Może ta miłość, z której dziś duch bierze
Twórczość… i ogień, i moc swą, i dzielność,
Zmieniona w jakąś światłą nieśmiertelność,
Już jako dzień tu nieskończony wielka,
Nowa nam matka — opromienicielka
Ciał nieśmiertelnych — nowe światło dzienne.
Więc jeśli nie tak, to co promienne
Białe postacie — pod szmaragdów drzewy?
Co są te ciągłe, te nabożne śpiewy,
Które tam słychać… niby śpiewy z raju,
Gdy wiatr powieje od tamtego kraju,
A my gotowi chwytać dźwięk harfiany?
Co jest… ta jabłoń lecząca pogany?
A czyje to są te pogańskie dzieci,
Którym ogromna ta stolica świeci
Jak słońce Boże… a ma blask człowieczy......
Które, z ran wszystkich, owa jabłoń leczy
Podobna wiedzy i miłości drzewu…
A oni w lasach gdzieś słuchają śpiewu
Wielkiego miasta — wszędy dostrzeleni
Brylantowemi strzałami promieni…
A które ścierwo i krew zwierząt żywi?
Ja sądzę, Panie, że to są leniwi,
Że to są męty ducha… czerń zepsuta,
Gromada do form dzisiejszych przykuta,
Co ze krwi żyje — a z łez ludu czerpie,
A oto cierpi w ciałach… o, tak — jak ja cierpię.
Jam jest człowiekiem......