Tak jak jesteście… hufcami upiorów…
Wszyscy na miejscach, gdzie teraz stoicie,
Przy chorągwianych ogniach z meteorów
I I niech ten upiór… mówiący obficie,
Sławny wymową ust… przed wami leje…
Zacznij… Wielmożni Jaśni Dobrodzieje…
Cóż… nic… twe usta drżą… — wzrok nie zwilgotniał,
Ale twe czoło widzę… całyś spotniał…
II Patrzcie… to trupów dwa… a gdzie jest życie,
Trzeba osądzić…
W tym Kanclerzu była
Ojczyzny naszej powaga i siła,
Wielkie rycerstwo… czyn prędki i żywy.
A, jako wiecie, człowiek był uczciwy…
Gdybym ja, duchy… już was mając w ręku,
Już do powiania jak chorągiew złotą,
Mógł jej pochylić przed prywatną cnotą
I przy liktorskim ją położyć pęku,
Zaraz bym uciekł od krwią zbroczonego,
A dał się temu, co dać może więcej.
To człowiek wielkiej powagi książęcej,
A nawet sztuki kwitnęły u niego,
Zastosowane wprawdzie do potrzeby:
Srebrzone szynki, pozłocone chleby,
Placki ogromne wyłożone w kwiaty
Rubinem wiszeń, szmaragdem cykaty,
Na kształt stolików z florenckich kamieni…
A jeszcze inne stoły były w sieni
I aż przy karczmach — i aż przy kościołach…
A straszny jakiś był duch pjany w stołach.
Ten, kiedy wrzasnął — to wtenczas tułowy
Leciały same bez głów na obrady,
A on pan ducha… wyższe ścinał głowy
I stał śród pary… panujący — blady, 〈〈