Może ta miłość, z której dziś duch bierze
Twórczość… i ogień, i moc swą, i dzielność,
Zmieniona w jakąś światłą nieśmiertelność,
Już jako dzień tu nieskończony wielka,
Nowa nam matka — opromienicielka
Ciał nieśmiertelnych — nowe światło dzienne.
Więc jeśli nie tak, to co promienne
Białe postacie — pod szmaragdów drzewy?
Co są te ciągłe, te nabożne śpiewy,
Które tam słychać… niby śpiewy z raju,
Gdy wiatr powieje od tamtego kraju,
A my gotowi chwytać dźwięk harfiany?
Co jest… ta jabłoń lecząca pogany?
A czyje to są te pogańskie dzieci,
Którym ogromna ta stolica świeci
Jak słońce Boże… a ma blask człowieczy......
Które, z ran wszystkich, owa jabłoń leczy
Podobna wiedzy i miłości drzewu…
A oni w lasach gdzieś słuchają śpiewu
Wielkiego miasta — wszędy dostrzeleni
Brylantowemi strzałami promieni…
A które ścierwo i krew zwierząt żywi?
Ja sądzę, Panie, że to są leniwi,
Że to są męty ducha… czerń zepsuta,
Gromada do form dzisiejszych przykuta,
Co ze krwi żyje — a z łez ludu czerpie,
A oto cierpi w ciałach… o, tak — jak ja cierpię.
Jam jest człowiekiem......
— Jezus, Maryja... upadł...
To nic, pulsy biją…
Niech go teraz położą na łożu — okryją,
Ja będę mu lekarstwa me administrował,
Gdy się obudzi…
— Niańki zawołajcie… Niańki…
Wyznam, że mię ten dziwny sen zelektryzował.
Trzeba będzie na karku postawić mu bańki…
O! smętny — o! kochany!
Srodze ty oszukany…
Przez sfinksowe aleje
Piasek stepowy wieje…
Jaszczurki łuską brzęczą
I ludzi się nie boją,
Palmy przy sfinksach stoją,
W palmach wielbłądy klęczą…
Na Luksoru wyżyni
Cicho jak na pustyni…
Przeszło lat trzy tysiące,
Te same złote słońce
Przez niebiosa się pławi,
I girlanda żurawi
Ta sama na niebiosach,
I kolumn głowy ścięte,
I groby odemknięte,