Przez cały Kraków, tak z wielkiemi czoły
Przez Polskę czynów moich archanioły
Szli — a lud patrzał… Więc niechże się schowa
Ta jedna blada i ucięta głowa,
〈 Przed Bożym sądem tu na mnie wstająca,
Nieznana… Krwawa —
jak czoło miesiąca,
Które dopiero gdzieś czerwone wschodzi,
W przeczuciach chyba zamyślonej młodzi
Nazwana słońcem 〉
Przed Bożym sądem furia jakaś blada,
Na moje teraz cierpienia nieczuła,
Która przez trzysta lat tę zemstę żuła,
A teraz żółcią tutaj i krwią gada,
Chryste… to kanclerz przed sądem powiada,
A ja wyznaję, że mnie słowem kruszy,
Bo ja dla jego smętnej, wielkiej duszy
Mam łzy jak perły wielkie — O! człowieku,
Czemuś ty w innym nie wstał, jasnym wieku,
Czemuś, o teraz, w innym nie wstał kraju,
Gdzie prawo rządu jest w króla lokaju,
A ten, jeżeli ma rozum i płuca,
To narodowym mieczem gdzie chce, rzuca.
Tam byłbyś wyższy na lud całym czołem.
Dla nas ty szatan — tam byłbyś aniołem,
U nas ty jesteś nie ludzki — nie bratni
I za ostatnim Polakiem ostatni.
Bo u nas gdy duch przyjdzie, to już stary,
Przez wszystkie wieki — i przez wszystkie wiary
Jak żuraw… ciężki — i smętny wędrował.
Tam naród cały z grobów wyratował,
Tam o miesiące — krzyżowe sztandary
Rozbił… tam tęcze Boże kładł na murach,
Tam deptał morze — a tam śnieg na górach