Nereida
— Krolowej to mów... oto wchodzi
— Błogosławiona z ktorej się narodzi
(Dalibog nie wiem kto?) Handel....
— O szczenie!
Jakie mi dziwne niesie pozdrowienie...
Ach to ten... patrzcie... go..... słowami szczypie
A niegdyś w pierwszym czerwonym polipie
Zgoniwszy brata na morskim błękicie
Jak sito jakie czerwone na sicie
Jako krew na krwi... i sito na sicie
Legł na nim....
Bloto na błocie.... warkocz na warkoczu
Połozył na nim sto rąk, paszczęk, oczu
J tak pod spodem... gryzli się nędzarze:...
Az moich białych nimf srebrzyste twarze
J moj płynący
Odbiły się w krwi woz srebrnym delfinem
Oblał się cały... jasnym karmazynem
pierwsza wyjrzała z pod wody
Krwi ktora... z pierwszych morskich trupow
Krwi... co
tam całe czerwieniła spody
na piękne wod błękitnych łono
J pierwszą twarzą czerwoną z pod wody
Pierwszy raz twarzą ciemną i czerwoną
Spojrzała na mnie
Wyszła... On to jest.... jeszcze dziś go widzę
nogi
płazu[?]
Jako mozg pierwszy — na
srebrnej lodydze
Nalany myśli czerwonych obłokiem
Bez serca jeszcze... a już z jednym okiem
Poglądający... na braci męczarnie
Jakby chciał pierwszą zapalić latarnie
podziemnym
Swiecącą pierwszym... boleściom...
pod ziemią....
A już w tym oku.... a już w tym nikczemnym
Pierwszym kawałku szkła, ktory wyciągał
ręką.... jak
Z
ramieniem żebrak._ blask jakiś urągał
Męczarniom braci — i przez krwawe swiaty
Blask jakis dziwny rzucał zezowaty
wzgardy
Niby poł
smiesznie ... niby poł litośny
Przelatujący, jak piorun ukośny
Albo noż
Albo rzucony jaki krwawy rozbojnika
Ktory do wody chowa się i znika
Razem z krwią...
Jak wąz syczący ktorą swiezo był oblany...
On to... z pierwszemi... zywota szatany
W ktorych już wzrok był — mózg... i warkocz smoczy
Powydzierali sobie ze łba oczy
Mozgi potlukli na skałach... a sami
Ssącemi w ziemie w rośli warkoczami
Sok cały... z ziemi... ciągnąc w zgniłe trzewa
Z pierwszych aniołów fali... pierwsze drzewa
Na trzecim swiecie....
Wszystko... Jasna pani
Jest bardzo wierną historją otchłani
Jliadą płazow....
Coż kawałku drewna
—
Czegoż chcesz odemnie....
— Jesteś jak morze rozhukane spiewna
Lecz prozno twoj głos fal tysiącem szczeka
Wiesz ty że mowisz... już z duchem człowieka
Ktory nad tobą ma, o widmo stare
Stokrotną — z ciała swojego ofiarę
nieszczęść jakby
Łamanie
twoich wsciekłych akwiłonow
Wieniec z tysiącznych dobrowolnych zgonów
Jaśniejszy dobrze od twego miesiąca
J ze zmartwychwstań ma wieniec tysiąca
J
z boju... małe z smiercią pokonaną boje
Z krwi — o takie morze... jak te twoje
Może pokazać dzisiaj przed Jehowo....
— Ty plaz co ziemię podłą ssałeś głowo
Ty wrzos....
— A pomnisz jaki?...
—
GorCha z piołunów!
Gorszy....
Lżesz... moj najpierwszy
—
Moj pierwszy strąk z hukiem piorunow
Pękał.... gdy czoło z pod ziemi podniosłem
To tak... jak skała wystrzelona rosłem
Zaraz w niebiosach pokazując głowę...
Kładąc na wichrach liściane namioty
A wiatry były pod liściem jak grzmoty