Skąd po stu latach aż — stałem się śmiały
Wyjrzeć z otchłani… dzisiaj człowiek mały,
Dziś dzieci nawet już małe nie bladną
Obznajmione… z tą złotą pochodnią…
Ale pierwszy raz… ja wężem pod nią,
Z łuską, co strachem stanęła na grzbiecie,
Z tym słońcem pierwszy — sam na sam na świecie
Pierwszy raz (cóż są dziś rycerze świetni?)
Musiałem mój strach ogromny… stuletni,
Krwią moją wężą… mój strach wtenczas chłodny,
Strach ciemny… mój strach stuletni — podwodny,
Czuciem powzięty… sam myślą osłabić,
Przeczuć… pod serce wziąć… i sercem zabić
Jako gadzinę… A gdy po stu latach
Ujrzałem złotą marę taką samą…
Krągłą… co była niby dnem i jamą
Żrącą mi oczy… gdy znów na bławatach
Morskich ujrzałem ten krąg — z ognia duszą,
Tom ziewnął… całą mą ognistą duszą
Ziewnąłem… niby zwąc z sobą do walki
Tę słonecznicę… gdzieś mojej rywalki,
Duszy słonecznej, tarczę; a świst węża
Był pierwszym głosem — z pierwszego oręża
Myśli dobyty… Wy, co dziś śpiewacie,
Z mojego świstu… z mego zadziwienia
Macie pieśń, struny… co serce kamienia
Kruszą… a żaden mi nie powie: bracie,
Kiedy upadłem…
Ach, ja siostra twoja,
Ja z tego samego zdroja
Co ty… stworzycielka róż…
Żałuję ciebie…
I cóż?
Czy mi smutek był nieznany…
Gdy w piątym dniu nad limany
Błotne… wyszedłem na nowo,
Spokojność moją wężową
Oddawszy… Bogu w ofierze
Za głos...... Za tę pieśń, co bierze
Serca… a gdy nieszczęśliwa,
To z niebios anioły zrywa
I znosi… jak gwiazdy na ziemię…
Ja wąż… ja wężowe plemię
Zarodziłem ten świat siny…
Gdzie pierś… pierwszy znak matczyny
Jak pierwsza pieczęć miłości… —
Przypieczętowała twory…
Ach, duch go porwał… i świata kolory
Są w jego słowach…
Zapomniał o złości,
Sama cierpiąca moc w nim teraz gada…
I tam… bywało, gdy noc mgłami blada
Padnie… gdy księżyc wielki, jasny, siny
Patrzy… a tam gdzieś krzyczą Lamantyny
Na skał urwiskach… to ja… już na górze
Z pierwszą chorągwią ducha w tej naturze,
Z pierwszą boleścią… ducha naprzód idę
Jak pierwszy jaszczur… dziś tę piramidę
Tworów… stworzoną dziwnie a ogromnie…
Bóg zniszczył… ale są gdzieś wszakże gnaty,
Które tam jeszcze w ziemi świadczą o mnie,
Gdy burza wejdzie w Sybir lodowaty
I te mogiły… trochę popodnosi,
〈 Myślący o tem, w jaką sieć zagarnie
Potem te tłuszcze… gdy wodze wyginą,
Ile stronników siedzi w jednej sarnie,
Ile mu kupi głów węgierskie wino.
Czy tu przyszedłem z mocą słowa żywą,
Ażebym czynił rzecz niesprawiedliwą?
Więc mógłbym także na tego kanclerza
Rzucić przekleństwem albo inwektywą,
Co w duchy ludzkie piorunem uderza,
I może jak wiatr, dąb ducha wywrócić.
Więc mógłbym nawet na niego krwią rzucić,
A tam zdjąć mu łeb… i dać na męczeństwo.
Lecz co tu ma z tą sprawą krew, przekleństwo.
AI Tu, gdzie widzicie strasznego obrońcę,
Który tę ziemię, ot, chwyta w ramiona,
A ona mu się rozlatuje w słońce
AII Kanclerz człek wielki, niech weźmie obrońcę,
Niechaj tę ziemię pochwyci w ramiona,
Niech mu się ona tak rozbłyśnie w słońce
Eheu — Bóg — duch — czart — pochodnia czerwona
Chorągiew krwawa…
Szczęk niby łańcuchów
Błysnął i stał się błyskawicą ciemną.
Nie brońcie, to nic, nic, to kilka duchów
Upadło na mnie i spłonęło ze mną.
a) Zgorzały duchy — strach grzmot burza w słowie.
Wy nieśmiertelni! stójcie wy, Bogowie!
b) O smętna! ciemna wron zwichrzonych kupa,
Którą ruszyłem opisaniem trupa,
Które już chcą krwi, a są tylko snami.
Stójcie, bo cisnę na was piorunami!
B Czy z krwi chorągiew — świętojańskie tęcze
Chorągwią… na tej krwi Ja, Panie, klęczę
I wołam sądu, Jezu sprawiedliwy…