Precz stąd… Niechaj go pochłoną te fale…
— Cóż stąd… gdy w moim duchu leży na dnie
Całe stworzenie…
Nie niszcz go… on bladnie…
Zobaczył ducha… jasnego…
Dyjana…
W noc świętego Jana
Przychodzę do was, matki,
Po muszelki… i kwiatki —
Dzieciątka Amfitryty,
Które palą się blado…
Anielskiemi błękity…
Szukajcie mego ciała pod zieloną kaskadą,
W waszym królestwie leży…
Nie gardzisz nami…
Duch wasz błękitny i świeży,
Dobrze mi tu…
Zapalcie jej, co w morzu świeci.
Z twoich ja jestem dzieci,
Choć teraz bliższa pana,
Na śmierć ofiarowana
W pierwszej złotej muszelce,
Podobna zbawicielce
Świata… Ukrzyżowanej…
A ten co?
Jeden z duchów obłąkanej
I odwróconej od Boga natury…
Zniszcz go…
On cierpiał…
On zły…
Szedł do góry…
Ale złe płodził…
Ale szedł z cierpieniem…
Zaprawdę ciągłym błotem i płomieniem
Rzucałem w niebo… jak wulkan… a oto
Głos wymówiony cicho, przez tę złotą
Wydarł mi z ducha łzy...... choć jestem dumny;
Miłości wiatru… a wszystkie kolumny
Padną… oto ja sam… Serce mi pęka…
Ty go żałujesz…
Boża nad nim ręka
Ciążyła srogo… to mój brat kochany,
Lecz biedny… cała ziemia jest powieścią
Jego żywota…
Na Boga… gdy z piany
Podniosłem pierwszą moją węża głowę…
Pierwszą myśl… wtenczas latarniami sześcią
Już uzbrojoną.... gdy te lazurowe
Fale pod moją szyją… grać zaczęły,
Gdy oczy… kołem obiegły błękity,
Kołem obiegły błękit i stanęły
Na złotym kręgu słońca… jak zabity
Upadłem w morze i skryłem się na dno,