22.3.46
Drogi
Kaziu. – Dziękuję za
list z 18 marca – pisałem w ślad za
depeszą, że
Henio przyjechał do
Stockholmu na koncert. Przypuszczenia, że
Karski w danym wypadku działał w interesie „publicznym”, są zupełnie bezpodstawne – nie mogę tego wszystkiego rozumieć, ale zdaje się,
Kaziu, że rodzaj ludzki, do którego obaj należymy, skazany jest na wymarcie.
„Wiadomości” ukażą się za tydzień – w ostatnich czasach dużo zastanawialiśmy się z
Julkiem Sakowskim na temat ewentualnego sprowadzenia Was tutaj. Napisz, jak wyglądają
WaszeKazimierz Wierzyński otrzymał obywatelstwo amerykańskie 8 lutego 1949 r. (zob. list z 19 października 1942). Jan Lechoń nie miał obywatelstwa amerykańskiego. Jego poglądy w tej kwestii i przebieg wydarzeń znajdują potwierdzenie w notatkach dziennikowych – 28 lipca 1950 r. pisał: „Dyskusja z Ireną Wiley na temat
zmiany obywatelstwa. Czy ja nie myślę: «nasz Truman», «nasza Ameryka»? Naturalnie, że myślę – i przyznam się, że po dwudziestu bez przerwy latach pobytu za granicą jest się już przyzwyczajonym do obcych krajów. Ale jeżeli odrzucić wierność, poczucie ważności przysięgi, wstyd przed wyrzekaniem się Polski w dzisiejszej chwili – robi się wyłom w tym, o co walczymy, czego bronimy. Kiedy będę musiał – wezmę ten papier, ale z najcięższym sercem, z poczuciem ohydnego kłamstwa” (J. Lechoń, Dziennik, t. 1, wstęp i konsultacja edytorska R. Loth, Warszawa 1992, s. 362); 29 października 1952 r.: „Przedwczoraj byłem w «Naturalization» na Columbus Avenue, każdy w Nowym Jorku wie, co to znaczy. Główny, najgłówniejszy szef, do którego miałem list od Bestermana, powierzył mnie specjaliście właśnie od naturalizacji, starszemu, milczącemu, suchemu panu, ponurą mina swą nie zapowiadającemu nic dobrego. Byłem pewny, że po paru minutach okaże się on najmilszym jegomościem, któremu człowiek z ufnością powierzyłby się w każdej sprawie. Nie wiem, gdzie widziałem takich jak on – może w jakimś filmie, a może po prostu przeczułem go właśnie z tej ponurej miny. «Il est trop poli pour être honnête». To ostrzeżenie nigdy mnie prawie nie omyliło” (J. Lechoń, Dziennik, t. 2, wstęp i konsultacja edytorska R. Loth, Warszawa 1992, s. 570); 24 lutego 1956 r.: „Przyłapałem się nad czymś nieprawdopodobnym. Ponieważ ukrywałem przed rodakami, że miałem «hearing» przed naturalizacją, więc i w tym dzienniku to ukryłem. Otóż miałem ten przesłuch i wypadł fatalnie, tak byłem strasznie zmęczony, a zresztą moja znajomość angielskiego nie zawiera w sobie zrozumienia szybkiej mowy. Nie rozumiałem połowy pytań i jeżeli «puszczono» mnie (jak mam nadzieję), to dzięki wysokim protekcjom. Już trzeba to było zrobić, skoro cały Londyn się rozwalił i ośmieszył, ale nie była to ani łatwa, ani przyjemna operacja. Pan w «Emigracji», który mnie przesłuchiwał, wdał się ze mną w takie rozmowy, jak panie w autobusach, zwierzające się kierowcom. Pan ten był korespondentem wojennym w chwili podpisywania poddania Japonii. Był kolegą Ernie Pyle’a, mimo to powiedział mi, że jest niemądry; że natomiast syn jego, który jest w West Point, jest nadzwyczaj inteligentny i że powinienem go koniecznie zobaczyć i porozmawiać z nim, przy czym wpisał mi jego adres do notesu. Tym bardziej mi było potem przykro, żem go zawiódł, nie zrozumiał paru pytań, nie wiedział, gdzie się urodził Lincoln” (J. Lechoń, Dziennik, t. 3, wstęp i konsultacja edytorska R. Loth, Warszawa 1993, s. 792). Osobami popierającymi formalnie starania Lechonia o obywatelstwo („sponsorami”) byli Janusz Iliński (1899–1961), pułkownik Wojska Polskiego, dyplomata, po wojnie współpracujący z armią amerykańską, oraz Ludwik Seidenman (1906–2003), dyplomata i adwokat. O przebiegu starań Lechonia Wierzyński pisał szczegółowo do Grydzewskiego już po śmierci przyjaciela, upatrując w nich jednej z przyczyn depresji, która doprowadziła Lechonia do samobójstwa. sprawy formalne, kiedy będziecie obywatelami amerykańskimi?
Jakże bym się ucieszył, gdyby Wasz przyjazd był możliwy. Mam wrażenie, że czułbyś się
tu lepiej niż w
Nowym Jorku, nie wiem, co będzie za dwa miesiące czy za rok, ale na razie nikt nie ma kłopotów finansowych. Myślę, że doskonale moglibyście się urządzić. Gdyby to było możliwe technicznie, zaczęlibyśmy się zastanawiać, jak uzyskać dla Was wizę brytyjską. Podzielam Twoją opinię o
Jancie – jeśli mylę się w swoich przewidywaniach strategicznych, jestem nieomylny w zakresie znawstwa ludzi. List do
Telmany’ego wysłałem,
panna Prądzyńska nie ma w tym zakresie nic do powiedzenia, mogła chyba co najwyżej wypłacić pieniądze, gdyby nadeszła odpowiednia dyspozycja, ale co z tego by Ci przyszło? Chyba byś tu przyjechał.
Ściskam Was bardzo serdecznie.
Czy na skutek zatargu z
Rajchmanem Wasze stosunki z
Zońcią uległy „zniekształceniu”?