwa bez uczciwej miłości. [13]
W tym stwierdzeniu autorka odnosi się raczej do ogólnej tendencji powieści tego okresu, stanie się to również charakterystyczne dla kolejnych omówień twórczości Orzeszkowej.
Henryk Galle nazywa W klatce „jedną z najbardziej typowych powieści z tego czasu” [14], gdyż poglądy promowane w niej należą do samej Orzeszkowej: „miłość płciowa, nieopromieniona żadnym blaskiem uczuć wyższej kategorii, złym jest przewodnikiem życia, zatruwa życie, często doprowadza do ruiny moralnej, powoduje też czasem straszliwe katastrofy” [15].
W podobnych słowach wypowiada się Leon Sternklar (pod pseudonimem Zbigniew Zaturski), odmawiający wartości artystycznej kolejnym powieściom Orzeszkowej:
są to: Ostatnia miłość, W klatce, Wesoła teoria i smutna praktyka. W utworach tych autorka smagała bezmyślność pewnych warstw społecznych, brak uczucia, nienasyconą ambicję, żądzę zabaw i błyszczenia […]. Mamy tutaj dużo rozumnych myśli i trafnych spostrzeżeń, ale postaciom brak życia, dialogi są nienaturalne, sytuacje naciągane. [16]
Zofia Klarner, choć nie wymienia tytułu W klatce, uznaje, że wszystkie utwory z pierwszego okresu twórczości pisarki nie mają zbyt wysokiego poziomu [17]. Właściwie w ten sposób można by zamknąć omówienie jednego z typów wypowiedzi dotyczących bądź to W klatce, bądź to w ogóle młodzieńczych powieści Orzeszkowej.
Warto jednak zwrócić uwagę na jeszcze dwa zagadnienia poruszane w związku z W klatce. Pierwsze, za Drogoszewskim, wskazał Jan Detko, sytuujący powieść w kręgu utworów o charakterze społeczno-politycznym, opowiadających mową wręcz ezopową o niespełnionych pragnieniach głównego bohatera. Pragnieniach nie – jak chciałby przeciętny czytelnik W klatce – miłosnych czy wręcz erotycznych, ale patriotycznych. By to wykazać, Detko porównuje W klatce z Na prowincji:
Lucjan Dolewski, młody lekarz, pragnie swą heroiczną i często filantropijną działalnością usunąć ze swego miasteczka brud, nędzę, choroby, słowem, „ucywilizować” je. Topolski w gospodarowaniu, w podnoszeniu kultury rolnej na wyższy poziom, w uprzemysłowieniu całej okolicy widzi sens i cel życia, stąd też jego życiowy optymizm. Równie ważną misję, tylko na innym odcinku, ma do spełnienia Lucjan Dolewski. Ale opowieść o jego życiu nie jest opowieścią o heroizmie, lecz o załamaniu, rezygnacji i w końcu śmierci jednostki nadzwyczaj wartościowej, zdolnej, mogącej zdziałać wiele dobrego. [18]
Detko udowadnia – niezbyt przekonywająco, jak się wydaje z dzisiejszej perspektywy, ale na pewno dość wiarygodnie z pozycji człowieka piszącego w drugiej połowie wieku XX – że w całej intrydze powieściowej nie chodzi ani o miłość, ani o słabe serce głównego bohatera, ponieważ
przyczyną porażki Lucjana była niemożliwość rozwinięcia w pełni wszystkich jego zdolności, że przyczyny zewnętrzne, a przede wszystkim niewola zdecydowały o jego klęsce. Bogate życie wewnętrzne Dolewskiego, naturalne przymioty jego osobowości, pomnożone przez gwałtowny temperament, nie mogąc znaleźć ujścia w działalności publicznej, ześrodkowały się na miłości do kobiety. Przedstawiony problem stanowi oś konstrukcyjną powieści, spaja wszystkie jej elementy składowe, łączy dość prymitywną fabułę i nadaje jej głęboki sens. [19]
Orzeszkowa wykorzystuje aluzyjność cytatów, mądrość matki przekazującej program pozytywistyczny oraz postulat przystosowania się do sytuacji, czego – jak wiemy – powieść nie przynosi. „Program pozytywistyczny był programem rezygnacji, natomiast ci, którzy nie mogli się jej poddać, musieli ginąć” [20], tak jak Lucjan Dolewski.
Z podobnej perspektywy patrzyła na drugą powieść Orzeszkowej Mieczysława Romankówna. Jej analiza łączy się w pewien sposób także z zagadnieniem omawianym przez Detkę. Badaczka interesująco uwiarygadnia rozwiązania proponowane przez Orzeszkową w warstwie fabularnej. Według niej śmierć Dolewskiego miała pomóc Warskiej w dostrzeżeniu prawdziwych wartości:
Jednostkę obowiązuje praca dla użytku własnego społeczeństwa. […] krytykuje Orzeszkowa bohaterkę powieści W klatce, panią Warską, prowadzącą życie nektarnicze, bezużyteczne. Pani Warska opamięta się dopiero po śmierci ukochanego człowieka i cierpienie doprowadzi ją do zrozumienia swej bezużyteczności. Rzuca wtedy dotychczasowe życie i oddaje się pracy w swych majątkach, które zakwitają dobrobytem i oświatą. [21]
Jednak nawrócenie Klotyldy, pozostanie na wsi i krzewienie pozytywistycznych ideałów nie było – w ujęciu Romankówny – równie dobre dla mężczyzny. Lucjan Dolewski bowiem,
zamiast oddawać się pracy na szerokim polu, na co pozwalają mu osobiste uzdolnienia, wtrącony w życie prowincji, siły swe marnuje na bezużyteczną miłość do kobiety lekkiej i płochej. Ta miłość jest też powodem jego choroby i śmierci. Orzeszkowa nie może ze względu na cenzurę powiedzieć jasno, dlaczego tak właśnie się dzieje. Ale czytelnik wie, że życiem narodu, społeczeństwa, jednostek – nie posiadających bytu niepodległego rządzi właśnie ów przypadek ślepy i zły, któremu nie można się przeciwstawić. Taki układ życia narodowego zabija jednostkę, unicestwia jej wartość nie tylko społeczną i narodową, ale i ludzką. Wstrzymuje też indywidualny rozwój jednostki, która do niego posiada prawo niezaprzeczone według filozofii pozytywnej. Jednostka wstrzymana w swym rozwoju indywidualnym staje się elementem bezproduktywnym z każdego punktu widzenia. [22]
Potwierdza zatem w swej analizie Romankówna to, co dostrzegł Detko. Idąc tym tropem, oboje wskazują na Dolewskiego jako bohatera wspólnej sprawy, który nie ma możliwości zrealizowania ambitnego programu, tak jak sama Orzeszkowa nie ma możliwości napisać w powieści o tym programie wprost. Czy taka analiza wciąż wydaje się uprawniona, każdy z czytelników musi sobie odpowiedzieć sam. Z pewnością nie jest to interpretacja narzucająca się w pierwszym czytaniu, potwierdza ją jednak też autorka chyba najobszerniejszego współczesnego omówienia W klatce, Maria Żmigrodzka, która podobnie jak Detko i Romankówna wskazuje, że
„Klatka”, w której żyje doktor, miała być więc zapewne także metaforą sytuacji politycznej kraju, ale wyłącznie szlachecki charakter doświadczeń patriotycznych Orzeszkowej uniemożliwiał jej znalezienie realistycznej motywacji dla ważności tego problemu w życiu skromnego syna aptekarza. [23]
Badaczka rozszerza znaczenie metafory klatki stanowiącej „ocenę współczesnego życia polskiego” [24]. Analizuje tę metaforę również w kontekście miasteczka i losów poszczególnych bohaterów: Warska – klatka dziedziczenia charakteru ojca; ksiądz uciekający od niemocy działania w religię; Dolewski żyjący w klatce prowincji. „Te różne rodzaje ograniczeń niszczących ówcześnie życie ludzkie nie zostały konsekwentnie powiązane, nie stanowią przesłanek dla jednolitej oceny szans życiowych człowieka” – zauważa Żmigrodzka [25].
Ciekawym aspektem przytaczanych omówień jest specyficzne ujęcie tematu roli kobiet w społeczeństwie i ich relacji z mężczyznami. Żmigrodzka podkreśla, że W klatce „stanowi dość interesujące stadium rozwoju romansowej formy w twórczości Orzeszkowej” [26], progresywne w stosunku do powieści poprzedniej. Romankówna dostrzega możliwość analizowania przez pryzmat W klatce problemów związanych z emancypacją: „wychowanie kobiet i mężczyzn, małżeństwo, rozwód, rodzina, zawód, stara panna itd.” [27], co należy uznać za istotne, powieść powstała bowiem w okresie, gdy Orzeszkowa pisała Kilka słów o kobietach. W studium tym pojawia się również metafora klatki, która może posłużyć do czytania równoległego powieści i publicystyki Orzeszkowej:
W Anglii i w Ameryce, w tej ostatniej szczególnie, niezamężne kobiety uczą się długo i pracowicie nie tylko muzyki, tańców i wybrednej toaletowej sztuki, ale nauk dających umysłowi szeroki rozwój i zdrowe pojęcia.
Nie zamknięte jak w klatce, w czterech ścianach dziewiczego pokoju, żyją one razem z innymi ludźmi, swobodnie przypatrują się radosnym, bolesnym, mozolnym przejawom społecznym, wiedząc zawczasu, że przeznaczeniem ich jest prędzej czy później czynny wziąć w nich udział. [28]
Widoczne w tym fragmencie zafascynowanie Orzeszkowej sposobem wychowania kobiet angielskich i amerykańskich jest w pewnym sensie odpowiedzią na pojawiające się w powieści dyskusje o różnych typach kobiet, ich potencjale intelektualnym, a także możliwościach działania i rozwoju. Repertuar typów kobiecych jest dość duży; od femme fatale Warskiej, poprzez plotkarę Owsicką, bierną i wciąż żyjącą w ułudzie przeszłości Dolewską, aż po panny w typie pensjonarskim, jak naiwna Magdzia czy żyjące tylko dla kreowania swej powierzchowności kandydatki na bezrefleksyjne żony i matki panny Jęczmionkowskie. Niestety, żadne z omówień W klatce nie zajmuje się wnikliwie tym aspektem utworu (nieco tylko dotyka go Żmigrodzka). Być może druga powieść Orzeszkowej jeszcze czeka na ogląd w tym kontekście.
Badacze raczej unikali interpretowania i analizowania W klatce, uznając ją za inną i nieprzystającą do reszty twórczości Orzeszkowej. Chmielowski uznał nawet powieść za „wykonanie chybione zupełnie”, a postaci za „jakieś manekiny, wypchane myślami autorki” [29]. Cały dorobek pisarki nie został przez niego dobrze oceniony, o czym świadczy podsumowanie wywodu: „prosilibyśmy ją [Orzeszkową] tylko na przyszłość, aby powieści swoje pisała o połowę krótsze […]. Jej oszczędzi to połowę pracy, a nam… połowę nudy…” [30].
Z dziejów recepcji W klatce wynika, że wszyscy interpretatorzy mieli kłopot z oceną tej powieści. Niespójność tekstu, nieporadne prowadzenie fabuły, niejasne kreowanie postaci wpłynęły na jej odbiór. W powieści nie można znaleźć odpowiedzi jednoznacznych i oczywistych, znanych z późniejszych utworów Orzeszkowej. We W klatce autorka raczej stawia pytania, namawia do dyskusji. Pojawiają się zatem kwestie pozytywistycznego programu pracy u podstaw i emancypacji, ważne w okresie ukazywania się powieści. Jednak żadna z tych idei nie została przedstawiona jednoznacznie, podobnie jak żadna z postaci nie została wykreowana na bohatera pozytywnego bądź negatywnego. Być może to właśnie wpłynęło na badaczy i ich niechęć do interpretowania czy szerszego omawiania utworu. Zaskakujące jest, że choć obserwujemy w przestrzeni krytycznoliterackiej odnowienie zainteresowania twórczością i poglądami Orzeszkowej, to W klatce wciąż jest utworem pomijanym bądź wspominanym marginalnie [31].
Powieść nie doczekała się również szerokiego odzewu zagranicznego. Znana jest wzmianka prasowa na temat planowanego wydania powieści we Francji: „Pani Władysławowa Miłkowska przełożyła na język francuski piękną powieść pani Elizy Orzeszkowej pn. W klatce i drukować ją zamierza w jednym z czasopism francuskich” [32]. Nie udało się jednak ustalić, czy powieść rzeczywiście została przetłumaczona i czy ją opublikowano. Przełożono ją natomiast – podobnie jak wiele polskich utworów z tego okresu – na język rosyjski [33]. W liście do Malwiny Blumberg pojawia się niewielka wzmianka, z której jasno wynika, że sama Orzeszkowa po latach od napisania powieści nie oceniała jej najlepiej i nie polecała do tłumaczenia: „nie przypominam sobie wcale, abym upoważniała kogo do tłumaczenia W klatce, która to powieść jest zaledwie drugą przeze mnie napisaną, więc musi być niedołężną” [34].
Podsumowując, recepcja W klatce od początku nie była duża i przez wszystkie lata, począwszy od 1869 roku, poziom zainteresowania tym utworem właściwie się nie zmienia. Druga powieść Orzeszkowej od zawsze tworzyła tło dla omawiania innych dzieł pisarki, często była też zupełnie pomijana przez badaczy i wydawców, co nie dało jej szansy zaistnienia w obowiązkowym spisie książek do przeczytania. Stawianie przez krytyków W klatce wśród najgorzej napisanych i najmniej interesujących powieści pisarki miało zapewne wpływ na nikłe zainteresowanie tłumaczy i zagranicznych wydawców.
W klatce to powieść mało znana szerszemu kręgowi odbiorców zapewne nie tylko dlatego, że niezbyt często wznawiana, ale też dlatego, że niechętnie polecana przez krytyków. Niektórzy łączą powstanie tego utworu z prywatnym życiem Orzeszkowej, inni chcieliby w nim widzieć znak czasów, w jakich powstał. Irena Krzywicka tak podsumowała pomysły zawarte w drugiej powieści napisanej przez Orzeszkową: „Podejrzewam, że to pierwszy okres jej [Orzeszkowej] stosunku ze Święcickim nasunął jej takie rojenia” [35]. Badaczka pewnie i bez wahania uznała wszystkie utwory prozatorskie tego okresu (aż do Pana Graby) za noszące piętno osobistych przeżyć pisarki. Trudno tej tezie zaprzeczyć, rzeczywiście czas pisania W klatce zbiegł się z intensywnym przeżywaniem związku z Zygmuntem Święcickim, łatwo zatem zaproponować jednoznaczną interpretację powieści: skomplikowany związek, cierpienie, gry i tajemnice miłosne, a wszystko to zaczerpnięte niejako z wewnętrznych przeżyć autorki. Dodatkowo Krzywicka, używając rzeczownika „rojenia”, negatywnie ocenia treść utworu, co można odebrać jako wskazanie, że ta próba prozatorska Orzeszkowej jest raczej marna. Warto jednak podkreślić, że ukazywanie związków trudnych, nietypowych, borykających się z problemami wcześniej mało reprezentowanymi w literaturze polskiej jest dla drugiej połowy XIX wieku charakterystyczne. Pisarze starali się stworzyć język opisu relacji międzyludzkich czy psychiki bohaterów, co z perspektywy literatury światowej mogło wyglądać na dość nieporadne. Jak bardzo podobne do siebie były realizacje proponowane przez czołowych polskich pisarzy epoki pozytywizmu, niech świadczą dwa przykłady: debiut prozatorski Henryka Sienkiewicza Na marne [36] oraz fragment Lalki Bolesława Prusa. Na to ostatnie podobieństwo zwrócił uwagę Zbigniew Przybyła:
Niektóre sytuacje fabularne w utworze Prusa wskazują znaczne podobieństwo do rozwiązań kompozycyjnych powieści W klatce, w której Orzeszkowa daje odpowiedź na pytanie postawione w Początku powieści: „Jakim sposobem na przykład zejść się mogą mężczyzna-człowiek z kobietą-lalką […]?”. W tejże W klatce, dzięki przypadkowi (!), następuje w Teatrze Wielkim w Warszawie poznanie światowej damy z prowincjonalnym lekarzem, a kolejność miejsc ich dalszych spotkań […] też znajdzie wierne powtórzenie w fabularnej chronologii „kładek, na których spotykają się” Wokulski i Izabela. [37]
W pierwszym czytaniu W klatce może wydawać się powieścią o Klotyldzie Warskiej, postaci organizującej w pewien sposób całą powieść. To Klotylda budzi skrajne uczucia, to ona ma najwięcej refleksji, jest też postacią silnie wpływającą na innych i intensywnie działającą. W porównaniu z nią wiele osób sprawia wrażenie wręcz statycznych. Klotylda Warska – femme fatale powieści – jest kobietą nietypową, przeczącą wszelkim konwenansom i wyobrażeniom o roli kobiety w XIX wieku: niezależna finansowo, wolna obyczajowo i dbająca o rozwój intelektualny. Rzadki przypadek. Ucieleśnienie marzeń autorki powieści o tym, by móc samej o sobie decydować, rozwijać się w wybranym przez siebie kierunku. I choć Warska jest wolna i zgodnie z nomenklaturą Orzeszkowej to „człowiek” w całej pełni – nie potrafi z tego skorzystać. Musi osiągnąć dno, żeby się podnieść i wytyczyć „cel ludzki”. Dlaczego? Powieść nie daje jednoznacznej odpowiedzi i prawdopodobnie dlatego też przez kolejnych badaczy nie może być zakwalifikowana (tak jak dzieje się z wieloma innymi utworami) do konkretnej kategorii. Dzięki temu cały tekst staje się bardziej interesujący. Pierwsza lektura nie wywołuje tego wrażenia, ale już w kolejnej można dopatrzeć się wielowymiarowości postaci, ich niejednoznaczności [38]. Rozterki targające Warską nie są wyłącznie błahe i wynikające z jej płochej natury. Analizując tę postać, można dostrzec ambiwalencję wpisaną w jej życie: potrafi zaangażować się w miłość, jednak łatwo ulega zauroczeniom, co doprowadza do zranienia wielu osób. Ma wykształcenie, które według Orzeszkowej jest warunkiem lepszego funkcjonowania w społeczeństwie, a jednak to nie chroni Klotyldy przed zbyt pochopnymi decyzjami, również nierozważnym lokowaniem uczuć, co doprowadza do tragedii. Jest kobietą o niepospolitej i zwracającej uwagę urodzie. Być może to właśnie ma największy wpływ na kształtowanie jej charakteru. Dziewczynka, a potem kobieta postrzegana przede wszystkim przez pryzmat ciała nie miała szans dojrzeć emocjonalnie. Jest jak mądre, ale rozkapryszone dziecko. Jednocześnie z punktu widzenia dziewiętnastowiecznych poglądów można ją uznać za antykobietę, gdyż zbyt dużo w niej niezależności, samodzielności, a za mało dbania o opinię innych: ma pieniądze, urodę, nie szuka męża. To na nią wciąż „polują”, nie jest młodziutka, ale wciąż pożądana. Urodzone kilkadziesiąt lat później feministki mogłyby być z niej dumne…
Orzeszkowa spróbowała połączyć w jednej postaci fikcję literacką i własne przeżycia oraz zaprezentować poglądy amerykańskich emancypantek. Pisarka dużą atencją darzyła Amerykę i kiełkujące tam próby innego niż dotychczas wychowywania kobiet. Postępowe normy w XIX wieku dochodziły do głosu silniej i wyraźniej za oceanem niż w Europie, a szczególnie w Grodnie czy w Warszawie. Warska wychodzi nieco poza standardowe dziewiętnastowieczne wychowywanie dziewcząt, znalazłaby się raczej w gronie takich Polek kolejnego pokolenia jak Bronisława Skłodowska, Maria Kowalewska, Antonina Leśniewska – wykształconych, pozbawionych stereotypowego myślenia o roli mężczyzn i kobiet, planujących życie według własnych pragnień i możliwości intelektualnych. Jeśli w ten sposób analizujemy postać dziedziczki Jodłowej, to wyłania się obraz kobiety przyszłości: wykształconej, samodzielnej, pięknej i inteligentnej. Warska nie jest jednak w pełni ukształtowaną osobą. Ma dystyngowane maniery wynikające z tak zwanego dobrego wychowania i umiejętność zaprezentowania się w towarzystwie; potrafi gustownie się ubierać, co od początku służy w powieści do budowania kontrastu z innymi postaciami kobiecymi; w swoim zachowaniu i stylu bycia jest próżna – tak można opisać teraźniejszość Warskiej w sferze zarówno psychicznej, jak i fizycznej. Ale chce ona dla siebie innej przyszłości: dąży do korzystania ze zdobytej wiedzy i świadomego życia. Poszukuje przestrzeni do zmiany, czuje wewnętrzne wyczerpanie dotychczasową egzystencją. Potrzebuje silnego doznania emocjonalnego pozwalającego jej na zrozumienie, do czego tak naprawdę zmierza. Cios, jakim jest śmierć Dolewskiego, budzi w niej autentyczną chęć uwolnienia się od stereotypów narzucanych kobietom i pozwala zrozumieć, że Mickiewiczowskie przesłanie „kto nie doznał goryczy ni razu…” było przez długi czas przekleństwem kierującym jej życiem.
Warska charakteryzowana jest nie tylko poprzez słowo i działanie. Orzeszkowa, znana ze swego umiłowania do natury, ziół i kwiatów, opowiada o Klotyldzie (ale także innych postaciach), używając tak zwanej mowy kwiatów, popularnej przede wszystkim w dziewiętnastowiecznych flirtach i zabawach towarzyskich [39]. Dziedziczka Jodłowej również w tej charakterystyce pozostaje niejednoznaczna. Ciekawe jest budowanie przestrzeni wokół Klotyldy, przestrzeni w głównej mierze definiowanej przez roślinność. Ogród otaczający posiadłość Warskiej zaprezentowany został z kilku stron, każde z tych ujęć przypisano konkretnemu zdarzeniu, ale i stanowi emocjonalnemu bohaterki. Należy też zwrócić uwagę na to, jak mocno natura wydziela przestrzeń. Można mieć wrażenie, że Jodłowa jest odizolowana od miasteczka. Z jednej strony wyłania się góra, dominująca i osłaniająca posiadłość Warskiej, a patrząc z perspektywy przebiegającej w pobliżu drogi, Jodłowa znajduje się za górą, u podnóża której rozciąga się połać zieleni:
Wchodząc do ogrodu tego od strony góry, długo można było iść śród tych ciemnych, szumiących przestrzeni, pod sklepieniami jodeł i po miękkich kobiercach otaczającej brzozowe gaje murawy, nie widząc mieszkalnego domu, nie słysząc najlżejszych odgłosów towarzyszących zwykle ludzkim krzątaniom się i zachodom. [40]
Drzewa wyznaczają przestrzeń zupełnie oddzielną, lekko tajemniczą. Opis kreowany przez pisarkę buduje atmosferę znaną z baśni czy opowieści grozy, mocno wskazują na to słowa odnoszące się do zmysłów: przechodzień nie dostrzeże z tego miejsca żadnych znaków codzienności (zmysł wzroku kierowany wyłącznie w stronę tego, co naturalne), drzewa izolują od codziennych odgłosów (zmysł słuchu), kobierce z murawy są miękkie (zmysł dotyku). Miejsce i dynamika opisu zmieniają się przez wprowadzenie przysłówka „nagle”. Odizolowana, tajemnicza przestrzeń niespodziewanie otwiera się, a opis nabiera dynamiki:
Aż nagle, w końcu najszerszej, przerzynającej sam środek ogrodu, alei odkrywała się obszerna przestrzeń, niczym już nieocieniona, lecz tylko w wielkie koło otoczona nisko ciętym szpalerem bzów i jaśminów (s. ; wyróżnienie – A.K.).
Perspektywa znacząco się zmienia. Początkowo roślinność panowała nad człowiekiem bądź go chroniła. Im bliżej zabudowań, tym flora wydaje się stopniowo maleć, jednocześnie pojawia się więcej gatunków, które mają szczególną wymowę. Spacerująca po ogrodzie właścicielka może dzięki swojej wyobraźni (a być może i wiedzy na temat symboliki roślin) „usłyszeć”, że krzewy poczytują sobie za szczęście służenie pięknej kobiecie: „Szczęśliwy, czyją skroń ocieniają wonne twoje loki […], najszczęśliwszy, kto ci w wieczór i rano powiedzieć może: tyś moją!” – mówią jaśminy [41]; bzy uzupełniają wypowiedź, odsłaniając w pewien sposób naturę Klotyldy: „Są chwile, w których oddalona od zgiełku świata, od wrzawy zabaw, dumasz samotna w twoim pokoiku, wtedy pomyśl o mnie” [42].. To przesłanie towarzyszy Warskiej przez całą ogrodową podróż, aż do drzwi domu, gdzie kamelia przekazuje informację o chęci bliższego poznania. Można sobie zadać pytanie, czy posadzony tam biały kwiat ma zachęcać właścicielkę ogrodu do bliższego poznania własnych włości, czy może też stanowi zachętę dla pojawiających się w ogrodzie gości. Im bliżej zabudowań, tym opis jest bardziej dynamiczny. Gdy przyjrzymy się jednocześnie symbolice roślin, odniesiemy wrażenie, że wcześniej akcent został położony na porządek naturalny, budowany przez górę oraz wertykalny układ roślinności, głównie drzew. Ogród na pozór robi wrażenie chaotycznego, w rzeczywistości natomiast jest w nim więcej świadomego działania wspieranego ręką ogrodnika niż w przestrzeni oddalonej od domu. Rośliny posadzone najbliżej zabudowań to mieszanka roztaczających piękny zapach drzewek pomarańczowych (pobudzenie kolejnego zmysłu), krzewów cyprysowych przypominających o nieuchronności śmierci i mirtów dających nadzieję na rychły ożenek. Ta bogata w symbolikę mieszanka koresponduje z przypadkowo ustawionymi meblami ogrodowymi:
Na ganku tym, śród wielkich drzew pomarańczowych, mirtowych i cyprysowych, stały niedbale i bez symetrii ustawione kanapki, fotele i marmurowe stoliczki, a gdzieniegdzie spomiędzy zieleni wychylała się biała kamelia lub różowa datura i wglądała w długie a wąskie, o starożytnym kształcie i lustrzanych szybach okna domu (rozdział I. Jodłowa ninejszej edycji).
Opis ten w dużym stopniu został dopełniony kolorami. Widoczny jest kontrast między tym, jak wyglądał ogród przy samej górze, a jak prezentuje się tuż przy domu. Bliżej góry świat był ciemny i cichy, w pobliżu domu królują stonowane barwy: biel domu, posągów i marmurowych schodów. Całość uzupełniają „usypane jaskrawym żwirem dróżki” (s. ) oraz unoszący się zapach kwiatów. Akcentowanie doznań sensorycznych jest oczywiste. Orzeszkowa je dozuje, rozpoczyna od wzroku, po czym przechodzi do słuchu i dotyku, kończy zaś na zmyśle węchu. Ten ostatni staje się też istotny podczas pierwszej wizyty Lucjana w Jodłowej. Pisarka w pewien sposób odwraca kolejność, buduje atmosferę za pomocą zapachu: „Drzwi od ogrodu były otwarte, woń narcyzów płynęła przez nie i łączyła się z silnym zapachem kwiatów, ustawionych po rogach pokoju w dwie spiralne kolumny”, następnie pobudza zmysł wzroku: „Zachodzące słońce złociło głowy białych posągów stojących naprzeciw drzwi w ogrodzie i, przekradając się przez lustrzane szyby okien, rzucało czerwonawe smugi na barwną draperią ścian”, po czym płynnie przechodzi do uruchomienia słuchu: „Cisza głęboka otaczała miękki i wonny pokój; tylko z ogrodu dochodził lekki szum jodeł i kiedy niekiedy przerywany śpiew słowika, który w jednym z brzozowych gajów odbywał pierwsze wiosenne próby swego głosu” (s. ) [43].
Pojawienie się gościa i wspólne biesiadowanie zostaje uzupełnione zmysłem smaku – nakryty stół sugeruje przygotowanie posiłku: „Niewielki stolik nakryty był na ganku od ogrodu, między drzewami pomarańcz, mirtu, kwitnących datur i kamelii” (rozdział II. Byłażby to ta sama? niniejszej edycji). Warto dodać, że wprowadzenie zmysłowych doznań nie jest wyłącznie zabiegiem stylistycznym ukierunkowanym na porządkowanie przestrzeni. Za pomocą roślin Orzeszkowa sugeruje nastawienie i uczucia postaci. Tuż przed wizytą Lucjana pojawia się w powieści wspomnienie gaju brzozowego, który w symbolice roślin ma mówić: „Chodź ze mną, będziemy szczęśliwi”[44], drzewek pomarańczowych oznaczających „podarunek miłości”[45] oraz mirtu używanego do wyrobu wianków ślubnych[46]. Całość niejako podsumowuje obecność w ogrodowej przestrzeni okalającej miejsce spotkania Klotyldy i Lucjana kamelii, mówiącej: „Poznać cię bliżej bardzo sobie życzę” [47], a także antycypującego dalsze wydarzenia narcyza: „Czym zasłużył na twe okrucieństwa?”[48].
Jednak najbardziej wymowna jest scena, w której Warska, siedząc naprzeciw Lucjana, ma nad głową gałąź mirtową: „Przez chwilę milczeli oboje. Klotylda, nie patrząc na gościa swego, obiegła wzrokiem parter kwiatowy, a gałęź mirtu, pod którego drzewem siedziała, spadając na jej głowę, wieńczyła ją drobnymi listkami” (rozdział II. Byłażby to ta sama? niniejszej edycji). Młody doktor widzi w siedzącej naprzeciwko kobiecie niewinną dziewczynę, gotową do zamążpójścia. Ona zaś wie, że swą niewinność straciła już dawno, zaplątała się w mocnym przeżywaniu siebie i świata, dlatego mowa jej ciała zdradza niepewność i lekki niepokój: patrzy w dół, szuka wzrokiem miejsca zaczepienia innego niż twarz Lucjana. Sygnałów tych nie dostrzega jednak lekarz, którym zawładnął już urok pięknej kobiety:
Lucjan nie odrywał od niej spojrzenia; mimo woli pomyślał, że z tym mirtem nad czołem, z lekkim rumieńcem, który parę razy wrócił na twarz jej jakby pod wpływem myśli tajemnej, w białym stroju swoim podobna była do młodej, idealnej oblubienicy idącej ku ołtarzowi ślubnemu.
Myśl ta jak ognista błyskawica przebiegła mu przez głowę; nie zdawał sobie sprawy z uczucia swego, ale czuł instynktownie jakieś ściśnienie serca, bolesne czy rozkoszne, sam tego rozpoznać nie mógł. Powiódł ręką po czole, które zapłonęło mu nagle (rozdział II. Byłażby to ta sama? niniejszej edycji).
Scenę tę Orzeszkowa kończy niezwykle symbolicznie – złamaniem rośliny zapowiadającej rychłe zamążpójście, co można uznać za antycypację nadchodzących zdarzeń:
W tej samej chwili Klotylda, ciągle zamyślona, podniosła rękę i uchyliła znad czoła gałęź mirtową; ale gdy ta ugięła się znowu w dawnym kierunku, wyciągnęła rękę i odłamała ją od drzewa.
– Po coś pani złamała tę gałązkę? – mimo woli rzekł Lucjan.
– Ciężyła mi na głowie, a nie chciała ugiąć się w innym kierunku. Pan żałujesz roślin? Wierzysz pan pewno, że one czują i cierpią.
– Zapewne, pani… – zaczął Lucjan.
– A więc – przerwała mu Klotylda – na wynagrodzenie chwilowej przykrości, jaką panu sprawiłam, ofiaruję panu tę gałązkę… (rozdział II. Byłażby to ta sama? niniejszej edycji)
Lekarz przyjmuje dar i kończy w zaciszu własnego pokoju dzieło zniszczenia, łudząc się naiwnie, że pozwoli mu to ostatecznie zabić w zarodku niebezpiecznie rozwijające się uczucie:
W kilka chwil potem w oknie Lucjana błysnęło światło, a on, z czołem na dłoni opartym, usiadł przy swoim biurku. Przed nim leżała mirtowa gałązka.
W bawialnym pokoju kukawka zegaru odzywała się donośnie, oznajmując pierwszą i drugą godzinę po północy, a młody doktor siedział jeszcze nieruchomy, wpatrzony w siebie. Powstał nareszcie i rzekł:
– Tak, to szaleństwo, to gra niebezpieczna! Nie będę już u niej wcale, a przynajmniej nieprędko.
Mówiąc to, wziął w rękę gałązkę, popatrzył na nią przez chwilę ze smutnym uśmiechem, potem oberwał jej drobne listki i ogołoconą łodygę daleko od siebie odrzucił.
– Był to sen piękny, ale tylko sen, o którym zapomnieć trzeba… – rzekł do siebie.
Zgasło światło w pokoju doktora; na posadzce leżały śród cieniów rozsypane listki mirtowe. Ślady te miały mu nazajutrz przypomnieć to, co on snem nazywał (rozdział II. Byłażby to ta sama? niniejszej edycji).
Pojawiająca się na końcu sentencjonalna myśl buduje opozycję między tym, co symbolicznie zostało zaprezentowane w opowieści o gałązce mirtowej (sygnał, że ślubu nie będzie), a rzeczywistymi, głębokimi uczuciami i pragnieniami Lucjana: „Niestety! łatwiej jest obedrzeć z liści gałązkę zieloną, niż wyrwać z serca raz tam zrodzone uczucie; łatwiej powiedzieć: zwyciężę! niż zgasić w sobie kipiący ogień wewnętrzny” (rozdział II. Byłażby to ta sama? niniejszej edycji). Początkowo może się wydawać, że słowa te nie mają dla wymowy powieści większego znaczenia. Nabierają wyrazistości dopiero po zapoznaniu się z treścią całego utworu, staje się wtedy uderzające, jak szybko Orzeszkowa daje znać o zaplanowanym przebiegu wydarzeń. Działania i zachowania Lucjana i Klotyldy można interpretować na wiele sposobów, bo też i pisarka stara się, by nie byli oni charakteryzowani jednostronnie.
Wykorzystując symbolikę kwiatów i kolorów, Orzeszkowa pozwala rozpoznać nie tylko rodzące się uczucie, ale również charakter Klotyldy oraz wielką wrażliwość Lucjana i jego skłonność do emocjonalnego przeżywania życia. Pogłębiając charakterystykę postaci i rozwijając akcję powieści, posługuje się konkretnymi sytuacjami, zjawiskami życia społecznego. Łączy dość sprawnie obie te narracje, dlatego też z łatwością równolegle rozwija różnorodne wątki, w szczególności tak z pozoru odległe jak miłość i choroba. [49]
Lucjan został niejako zdemaskowany w scenie z gałązką mirtową – kreowany w pierwszej części utworu na mocno i realnie stąpającego po ziemi lekarza, odsłania swoje romantyczno-melancholiczne oblicze, to samo, które zauważył w nim wnikliwie patrzący na przyjaciela Cyprian.
Klotylda częściej niż inni bohaterowie charakteryzowana jest w sposób symboliczny. Chwile istotne dla budowania relacji z mężczyznami, szczególnie z Lucjanem, są podkreślane bielą róż, co w mowie kwiatów oznacza niewinność i piękność [50]. Warska widziana w takim entourage’u w operze podkreśla nie tylko swoją urodę, wysyła również dodatkowy sygnał otoczeniu. Chce być postrzegana jako osoba bez zobowiązań, wolna i nieskalana: „W ręku trzymała bukiet białych róż i takiż kwiat błyszczał nad jej czołem, migocąc przytrzymującym go we włosach szmaragdem” (rozdział III. W teatrze niniejszej edycji). Drogocenny kamień we włosach podkreśla znaczenie kwiatu, sam bowiem symbolizuje miłość i wierność.
Warska i jej otoczenie najwyraźniej bez problemu odczytują znaczenie kwiatów. Przygotowany dla Klotyldy wieniec niepokoi młodą służącą. Pełna życia dziewczyna dostrzega w ozdobie przede wszystkim kwiaty symbolizujące żałobę i smutek:
– […] a kwiaty?
– Oto są, pani. – I z małego pudełka, które trzymała w ręku, wyjęła wdzięcznie i misternie uwity wieniec z ciemnych gałęzi cyprysu i pączków białych róż.
– Taki smutny wieniec, proszę pani – zauważyła służąca (rozdział VIII. Kobieta zagadka niniejszej edycji).
Warska jednak ma świadomość, że wianek upleciony z cyprysu i białej róży będzie odzwierciedleniem tego, co niesie jej wnętrze. Połączenie tak skrajnie przemawiających kwiatów może dać do myślenia również tym, którzy będą na panią domu patrzyli i z pewnością podziwiali jej urodę:
– Smutny!? – machinalnie powtórzyła za nią piękna pani – smutny?… masz słuszność. Cyprys to kwiat grobowy, ale za to pączki róż to młodość i nadzieja. Owszem, ten wieniec jest piękny i mądry – mówiła dalej jakby do siebie – bo ileż razy w życiu człowieka cyprys łączy się z różami. Na pozór same róże błyszczą, a wkoło nich wiją się ciemne cyprysu gałązki…
Milczała chwilę, patrząc wciąż na fantastyczny wieniec, a twarz jej znowu była posępna.
– Schowaj to, Marylko – rzekła wreszcie, oddając kwiaty (rozdział VIII. Kobieta zagadka niniejszej edycji).
Nawet w tak prostej sytuacji, jaką są przygotowania do balu, kobieta popada w skrajne nastroje. Jest raz refleksyjna, raz mocno pobudzona. Kwiaty, które sama wybrała, wprowadzają ją w zły nastrój (jednocześnie odzwierciedlają go przez swoje znaczenie), jakby przywodziły na myśl niemiłe chwile. Klotyldą targa (podobnie jak jej ojcem) ciągłe niespełnienie. Przenosząc swe emocje na przedmioty, wybiera te, które mocno do niej przemawiają, a zarazem podkreślają wszystkie kontrasty – te wewnętrzne i te będące niejako kreacją na potrzeby świata zewnętrznego:
Rozplecione włosy snopami ciemnozłotych promieni opływały białe fałdy muślinu, którymi się owinęła; przed nią leżała suknia z pajęczych koronek i wianuszek z róż i cyprysu, a obok zwierciadła, na tle pąsowego aksamitu wiły się grube sznury pereł (rozdział VIII. Kobieta zagadka niniejszej edycji).
Lekkość koronek, delikatność muślinu i przesłanie płynące z pączków białych róż zostały skontrastowane cyprysem i ciemnym aksamitem. Sznury pereł w pewien sposób spinają cały ten układ. Jeśli przyjmiemy literacką symbolikę perły, to naszyjnik Klotyldy możemy uznać za zapowiedź łez [51]. Wszystko razem jest tak skrajnie różne, jak różne bywają nastroje tej kobiety. Dziedziczka Jodłowej przeskakuje na bieguny emocjonalne. Widoczne jest to w przejściu od radosnego podniecenia zbliżającym się spotkaniem po żal i smutek wywołany kwiatami i wspomnieniami. Jeszcze mocniej ujawnia się w dwubiegunowości wydarzeń i ról życiowych: od osieroconego dziecka, przez podporządkowaną mężowi żonę, kobietę pozbawioną norm moralnych, pławiącą się w zbytkach i bawiącą się uczuciami innych, do czułej dziedziczki, troskliwej lekarki, opiekunki sierot i młodych panien. Ponieważ przemiany te nie zawsze następują liniowo (co dawałoby powód do patrzenia na tę postać w kontekście dojrzewania), a trauma dzieciństwa ewidentnie wywarła na Warskiej ogromny negatywny wpływ, można tu myśleć o zaburzeniach osobowości. Jak podkreśla Anna Wrońska:
Osobowość typu borderline definiuje się jako dominujący wzorzec zachowania, charakteryzujący się zaburzeniami w kontaktach interpersonalnych, niestabilnością własnej osoby, emocji oraz skłonnością do zachowań impulsywnych, mający swój początek w okresie wczesnej dorosłości. [52]
Ciągłe poszukiwanie, niespełnienie to objawy tej choroby. Osoba nią dotknięta żyje bez zastanawiania się, co jest społecznie akceptowane, a co nie. Warska prowadzi ostentacyjnie wolne życie: jest beztroska, podróżuje po Europie, przy czym jej zachowanie w tych miejscach mocno odbiega od tego, które w prowincjonalnej Jodłowej uznano by za dopuszczalne. Jak wiele osób z pogranicznym zaburzeniem osobowości, Klotylda ma poczucie, że jej życie jest „przeklęte”, a także niepełne, gdy nie ma obok niej innych ludzi.
Badania Simona Barona-Cohena dowiodły, że „ludzie z osobowością borderline nie znoszą samotności. Kiedy są sami, czują się porzuceni. Aby uniknąć tego strasznego uczucia, szukają kontaktu z innymi – nawet przelotnych związków z nieznajomymi” [53], co tłumaczyłoby wiele sytuacji z życia Klotyldy, między innymi organizowanie przyjęć, fraternizowanie się z Marylką i starym sługą domowym, ciągłą chęć przemieszczania się z miejsca na miejsce, wreszcie stworzenie sytuacji dwuznacznej przez flirtowanie z dwoma mężczyznami pragnącymi zawrzeć z nią małżeństwo.
Skrajne zachowania dziedziczki Jodłowej wolno także uznać za próbę odcięcia się od przeszłości. Analiza poszczególnych wątków powieści nasuwa jednak pytanie o szczerość intencji tej kobiety. Można przypuszczać, że Warska nie do końca uwolniła się z pancerza tradycji, ponieważ ma też za sobą traumatyczne dzieciństwo, co osłabiło jej psychikę, łatwo poddaje się skłonnościom wynikającym ze specyfiki jej zaburzenia. Po dłuższym pobycie w Jodłowej zaczyna dostrzegać, jak konwenanse i małomiasteczkowa mentalność potrafią niszczyć człowieka. W społeczeństwie, w którym nie liczą się ludzie, tylko ogólne prawa etyki, trudno jest żyć. Dodatkowo Warska zmaga się z własnymi wyborami. Przestaje zauważać, że niszczy ludzi nawet wtedy, gdy ich kocha, bo dotychczasowy styl życia, w którym nie musiała liczyć się z konsekwencjami wyborów, nie sprawdza się w obliczu prawdziwej miłości. Staje się w jednej chwili odpowiedzialna za uczucia innych ludzi i nie potrafi tego unieść, gdyż zaburzenie osobowości warunkuje jej emocje i pobudza do toksycznych zachowań. Z punktu widzenia wielkomiejskiego świata jest lalką do podziwiania, z punktu widzenia prowincji żyje życiem bezsensownym. Sama wciąż stawia pytania o sens własnej egzystencji, pogłębiając w ten sposób swój stan. Jest osobą inteligentną i rozpoznaje zarówno wielość własnych myśli i skrajność dokonywanych wyborów, jak i optykę otoczenia, odczuwając tę niejednoznaczność jako coś niepożądanego. Wpada więc w chaos, z którego niełatwo się wydobyć. Niemożność dokonania wyboru ją niszczy. Paradoksalnie dopiero szok spowodowany śmiercią Lucjana działa jak skuteczne lekarstwo, ułatwiające jej prowadzenie spokojnej i bardziej satysfakcjonującej egzystencji. Dlatego Klotylda początkowo wydaje się osią całego utworu, kobietą łączącą wszystkich bohaterów, wyniszczającą ich swoją destrukcyjną naturą. Gdy jednak z namysłem powrócić do motta powieści, łatwo dostrzec, że już w pierwszych słowach Orzeszkowa streszcza niejako całą akcję, zdradza jej główny temat i zakończenie, a także rysuje grubszą kreską postaci kluczowe: mężczyzn, przed którymi stawia zadania łączące się raczej z ideami i konkretnymi działaniami, miłość uznając za ograniczającą i prowadzącą do śmierci (bezpośrednia zapowiedź losu Lucjana). Motto wskazuje, że to słabi mężczyźni są przyczyną samounicestwienia. Warska co prawda jest kobietą niezdecydowaną, chwilami próżną, nawet wyrachowaną, ale jej podstawową „winą” jest to, że wokół bohaterów powieści nie ma innej piękności, która umiałaby prezentować światu nie tylko własny urok, ale też intelekt. Na tle zwyczajnych kobiet, funkcjonujących według ustalonych z góry norm społecznych, przyjmujących tradycyjne role, Klotylda jest jak egzotyczny ptak, zakazany owoc. Ostatecznie staje się trucizną, ponieważ odwraca uwagę mężczyzn od rzeczy ważnych: czynu, idei, sławy. Ale też trzeba uczciwie podkreślić, że nie jest jedyną kobietą mającą wpływ na samoograniczające działania doktora. Lucjan odrzuca możliwość rozwoju, wybierając prowincję. Czyni to dla matki, która nie chce wyjechać do dużego miasta. Pozostanie w małej miejscowości nie zabija ciała Lucjana, powoli jednak wyniszcza jego wnętrze. Chęć rozwoju zastępuje on pracą dla idei, robi ważne rzeczy dla społeczności lokalnej, czym wpisuje się doskonale w pozytywistyczne ideały. To jednak nie gasi w nim potrzeby zrobienia czegoś wielkiego czy choćby innego, przewyższającego codzienne, monotonne dość egzystowanie. Przez swój nieszczery wybór staje się ciekawym przypadkiem chorego: wdzięczny syn, dobry lekarz, realizujący w praktyce plan pracy u podstaw. Taki obraz dostają mieszkańcy N., tak postrzegany jest przez swego przyjaciela Cypriana. Jednak rozmowa Lucjana z zaprzyjaźnionym księdzem ujawnia, jak inny jest Dolewski na zewnątrz, a jak inny wewnątrz. Orzeszkowa pokazuje tę sprzeczność w sposób metaforyczny, po raz kolejny pozwalając, by przemówiły przedmioty (tak jak wcześniej kwiaty). To dzięki leżącym na biurku książkom i umeblowaniu pokoju świadczącemu o szczególnym guście właściciela poszerzamy wiedzę o wiejskim doktorze. Poznajemy go jako człowieka skłonnego do filozoficznych przemyśleń, znającego nowe prądy naukowe, pełnego tęsknot za życiem intelektualnym. Tak jak mirtowa gałązka wskazała na wrażliwość Lucjana, tak inne przedmioty odsłoniły kolejne warstwy jego niejednorodnej, skrywanej natury:
– Jak też ten pokój niepodobny jest do całego domu waszego! – rzekł ksiądz, siadając na fotelu przed biurkiem.
– Tak – odpowiedział Lucjan, przysuwając sobie inny fotel i siadając naprzeciw swego gościa – w innych częściach tego domu panią wyłączną jest moja matka; […] Ale w tym pokoju rozpościeram wyłączne panowanie moje i urządziłem go według własnego upodobania. Cóż chcesz, księże Stanisławie, taka już moja natura, że muszę lubić to, co piękne i mile w oko wpada.
– Niewygodna to natura dla człowieka mieszkającego w N. – odrzekł ksiądz (rozdział VII. W miasteczku niniejszej edycji).
Człowiek pragnący piękna intelektualnego i estetycznego, na co dzień odwiedzający brudne mieszkania, mający do czynienia z prostym myśleniem i zachowaniem musi męczyć się w sposób istotny. A jednak czytający filozoficzne książki lekarz brnie w to, nie zważając na własne zdrowie psychiczne. Dlatego też, wdrażając „filantropijno-utylitarne plany” (rozdział VII. W miasteczku niniejszej edycji), sprawia wrażenie nie do końca szczerego, co potwierdza w pewien sposób nagłe załamanie i choroba z miłości. Wydaje się pewną ironią ze strony Orzeszkowej, że spośród wszystkich osób żyjących wbrew swojej naturze, przeżywających mniejsze i większe frustracje i załamania nerwowe najmniej odporny na stres okazuje się właśnie lekarz. To on – predestynowany do realizacji programu naprawczego – zapada na chorobę duszy i umiera. Nie pomaga wsparcie ze strony wdzięcznego dziecka przynoszącego do pokoju Lucjana codziennie „wielki bukiet z niezapominajek i polnych róż” (rozdział VIII. Urzeczony niniejszej edycji), bukiet swą symboliką mówiący o wdzięcznej pamięci i życzeniach prawdziwej, szczerej miłości [54]. Nie zadowala go podziw mieszkańców ani miłość matki. Melancholia i nieumiejętność poradzenia sobie z porażką w miłości prowadzą do pogłębiającego się syndromu złamanego serca, a w konsekwencji zgonu. Śmierć Lucjana ma zdecydowanie teatralny przebieg: atak serca zostaje wywołany przez widok niedoszłej kochanki, a spośród wszystkich zebranych wokół umierającego nikt nie może uczynić nic poza przyniesieniem szklanki wody, co niestety nie jest skutecznym lekarstwem. Moment śmierci Lucjana zbiera kluczowe postaci w jednym miejscu:
Lucjan leżał na ławce, martwy i piękny w nieruchomości swojej. Długie rzęsy jego zamkniętych oczu rzucały cień na bladą twarz; usta bez krwi nie zamknęły się całkiem po ostatnim jęku; czoło przysłaniały rozrzucone czarne włosy. Jedna ręka jego leżała na piersi, druga zwisła ku ziemi.
Obok niego stali: Grodzicka ze szklanką wody w ręku, Cyprian z serdeczną troską na twarzy i Dembowski, tarmoszący niespokojnie swoje siwe wąsy (rozdział IX. Syn i matka niniejszej edycji).
Ta chwila mogłaby służyć malarzowi za godną uwiecznienia scenkę rodzajową. Jest ukierunkowana na Lucjana i ludzi mu bliskich i życzliwych, czekających wciąż na pomoc, która ma nadejść wraz z księdzem Stanisławem. Bez obecności księdza nic nie jest do końca przesądzone, to on ma postawić ostateczną i nieodwracalną diagnozę: śmierć.
Milczącą i niewidoczną w centrum tej sceny postacią jest dziedziczka Jodłowej: „za jeden ze słupów gankowych na pół ukryła się Klotylda i jak skamieniała stanęła z załamanymi i konwulsyjnie zaciśniętymi rękoma” (rozdział IX. Syn i matka niniejszej edycji). Niemoc działania i wypowiedzenia choćby jednego słowa pokazuje, jak bardzo przeżywa to, co się wokół dzieje. Ta chwila refleksji i doznany szok to jej próba przejścia, nowe narodziny. Wraz z Lucjanem Dolewskim umiera Kameleon, kobieta zagadka bawiąca się uczuciami innych, a rodzi się kobieta prawdziwa, świadoma i odpowiedzialna. Zakończenie tej opowieści brzmi jak baśń:
Od śmierci Lucjana Dolewskiego upłynęło lat kilka. W okolicy Jodłowej rozszerzył się dobrobyt; na każdym kroku znać tam było opiekuńczą rękę. Szkółki, ochronki, szpitale się rozwijały, a gdy kto ciekawy spytał, czyim dziełem to wszystko, pokazywano mu dwór piękny i duży, starymi otoczony jodłami i wymawiano imię Klotyldy Warskiej (Epilog niniejszej edycji).
Pozostaje pytanie, czy Warska staje się przez tę transformację zdrowa.
Matka Lucjana Dolewskiego jest postacią od początku kreowaną na niezmienną zarówno w swych postanowieniach, jak i przyzwyczajeniach. Od lat wiedzie życie w tym samym miejscu, ma utarte rytuały, nie lubi zmian. Dom, w którym mieszka, ma prosty, charakterystyczny dla mieszczańskiej zabudowy układ, a jego schludność i wykończenie wskazują na niewielkie potrzeby osób tam mieszkających. Stanowi znaczący kontrast z posiadłością Warskiej:
Kilka okien, mających każde po cztery spore i czyste szyby, patrzyło na podwórko, na którym gęsto sterczały skielety odartych z liści różanych i bzowych krzewów; mały ganeczek z dwoma słupami i ławeczkami otoczony był drewnianą, zielono malowaną kratą, po której latem pięły się snadź powoje (rozdział VII. W miasteczku niniejszej edycji). [55]
Nawet roślinność będąca częścią opisu jest skromna, potwierdzająca nostalgiczną naturę właścicielki. Dolewską toczy, podobnie jak większość bohaterów W klatce, choroba udawania i pozorów. Dumna ze swojego syna poświęca dla niego życie, oddając to, co najlepsze, za możliwość edukowania jedynaka. Nie stara się o własny rozwój intelektualny, jest skupiona wyłącznie na tym, by syn dostał odpowiednie wykształcenie, a gdy już tak się staje, odgrywa – jak można mniemać, chwilowo, w zastępstwie żony, której Lucjan nie ma – rolę opiekunki, strażniczki bezpieczeństwa i komfortu mężczyzny cieszącego się wielkim szacunkiem z racji wykonywanego zawodu. Jednocześnie, korzystając z rangi społecznej syna, staje się despotką, co wydaje się o tyle nieuzasadnione, że Lucjan stroni od uwagi i wynoszenia siebie na piedestał. Dolewska natomiast traktuje z wyższością wszystkich, nawet własne przyjaciółki. Ta mania wielkości wywołana prestiżowym zawodem syna nakazuje jej żyć według podwójnych standardów. Z jednej strony jest skromną starszą panią, wiecznie szukającą swoich kluczy, nieco nieporadną gospodynią domową nieumiejącą żyć w nowych warunkach. Ewidentnie matka doktora nie radzi sobie z żadną sytuacją, przez co poniża służbę, udaje skromność przed sąsiadkami, nie potrafi odciąć pępowiny, podświadomie przymuszając syna do podporządkowania się jej życiu. Nieprzygotowana do samodzielnej egzystencji budzi jednak sympatię, jest przykładem matczynego poświęcenia. Druga twarz Dolewskiej objawia się podczas przyjęcia u księdza Stanisława, gdy kobieta uświadamia sobie dumę i wyższość z powodu tego, że właśnie jej synowi dziedziczka Jodłowej okazuje szczególne względy:
Na twarzy staruszki rozlewała się radość; dojrzała ona, że Klotylda bogatego i wymuskanego pana Rodryga traktowała bardzo obojętnie, a z synem jej rozmawiała prawie ciągle i z widoczną przyjemnością.
Serce matki uderzyło dumą na widok tej kobiety pięknej, rozumnej, świetnej i bogatej, publicznie okazującej jej synowi tyle szacunku i życzliwości (rozdział IV. Odpust niniejszej edycji).
Dolewska nie przyznałaby się otwarcie do tego, jak zależy jej na związku tych dwojga, podobnie jak nie przyznaje się przed wspierającymi ją kobietami, że syn cierpi z powodu nieodwzajemnionej miłości:
Gdy wchodził do swego pokoju, Dolewska prowadziła za nim spojrzenie; ale na próżno Rzepowa badawczo patrzyła na nią, nie dostrzegła ani łzy w oku, ani najmniejszej zmiany w fizjognomii. Męstwo matki niechcącej na widok publiczny wystawiać boleści syna zwyciężyło jej własną boleść (rozdział VIII. Urzeczony niniejszej edycji).
Theodore Newcomb zauważył, że rola społeczna to „konsekwentne zachowania jakiejś jednostki w ramach mniej lub bardziej stabilnego związku z jakąś inną osobą bądź kilkoma osobami”[56]. Tak właśnie zachowuje się Dolewska, dla której wizerunek syna-lekarza i własny matki lekarza jest stawiany ponad wszystko. Życie w ciągłym przymusie udawania sprawiło, że stała się „jedną z najbardziej irytujących staruszek, jakimi Orzeszkowa nazbyt chętnie upiększa swoje powieści”[57].
Życie zbudowane na wyrzeczeniach było przepełnione dumą matczyną, ale i smutkiem, a los Dolewskiej wydaje się tym tragiczniejszy, że wszystkie wyrzeczenia i troska nie przyniosły upragnionych owoców. Po śmierci syna – co nie dziwi – zapadła na chorobę psychiczną, „W najciemniejszym kątku pokoju, na niskiej pod ścianą ławeczce siadywała obłąkana. Przed nią stała kołyska próżna, a ona, z wolna poruszając ją ręką, śpiewała półgłosem pieśń, jaką matki usypiają swoje dzieci” (Epilog niniejszej edycji). Orzeszkowa nie rozwija tego wątku, nie ta choroba jest w powieści w centrum zainteresowania. Symptomatyczne jest jednak, że wpadając w chorobę, na którą nie ma wpływu, Dolewska przeżywa w kółko chwile dzieciństwa swego syna (porusza kołyskę), co potwierdza, że nigdy nie dała mu dorosnąć, choć dbała o jego wykształcenie i wydawała się dumna z jego działań.
W momencie przełomowym dla powieści: oficjalnego poznania się Lucjana Dolewskiego i Klotyldy Warskiej, w domu państwa Dembowskich także panuje choroba i to ona właśnie przyczynia się do spotkania tych dwojga. Pod nieobecność doktora Dolewskiego Klotylda odgrywa rolę lekarza – nie jest nim, ale jak sama podkreśla:
gdym mieszkała w wielkich miastach, nieraz godziny całe rozmawiałam o medycynie z uczonymi doktorami i czytałam też trochę książek traktujących tę naukę; dlatego zdarza mi się niekiedy, w nagłej potrzebie, tymczasową przynajmniej dać radę choremu (rozdział II. Byłażby to ta sama? niniejszej edycji).
Jej wypowiedź sugeruje, że ma ochotę odegrać przed małomiasteczkową publicznością rolę lekarza czy wręcz mędrca. Taką postawą i działaniem nie znajduje zrozumienia u zarządcy swoich dóbr („kobieta doktor nie mogła się pomieścić w jego głowie” – rozdział II. Byłażby to ta sama? niniejszej edycji), za to ogromnie imponuje przybyłemu z opóźnieniem doktorowi:
– Choroba nie rozwinęła się jeszcze zupełnie; mam nadzieję, że będziemy mogli zapobiec złemu jej kierunkowi. Ale – dodał – któż to z państwa tak trafnie zastępował mię dotąd przy chorej? Podziwiać należy niekiedy dobre przeczucie, bo przykładanie lodu do głowy niezmiernie tu było potrzebne i o wiele wstrzymało postęp choroby (rozdział II. Byłażby to ta sama? niniejszej edycji).
Wątek ten można rozpoznać również jako głos w dyskusji o kobietach. Pytanie, czy nadają się one do sprawowania zawodów odpowiedzialnych, wymagających wysiłku intelektualnego i niejednokrotnie poświęcania własnego życia, w tym momencie wydaje się otwarte. Orzeszkowa jednak nie udziela jednoznacznej odpowiedzi. Z całą pewnością chce, by wątpliwości Dembowskiego uzmysłowiły, jak mało nowoczesne i zaściankowe jest myślenie mężczyzn (a niejednokrotnie i kobiet) mieszkających w N., a więc miejscowości, którą można uznać za soczewkę społeczeństwa małomiasteczkowego. Pozostaje pytanie: czy postawa i losy Klotyldy przeważają szalę tej dyskusji? Czy tworząc postać femme fatale, ostatecznie porzucającej swoje pełne rozrywek życie i przyczyniającej się do dobrobytu i doskonałego funkcjonowania w sferze społecznej całej miejscowości, Orzeszkowa wypowiada się za ustalonym porządkiem, czy przeciw niemu? Może w tym wątku należy upatrywać powodu, dla którego choroba stanowi oś całego utworu. Na początku Dolewski odwiedza po kolei pacjentów, co jest zrozumiałe ze względu na jego zawód. Jednak dopiero gdy zaczyna niedomagać Dembowska (właściwie do końca nie wiadomo, co zdiagnozowano prócz gorączki), a Warska w spektakularny sposób ratuje jej życie, symptomy różnych dolegliwości stają się niezwykle wyraziste.
Rodzina Dembowskich jest specyficzna w kontekście wszystkich powieściowych bohaterów. Ich dom to oaza spokoju, oddzielona od urządzonego z przepychem i wciąż niespokojnego miejsca, jakim jest dwór jodłowski:
Na drugim dziedzińcu, oddzielonym od mieszkalnego domu i dworskich oficyn żelaznym otoczeniem i nieprzejrzaną prawie ścianą jodeł, w szarym domu, przeznaczonym na mieszkanie dzierżawcy, schludnie było i porządnie, bo pan Dembowski lubił ład, a żona jego dobrą była gospodynią, ale skromnie i po szlachecku. W obszernych i wygodnych pokojach posadzki nie woskowane były, ale czerwono malowane; przed kanapami z jesionu stały stoły pokryte siatkowymi serwetami domowej roboty; w rogach bawialnego pokoju, na staroświeckich etażerkach rozstawione były różnokształtne filiżanki z podejrzanej porcelany albo bukiety z włóczkowych, także domowej roboty, kwiatów, chronione od pyłu szklanymi, wzdłuż i wszerz pękniętymi kloszami (rozdział I. Jodłowa niniejszej edycji; wyróżnienia – A.K.).
Wszystko tu zdaje się mówić o tym, że mieszkańcy dbają o własną przestrzeń, ale zdecydowanie inaczej niż w dworskim mieszkaniu. Pojawia się więcej kontrastowych kolorów, wszystkie sprzęty są raczej marnej jakości, a ozdoby zostały wykonane własnoręcznie przez mieszkanki domu.
Również roślinność nie jest wyszukana: „Na oknach, zamiast pomarańcz i kamelii zdobiących dworski ganek, za firankami z białego muślinu kwitły miesięczne różyczki, rezeda i pelargonia” (rozdział I. Jodłowa niniejszej edycji). Jej wymowa wskazuje raczej na dobre relacje między domownikami[58]. Podkreślone zostało, że pani domu zna symbolikę kwiatów: „niekiedy tylko, wyniesiona z cieplarni, ukazywała się wonna datura albo wspaniała hortensja, nielubiona przez samę panią Dembowską, bo mówiono, że kłótnią w dom wnosiła” (rozdział I. Jodłowa niniejszej edycji)[59]. Jest to także jedno z niewielu miejsc dających dojść do głosu pani Dembowskiej. Generalnie zwraca uwagę jej permanentna nieobecność w przestrzeni powieściowej, szczególnie w chwili, gdy kobieta choruje, a jako dorosła nie wypowiada żadnego istotnego słowa na temat własnego stanu zdrowia. Jedynie tu pojawiają się dwie dziewczynki, które mają odwagę otwarcie przyznać się do wszystkich swoich słabości i marzeń. Wynika to zapewne z faktu, że są jeszcze dziećmi, ale właśnie tylko im tę dziecięcość Orzeszkowa pozostawiła. Pan Dembowski nie stara się ukrywać własnych uczuć czy też grać przed kimkolwiek innego, niż jest w rzeczywistości (chętnie żartuje, często nawet niestosownie, ma swoje utarte powiedzonko, dobrze i chętnie wykonuje swoją pracę).
Do rodziny Dembowskich należy również Magdzia, dość infantylna i naiwna dziewczynka wchodząca w wiek dorastania. O swych upodobaniach mówi: „lubię też kwiaty, szczególniej białe i pąsowe, i jak będę umierała, poproszę moich sióstr, aby mi na grobie zasadziły białe róże i zasiały pąsowe gwoździki” (rozdział III. Nie chcą się zejść, a schodzą się niniejszej edycji). Gdyby chcieć określić charakter osoby wypowiadającej te słowa przez sygnały zawarte w symbolice kwiatów, to trzeba by stwierdzić, że to ktoś zakochany, szukający ciepła i stałej miłości[60]. Nie może jednak przyznać się do swoich pragnień, gdyż jest córką rządcy Jodłowej i w jej sytuacji trudno (zarówno przed dziedziczką, jak i przed resztą społeczności miasteczka) wyznać, że obiektem jej miłości jest Lucjan Dolewski. Dziewczyna pozuje więc na grzeczną panienkę, która poświęca się dla dobra ogółu, czerpiąc z najlepszych wzorców. Choroba udawania nakazuje jej bycie zadowoloną z tego, kim jest i gdzie jest. Natomiast wewnątrz Magdzia cierpi z miłości do doktora, a także z powodu niedostosowania społecznego. Nie ma odwagi żadnego z tych uczuć okazać publicznie. Różnice między tym, jaka jest dla świata, a jaka wewnętrznie, są ogromne. Zbliża się do Warskiej, gdyż jest nią zafascynowana, ale bardzo szybko odkrywa zainteresowanie pięknej pani doktorem i zaczyna przeczuwać w dziedziczce Jodłowej konkurentkę. Niska samoocena dziewczyny (jest niewykształcona, czuje się brzydka) czyni z niej osobę na skraju depresji i rozdrażnienia nerwowego[61]. Być może dlatego po wielkiej tragedii, jaką jest śmierć Lucjana, Magdzia nie decyduje się na radykalną zmianę życia, prawdopodobnie pogrąża się coraz bardziej w melancholii dobrze znanej z kolejnych powieści Orzeszkowej. I choć po śmierci Dolewskiego „nie była już tą dawną, naiwną i rumianą Magdzią” (Epilog niniejszej edycji), to „stanowczo powiedziała, że nigdy za mąż nie wyjdzie, i została przy rodzicach, niekiedy tylko wydalając się na dni kilka do domu obłąkanej matki człowieka, którego niegdyś tak poświęconą kochała miłością” (Epilog niniejszej edycji). Tak więc najpierw gra rolę kogoś poświęcającego się dla wszystkich, by ostatecznie stać się taką osobą i wybrać życie samotne. Można powiedzieć, że postanawia grać swą rolę do końca życia.
Symptomami są już nie tylko konkretne dolegliwości, ale również – stosując metaforę Freuda – „cierpienie […] ciała, które nie może się wręcz obyć bez bólu i lęku jako sygnałów ostrzegawczych”[62]. Wśród tych niezdiagnozowanych pacjentów można odnaleźć siostry Jęczmionkowskie, głodzące się ponad miarę w czasie oficjalnych spotkań:
panny Elfryda i Zenobia nie jadły zrazów, broń Boże! nie jadły nawet mleka, choć miało minę poetyczniejszą, więcej jakoś pasterską od mięsa. Umierały z głodu, patrząc na zastawione przed nimi proste, lecz smaczne potrawy, a niczego nie tknęły, bo za nic w świecie nie zdecydowałyby się jeść przy licznym zebraniu, a szczególniej w obecności powabnego doktora (rozdział IV. Odpust niniejszej edycji).
Młode dziewczęta zostały wychowane zgodnie z konwenansami, według których najważniejsze są wygląd i dobre zachowanie. Są modnie ubrane i niewykształcone (mają tylko podstawy charakterystyczne dla wychowania panien z dobrych domów – w towarzystwie rozmawiają między sobą po francusku), wiedzą, co wypada, a wszystkie ich działania są skierowane na jeden cel: dobre wyjście za mąż. Staje się jednak jasne, że wychowanie panien jest dla nich samych katorgą, odbierającą nie tylko możliwość normalnego funkcjonowania w społeczeństwie, ale także radość z codziennych czynności: „nic nie jadły biedne ofiary dziewiczej idealności, a w duchu pocieszały się myślą o kołdunach, które miały być w domu na obiad”, i „[k]ażda z nich obiecywała sobie, że zje ich najmniej piętnaście i zakąsi porządnym kawałem baraniej pieczeni” (rozdział IV. Odpust niniejszej edycji)[63]. Życie na pokaz je męczy, więc tak naprawdę chcą tylko odpoczywać i jeść, co jest możliwe wyłącznie w bezpiecznym zaciszu domowym. Udając prawdziwe życie, wycofują się mentalnie ze świata. Obie są podporządkowane matce i konwenansom, wypełniają oczekiwania środowiska, przez co żyją w świecie na niby. Ewidentnie Orzeszkowa, sama cierpiąca na psychozy, z czułością odnosiła się do tego rodzaju choroby społecznej, bo szerzej i wielostronnie omówiła go w studium o kobietach, dostrzegając między innymi, że
gdy mowa jest o celu istnienia kobiety, brzmi zwykła, odwieczna, jak codzienny pacierz powtarzająca się formuła: kobieta stworzoną jest, aby być żoną, matką, gospodynią, i brzmią też wdzięczne wyrazy: poświęcenia się, zaparcia itp.[64]
Poświęcenia nawet własnego zdrowia, by tylko osiągnąć cel, którym jest znalezienie odpowiedniego męża. Orzeszkowa oczywiście wypowiada te słowa, by rozpocząć polemikę, są one jednak bardzo adekwatne i przystające do wymowy powieści.
Uznając, że na jednym biegunie stoi choroba, a na przeciwległym zdrowie, trzeba koniecznie wspomnieć o dwóch postaciach, które okazują się jeśli nie najbardziej wydolne, to na pewno spektakularnie podążające w kierunku dającym zadowolenie życiowe, co samo w sobie jest dla psychiki bardziej wartościowe od życia w klatce konwenansów: Pantaleon Kwiatowski/Kwiatkowski[65] i Cyprian Karłowski. Od początku byli kreowani na bohaterów o nieustalonym statusie charakterologicznym czy etycznym: pierwszy na szalonego poetę, drugi na hulakę pozbawionego norm moralnych. Pantaleon zwany Konwaliusem wydaje się pogrążony w szale. Jest tak zaaferowany pisaniem wierszy i podążaniem za ułudą sławy, że nie dostrzega walorów otaczającego świata i innych – poza piękną panią Kameleon – ludzi. Jego stabilność poglądów jednak imponuje. Decyduje się opuścić Warszawę, ponieważ „tameczni wydawcy nie chcieli wydrukować trzydziestu tysięcy wierszy przez niego ułożonych. A mówiąc to, co chwila powtarzał: «Ród ludzki biegnie ku upadkowi, bo boska poezja przestała być jego matką karmicielką…»” (Epilog niniejszej edycji). Jest wciąż typem romantycznego wieszcza uznającego boskie powołanie poety, nie ocenia innych, nie stara się żyć życiem podwójnym. Czyżby od szaleństwa uratowała go ocalająca funkcja poezji?
Cyprian Karłowski natomiast – znany nie tylko w Warszawie, ale i w większej części Europy kochanek prowadzący na koszt rodziców hulaszczy tryb życia – okazuje się zdolny do autentycznej, czystej miłości, ponadto jako jedyny przewiduje, że nagłe uczucie może spowodować okrutne konsekwencje w życiu jego przyjaciela Lucjana. Takie spojrzenie na świat i możliwość zmiany własnego losu są zaskakujące, a jednocześnie pozytywne. Karłowski, który pokochał Warską miłością czystą i potrafił jej wybaczyć, a ostatecznie układa sobie prawdziwe życie z kimś innym, przeczy zasadom determinizmu. Ta kreacja postaci uświadamia, że można samodzielnie kierować własnym losem, nie zważając na konwenanse i opinię społeczną. Cyprian jest dzięki temu zdrowy i ocala własne życie.
Najbardziej oczywiste i typowo chorobowe symptomy pochodzące „od ciała wydanego rozkładowi i rozpadowi”[66] mają pacjenci odwiedzani przez Lucjana Dolewskiego – jedynego lekarza w miasteczku. Wielu choruje, ponieważ nie potrafi zachować higieny, co mocno podkreśla zasadniczy doktor: „czystość potrzebna jest koniecznie do zdrowia i że właśnie dlatego tak często chorujecie i umieracie, że nie chcecie jej utrzymywać w waszych domach” (rozdział VII. W miasteczku niniejszej edycji). Rozważania o higienie, dominujące w pierwszych rozdziałach powieści, korespondują z pozytywistycznym programem, a na konkretnych przykładach Dolewski pokazuje skutki zarówno zaniedbywania tej sfery życia, jak i stosowania się do zaleceń. Jednych łaje: „Jeżeli nie wymieciesz izb i nie odmienisz bielizny chorej […] ja nic nie poradzę i matka twoja niezawodnie umrze” (rozdział VII. W miasteczku niniejszej edycji), innych chwali: „Alboż Lejba, krawiec, nie ma dzieci? a jednak u niego w izbach czysto i dlatego już rok minął, jak nikt z jego rodziny nie chorował” (rozdział VII. W miasteczku niniejszej edycji). Zawsze podkreśla związek dobrego i zdrowego życia z czystością. Orzeszkowa uwypukla to w opisach wiejskich domów, stawiając akcenty na porządek: domek był mały „o czterech tylko, ale czysto wymytych okienkach” (rozdział VII. W miasteczku niniejszej edycji; wyróżnienie – A.K.), „W pokoiku tym smutno było i ubogo, ale chędogo i porządnie. Stało tam łóżko czysto zasłane” (rozdział VII. W miasteczku niniejszej edycj; wyróżnienie – A.K.).
Pozytywistyczny program wychowania w trzeźwości również nie został w powieści pominięty. Dolewski wprost mówi o ryzyku zgonu z powodu nadużywania alkoholu: „ile razy lepiej już było mężowi twemu, tyleś razy przyniosła mu z karczmy wódki. Cud to prawdziwy, że jeszcze żyje dotąd” (rozdział VII. W miasteczku niniejszej edycji). A choroba alkoholowa – w przeciwieństwie do braku higieny – nie staje się dolegliwością przypisaną wyłącznie jednej warstwie społecznej. Starszy z braci Harasimowiczów jest kryptoalkoholikiem, noszącym butelkę w wewnętrznej kieszeni ubrania,
którego by pan Dionizy za nic w świecie nie dotknął ustami publicznie, i gdy kto przed obiadem lub śniadaniem zapraszał go na kieliszek wódeczki, wymawiał się, upewniając, że mu doktorowie pod karą śmierci wzbronili używania jakich bądź trunków. Ale tak protestując, wychylał się milczkiem do innego pokoju i tam z rozkoszą przyciskał do ust szklaną szyję nieodstępnej towarzyszki swego życia. Ślady gorącej a tajonej miłości jego ku niej krwawym rumieńcem odbijały mu się na nosie i tłustych policzkach (rozdział III. Nie chcą się zejść, a schodzą się niniejszej edycji).
Motyw alkoholizmu pojawia się w powieści w kontekście trzech postaci i za każdym razem, prezentując ich historię, autorka podkreśla, że jest to choroba śmiertelna. W warstwie biografii bohaterów Orzeszkowa unaocznia to między innymi zgonem sędziego Grodzickiego, który „lubił z buteleczki pociągnąć i dlatego zrujnował swoje gospodarstwo i interesa” (rozdział VII. W miasteczku niniejszej edycji). Również postać Harasimowicza, który „padł ofiarą miłości dla swej szklanej kochanki, umierając z delirium tremens” (Epilog niniejszej edycji), ma tu znaczenie dookreślające, ukazujące przerażający aspekt dychotomii uzależnienia od alkoholu. Związek śmierci fizycznej ze śmiercią duszy unicestwia jestestwo we wszelkiej postaci. Orzeszkowa rozumie ten proces, gdyż sama jest jego częścią: doświadcza powolnej śmierci od smutku, który wykańcza równie systematycznie jak alkoholizm. O alkoholizmie zwykło się mawiać, że jest to samobójstwo na raty, o depresji czytamy: „Stan melancholii w sensie klinicznym jest swoistym psychicznym stanem samobójczym”[67][68].
Jednak Orzeszkowa wychodzi poza krąg schorzeń niosących śmierć niejako na życzenie pacjenta. Znajdujemy w miasteczku również chorych zakaźnie. Dziewczynka cierpi na dolegliwość wieku dziecięcego, odrę:
– Jakże się dzisiaj czuje moja mała pacjentka? – z uśmiechem spytał Lucjan, siadając przy łóżku chorej i biorąc jej rozpaloną rękę.
Ładne, nawet odrą nieoszpecone dziecię z pełnym zaufania spojrzeniem zwróciło ku niemu twarzyczkę (rozdział VII. W miasteczku niniejszej edycji).
Inny pacjent, dotknięty tyfusem, również może liczyć na poświęcenie doktora, czuwającego przy nim aż do ustąpienia najniebezpieczniejszych symptomów choroby. Tych pacjentów Lucjan nie łaje. Jest ich cierpliwym towarzyszem, pomocnikiem, lekarzem. Ta misja to dla Dolewskiego zadanie ważniejsze od uczestnictwa w niedzielnej mszy czy punktualnego przybycia na imieniny proboszcza, co z dumą podkreśla na spotkaniu matka Lucjana: „Nie wrócił jeszcze od pana B., który na tyfus choruje, i Bóg wie, kiedy wróci” (rozdział IV. Odpust niniejszej edycji). Wszyscy ci pacjenci cierpią na choroby, które zostały opisane w podręcznikach medycznych, łatwo wskazać ich objawy, sposoby leczenia. Lucjan jest lekarzem znającym się na swoim zawodzie i realnie pomagającym tym, którzy go potrzebują.
Czy zatem Warska, a wraz z nią inni bohaterowie (choć należałoby pewnie uściślić i stwierdzić: stany emocjonalne postaci) to alter ego samej Orzeszkowej? Przetransformowane, ukryte, męczące się, odczuwające wewnętrzną pustkę i nicość? Czy złożoność cierpienia autorki ujawnia się na kartach powieści w brutalnej analizie postępowania bohaterów trawionych własnymi niemocami? A może, stosując psychologiczne prawo przeniesienia, jakże przynależne współczesnemu pisaniu terapeutycznemu, określanemu mianem osobistego, Orzeszkowa obdarza postaci z W klatce – każdą po trosze – swoimi lękami, obsesjami, stanami borderline? W liście do Teodora Jeża pisała:
wytłumaczyć się muszę, zarazem powierzyć Panu jedną stałą zgryzotę mego życia i zapytać, czy nie wyjaśni mi Pan jego źródła? Umysłowa organizacja moja działa dziwnie nieprawidłowo i niejednostajnie. Bywają tygodnie i miesiące, w których jest ona pełną sił, porywów, pomysłów, złych czy dobrych – to już inne pytanie, ale bardzo obfitych i energicznych. […] Potem nagle bez żadnej widocznej i zrozumiałej dla mnie przyczyny cały mój stan psychiczny ulega zmianie. Cóś we mnie gaśnie i usypia, myśl leniwieje, wyobraźnia milczy, godzinami całymi mogę siedzieć nad papierem bez napisania jednego porządnego okresu.[69]
Z tego wywodu jasno widać, że Orzeszkowa zmagała się z niemocą, która odbierała jej siły do działania. Jako pisarka podkreśla co prawda trudność w tworzeniu, ale tak naprawdę przyczyną tej dysfunkcji mogła być powracająca depresja. Zauważyła to już Danuta Danek, powołująca się na współczesne badania psychologiczne:
„Letargi duchowe”, „dziwny stan przygnębienia i nijako osłupienia myśli i uczuć”, „skamieniałość ducha”, „w ciemną i niemą otchłań przemienienie”, „martwa osłupiałość, w której sam jeden żyje ciężki, ciemny, nie wypowiedziany i nigdy nikomu nie wypowiadany smutek”, „jakaś pustka i skamieniałość wewnętrzna”, „stan pustego chwastu”. I wreszcie: „żyjąc niby, nie żyję wcale”. Śmierć wewnętrzna.
I zawsze brak przyczyn
– to symptomy tej choroby[70][71].
Świat relacji i postaw zaprezentowanych w drugiej powieści początkującej pisarki to z pozoru konwenanse. W głębszej warstwie ukazuje się tragiczna walka o przetrwanie: bohaterowie są na zewnątrz tacy, jacy są, ponieważ w swojej prawdziwej, głęboko skrywanej postaci nie mieliby szans na pełnoprawne funkcjonowanie w społeczeństwie. Bo Orzeszkowa ofiarowuje temu literackiemu światu również swoją niepewność, uciążliwy brak własnej wartości i skazaną na porażkę walkę z nieśmiałością:
Wobec mistrzów piśmiennictwa, których znam z bliska, czuję się żakiem albo karłem. Niezmiennie wrażliwa na piękności prac cudzych, po przeczytaniu niektórych opuszczam ręce, mówiąc sobie: „Nie godnam mieszkać w świątyni mającej takich kapłanów!”. Na przykład zdarza mi się to po przeczytaniu (spomiędzy współczesnych i polskich) prawie każdej powieści Sienkiewicza. Ogarnia mię wtedy melancholia, pęka główna sprężyna życia, przeszłość wydaje mi się chybioną, przyszłość pustą.[72]
Słowa te, napisane dużo później niż W klatce, wskazują, że także wiele lat po powstaniu młodzieńczych powieści Orzeszkowa borykała się z różnego rodzaju niepewnościami, rozterkami oraz życiem pod dyktando cudzych osądów i budowaniem własnej wartości na porównywaniu się z innymi. Sama wciąż sięgała do przeszłości. Można zatem zaryzykować hipotezę, że w czasie pisania swojej wczesnej powieści autorka przepracowywała nie tylko w sobie, ale także na bohaterach literackich różne symptomy chorobowe, by potem wykorzystać je w kolejnych utworach. Trudno oczywiście założyć, że pisarka robi to świadomie, jednak z pewnością świadomie łączy w twórczości doświadczenia prywatnych przeżyć i pracę nad rozwojem warsztatu powieściowego, co pozwala stopniowo tworzyć postaci dojrzalsze, bardziej skomplikowane. Jeśli przyjmiemy za Anne Marie Moulin, że w „lekarskiej poczekalni czeka obecnie pięć miliardów ludzi”[73], to może znajdziemy też w niej bohaterów W klatce.
Zgodnie z tezą Bolesława Prusa „wszyscy chorujemy na nerwy”[74]. Perspektywa czytania W klatce w kontekście choroby potwierdza prawdziwość tej sentencji oraz nasuwa myśl, że w usystematyzowanym i stabilnym (oczywiście z pozoru) świecie małego miasteczka nie tylko Warska przejawia symptomy trudnej do nazwania choroby. W klatce małomiasteczkowej społeczności wszyscy na coś chorują, przeżywają frustracje i – co najciekawsze – bardzo się z tym ukrywają. Nie ma nikogo, kto o swoich dolegliwościach mówiłby otwarcie. Wciąż to pamiętniki zamykane w zaciszu domowym są powiernikami najskrytszych tajemnic i informacji o przeczuwanych chorobach. Nie ma wśród bohaterów W klatce ani jednej postaci w typie Emilii Korczyńskiej. Finał powieści wskazuje, że Orzeszkowa mocno wierzyła w moc sprawczą pozytywistycznych ideałów. Odnowienie moralne Warskiej dokonuje się pod wpływem silnego doznania psychicznego, a utrwalone zostaje dzięki pracy na rzecz społeczności lokalnej. To, co wydarzyło się w utworze literackim, będzie później przez pisarkę podtrzymywane w wystąpieniach kładących nacisk na potrzebę pracy na rzecz doskonalenia moralnego.
Wydaje się też, że wiele w tym utworze przeniesienia na postacie literackie chorób, z jakimi zmaga się po cichu bądź jawnie Orzeszkowa. Autorka pisze o tym, co zna z autopsji, zwielokrotniając to i nazywając na różne sposoby. Każdą swoją ułomnością obdarowuje bohaterów W klatce, sama bowiem tkwi w klatce, a jako baczna obserwatorka życia społecznego dostrzega, jak wiele ludzi wkoło czuje i żyje podobnie. To klatka jej umysłu. Można porównać ten zabieg przeniesienia do współczesnej terapii grupowej: by móc zrozumieć siebie i innych, wszyscy dzielą się swoim doświadczeniem cierpienia. Dzięki temu niweluje się ból istnienia. Orzeszkowa – kreując bohaterów z cząstką siebie w ich umysłach i biografiach – na chwilę wyzwala się i oczyszcza z trawiących ją ograniczeń i więzienia umysłu.
Trudno nazwać W klatce powieścią wybitną. Jej pierwsze czytanie może wydać się nużące, a wypowiadane kwestie wręcz śmieszne. Jednak w kolejnej lekturze, badaniu poszczególnych wątków można dostrzec w tekście fragmenty interesujące, nawet inspirujące. Z całą pewnością należy drugą powieść Orzeszkowej wpisać w szerszy kontekst współczesnych badań podejmujących dyskurs maladyczny, a także w kontekst prowincji – zatem kolejne odczytania czekają.
W klatce to druga powieść Elizy Orzeszkowej. Pisarka ukończyła ją w 1867 roku razem z Ostatnią miłością, opublikowaną w „Gazecie Polskiej” w tym samym roku. Na pierwodruk W klatce musiała czekać dwa lata, gdyż pierwszy odcinek „Tygodnik Ilustrowany” ogłosił dopiero w 1869 roku – powieść ukazywała się w numerach 83–103 (31 lipca–18 grudnia). Rękopis się nie zachował, nie zachowała się również dokumentacja, na podstawie której można omówić genezę utworu.
O rozpoczęciu pracy nad nowym utworem dowiadujemy się z listu autorki do Józefa Sikorskiego:
zaczęłam pisać nową powieść. Nie posyłam Panu jej planu i o treści nic nie napiszę, bo chcę zobaczyć, o ile też będzie interesującą, gdy ją Panu bez żadnych uprzedzeń czytać będę. Będzie to rzecz niewielka, osnuta na intrydze, tak jak Ostatnia miłość – na tendencji.[75]
Interesujące wydaje się w tej wypowiedzi to, że sama autorka zaklasyfikowała W klatce do powieści „osnutych na intrydze”, co nie było już tak oczywiste dla osób omawiających utwór w późniejszych latach. Analizując natomiast dalszą korespondencję młodej pisarki z redaktorem „Gazety Polskiej”, można dostrzec, że nadzieje na pochwały ze strony Sikorskiego spełzły na niczym. W kolejnym liście znajdujemy wciąż jeszcze ton pełen szacunku dla Sikorskiego, jednak Orzeszkowa jasno wskazuje, że nie wprowadzi znaczących zmian proponowanych przez wymagającego redaktora:
Jak dawniej, tak i teraz słowo Pana ma u mnie wagę niezmierną – jest autorytetem, do którego rada bym się odwołać i w piśmie, i w życiu. Jeśli nie prosiłam Pana o przejrzenie mojej pracy, to tylko dlatego, że nie chciałam być natrętną i czas Mu zabierać. Na uwagi wyrażone przez Pana w oddzielnej kartce częścią przystaję i poprawię to, co da się poprawić. Przerobić wiele nie potrafię – charaktery muszą pozostać takimi, jakimi je pojęłam i w całym ciągu przeprowadziłam.[76]
Plan drukowania w „Gazecie Polskiej” nie doszedł jednak do skutku, prawdopodobnie dlatego, że Orzeszkowa nie zgadzała się z wieloma uwagami Sikorskiego, podobnie jak nie zgadzała się z protekcjonalnym i autorytarnym traktowaniem swojej twórczości. Dała temu wyraz w liście do Sikorskiego już po decyzji o publikowaniu powieści w „Tygodniku Ilustrowanym”:
panowie redaktorowie zbyt silną i arbitralną dyktaturę rozciągają nad autorami. Każdy z autorów (choćby mierny i początkujący, jak np. moja osoba) musi być przecież mniej więcej dojrzałym człowiekiem, mieć pewne swoje wyrobione zdanie i sąd o rzeczach i pewien właściwy sobie smak.[77]
Mocy cytowanym słowom dodaje konkluzja nazywająca sugestie redaktora drugą cenzurą. Redakcja, czy – jak ją chce nazywać Orzeszkowa – cenzura, jest w oczach pisarki „cięższa jeszcze od pierwszej, bo kreśląca i tę odrobinę, na którą tamta [carska – A.K.] zezwala”[78]. Tak więc rozstanie z wydawnictwem Sikorskiego przybrało mocny ton i powieść ostatecznie drukował „Tygodnik Ilustrowany”: rozpoczął 31 lipca 1869 roku (nr 83) i ciągnął publikację przez 21 odcinków, do 18 grudnia tego samego roku (nr 103). Nie była to pierwsza publikacja autorki w piśmie, którego redaktorem był Ludwik Jenike – tu młoda pisarka debiutowała 23 czerwca 1866 roku Obrazkiem z lat głodowych[79]. Współpracowała z „Tygodnikiem Ilustrowanym” też później, właściwie przez cały okres twórczy.
Za życia Orzeszkowej utwór w postaci książkowej został opublikowany dwa razy: w 1870 roku jako osobny druk (W klatce. Powieść, Warszawa, skład główny w Księgarni Józefa Joachima Okońskiego) oraz w ramach warszawskiej publikacji Salomona Lewentala z 1884 roku (Tanie zbiorowe wydanie powieści, t. 3). Pierwsze wydanie książkowe nie różni się w sposób istotny od druku w „Tygodniku Ilustrowanym”. Są one na tyle zbieżne, że pojawiają się w nich nawet te same błędy literowe (np. doma zamiast donna, rąkami zamiast rękami). Nieliczne zmiany dokonane w stosunku do edycji z 1869 roku mają przede wszystkim charakter stylistyczny. Wprowadzono zwrot oczy jej w jednej chwili zamiast oczy jej w mgnieniu oka – co ciekawe, ta poprawka, która wydaje się oczywista ze względów stylistycznych, bo redukuje powtórzenie oczu – oka, nie została zachowana w następnym wydaniu, z roku 1884. Inne zmiany to: i podnieść do ust, zawsze zwyciężać potrafię, owocami mojego ducha, w zbożu poruszała, w pierwodruku prasowym brzmiące odpowiednio: i ponieść do ust, zawsze zwyciężać będę, owocami swojego ducha, w zbożu poruszyła; w edycji Lewentalowskiej przywrócono wersje z „Tygodnika Ilustrowanego”. Poza tym w druku z 1870 roku jest więcej przecinków niż w tym z roku 1869.
Wydanie trzecie, z roku 1884, ostatnie za życia autorki, w wielu miejscach odbiega od wcześniejszych edycji. Dotyczy to przede wszystkim przecinków. Oczywiście są sytuacje, w których interpunkcja we wszystkich trzech wydaniach jest taka sama, z reguły jednak dwa pierwsze różnią się od ostatniego. Widać to na przykład w sposobie oddzielania narracji od wypowiedzi postaci: w drukach z lat 1869 i 1870 bardzo często używa się do tego przecinków (np. Ny, wielmożny panie, odezwała się Żydówka, ja wczoraj wymiatała stancje), które w wersji z 1884 roku zostały zastąpione pauzami dialogowymi (Ny, wielmożny panie – odezwała się Żydówka – ja wczoraj wymiatała stancje). Poza tym w dwu pierwszych wydaniach nazwy miesięcy są konsekwentnie zapisywane małą literą, a tytuły książek Złoty ołtarzyk, Łza chrześcijanina, Westchnienie duszy nie są ani wyróżniane kursywą, ani ujmowane w cudzysłów, w tekście zaś z 1884 roku w tych miejscach znajdujemy różne formy zapisu, co szczegółowo omówiono w części Charakterystyka podstawy i zakres jej modernizacji (punkt Ortografia).
Żadne z wydań nie jest natomiast wolne od pomyłki w dialogu, polegającej na zamianie miejscami imion rozmawiających ze sobą Lucjana i Cypriana (ten błąd w niniejszej edycji naprawiono koniekturą). Ponieważ nie dysponujemy autografem, nie wiemy, czy jest to efekt nieuwagi samej Orzeszkowej, czy też usterka pojawiła się dopiero w pierwodruku, a następnie była bezrefleksyjnie powielana przez kolejnych wydawców.
Nie znajdujemy żadnych informacji mówiących wprost o tym, by w ostatniej za życia Orzeszkowej edycji książkowej W klatce pisarka zdecydowała się wprowadzić jakiekolwiek zmiany czy poprawki. Od pierwodruku czasopiśmienniczego do edycji współczesnych treść i budowa powieści pozostały takie same – autorka nie zmieniała w kolejnych wydaniach podziału na dwie części, pozostawiła również układ rozdziałów.
Druk w „Tygodniku Ilustrowanym” ma w stosunku do wydań późniejszych oszczędniejszą interpunkcję, widać w nim na przykład unikanie stawiania przecinka przed spójnikami który i że. W edycjach z 1869 i 1870 roku często pojawiają się średniki lub pauzy tam, gdzie w wydaniu z 1884 roku są przecinki (1869, 1870: klękam przed Tobą – niech przyszłość → 1884: klękam przed Tobą, niech przyszłość; 1869, 1870: paląca się lampa – ciemność → 1884: paląca się lampa, ciemność; 1869, 1870: z rozkazu natury – na świadectwo czystości ludzkiego ducha → 1884: z rozkazu natury, na świadectwo czystości ludzkiego ducha). Zauważalne jest także unikanie znaków wykrzyknienia we frazach, które wskazują na podniesiony ton (1869: A nareszcie → 1870: A, nareszcie → 1884: A! nareszcie; 1869, 1870: O nie, mam się zupełnie dobrze → 1884: O! nie, mam się zupełnie dobrze; 1869, 1870: Ho, ho, ho → 1884: Ho, ho, ho!).
W pierwodruku czasopiśmienniczym i w wydaniu z 1870 roku zdarzają się zbiegi średnika i pauzy, których nie ma w edycji Lewentala (np. 1869, 1870: ludziskami; – a wszystko → 1884: ludziskami; a wszystko; 1869, 1870: patrząc na jej oblicze; – i tak → 1884: patrząc na jej oblicze; i tak; 1869, 1870: nie wie; – zaczął kochać → 1884: nie wie; zaczął kochać), oraz przecinka i pauzy, z których w Tanim zbiorowym wydaniu powieści w pewnych miejscach (ale nie we wszystkich) zrezygnowano (np. 1869, 1870: nie wpuszczała, – Psik → 1884: nie wpuszczała! Psik; 1869, 1870: w oczach moich, – o, księże → 1884: w oczach moich; o, księże; 1869, 1870: nad wyraz, – poczuł → 1884: nad wyraz, poczuł). We wszystkich trzech wydaniach trafiają się też wielokropki złożone z więcej niż trzech kropek, choć w edycji z 1884 roku takich sytuacji jest najmniej.
Druki z 1869 i 1870 roku konsekwentnie stosują formy doktór, oczów, oczami, rękami, a także przymiotnik lisowy, które w wydaniu Lewentala zostały zastąpione przez doktor, oczu, oczyma, rękoma i lisi. Warte odnotowania jest wystąpienie (zarejestrowanego w słownikach[80]) rzeczownika rodzaju żeńskiego gościa: wesoło powitał matkę i jej wielomówną gościę, co w wydaniu z 1884 roku zamieniono na: wesoło powitał matkę i jej wielomówną sąsiadkę.
W przypadku wyrażeń porównawczych z przymiotnikami i przysłówkami w stopniu wyższym, które określają różnicę stopnia nasilenia, w pierwodrukach prasowym i książkowym zastosowano konstrukcje z przyimkiem porównawczym jak, a w wydaniu z 1884 roku – z przyimkiem porównawczym niż (np. 1869, 1870: dłużej je pamięta jak złe; lepiej jak […] panny służące; piękniejszy pałac jak dom w Jodłowej; szersze […] jak rzut oka […], jak dotknięcie drobnych paluszków; więcej jak ćwierć wieku → 1884: dłużej je pamięta niż złe; lepiej niż […] panny służące; piękniejszy pałac niż dom w Jodłowej; szersze […] niż rzut oka […], niż dotknięcie drobnych paluszków; więcej niż ćwierć wieku).
Ustalenie autorstwa wszystkich opisanych wyżej zmian jest trudne, ponieważ nie zachował się rękopis W klatce, a w korespondencji można odnaleźć jedynie uwagi ogólne, świadczące o niezadowoleniu pisarki z nonszalanckiego czy niezbyt rzetelnego obchodzenia się redaktorów z tekstami. Jednak nawet te szczątkowe wzmianki potwierdzają, że Orzeszkowa interesowała się jakością każdej kolejnej edycji, począwszy od pierwodruku, aż po wydanie Lewentala. To ostatnie, prawdopodobnie ze względu na wielkość całego przedsięwzięcia, mocniej przykuło jej uwagę. Przyjmujemy za ustaleniami Iwony Wiśniewskiej, iż „[k]orespondencja z Lewentalem wskazuje, że Orzeszkowa otrzymała większość tomów «Taniego Wydania», które ukazały się w 1884 roku, do korekty autorskiej”[81], nie wiemy natomiast, czy zaakceptowała, czy też odrzuciła proponowane poprawki. Można podejrzewać, że skoro zdecydowała się na druk, to redakcja każdego z wydań w pewien sposób ją satysfakcjonowała[82], być może nie były to ingerencje tak daleko idące, jak w przypadku zmian wprowadzanych przy opracowywaniu innych tekstów przez takich redaktorów jak Wincenty Korotyński czy Stanisław Krzemiński, bezceremonialnie ingerujących w styl autorki.
Na kolejną publikację W klatce musiało czekać wiele lat. Po śmierci Orzeszkowej utwór był drukowany kilkukrotnie: Pisma. Wydanie zbiorowe zupełne ze wstępem Aurelego Drogoszewskiego, które wyszło u Gebethnera i Wolffa (t. 12, Warszawa 1913, w tym samym tomie Z życia realisty); w 1925 roku jako bezpłatny dodatek do „Gazety Polskiej” w Kościanie; w 1927 roku nakładem Drukarni Spółkowej w Kępnie[83]; Pisma w redakcji A. Drogoszewskiego i Ludwika Brunona Świderskiego (Pod Znakiem Polskiej Akademii Literatury, t. 2, Warszawa 1937) oraz oparte na tej edycji Pisma zebrane, zredagowane przez Juliana Krzyżanowskiego, ogłoszone przez Książkę i Wiedzę (t. 2, Warszawa 1950) i wydanie W klatce opublikowane przez Czytelnika w 1962 roku. Jeśli przyjmiemy za Krzyżanowskim, że Drogoszewski wykorzystał do swego wydania wersję z 1884 roku, na swój sposób ją „ulepszając”, to właściwie wszystkie edycje pośmiertne można uznać za kontaminację wersji Lewentalowskiej, z widocznym śladem ręki Drogoszewskiego[84].
W klatce ma również swoje edycje cyfrowe. W formie e-booków powieść została wydana w 2008 roku przez Nexto (seria Klasyka Literatury), w 2019 przez Imprint i rok później przez Avia Artis. W żadnej z tych edycji nie podano, co jest podstawą publikacji. W wyniku analizy tekstu należy jednak uznać, że był nią druk Lewentala, podobnie jak w przypadku wersji dostępnych w domenie publicznej na portalach Wikiźródła i Wolne Lektury[85].
Za podstawę edycji wybrano editio ultima – ostatnie wydanie książkowe za życia autorki, wydrukowane w 1884 roku, zwane Lewentalowskim. Choć pozostaje kwestią dyskusyjną, kto wprowadził ostateczne zmiany do tego druku, o tym wyborze zdecydowano z paru powodów.
Pierwszym jest fakt, że pierwodruk W klatce nastąpił w czasopiśmie. Taki typ wydania, jak wiadomo, jest nieciągły. Wiele rozwiązań edytorskich (szczególnie tych typograficznych) podporządkowanych w nim zostaje nie zamysłowi autora (czy nawet redaktora), ale banalnej kwestii miejsca na szpalcie. Trudno zatem uznać, że w jakikolwiek sposób ta sfera odzwierciedla zamysł autorski. Ukazywanie się z odcinka na odcinek, a więc przepisywanie z rękopisu i dość szybka praca nad redakcją tekstu z pewnością wpłynęły na niestaranność pierwodruku w „Tygodniku Ilustrowanym”. Wydaje się też, że tak czujna autorka, jaką była Orzeszkowa, interesowała się do końca edycjami własnego utworu, czyli miała możliwość wprowadzania zmian i decydowania o usuwaniu wersji wcześniejszych. W kolejnych po pierwodruku prasowym wydaniach książkowych żadnych różnic w przebiegu fabuły nie odnotowano, nie zaobserwowano modyfikacji kształtu artystycznego ani przemian w obrębie sensów ideowych, co skłaniałoby do przemyśleń, czy nie zaproponować czytelnikom jako podstawy druku pierwszego wydania książkowego. Natomiast w ostatnim za życia Orzeszkowej wydaniu książkowym pojawia się wiele poprawek świadczących o ingerencji w tekst samej autorki bądź redaktorów.
Wydrukowanie przez Lewentala wszystkich dzieł Orzeszkowej w jednym roku było dużym przedsięwzięciem. Przeciążenie pracą miało zapewne niemały wpływ na uważność redaktorów. Tanie zbiorowe wydanie powieści jest jednak dość uporządkowane i stabilne typograficznie. Orzeszkowa dawała kolejne tomy do korekty, dzięki temu też naprawiono w nim wiele usterek poprzednich edycji, co przemawia za uznaniem tekstu z 1884 roku za podstawę niniejszej edycji. Pod względem typograficznym i ortograficznym całość została ewidentnie zmieniona w stosunku do druku w „Tygodniku Ilustrowanym” oraz tomu wydanego przez Józefa Joachima Okońskiego: redaktorzy zrezygnowali z podwajania spółgłosek, wprowadzili inny zapis dialogów (ale już nie listów, w których każdy akapit zaczyna się cudzysłowem), pisowni rozdzielnej i łącznej.
Powieść W klatce, przygotowywana do druku w ramach Taniego zbiorowego wydania jako jedna z pierwszych, zawiera stosunkowo niewiele błędów drukarskich. W odmianach tekstu nie odnotowano różnic wynikających z modernizacji pisowni i oczywistych pomyłek literowych. Należy do nich między innymi pisownia imienia Klotylda ze zmienioną literą t na d: Już ja to sama zrobię – rzekła Klodylda; piękna pani Klodylda wyjeżdżała. Uznano, że jest to błąd drukarski i nie włączono go do wykazu emendacji i koniektur.
Ostatecznie zarejestrowano sześćset czternaście odmian tekstu i wprowadzono trzynaście koniektur oraz sześć emendacji: jedna koniektura – o której była już wcześniej mowa[86] – to wynik analizy dialogu prowadzonego między Cyprianem i Lucjanem (zamieniono kolejność pojawiania się imion), jedną emendacją naprawiono usterkę leksykalną, która powodowała nielogiczność (szafą […] zapełnioną kilku rzędami […] książek, między którymi wpadały najprzód wkoło grube tomy → szafą […] zapełnioną kilku rzędami […] książek, między którymi wpadały najprzód w oko grube tomy), jedną emendacją usunięto usterkę polegającą na braku przyimka (ma się końcowi → ma się ku końcowi), pozostałe zaś ingerencje dotyczą interpunkcji i zapisu dialogów.
W niniejszej edycji utrzymano natomiast z podstawy oboczną formę nazwiska jednego z bohaterów: Kwiatowski i Kwiatkowski. W „Tygodniku Ilustrowanym” oraz w wydaniu z 1870 roku frekwencyjnie częściej pojawia się Kwiatowski: siedem razy Kwiatowski (część I, rozdziały VIII i IX) i tylko raz Kwiatkowski (część I, rozdział III). W Tanim zbiorowym wydaniu powieści proporcje zmieniają się na korzyść formy Kwiatkowski: pięć użyć Kwiatkowski (rozdziały III i VIII) wobec trzech wystąpień Kwiatowski (rozdział IX), co mogło wynikać z faktu, że Kwiatkowski to nazwisko często spotykane, a Kwiatowski zdecydowanie rzadziej. W wydaniach po śmierci Orzeszkowej znajdujemy już wyłącznie formę Kwiatkowski. Zdecydowano się w tym przypadku nie ingerować w tekst podstawy, która dokumentuje pewien istotny etap zmian wprowadzanych w powieści.
Nie wszystkie cytaty (motta) udało się zlokalizować. Te, które przypisano do konkretnych utworów, w wersji proponowanej przez Orzeszkową często przybierały postać zmienioną w stosunku do oryginału. Kwestie z tym związane skomentowano w przypisach.
Pisownia podstawy, choć zmieniona i częściowo uwspółcześniona w stosunku do pierwodruku czasopiśmienniczego, wciąż w wielu miejscach znacznie odbiega od dzisiejszych norm, dlatego w edycji zdecydowano się ją w pewnym stopniu zmodernizować, nie zacierając jednak wszystkich śladów dawnych zwyczajów ortograficznych.
Konsekwentnie zrezygnowano z kreskowania e: jéj → jej, niéj → niej, patrzéć → patrzeć, téj → tej, oraz z kreskowania wygłosowych spółgłosek wargowych (występujących w wydaniu Lewentala sporadycznie) w wyrazach głąb’ i żółw’. Wprowadzono współczesne nam normy w zapisach nazw miesięcy i dni tygodnia: Wrześniu → wrześniu, Wtorek →wtorek oraz w zwrocie Opatrzności Bozkiej → opatrzności Boskiej. Zastosowano dużą literę w określeniach Żyd, Żydek itp., a dużą zamieniono na małą w nazwie Warszawianin → warszawianin. Literę x zastąpiono połączeniem ks lub gz: exemplarz → egzemplarz, expatryować → ekspatriować, exystuję → egzystuję, krucyfix → krucyfiks, Sfinx → sfinks.
Uwspółcześniono ortografię końcówek bezokoliczników typu dopomódz → dopomóc, dostrzedz → dostrzec, módz → móc. Zmodernizowano pisownię przyimka z, przedrostka z- oraz przyrostków -ztwo, -zki, na przykład z pomiędzy → spomiędzy, z poza → spoza, zkąd → skąd, ztamtąd → stamtąd; bóztwo → bóstwo, mnóztwo → mnóstwo, zwycięztwo → zwycięstwo; blizki → bliski, francuzki → francuski, męzki → męski, nizki → niski. Wyraz snać zapisano zgodnie z dzisiejszymi zasadami jako snadź.
Wprowadzono współczesną normę w zapisach on–ą: bronzowy → brązowy, ponsowy → pąsowy; ujednolicono zapis rzeczownika tętent, który w podstawie ma dwa warianty: tętent i tentent → tętent.
Zmodernizowano ortografię w zakresie y–i–j, na przykład dyabeł → diabeł, historyą → historią, Lucyan → Lucjan, materyi → materii, myt → mit, poezyi → poezji, stacyi → stacji, stancyą → stancją. Pozostawiono rozszerzoną grupę -yj- w imieniu Maryja użytym w odniesieniu do Matki Boskiej: Maryją Ostrobramską, O Maryjo!
Wprowadzono współczesną normę w zakresie pisowni łącznej, rozdzielnej i z dywizem. Dotyczy to form trybu przypuszczającego (np. albo-bym umarł → albo bym umarł, chciała-bym → chciałabym, cóż-byś ty robiła → cóż byś ty robiła, dawno-by umarł → dawno by umarł, doszły-by → doszłyby, dzielnie-byś kruszył → dzielnie byś kruszył, który-by się znudził → który by się znudził, Miałaż-byś → Miałażbyś, nacóż-by to się zdało → na cóż by to się zdało, nie uwierzył-byś → nie uwierzyłbyś), partykuły -że, -ż (np. jest-że → jestże, powiedz-że → powiedzże), przyimków i wyrażeń przyimkowych (np. w koło → wkoło, naprzykład → na przykład, mimowoli → mimo woli, nawpół → na wpół, po-za → poza, po-zanim → poza nim), spójników (np. choć-by → choćby, to-też → toteż), przymiotników złożonych (np. ciemno-brunatnego → ciemnobrunatnego, ciemno-szafirowe → ciemnoszafirowe; pozostawiono zgodny z dzisiejszą normą przymiotnik sentymentalno-rozdraźnione) oraz różnych innych zapisów współcześnie nieortograficznych (np. jest-to → jest to, nacóż → na cóż, niema → nie ma, pocóż → po cóż, pół-głosem → półgłosem, sam-na-sam → sam na sam, Widzisz-bo → Widzisz bo). W niektórych przypadkach w podstawie była pisownia oboczna (np. cóż-byś/cóżbyś, po nad/po-nad/ponad, po raz/po-raz/poraz, zrana/z rana).
Wprowadzono współczesne zapisy liczebnika porządkowego w nazwie osobowej Napoleon I-szy → Napoleon I oraz konsekwentnie używanych w podstawie skrótów i t. d. → itd., i t. p. → itp.
Utrzymano z podstawy wyraz rubel (nie zastąpiono go skrótem) i słowny zapis liczebników (np. czterdzieści tysięcy, czterysta, dwadzieścia pięć, dziesiąta).
Zapis tytułów w podstawie był niejednolity: pismo proste i cudzysłów, pismo proste bez cudzysłowu, sporadycznie kursywa; w niektórych przypadkach odbiegał także od współczesnych zasad użycia wielkich i małych liter. W niniejszej edycji ortografię tytułów skorygowano i konsekwentnie zapisano je kursywą, na przykład la donna e mobile → La donna è mobile, „Les adieux” → Les adieux, „Łza Chrześcijanina” → Łza chrześcijanina, Madonna Sykstyńska → Madonna Sykstyńska, miserere → Miserere, Poezje Słowackiego → Poezje Słowackiego, Rigoletto → Rigoletto, Trubadur → Trubadur, „Złoty Ołtarzyk” → Złoty ołtarzyk, Złoty Ołtarzyk → Złoty ołtarzyk.
Kursywą zapisano również zwroty obcojęzyczne. Od zasady tej odstąpiono w przypadku dwukrotnego cytowania piosenki francuskiej – tekst ten został (w podstawie i w naszej edycji) złożony w osobnych wersach, uznano więc, że takie wyróżnienie typograficzne jest wystarczające. W paru zwrotach obcych uzupełniono znaki diakrytyczne. Podstawa jest dość staranna w stosowaniu pisowni francuskiej, zdarzały się jednak pominięcia akcentów, które dostawiono, na przykład la donna e mobile → La donna è mobile, sacre bleu → sacré bleu. Utrzymano natomiast z podstawy fonetyczny zapis wizawi (właśc. vis-à-vis), a także spolszczenie niemieckiego rzeczownika der Bahnhof: rozmowa ich na banhofie.
Wyróżnienia, w podstawie zapisane kursywą, w edycji oddano drukiem rozstrzelonym. Z rozstrzelenia zrezygnowano jedynie w przypadku znajdującego się na osobnej stronie motta powieści, w podstawie w całości zapisanego kursywą.
Zachowano dawne formy typu zwierciedle (widziała w zwierciedle), przyjaciołmi (jesteśmy przyjaciołmi) czy żuzle (patrzył na nie jak żuzle palącymi się oczyma) oraz oboczności w pisowni spółgłosek tzw. trójszeregu S–Ś–Š (syczące–ciszące–szumiące), na przykład bolesne/boleśne, odeślę/odeszlę, szepcąc/szepcząc.
Tekst podstawy jest bogatszy w znaki interpunkcyjne, zwłaszcza w przecinki, w porównaniu z wydaniami wcześniejszymi, w których często ten znak był pomijany, na przykład Ta sama pocztowa szeroka droga, która przebiegała N. nie dalej jak o lekką milę od miasteczka tego, zwracała się w wielki zakręt, aby ominąć dość wysoką górę (1870: Ta sama pocztowa szeroka droga która przebiegała N., nie dalej jak o lekką milę od miasteczka tego zwracała się w wielki zakręt, aby ominąć dość wysoką górę); Do wagonu, w którym siedziała kobieta z zasłoną, lekko i zręcznie wskoczył młody mężczyzna (1869: Do wagonu w którym siedziała kobieta z zasłoną, lekko i zręcznie wskoczył młody mężczyzna). W naszej edycji użycie przecinków zostało zmodernizowane, w pewnych miejscach znak ten więc usunięto (np. W czasie tej operacji, kobieta z zasłoną na twarzy siedziała ciągle nieruchoma → W czasie tej operacji kobieta z zasłoną na twarzy siedziała ciągle nieruchoma; zarazem wdzięcznie, o poduszki powozu opartą postać → zarazem wdzięcznie o poduszki powozu opartą postać), a w innych go dodano (np. W myśli złorzeczył temu, kto pierwszy fabrykować zaczął gęste zasłony dla kobiet i błagał losy → W myśli złorzeczył temu, kto pierwszy fabrykować zaczął gęste zasłony dla kobiet, i błagał losy).
Imiesłowowe równoważniki zdań w większości przypadków są w podstawie obustronnie wydzielane przecinkami, co jest zgodne z dzisiejszymi zasadami – tylko w nielicznych miejscach znak ten dostawiono. Pozostawiono jednak oboczności w jego użyciu po spójniku i: I mówiąc to, patrzyła na poetę; I nie czekając odpowiedzi, pieśń tę śpiewać zaczęła; I, sama siadając na małej kozetce, wskazała gościowi; I, śmiejąc się, wyciągnęła do niego rękę; podniosła głowę i, spoglądając w twarz; zawołała Marylki i, oddając jej list, rzekła; Zapieczętował list i kładąc go na stole, rzekł do siebie.
W podstawie zdarzają się zbiegi przecinka z myślnikiem (np. Pod dużym gmachem stacji błyskały latarnie, chodzili i gwarzyli ludzie, – w górze między chmurami wypływały gdzieniegdzie gwiazdy, a w dali ciemniał las, szerokim i nieruchomym pasem łącząc szare niebo z szarą ziemią; Jeżeliś wesoły, pobawisz się chwilę wrażeniem i wkrótce o nim zapomnisz, – jeżeliś smutny, gotuj się do wielkiego szczęścia lub do wielkich cierpień prawdziwej miłości). Połączenia te, jako bardzo charakterystyczne dla dziewiętnastowiecznej polszczyzny i niemające współczesnych ekwiwalentów, w niniejszej edycji pozostawiono.
Zachowano z podstawy rozczłonkowanie na zdania: utrzymano średniki i kropki użyte w formie rozdzielającej. Usunięto kropki po tytułach części i rozdziałów. W jednym miejscu zamieniono średnik na dwukropek, gdy znak ten wprowadzał wypowiedź postaci: Powstał nareszcie i rzekł; – Tak, to szaleństwo → Powstał nareszcie i rzekł: – Tak, to szaleństwo.
Średnik stosowany jest bardzo często. Pojawia się on w rozbudowanych wypowiedziach złożonych, na przykład Daremnie przeciwko losowi buntuje się myśl i serce człowieka; to, co nim rządzi, mówi mu: będziesz tu stał, dumny Prometeuszu, do skały przeznaczeń swoich przykuty! poczujesz się wielkim, a na zawsze zostaniesz małym; zechcesz być silnym, a będziesz musiał być słabym; zerwiesz się do walki jak olbrzym, a upadniesz pokonany jak dziecię; bo włada tobą owo społeczne fatum, przykuwające cię do miejsca, na którym się rzucasz jak na łożu tortur!
Wykrzyknik i pytajnik zwykle występują na końcu zdania, ale czasami umieszczane są także w środku wypowiedzi (np. Pani najdroższa! mój aniele złoty! tego nawet tobie nie powiem; Ach! on taki szlachetny, taki prawy! czyż mógłby kłamać?; Gdzież poezja? gdzie tajemniczość? gdzie tragiczność awantury? gdzie czysty, brzydzący się materią idealizm?!). Niekiedy łączone są z wielokropkiem (np. Nie, to być nie może… ja się nie poddam… dziś już mi nie wolno!…; Dlaczego?… dlaczego?…). Zdarza się, że wykrzyknik i pytajnik używane są razem (np. Jak to! pan jej nie znasz?!; Smutny!?), sporadycznie towarzyszy im jeszcze wielokropek (np. miałżebym od niego ją oderwać?!…).
Cudzysłów służy do oznaczania cytatów, co w niniejszej edycji utrzymano. W jednym miejscu znak ten dostawiono, aby zaznaczyć przytoczenie: mówiąc litanią, zamiast: „zmiłuj się nad nami”, dwa razy powtórzyła: panie mój kochany! → mówiąc litanią, zamiast: „zmiłuj się nad nami”, dwa razy powtórzyła: „panie mój kochany!”. Wycofano go natomiast w przypadku cytowanych wierszy, które w podstawie i naszej edycji są wyróżnione typograficznie, to znaczy złożone z podziałem na wersy. W ramach modernizacji cudzysłów usunięto także w pozycji otwierającej kolejne akapity listów, pozostawiając go tylko na początku i na końcu takiego przytoczenia. Połączenia cudzysłowu z innymi znakami są w podstawie zasadniczo zgodne ze współczesnymi zasadami, modernizację przeprowadzono tylko w nielicznych miejscach – w zbiegach cudzysłowu z kropką zamykającą zdanie (np. Niepospolita to osoba.” → Niepospolita to osoba”.; wiara, ojczyzna, kolebka i mogiła.” → wiara, ojczyzna, kolebka i mogiła”.). Poza tym w sytuacjach, gdy wykrzyknik lub pytajnik wstępowały na końcu zdania ujętego w cudzysłów, a będącego częścią większej wypowiedzi, w podstawie po cudzysłowie brakowało kropki. W edycji znak ten dodano (np. drżącymi usty szeptałam wyraz: „kocham!” Ale czym istotnie kochała? → drżącymi usty szeptałam wyraz: „kocham!”. Ale czym istotnie kochała?; Raz na przykład Efraim zawezwany do sporządzenia kamizelki przez jednego z tamecznych elegantów zażądał objaśnienia, czy „ma zrobić w niej kieszeń na szerokość trzech palców czy trzech rąk?” → Raz na przykład Efraim zawezwany do sporządzenia kamizelki przez jednego z tamecznych elegantów zażądał objaśnienia, czy ma zrobić w niej kieszeń „na szerokość trzech palców czy trzech rąk?”.).
W podstawie wielokropek najczęściej ma postać trzech kropek, ale zdarzyły się dwa przypadki użycia dwóch kropek: Smutny!? – machinalnie powtórzyła za nią piękna pani – smutny?.. masz słuszność; maluje się myśl: o, jakże mię ci ludzie znudzili!.. Raz stanęła; odnotowano także występowanie czterech kropek (np. tajemnica.... anioł i szatan…; a przybywa ostatni....). We wszystkich tych miejscach wprowadzono wielokropek w dzisiejszym kształcie.
W wydaniach poprzedzających edycję Lewentala wypowiedzi postaci wprowadzane są pauzami dialogowymi, jednak wewnątrz tych wypowiedzi do oddzielenia narracji od słów bohatera zazwyczaj zamiast pauz używa się przecinków lub średników. W podstawie w tych miejscach są pauzy dialogowe: – A gdzieżby tam miał mi szkodzić, mój panie kochany! – odpowiedziała z widoczną radością, iż rozmowa się zaczyna. – A gdzieżby tam – powtórzyła – miały mi szkodzić cygara! (1869, 1870: – A gdzieżby tam miał mi szkodzić, mój panie kochany! odpowiedziała z widoczną radością, iż rozmowa się zaczyna. A gdzieżby tam, powtórzyła, miały mi szkodzić cygara!). Zapis dialogów tylko gdzieniegdzie wymagał uwspółcześnienia, w miejscach, w których kwestie wypowiadane przez kolejne osoby nie zostały w widoczny sposób oddzielone. Zdarzały się też połączenia średnika z pauzą dialogową – takie użycia zmodernizowano, usuwając średnik, na przykład Tak – odpowiedział doktor; – ale jakim sposobem znalazła się ona u państwa przy łóżku chorej? → Tak – odpowiedział doktor – ale jakim sposobem znalazła się ona u państwa przy łóżku chorej?; Marzysz, dziecko – odrzekła; – pójdź ze mną do biblioteki, poczytamy trochę → Marzysz, dziecko – odrzekła – pójdź ze mną do biblioteki, poczytamy trochę.
W edycji zmodernizowano charakterystyczne dla dziewiętnastowiecznej polszczyzny końcówki narzędnika i miejscownika liczby pojedynczej deklinacji przymiotnikowo-zaimkowej rodzaju nijakiego -em: białem → białym, bladobłękitnem → bladobłękitnym, ciężkiem → ciężkim, niczem → niczym, głębokiem → głębokim, jednem → jednym, miłem → miłym, otaczającem → otaczającym, pięknem → pięknym, rozlanem → rozlanym, tem samem → tym samym, wielkiem → wielkim, oraz narzędnika liczby mnogiej deklinacji przymiotnikowo-zaimkowej rodzaju niemęskoosobowego -emi: ciężkiemi → ciężkimi, memi → mymi, napełnionemi → napełnionymi, otwartemi → otwartymi, podługowatemi → podługowatymi, pustemi → pustymi, rozwartemi → rozwartymi, ściągniętemi → ściągniętymi, twemi → twymi, uśmiechniętemi → uśmiechniętymi, wspartemi → wspartymi, zagiętemi → zagiętymi. Są to jedyne formy fleksyjne, które uwspółcześniono.
W tekście podstawy jest wiele form dziś już przestarzałych lub przynajmniej nieco dawniejszych, wychodzących z użycia, jak czas zaprzeszły (doszła już była, otrzymał był, Wolałabym była, zakradł się był), narzędnik liczby mnogiej rzeczowników z dawnymi końcówkami -y(-i) (np. czarnymi włosy, drżącymi usty, krogulczymi szpony, miłosnymi akordy, motylimi skrzydły, pełnymi usty, poważnymi fałdy, srebrnymi włosy, śnieżnymi skrzydły, wąskimi usty) oraz -mi (promieńmi, płomieńmi), forma drugiej osoby liczby pojedynczej trybu rozkazującego przyjm (przyjm serdeczny uścisk ręki oraz przyjm ją) czy pierwszej osoby liczby mnogiej czasu teraźniejszego modlim się. Wspomnieć też trzeba o rzeczownikowej końcówce -y w dopełniaczu liczby pojedynczej garderobiany (ulubionej przez panią garderobiany); współcześnie garderobiana ma w tym przypadku przymiotnikową końcówkę -ej. Ponadto uwagę zwracają dziś już archaiczne formy biernika liczby pojedynczej miękkotematowych rzeczowników rodzaju żeńskiego z końcówką -ą (obecnie przypadek ten przybiera -ę), na przykład mieć […] wyobraźnią, w suknią, rozpalało […] wyobraźnią, w […] harmonią, na białą suknią, a także biernika liczby pojedynczej rodzaju żeńskiego zaimków i liczebnika jedna z końcówką -ę (dziś mają one końcówkę -ą), na przykład moję, samę, swoję, twoję, jednę.
W niniejszej edycji zachowano również oboczność form biernika liczby pojedynczej zaimka ja: mię/mnie, na przykład doprowadzi mię miłość; Ty stałaś się dla mnie wszystkim; Klotyldo… powiedz mi, że mię kochasz!…
W tekście podstawy zdarzają się osobliwe, dziś już przestarzałe konstrukcje składniowe, na przykład ufaj pani w Bogu…, boję się ich dla ciebie, dopełnienia w formie dopełniacza typu zawołała Marylki i poproszę moich sióstr (dziś mamy tu biernik: zawołała Marylkę i poproszę moje siostry), narzędnikowe formy przymiotnikowych orzeczników w orzeczeniach imiennych jak będę jej użyteczną; była wzruszoną naiwną spowiedzią dziewczęcia; bywała zmuszoną do przyjęcia drobnych darów; Cyprian był pięknym; często bywasz smutną i dziś taką jesteś; Dziwnie ona jest dobrą; loża była już pustą; oddech jej stawał się szybkim, gorączkowym; Pani Warska ubraną była w suknią; postać jej stała się całkiem już nieruchomą i niemą; stawałem się znowu silnym i mężnym; Twarz […] bladą była; wzrok jego stawał się pełnym miłości i spółczucia.
Zdania są mocno rozbudowane, szczególnie w opisach miejsc, na przykład Przed karczmą od rana do wieczora snuły się wozy i gwarzyli ludzie, ku wielkiej radości arendarza, który częstował chłopów tabaką i gorzałką, a ku większemu jeszcze osłupieniu kilku nieustannie we wrotach karczmy z otwartymi gębami stojących Żydów, którzy, bezmyślnymi oczyma wodząc wkoło siebie, zdawali się, według słów jednego ze swoich rabinów, rozmyślać nad tym, gdzie się podzieją te wróble, co na dachu siedzą, jak się ten dach spali.
W tekście daje się zauważyć charakterystyczne dla stylu Orzeszkowej nagromadzenie przydawek, na przykład Spojrzała na swoję okrągłą i opaloną twarz, na swoję ciemną perkalikową i niezbyt świeżą sukienkę i porównała siebie myślą z delikatną, strojną, pełną wytwornego piękna panią Warską; W tej samej chwili dał się słyszeć głuchy turkot lekkiego powozu; zza domów na placu ukazały się najprzód cztery wielkie siwe konie, brzękające z cicha kółkami angielskich szorów, potem służba bez liberii, czarno ubrana i w białych rękawiczkach, nareszcie bardzo niska i mała podwójna karetka; Naprzeciw karczmy, zza żółtego ogrodzenia, żółtej dzwonnicy i grupy dzikich grusz wyglądał niewielki, szary, o jednej wieżyczce kościołek.
Niekiedy szyk zdań bywa odwrócony, orzeczenie czy dopełnienie pojawia się na końcu zdania: A onaż czy ciebie kocha?; Czy pani dobrodziejka z okolic Warszawy może?; To wszystko przypuszczam; ale ty, mój Lucjanie, ty, rozkochany zawsze we wszelkich objawach piękności ducha i formy, ty, oświecony, ze smakiem wykształconym, jak ty tam żyć możesz?; Żydówka […] zaczęła żałośnie kiwać głową, jakby potwierdzając tę smutną o częstych między nimi chorobach prawdę.
W podstawie są pewne różnice w stosunku do pierwodruków czasopiśmienniczego i książkowego. Dotyczy to na przykład użycia konstrukcji przejść przez co i przejść co: przechodziła przez kościoł (1869 i 1870: przechodziła kościół), przechodziła przez salon (1869 i 1870: przechodziła salon), przeszedł parę razy przez pokój (1869 i 1870: przeszedł parę razy pokój), przeszła przez salę (1869 i 1870: przeszła salę), a także zmian szyku na początku zdań podrzędnych przyłączanych zaimkiem który: dochodziły wieści, na których odgłos znający ją w dzieciństwie ludzie podnosili ramiona (1869 i 1870: dochodziły wieści, na odgłos których znający ją w dzieciństwie ludzie podnosili ramiona); gałęź mirtu, pod którego drzewem siedziała (1869 i 1870: gałęź mirtu, pod drzewem którego drzewem siedziała); hydry namiętności […], w których objęcia rzucają się z szałem (1869 i 1870: hydry namiętności […], w objęcia których rzucają się z szałem); Na stopniu prowadzącym do wagonu, w którego drzwiach rysowała się postać młodego mężczyzny (1869: Na stopniu prowadzącym do wagonu, w drzwiach którego; 1870: Na stopniu prowadzącym do wagonu, we drzwiach którego rysowała się postać młodego mężczyzny); stanęłam przy wzgórzu, u którego stóp była chatka jednego z moich sług (1869 i 1870: stanęłam przy wzgórzu, u stóp którego była chatka jednego z moich sług); we wschodnim gabinecie, u którego stropu paliła się szafirowa lampa (1869 i 1870: we wschodnim gabinecie, u stropu którego paliła się szafirowa lampa); zaczął pisać list, na którego początku były słowa (1869 i 1870: zaczął pisać list, na początku którego były słowa).
W zakresie składni nie wprowadzono żadnych zmian.
W tekście podstawy są wyrazy regionalne typu kukietka czy miara wagi ośminka (przyjechałem na ośmince kartofli), gwarowa forma czasownika odwiedzić: odwiedzieć, a także wyrazy dziś już przestarzałe, ale często charakterystyczne dla polszczyzny XIX wieku, jak budoar, konwalescentka, najprzód, nieruchomie (siedział nieruchomie na fotelu), ta pirueta (wykonał zręczną piruetę), ta ptaszka (byłam ptaszką), rezygnować się (z nas rezygnują się), spółczucie (ale raz pojawia się też współczucie), siedm, wschodki (z dwoma wschodkami). Poza tym odnotowano dawną partykułę wzmacniającą bo (E! widzisz, moja pani Janowo! Widzisz bo… z nim coś niedobrze…) oraz czasownik zaczłapać się w znaczeniu ‘zakochać się’ (Zaczłapał się po uszy w tej ładnej bestyjce…).
W edycji zachowano z podstawy oboczność widokrąg (od krańców widokręgu, u skraju widokręgu) i widnokrąg (na krańcu widnokręgu, spod krańca widnokręgu, zaokrągla każdy widnokrąg) oraz zwrot jak zdrowieczko (w wydaniach z 1869 i 1870: jak zdroweczko).
Orzeszkowa E., W klatce. Powieść, „Tygodnik Ilustrowany” 1869, nr 83–103.
Orzeszkowa E., W klatce. Powieść, Warszawa 1870.
Orzeszkowa E., W klatce. Powieść, [w:] taż, Tanie zbiorowe wydanie powieści, t. 3, Warszawa 1884.
Orzeszkowa E., W klatce, https://pl.wikisource.org/wiki/W_klatce_(Orzeszkowa) (dostęp: 20 września 2021 r.).
Orzeszkowa E., W klatce, https://wolnelektury.pl/katalog/lektura/orzeszkowa-w-klatce/ (dostęp: 20 września 2021 r.).
Ожешко Э., В клетке, перев. А. Броновицкая, [w:] taż, Полное собрание сочинений, т. 7, Киев–Санкт-Петербург–Харьков 1904.
Orzeszkowa E., Autobiografia w listach, wstęp A. Wodziński, odbitka z: „Biblioteka Warszawska”, t. 3, z. 1, Warszawa 1910, s. 16.
Orzeszkowa E., Kilka słów o kobietach, [w:] taż, Publicystyka społeczna, t. 1: Myślenie obywatelskie, Żydzi, kwestia kobieca, wyb. i wstęp G. Borkowska, oprac. edyt. I. Wiśniewska, Warszawa 2020.
Orzeszkowa E., Listy zebrane, t. 1–9, oprac. E. Jankowski, Warszawa 1954–1981.
Orzeszkowa E., O sobie…, wstęp J. Krzyżanowski, Warszawa 1974.
Orzeszkowa E., Pisma krytycznoliterackie, zebrał i oprac. E. Jankowski, Wrocław 1959.
Orzeszkowa E., Pisma zebrane, t. 1–52, red. J. Krzyżanowski, Warszawa 1947–1953.
Orzeszkowa E., Publicystyka społeczna, t. 1–3, wyb. i wstęp G. Borkowska, oprac. edyt. I. Wiśniewska, Warszawa 2020.
Chateaubriand F.R. de, René, [w:] tenże, Œuvres complètes, t. 3: Génie du christianisme; Atala; René; Le dernier Abencerage; Les martyrs, Paris 1837.
Hugo V, Les misérables, cz. 4, t. 11, Bruxelles1862.
Hugo V., Les travailleurs de la mer, Paris 1866.
Hugo W., Nędznicy, cz. 4, t. 7, przekł. E. Sulicki, Warszawa 1864.
Hugo W., Pracownicy morza, przekł. F. Faleński, Warszawa 1866.
Kempis à Tomasz, O naśladowaniu Jezusa Chrystusa ksiąg czworo, przekł. X.A.J. [A. Jełowicki], Kraków 1841.
Kochanowski J., Psałterz Dawidowy, Poznań 1867.
Mickiewicz A., Pisma, t. 1, Paryż–Leipzig 1861.
Mickiewicz A., Pisma, t. 1, Lipsk 1862.
Sowa A. [E. Żeligowski], Jordan. Fantazja dramatyczna, Wilno 1846.
[b.a.], Mowa kwiatów. Zabawa towarzyska dla dorosłych, wyd. 4, Lwów 1911.
[b.a.], Rozmowa kwiatami, czyli znaczenie roślin ułożone w polskim i łacińskim jezyku dla użytku i zabawy płci obojej, Biała [1860].
Banot A.E., Pokój z widokiem na ogród. Miłosne fantazmaty w prozie Elizy Orzeszkowej, Bielsko-Biała 2011.
Barczyński J., Narracja i tendencja. O powieściach tendencyjnych Elizy Orzeszkowej, Wrocław 1976.
Baron-Cohen S., Teoria zła. O empatii i genezie okrucieństwa, przekł. A. Nowak, Sopot 2014.
Biblia Swięta: To jest Księgi Starego y Nowego Przymierza z Zydowskiego y Greckiego Języká ná Polski pilnie y wiernie przetłumáczone. Cum Gratia et Privilegio S. R. M., Gdańsk 1632.
Bigay-Mianowska A., Społeczeństwo polskie w twórczości Elizy Orzeszkowej, Kraków 1946.
Borkowska G., Dialog powieściowy i jego konteksty (Na podstawie twórczości Elizy Orzeszkowej), Wrocław 1988.
Borkowska G., Pozytywiści i inni, Warszawa 1999.
Detko J., Eliza Orzeszkowa, Warszawa 1971.
Detko J., Orzeszkowa wobec tradycji narodowowyzwoleńczych (Zarys monograficzny), Warszawa 1965.
Doświadczenie prowincji w literaturze polskiej II połowy XIX i XX wieku, red. E. Paczoska, R. Chodźko, Białystok 1993.
Drogoszewski A., Pozytywizm polski, wyd. 3, Lwów 1939.
Freud S., Pisma społeczne, t. 4, oprac. R. Reszke, przekł. R. Reszke i in., Warszawa 1998.
Gawełek F., Przesądy, zabobony, środki lecznicze i wiara ludu w Radłowie, w pow. brzeskim, Kraków 1910.
Ihnatowicz E., Literatura polska drugiej połowy XIX wieku (1864–1914), Warszawa 2000.
Jankowski E., Eliza Orzeszkowa, Warszawa 1964.
Klarner Z., Eliza Orzeszkowa, Warszawa 1947.
Klimek N., Niedobra miłość. „Trudne romanse” w powieściach Elizy Orzeszkowej, Warszawa 2009.
Marcinowska J., Eliza Orzeszkowa, jej życie i pisma, Warszawa 1907.
Martuszewska A., Architektonika literackiego romansu, Gdańsk 2014.
Melancholia i poznanie. „Autobiografie” Elizy Orzeszkowej, wstęp i oprac. D. Danek, fot. K. Hejke, Warszawa 2014.
Narolska A., Przestrzeń „upodrzędniona”. O wczesnych powieściach Elizy Orzeszkowej, Zielona Góra 2015.
Newcomb Th.M., Turner R.H., Converse Ph.E., Psychologia społeczna. Studium interakcji ludzkich, przekł. H. Muszyński i in., Wrocław 1970.
Niese B., Straboniana, „Rheinisches Museum für Philologie” 1887, t. 42.
Noworolska B., Eliza Orzeszkowa: trwanie, pamięć, historia, Białystok 2005.
Obsulewicz-Niewińska B.K., „Nieobałamucona” wrażliwość. Pisarze okresu pozytywizmu o filantropii i miłosierdziu, Lublin 2008.
Our Mythical Childhood… The Classics and Literature for Children and Young Adults, ed. K. Marciniak, Boston 2016.
Prus B., Kroniki, t. 13, oprac. Z. Szweykowski, Warszawa 1963.
Przybyła Z., „Lalka” Bolesława Prusa. Semantyka – kompozycja – konteksty, Rzeszów 1995.
Romankówna M., Na nowych drogach. Studia o Elizie Orzeszkowej, Kraków 1948.
Sienkiewicz H., Listy, t. 1, cz. 1, red. i wstęp J. Krzyżanowski, oprac. M. Bokszczanin, konsult. M. Korniłowicz, Warszawa 1977.
Strumiłło J., Ogrody północne, wyd. 4 popr., t. 2, Wilno 1844.
Wiśniewska I., Kalendarium życia i twórczości Elizy Orzeszkowej, t. 1: 1841–1896, Warszawa 2014.
Woolf V., Eseje wybrane, przekł. M. Heydel, wyb. i oprac. M. Heydel, R. Sendyka, posł. R. Sendyka, Kraków 2015.
Zaturski Z., Polska literatura poromantyczna. I. Okres pozytywizmu. 1. Adam Asnyk, 2. Henryk Sienkiewicz, 3. E. Orzeszkowa, 4. B. Prus, 5. J.I. Kraszewski (Życiorysy i analiza dzieł), wyd. 2 rozsz., Lwów 1932.
Zdziechowski M., Napoleon III. Szkice z dziejów jego życia i pracy, Kraków 1931.
Żmigrodzka M., Orzeszkowa. Młodość pozytywizmu, Warszawa 1965.
[b.a.], rubryka Wiadomości bieżące o rzeczach polskich, „Tygodnik Wielkopolski” 1873, nr 7.
Bem A.G., Nasi powieściopisarze. E. Orzeszko, „Opiekun Domowy” 1873, nr 32–35.
Burzyńska E., Kilka uwag o powieściach Elizy Orzeszko, „Tygodnik Mód i Powieści” 1876, nr 26.
Chmielowski P., Powieści pani Elizy Orzeszko, „Przegląd Tygodniowy” 1870, nr 1.
Chmielowski P., Powieści społeczne Elizy Orzeszkowej, [w:] tenże, Pisma krytycznoliterackie, t. 1, oprac. H. Markiewicz, Warszawa 1961.
Chojnacki A., Orzeszkowa i wydawcy, „Literaturoznawstwo” 2009, nr 1.
Chwedczuk M., Krzyż w prozie Orzeszkowej, [w:] Poznawanie Orzeszkowej. W stulecie śmierci (1910–2010), red. I. Sikora, A. Narolska, Częstochowa–Zielona Góra 2010.
Czachowski K., Pierwsze powieści Orzeszkowej, „Gazeta Polska” 1938, nr 57.
Drogoszewski A., Eliza Orzeszkowa, [w:] E. Orzeszkowa, Pisma. Wydanie zbiorowe zupełne, wstęp A. Drogoszewski, t. 1, Warszawa 1912.
Dunin-Borkowski J., Mowa kwiatów zawierająca we wstępie: dzieje skrócone roślin; znaczenia symboliczne kwiatów; zegar i kalendarz kwiatowy i zbiór stosownych poezji, [w:] tenże, Pisma, t. 1, Lwów 1856.
Galle H., Drogi twórczości Elizy Orzeszkowej, „Biblioteka Warszawska” 1911, t. 2, z. 3.
Gliński H., Eliza Orzeszkowa. Szkic biograficzno-literacki, „«Gwiazda». Kalendarz Petersburski, Premiowy, Ilustrowany, Literacki, Społeczny i Informacyjny na Rok 1884”, Petersburg 1884.
Herodot, Dzieje, przekł. A. Bronikowski, Poznań 1862.
Jeske-Choiński T., Pierwsze powieści Elizy Orzeszkowej, „Kurier Warszawski” 1884, nr 149b.
Kaszewski K., [rec.] W klatce. Powieść, napisała Eliza Orzeszkowa – Warszawa, 1870 r., w dziale Przegląd literacki, „Kłosy” 1870, nr 270.
Kotarbiński J., Tendencyjność w utworach Orzeszkowej, „Rozwaga. Miesięcznik Społeczno-Literacki” 1915, nr 5.
Koźmian S., Północny Związek Niemiecki, dzieło hr. Bismarka [!], „Przegląd Polski” 1869, t. 4, z. 12.
Kropka [P. Chmielowski], Powieści w 1869 roku, „Biblioteka Warszawska” 1870, t. 2, z. 3.
Krzywicka I., Młoda Orzeszkowa, „Wiadomości Literackie” 1936, nr 53–54.
Lutomski B., W galerii postaci Orzeszkowej, „Gazeta Polska” (Warszawa) 1900, nr 207–210.
Martuszewska A., Początki powieści Elizy Orzeszkowej, [w:] W świecie Elizy Orzeszkowej, red. H. Bursztyńska, Kraków 1990.
Moulin A.M., Ciało wobec medycyny, [w:] Historia ciała, t. 3: Różne spojrzenia. Wiek XX, red. J.-J. Courtine, przekł. K. Belaid, T. Stróżyński, Gdańsk 2014.
Obsulewicz B.K., Lekan-Mrzewka J., Motta Orzeszkowej i Konopnickiej, [w:] Dwie gwiazdy, dwie drogi. Konopnicka i Orzeszkowa – relacje różne, red. E. Ihnatowicz, E. Paczoska, Warszawa 2011.
Paczoska E., Odkrywanie prowincji – w kręgu doświadczeń literatury postyczniowej, [w:] Doświadczenie prowincji w literaturze polskiej II połowy XIX i XX wieku, red. E. Paczoska, R. Chodźko, Białystok 1993.
Paliwoda A., Elementy popularnego romansu i powieści sentymentalnej we wczesnych utworach Elizy Orzeszkowej, „Zeszyty Naukowe Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Rzeszowie. Historia Literatury” 1997, z. 3.
Piwińska M., Erotyka w powieściach Orzeszkowej, [w:] Sekrety Orzeszkowej, red. G. Borkowska, M. Rudkowska, I. Wiśniewska, Warszawa 2012.
Suryn F., Najnowsi powieściopisarze polscy i ich kierunek, „Tygodnik Ilustrowany” 1881, nr 272–273, 275, 276.
T.Ch. [T. Jeske-Choiński], [rec.] Eliza Orzeszkowa – „W Klatce”; powieść; Warszawa, własność i nakład S. Lewentala, 1884; str. 408, w dziale Ruch naukowo-literacki, „Niwa” 1884, z. 227.
Wrońska A., Zaburzenia osobowości typu „borderline” (zaburzenia z pogranicza) – epidemiologia, etiologia, leczenie, „Psychiatria w Praktyce Ogólnolekarskiej” 2007, t. 7, nr 4.
Zawodziński K.W., Eliza Orzeszkowa, [w:] tenże, Stulecie trójcy powieściopisarzy, Łódź 1947.
Zorjan E. [E. Sedlaczek], Powieści Elizy Orzeszkowej (Seria pierwsza, tomów 12. Nakład S. Lewentala), „Kłosy” 1885, nr 1032–1033.
Zwierzyński L., Motyw łez w poezji Mickiewicza. Symbolika oczyszczenia i regeneracji, „Pamiętnik Literacki” 1998, z. 1.
Bibliografia Literatury Polskiej „Nowy Korbut”, t. 17, wol. 2: H. Gacowa, Eliza Orzeszkowa, Wrocław–Warszawa–Kraków 1999.
Estreicher K., Bibliografia polska XIX stulecia, t. 3: Ł–Q, Kraków 1876.
Karłowicz J., Słownik gwar polskich, t. 3: L–O, Kraków 1903.
Karłowicz J., Słownik gwar polskich, t. 6: U–Ż, Kraków 1911.
Kopaliński W., Słownik mitów i tradycji kultury, Warszawa 1997.
Kopaliński W., Słownik symboli, Warszawa 1990.
Na wszystko jest przysłowie. Popularny wybór przysłów polskich w układzie tematyczno-hasłowym, wyb., oprac. i wstęp S. Świrko, il. S. Rozwadowski, Poznań 1975.
Nowa księga przysłów i wyrażeń przysłowiowych polskich, t. 1–4, w oparciu o dzieło Samuela Adalberga oprac. zesp. red. pod kier. J. Krzyżanowskiego, Warszawa 1969–1978.
Orgelbrand S., Encyklopedia powszechna, t. 11: Śledziona–Vulpius, Warszawa 1884.
Polski Słownik Biograficzny, t. 45, z. 2, red. A. Romanowski, Warszawa–Kraków 2008.
Słownik języka polskiego, t. 1–2, red. A. Zdanowicz, M. Bohusz Szyszko, J. Filipowicz, W. Tomaszewicz, F. Czepieliński, W. Korotyński, z udziałem B. Trentowskiego, Wilno 1861.
Słownik języka polskiego, t. 1–8, red. J. Karłowicz, A.A. Kryński, W. Niedźwiedzki, Warszawa 1900–1927.
Słownik języka polskiego, t. 1–11, red. W. Doroszewski, Warszawa 1958–1969.