Mgły
Twarz
Ja się w mej twórczości męczę…
A oni… patrz… pełni mocy
Na górach Boga prorocy…
Piorunami nakryci… kościołem…
Nad tęczowym stoją kołem
I lud jako owce pasą…
Maluje rzeczy z nadzwyczajną krasą
I nie brak mu w słowach siły…
Już teraz się w nim te sny wyjaśniły.
Już śni jak człowiek… ale była pora,
Że świszczał jak wąż… przed piersią upiora
Wyprostowany… wtenczas na ciemnotę
Świeciły dziwnie oczy jego złote,
Straciwszy zwykłą czarność i nalane
Słońcem… —
Dajcie mi tarcze zwierciadlane,
Dajcie mi złotą mitrę… ojca Ramazesa,
Zaprzężcie konie białe jak mleko — Atessa,
Siostra moja… niech ze mną na wóz złoty wsiądzie…
Niechaj położą dary na czarnym wielblądzie,
A łodzie niech okryte Tyryjską purpurą
Czekają przy sfinksowych alejach… — O! góro
Karnakowa… twych kolumn jaspisowych krocie
Twe granity różane… twe piaskowce, w złocie,
Błękitach i rubinach.... niby las bogaty,
Gdzie pnie całe okryte tęczowemi kwiaty,
A liść cały różowy z granitów syjeńskich,
Zorzy wielkiej podobny wstędze… i bóstw żeńskich
Rumieńcowi… o! góro.. gdzie piramid twarze,
Najwyższe tutaj słońca złotego ołtarze
Są zapisane czynów moich wyliczeniem,
Ducha mojego pracą — wielkim przemienieniem
Granitów w moje myśli; o wieczności Ducha
Na ziemi — góro ludzka, skąd duch mój wybucha
Stu bramami… i na świat się na złotych wozach
Toczy… tratując wszystko… Zapomnij o zgrozach
Życia mojego… — tutaj… z płonącego gmachu
Wyszedłem jak król ludzi — bez serca — i strachu —
Po ciałach ludzi żywych… co się kładli sami
I byli mostem… słyszę pod memi nogami
Trzeszczące ciał wilgocie… kiedy ogień z ciałem
Walczył — ale żadnego jęku nie słyszałem,
Anim zabolał sercem… bo mój duch fatalny
Z głazów i z ludzi czyni świat piramidalny
I ma spokojność Stwórcy… Ale śmierć przemaga…
Zawołajcie mi tutaj Tyfońskiego Maga —
Chodź… chcę pomówić z tobą… chodź, starcze uczony,
Widzisz ten wóz białemi końmi zaprzężony
W alei sfinksów… czeka… a już na nim stoi
Atessa, siostra moja.
Jak ona się boi
Tych koni… co pod drżącą i mleczną powłoką
Mają krew… ogień… dumę… królewską… gdy wloką
Trupy królów… i na wiatr rozpuściwszy grzywę,
Lecą przed złotym wozem by furie straszliwe,
Piekielne…
A dziś patrzaj… jak zda się spokojne,
Wiedzą — przeczuły — że nie wyjeżdżam na wojnę,
Ale już ku grobowi dyszel obrócony.
A patrz Atessa… do złotej korony,
Do mitry cyprysowych przydała gałązek;
Miłość żony… przeczuła smętny obowiązek
Skonania… lecz się piękność — nawet na śmierć stroi.
— Jezus, Maryja... upadł...
To nic, pulsy biją…
Niech go teraz położą na łożu — okryją,
Ja będę mu lekarstwa me administrował,
Gdy się obudzi…
— Niańki zawołajcie… Niańki…
Wyznam, że mię ten dziwny sen zelektryzował.
Trzeba będzie na karku postawić mu bańki…
O! smętny — o! kochany!
Srodze ty oszukany…
Przez sfinksowe aleje
Piasek stepowy wieje…
Jaszczurki łuską brzęczą
I ludzi się nie boją,
Palmy przy sfinksach stoją,
W palmach wielbłądy klęczą…
Na Luksoru wyżyni
Cicho jak na pustyni…
Przeszło lat trzy tysiące,
Te same złote słońce
Przez niebiosa się pławi,
I girlanda żurawi
Ta sama na niebiosach,
I kolumn głowy ścięte,
I groby odemknięte,
I harfiarz w srebrnych włosach
〈 I harfą złotą na ścianie…
I czas na zmartwychwstanie 〉
Nad harfą swoją złotą
Duma, niby z tęsknotą…
O! smętny, o! kochany!
Srodze ty oszukany…
W naszym chórze boleści
I płacz słychać niewieści…
Bo przy pochodni błysku
Ktoś do grobu zawitał
I stanął… i coś czytał
Na smętnym obelisku,
Twój dawny poznał Eden…
I zapragnął… on jeden…
Lecz ty… z boleści zgrzytasz,
Bo nigdy nie wyczytasz
〈 Ale te dawne głosy
Wieją jak wiatr we włosy,
Nad przepaście prowadzą,
Pchną morzem… za słońc głową
To, co czułeś… 〉
Tego z dawnych kamieni,
Lecz na serca czerwieni
Zapisaną ci będzie
Pios[e]nka obelisku,
Wszystkie łzy… wszystkie słowa,
Pierwsze w pamiątek rzędzie
Zapisane przez Pana…
Miłość czysta — siostrzana!
*
O smętny! o kochany!
Srodze ty oszukany.
Grób twój wygląda blado
Niby gmachów kaskadą
Cichą… a jednak grzmiącą.
〈 Niby pałac upiorów,
Lecz ziemi nie przeciekła
I nie znalazła piekła.... 〉
W kraj cieniów i upiorów
Z całą tęczą kolorów —
Pod ziemię wlatującą. —
I tak wisi pochyła,
A stoi — jak mogiła…
O duchu! smętny, śliczny,
Duchu mój letargiczny,
Możesz ty w ducha męce
Kąsać piersi i ręce,
Jeśli brak ci odwagi
Zacząć życie podróżne.
Bo dawne groby próżne
I twoje sarkofagi
Straciły… twój proch — ciało…
Nic z nich — nie zmartwychwstało —
Ani Atessa… Ani
〈 Już miłością siostrzani…
Wasze serca… jak liście
a) W sarkofagu… wstaliście
b) W grobie obudziliście 〉
Miłością wy siostrzani…
Obróceni ku sobie
W alabastrowym żłobie,
Piersią waszą i usty
Do siebie obróceni,
W grobowcu znalezieni —
〈 Och, grobowiec był pusty
W pustym podziemnym lochu
a) Ani ciał, ani prochu
b) Jedno — i drugie ciało… 〉
Jak leśny orzech pusty,
W którym nic nie zostało,
Choćby też muszki ciało. —