Na co, Kuźma?
No, na tę skarpetkę. Zgadnij tylko, ile ja już ją mam?
Nie wiem, Kuźma. Skąd mogę wiedzieć, ile ją masz?
Pierwszorzędna włóczka. Dużo tam jeszcze jej masz?
Już niedużo, Kuźma. Poniżej kostki. Ale starczy ci na jeszcze jeden raz.
Cholera, no popatrz, taka skarpetka. Wysłużyła się, nie?
Ciara? Posłuchaj no, Oleś, czego on chce.
O miłości? O miłości chyba nie. W ogóle nie znam już żadnej piosenki. To co znam, to on też zna. Co można sobie przypomnieć po tylu latach. A może ty, Oleś, ułożyłbyś co?
Ja, Kuźma?
Nic. Mówi, że żałuje. Pośpiewałby... Aaa... i jeszcze raz dziękuje nam za szefa. Powiada, że to bardzo ładnie z naszej strony, że przypisaliśmy mu współudział w tym zabójstwie. Jest nam szczerze zobowiązany.
No już dobrze, dobrze. Powiedz, że jak przypomnę sobie coś ładnego, to do niego zastukam.
Co?
To jednak był bardzo fajny gość.
Kto taki?
Szef.
A czy ja mówię, że nie? Gdyby to ode mnie zależało, ogłosiłbym go świętym. Wyświadczył nam wielką przysługę. Nie wiesz, Oleś, czy był już świętym jakiś więzienny cieć?
Nie wiem, Kuźma, chyba nie.
Zaraz, Kuźma, bo zdaje się, że otwierają drzwi.
Albo ja wiem...
Wszystko. Wszystko, panowie. Skazano mnie.
O Jezu!
Oleś, daj no panu kubek.
O Jezu, Kuźma, a gdzie on jest?
A skąd ja mogę wiedzieć, gdzie go znowu zapchałeś?
A tak, tak... samotność straszna rzecz. Bóg pana strzegł. A i nam nie poskąpił. Od dawna marzyliśmy o nowym towarzyszu niedoli. Czy nie tak, Oleś?
Jasne, Kuźma, jasne, że tak. Zawsze pragnąłem, żeby przyszedł ktoś, kto by nas podtrzymał na duchu.
Bez przesady, panie kolego. Kogo może podtrzymać na duchu człowiek tak zgnębiony jak ja?
E, co za różnica, zgnębiony czy nie zgnębiony. Najważniejsze, że pan tu jest.
No, już parę ładnych dni. Tak paramy się z życiem we dwóch. Ale to ciężko. Teraz, jak pan przyszedł, będzie znacznie lżej.
Przynajmniej przez jakiś czas.
Oj, panowie, żebyście się nie zawiedli. W każdym razie z góry ostrzegam. Ze mną niełatwa sprawa. Jestem trudny w pożyciu.
Drobiazg. Jakoś się załatwi.
Co nie już?
Mnie?...
Chyba niemożliwe.
O rany boskie, jak mówię, że znam, to znam. Nie pozwolisz mi, Oleś, poznać człowieka?!
Kuźma, co ty robisz? Przecież mamy jeszcze całego szefa. Przez ten pośpiech zaprzepaścisz go! A pan kolega i tak zostaje z nami. Czy nie lepiej... Kuźma, w tej chwili to naprawdę nie ma sensu. Trzeba się wstrzymać te pięćdziesiąt parę dni.
Tak jest, Kuźma, tak jest! Przepraszam cię. To ta cholerna skarpetka tak mnie wprowadziła w błąd.
No więc, pan sobie mnie przypomina?
Usiłuję, panie kolego, usiłuję, ale doprawdy nie. Może jakby pan powiedział, w jakich okolicznościach, może gdyby pan przypomniał, gdzie...
Jeździłem istotnie... Jeździłem, fakt...
Tak, miałem, tak...
No widzisz, Oleś! Nie mówiłem, że pana znam?
Aaa... to pan! To pan jest z tej kolejki. Teraz to i ja już wiem. Kuźma dużo mi o panu opowiadał. Pamiętam, był panem zachwycony. A potem, jak mu pan gdzieś znikł, to pół roku wspominał z żalem. Zresztą nam wszystkim trzem było pana ogromnie żal.
Panowie, doprawdy nie rozumiem, czym sobie zasłużyłem...
Ściślej mówiąc, żal nam było nie tyle pana, ile pańskich elek. Miałem możność obejrzeć je raz w szatni. To było bezkonkurencyjne futro. Oleś mówi prawdę. Bezdenny żal. A chodziliśmy za panem ładne kilka dni. Parę razy miało już dojść do konfiskaty, ale... No po prostu nie było jakoś okazji. Nie nadarzyła się. Potem przestał pan już jeździć tą kolejką i w ogóle znikł. Ale nie ma tego złego, co by na lepsze nie wyszło. Gdyby wówczas udało się przeprowadzić tę konfiskatę – dziś nie byłoby pana między nami. A sam pan widzi, jak bardzo potrzebujemy pańskiego towarzystwa. No nieprawda, Oleś?
Prawda, Kuźma, prawda. O Jezu, jeszcze jak...
Zdjąć? Nie, ależ skąd? Czy myśmy kazali kiedy zdejmować komu futro, Oleś?
Nie, Kuźma, nigdy. Nie...
No właśnie, Boże uchowaj! Czyżbyśmy śmieli fatygować klienta? Zawsze staraliśmy się obsłużyć go sami. Ale mniejsza z tym. Cieszę się, że pana widzę. Zawsze to jakaś znajoma twarz.
Proszę cię, Kuźma, chodź. To nasza ostatnia szansa.
Ruszy się. Na pewno się ruszy. Tylko musisz w to włożyć wszystkie siły. Natężyć się, napiąć, a najlepiej w ogóle wstrzymać na chwilę oddech.
No już.
Dobrze. Trzymaj tak, trzymaj ręce...
Duchu Zdzisia, przyjaciela naszego, wzywamy cię, przyjdź!
Duchu, my, przyjaciele twoi, wzywamy cię, odezwij się.
Mówiłem ci, że się boi.
Boi się, ale chce z nami mówić. Gdyby nie chciał, rzuciłby miską o podłogę. Chce mówić, tylko woli trzymać się z daleka.
Zdzisio. zawsze był podejrzliwy Niech powie tylko, gdzie leży. Wyjaśnij mu, do czego nam to potrzebne.
Duchu Zdzisia, przyjaciela naszego, nie odmawiaj nam swojej pomocy.
Wal prosto z mostu. Ze Zdzisiem zawsze trzeba było ostro.
Powiedz nam, gdzie zagrzebane jest twoje ciało. Czy daleko stąd?
Cicho, mówi!
Co to znaczy?
Nie wiem.
On się z nas zgrywa.
Nie, Kuźma. Duch nie może zgrywać się.
No, to niech gada do rzeczy. Powiedz mu, że zaczynam tracić cierpliwość.
Uspokój się, Kuźma. On sobie przypomina ludzką mowę.
To skurwiel. On nigdy nie mógł przypomnieć sobie tego, co mu było niewygodne.
O Jezu, Kuźma, zabijesz mnie!
Co się stało?
Rany boskie, Kuźma. Jak mogłem zapomnieć! Przecież Zdzisio nie mógł znać Morse’a. On ani czytaty, ani pisaty. Kompletny analfabeta.
To po jaką cholerę tu wlazł?
Poszedł.
I chwała Bogu. Co mi to za rozmowa z taką ciemnotą, co nawet nie potrafi wytłumaczyć, gdzie jej własny grób.
A tam znowu kto?
Nowy sąsiad, Kuźma. On już stukał dwa razy. Pogadać z nim?
A o czym? O czym będziesz gadał z takim sąsiadem na jeden dzień?
Nie wiem, Kuźma. Mogę nie gadać. Jak sobie chcesz.
Po diabła nam gazeta?
A tak sobie, do poczytania. Całkiem świeża gazeta. W kawałkach, bo w kawałkach, ale całkiem świeża. Nie, czekaj... to niemożliwe...
Co niemożliwe?
To, co piszą. Piszą, że wczoraj ogłoszono amnestię.
Amnestię?!
Amnestię. Stoi czarno na białym. „W dniu wczorajszym zatwierdzono ostatecznie wniosek…” Słuchasz, Oleś?
Słucham, Kuźma, słucham...
„...wniosek o amnestii. Akt ten, od dawna oczekiwany przez społeczeństwo” – tak piszą, „przez społeczeństwo…” – „nabiera mocy prawnej z chwilą jego ogłoszenia”.
Znaczy się od wczoraj.
Od wczoraj.
Nie, Kuźma, nie wierzę. Nie wierzę! Jak to rozumieć?
Tu pisze, że amnestia obejmuje wyroki do lat pięciu.
Jak to do pięciu? I to wszystko, Kuźma? A o karze śmierci?! Jest coś o karze śmierci?!
Zaraz... Jezu, co za człowiek... Nie da nawet spokojnie przeczytać gazety. Dożywocie, piszą, że na lat piętnaście. Hm, piętnaście... O, jest i o najwyższych wymiarach kary... „Wyroki śmierci bez względu na rodzaj przestępstwa…” Słuchaj, Oleś, bo to ważne.
O Jezu, Oleś, nie wydzieraj mi gazety... „bez względu na rodzaj przestępstwa... zamienione zostają na karę dożywotniego więzienia”.
Nie, Kuźma, nie wierzę... My tutaj zachodzimy w głowę, jak znaleźć zwłoki Zdzisia, jak by tu siebie o te sześćdziesiąt dni… a tu... Nie, to jest wprost nie do pojęcia. I pomyśl tylko, że wszystko zawdzięczamy społeczeństwu. Pamiętasz, Kuźma, że zawsze wierzyłem w nasz naród.
Pamiętam, Oleś, pamiętam. Ale poczekaj, bo tutaj nic nie pisze, gdzie właściwie jest ta amnestia.
Jak to, gdzie?
No bo tu wcale nie pisze, że u nas. Pisze tylko, że jest.
Jak pisze, że jest - to jasne, że u nas. Pamiętasz, mówili przecież, że ma być.
Kto mówił?
Nie pamiętam. Wszystko jedno kto. Ważne jest, że mówili. A zresztą gdzie by miała być?
Zastukaj, Oleś, do Ciary. On na pewno ma ten brakujący kawałek.
Ciara mówi, że nie dostał żadnej gazety.
To zastukaj do tego z powieszalni. On musi to mieć.
Jak to nikt? Przecież dopiero co ktoś tam był.
To już niepotrzebne.
Jak to niepotrzebne?
Bo jeśli jest ta amnestia, to obowiązuje od wczoraj. Czego tak patrzysz? Nie rozumiesz mnie?
Idą... Kuźma, idą po nas.