Chcecie posłuchać opowieści o śmierci Orfeusza, najdziwniejszego z śpiewaków?ręcznie Jak długo szukałyśmy go ręcznie zarysowana zmiana szyku na „szukałyśmy go długo” my, menady, aby schwytać i zabić i jak pewnej nocy natrafiwszy na ślad czekałyśmy wiedząc, że przyjdzie. I zdarzyło się, że gdy jedne leżały u brzegu strumienia, a niektóre tańczyły
Chwileczkę, szlachetne panie. Tak, to mój kres. Nie ma wątpliwości. Miałeś nosa ręcznie, Orfeuszu, żeś wyszedł tej nocy na przechadzkę, zamiast spać, jak inni porządni ludzie. Upolowałeś piękną niespodziankę – śmierć. I nie bylejaką – z ręki bachantek. Owych bajecznych bachantek, o których pełno niestworzonych plotek i gadania w każdej wiosce greckiej, w każdej gospodzie. Niechże wam się przypatrzę zbliska, znakomite istoty. Ha ha! Jaki tłok. ( Ciekawość, widzę, wzajemna. Jedna przez drugą pcha się, by zobaczyć Orfeusza, by posłuchać jego głosu, prawda? Tego głosu, co kołysał fale i zwierzęta)
ręcznie dodany nawias i przekreślenie zaznaczonego fragmentu ołówkiem
.
Ile oczu! Oczy chmurne, zniecierpliwione, złośliwe, naiwne – oczy bezwstydne, żarliwe, roztargnione. Bogowie! ani jednej pary oczu spokojnych.
Nieuprzejmy jesteś, Orfeuszu.
Ja? Och, to bardzo bolesny zarzut, nadobna istoto. Zawsze byłem galantem wobec dam, wielbicielem pięknej płci, moje panie, a przytem dworak – nadworny śpiewak bogów – ha, ha!
Jak ty się śmiejesz.
Poprostu.
Czy tak samo uciszałeś wzburzone bałwany? Poprostu?
Menady Jak zwie się naprawdę?
Wy, menady, kochacie imiona, jak wszystkie istoty, które pragną gwałtownie.
Imię – to niby zaczarowane rękawiczki. Można przez nie ująć rzeczy nieuchwytne.
Chcecie ujmować rzeczy nieuchwytne.
Imię to niby sieć. Można w nie złowić na chwilę różne rzeczy. Bogów i zwierzęta, czasem trwogę, czasem szczęście. Ale ta sieć ma zbyt wielkie oka. Za szybko
za duży patos melodyjny
nadpisane ręcznie nad linijką [komentarz autorki?]
wycieka z niej wszystko. Zaklęcia słowa są za słabe.
Dlatego zaklinamy także gestami.
Zaklinacie także zabijając.
Zaklinamy zabijając.
Dziwnie tak podkr. ręczne rozmawiać siedząc wśród was. Oczy wasze migocą, patrzycie niemal pokornie.
To śpiew | ręcznie bachantek.
Cichy niby do snu.
Nie zasypiamy nigdy, dlatego śpiewamy kołysanki.
Szukałyście mnie oddawna.
Oddawna, jak się szuka skarbu. Jak się szuka źródła. Jak się szuka oszałamiającego bogactwa. Ludziom wystarczy słuchać twego głosu, lwom lizać twój ślad, kobietom – płakać. Menady pragną cię zabić.
Bo potokiem jest Orfeusz,
a my wypijamy potoki.
Powietrzem jest Orfeusz,
a my wypijamy powietrze.
Płomieniem jest Orfeusz –
O, duszyczki wzruszające! O, duszyczki łakome! Czy potraficie wypić płomień?
Patrzysz na nas z uśmiechem. Kto cię nauczył kochać menady? Trudno je pokochać.
Jesteście tak blisko, że słyszę jak biją wasze serca. Pochylacie czoła ruchem zwierząt. Płonicie się. Jakież to (potężne )zamyślenie okuwa wasze członki? Oczy zmącone, gęby powoli żują ciemną trawę. Pewno gorzka, bo kąciki ust wyginają się, cieknie z nich ślina.
ręcznie dodany nawias i przekreślenie zaznaczonego fragmentu ołówkiem
Doprawdy, ogarnia mnie wzruszenie. Chciałbym pogłaskać którą z tych głów. Włos na nich nigdy nieczesany wyrasta jak nieujarzmiona roślinność, wije się według wdzięcznych i osobnych zwyczajów, przyrodzonych roślinności.
Ulecz nas.
Uleczyć was? A cóż posiadacie prócz swej choroby? Cóż posiadają ludzie prócz swych nieszczęść? Zbyt są biedni, by je bogowie mieli im odbierać.
Nie uleczysz nas?
Mogę zabawić. Aglae, siądź bliżej. Nie wiem czemu twoje cierpienie szczególnie mnie wzrusza. Jesteś dzika. Nie umiesz się nawet dziwić, jak nie dziwią się zwierzęta. Jesteś, niby dziecko, bez winy. Ty – ręcznie rzucisz się na mnie pierwsza, żeby zabić. Gdybym miał przed sobą dzień życia…
Gdybyś miał przed sobą dzień życia…
Tobie powierzyłbym moją mądrość, moją sławę, moją nieśmiertelność.
Co to jest nieśmiertelność ręcznie ? Po co mi? Czy to
Nowy wróg, Aglae, którego nie zwyciężysz.
Nie rozumiem. Jestem znużona.
Wszystkie jesteście znużone. Powiem wam lepiej bajkę.
Wesołą?
Ha ha, wesołą i troszkę podstępną. Bajkę o piekle
Byłeś u Persefony? podkr. ołówkiem, przerywane
Rozumie się. U Persefony, królowej piekieł. Gdy ujrzałem ją, wydawała się roztargniona. Czesała włosy i namaszczała je tłuszczem. Powiedziała:
Wiesz, mam żal do mojej matki. Nie umiem rozpaczać. Nie powinno się wydawać za mąż córek, które nie umieją rozpaczać.
Ależ Persefono ręcznie – czy nie pamiętasz, że zostałaś podstępem porwana przez Plutona? Matka… jej wielkie zmartwienie… o tym wszyscy wiedzą.
Tak, to jeszcze nie było najgorsze. Pamiętam tę łąkę, jasną jak lusterko, to niebo rozpędzone. I cień własnego ciała koło nóg, gdy schyliłam się, by zerwać kwiat
Przywykniesz, przywykniesz dziecino…
Ach, był zawsze podrażniony. Zrywał się – taki miał nerwowy krok – odchodził do miejsca najstraszniejszych kar. Z brwią nawisłą palił tam grzeszników na wolnym ogniu. Słyszałam jęki. On śmiał się czasami, zrzucał z siebie szaty. Piekło było mu za małe.
Piekło jest dla mnie za małe, Persefono. Duszę się. Oh, gołąbko, nic na to nie poradzisz, to są sprawy zawiłe. Klimat, widzisz, nie służy
od wina a przecież nie piję. Ogień mnie upija – haha
mi, duszno, niby w łaźni i pochmurno. Uf, jestem spocony! Czerwony jak
nadpisane nad linijką i wstawione tu
ogień, w którym duszyczki skwierczą. Oh, ciężkie życie.
Patrzałam z odrazą. Schylał szpetne czoło, śmiał się znowu. Taką twarz ma może Nemezis. Potem, gdy byliśmy sami, ocierałam mu z czoła pot i łzy. Gardziłam sobą. Ach, jak mnie wzruszała taka łza, znaleziona w kącie jego krwawego oka. Wybiegałam w gaje cyprysowe, darłam szaty wśród trzody głupich duchów, apatycznych jak obrazki. Uspokojona, długo jeszcze przeklinałam Ananke, co każe grzeszyć i cierpieć.
Tu Persefona umilkła. Światło podniecenia znikło z jej twarzy. Po chwili rzekła smutno:
Orfeuszu, nie mów nikomu. To najstraszniejszy grzech. Przyzwyczaiłam się do piekła. Zaczynam tyć. Ciało moje robi się tłuste, świeci. Pluton mówi, że jestem coraz piękniejsza.
Rozkwitasz, moja żono. Te bransolety – jak one błyszczą na twych pociemniałych rękach. Piekielnicy wodzą za tobą ślepiami. He he, ładna jesteś.
Zakopcone ogniem piekielnym bransolety przystrajają mnie, niby niewinne kwiaty z ziemskich łąk. Posiadłam przeciągły wdzięk, jaki mają kobiety, lubiące patrzeć w lustro.
W istocie – dosyć oryginalne.
Popatrz na to lusterko. Świeci, prawda? Wypolerował je dla mnie Charon. niższy głos dopisane na marginesie Jęczy po nocach koło swojej łodzi nad rzeką. Obrzydliwy potwór. Pluton nie każe mu dawać nigdy dużo jeść, żeby warczał na cienie, rozumiesz, żeby się bały. Warczy z głodu jak pies. Tylko do mnie łasi się ta poczwara.
Piękne zwierciadełko.
Widzisz, rękojeść rzeźbiona w dwa smoki. Gryzą się delikatnie jakby igrały. I patrzą na siebie ślepia w ślepia. Czego to może być symbolem? Mniejsza z tym. Aż dziw, że ten potwór umie zrobić takie rzeczy.
Może dlatego, że nigdy nie daje mu się do syta jeść.
Czemu płaczesz
Jaki wstyd. I gdzie jest kara? Kto wymierzy mi sprawiedliwość? To jedno mogłoby ocalić duszę moją, grzeszniejszą od duszy Syzyfa i duszy Tantala i tych biednych królewien Danaid, które sama skazałam…
Nie byłem zdolny jej pocieszyć. Splotła dłonie na karku, patrzała wyzywająco i chmurnie. Maleńki, pękaty piesek, maleńki szafranowy potworek przypełzł i lizał jej nogę. Siarka ciekła mu z opasłego pyska. Leżała długo gryząc figę, wyciągnięta wśród swych strojów jak odaliska. Wtedy powiedziałem:
Persefono… Jakoś inaczej niż dotąd zabrzmiało moje imię w twych ustach.
Mówię głosem człowieka, który prosi o łaskę.
O łaskę królowej zmarłych…
Czy wiesz, po co przyszedłem?
Wiem. Każde dziecko greckie zna tę bajkę. (z lekkim przekąsem, niby opowiadając) ręcznie dopisane, przekreślone Sławny poeta Orfeusz tak kochał żonę swą, Eurydykę, że nie uląkł się Cerbera i jedyny z żyjących zstąpił do Hadesu. Kiedy stanął w obliczu królowej Tartaru, zamiótł ziemię połą fałdzistego płaszcza, jaki noszą Trakowie…
Nie mam płaszcza.
Nic nie szkodzi. Zamiótł ziemię połą płaszcza i zawołał głosem, który uśmierzał lwy –
Cóż zawołał?
Persefono, królowo za siedmiorgiem zielonych drzwi,
Persefono, królowo za siedmiorgiem zielonych pieczęci,
Persefono, królowo za siedmiorgiem zielonych świec.
Tedy królowa rzekła: – Czego żądasz, Orfeuszu?
Żony mojej, Eurydyki – powiedział Orfeusz. A królowa zaśmiała się.
Czemu śmiejesz się, królowo?
To uśmiech podstępny, poeto. W zły czas przyszedłeś. Pani piekieł nudzi się.
Śmiertelni ją nudzą?
Nie.
Nieśmiertelni?
Nie.
Nudzi się sama sobą.
Nie jesteś uprzejmy.
Nie jestem uprzejmy. Uprzejmi ludzie nie składają za życia wizyt w Hadesie. Skończ, królowo, bajkę dla greckich dzieci.
(szorstko) dopisane pod spodemO! skończy ją kto inny. Ja odegram tylko swoją rolę i powiem: – Orfeuszu, królowa zmarłych, wzruszona twą wielką miłością, oddaje ci małżonkę…
Tak tedy poszedłem na łąkę anemonów, gdzie siedziała Eurydyka w towarzystwie Alkmeny i dwu sióstr Orestesa. Ach, jak była zmieniona! Ruchy miała podobne do łez płynących, lica nieopisane. W ręku trzymała kądziel. Gdy ją ujrzałem, trochę dąsała się, targała paluszkami w złości żółtawe nitki. Wyznała mi w tajemnicy:
One są okropne. Niedawno tu przyszły i tak mocno poruszają się, cierpią, śmieją. O, widzisz tam tę rozrosłą brunatną dziewczynę? To Elektra – kiwa się po całych dniach w rosochatym wieńcu na głowie, dumna ze swojej boleści jak z kosza dobrze wypranej bielizny. A Alkmena ciągle śpiewa.
Nie myśl o nich, moja słodka żono . Zabiorę cię stąd. Uśmiechnij się. Pomówimy o innych sprawach. Pamiętasz dom rodziców, kiedy byłaś jeszcze mała?
Dom rodziców...
Tak. To okno od wschodu, zawsze na nim stały doniczki z kwiatami, a pod oknem ławeczka, pamiętasz?
Ławeczka! A tak, tak!
Kłóciłyście się z siostrą, kto na niej usiądzie. A ty byłaś straszna złośnica, kopałaś i drapałaś, a potem buch! I już jej nie ma. Uciekła do pastucha, do bydła. Raz wtedy spotkałem cię na łące jak strzygli owce i mówię: wstyd, taka duża panna zamorusana i obdarta jak znajda. A ty – ha! ha! – odpowiedziałaś mi bardzo nieuprzejmie. Coś takiego, aż wstyd powtarzać...
Więc po co powtarzasz? To już tak dawno.
Nie, bo byłaś taka śmieszna. Ja nawet nie wiem jak w domu ci pozwalali. Potem dopiero zmieniłaś się, wydoroślałaś. Zrobiła się taka strojnisia – ha, ha...
O kim mówisz?
Przecież o tobie.
Nie pamiętam.
A pamiętasz morze? Niedaleko domu. Żeglarze czasem śpiewali mijając brzegi. Różni żeglarze. Często śpiewali w obcym języku – jacyś barbarzyńcy. Wrócimy tam, chcesz?
Dokąd?
Na ziemię, moja słodka Eurydyko.
To długa droga...
Darujcie, menady, że skrócę opowieść, choć to przybliża mi zgon. Była ciągle senna, gdy wiodłem ją drążonymi korytarzami ku światłu słońca, gdy stąpaliśmy powoli, a jaskinie piekielne migotały, a diabły piekelne jęczały. Ach, cóż więcej mam mówić. U wejścia stał Cerber, pies trzygłowy. Pytał o imię. Ale ona milczała. Kiedy nalegałem, skrzywiła usteczka:
Nie mogę powiedzieć dokładnie. To wszystko jedno. Nie męcz mnie.
A kiedy groziłem, jak się grozi niedobremu dziecku, zaśmiała się z przekorą.
Ja się niczego nie boję. Przecież już nie umrę.
Ach, czemu powiedziała takie słowo . To był wyrok. Zaraz podszedł do niej Hermes. Nie zdziwiła się wcale, kiedy dotknął jej ręki na znak, że zostaje w Hadesie. Nie spłoszyła się, zbyt łagodny miał uśmiech. Odeszli razem. Próbowała tańczyć po drodze. Podnosiła ręce bardzo powoli. To było smutne. Kiedy zawołałem ją po imieniu, jak się woła gołębicę, odwróciła się i powiedziała:
Bądź zdrów.
Zdawało mi się, że nie rozumiała tego wszystkiego, nie widziała mej boleści. Była jakby za szybą. Umarli są tacy delikatni, lżejsi od nas. Odeszła uśmiechając się. Oto moja opowieść, menady.
Menady usnęły.
Śpią jak dzieci. Dopiero teraz widać, jak są jednak podobne do zwykłych kobiet. Teraz, gdy oczy mają zamknięte. Gdyby nie kozia skóra na prawej piersi, gdyby nie wieniec z bluszczu na splątanych kudłach… Ciekaw jestem snów menad.
Nie mamy snów. Nie zasypiamy nigdy. To pierwszy raz. To ty jedynie zdołałeś je uśpić, pogromco panter.
Ciebie nie uśpiłem.
Mnie | nie. ołówkiem podkreślenie
Czemu?
Jak one mocno śpią. Możnaby przejść wśród tych ciał, jak przez pobojowisko, nie zbudziwszy nikogo. Krok – i byłbyś wolny. Czuję twoją wolność w powietrzu. Powietrze płonie od jej zapachu. To noc pokoju.
ciszej
ołówkiem nad linijką
Czy słyszysz, jak gadają strumienie? Niby dzieci w kolebkach. Cała natura oddycha dobrocią. Nie wierzę w wyroki Ananke. Żadna zła rzecz nie stanie się tej nocy. Pojednanie… oswobodzenie… Coś osobliwie łagodnego zniża się od gwiazd.
W istocie. Coś najbardziej łagodnego. [???]
Niby ogień przezroczysty, będący zarazem muzyką, żywioł czuły i cenny jak serce w piersiach, radość nieśmiertelna.
Ha, ha, Aglae, Aglae!
Co?
Przecież ty śpiewasz | ręcznie o śmierci.
Ja?
Gdybyś mogła słyszeć swój głos. Takim głosem mówi człowiek, który pragnie i czuje bliskie spełnienie pragnienia. Ty pragniesz zabić.
Pragnę zabić.
Ciebie jednej mój czar nie uśpił. Jakżebym mógł uciec. Ty przecież czuwasz. Nie darmo przez te kilka godzin pokochałem cię ponad wszystkie stworzenia. Ty jesteś najdziksza. Jedyna z ludzi i zwierząt, której nie zwyciężyłem.
Orfeuszu…
Niebo niedługo zblednie, Aglae. Obudź menady, już czas. Ananke rzekła, że
Orfeuszu…
Weź bęben, uderz w wielki bęben, zawołaj…
Zawołam.
Siostry moje, menady, siostry moje, menady, siostry moje, menady…
Jak się panom u nas podoba?
Owszem bardzo, bardzo.
Najwięcej uczęszczany lokal. Grecy powiadają, że zachwycający zapach kosmopolityzmu. Coś niby paryskiego – panowie rozumieją. Cudzoziemcy mówią, że atmosfera zupełnie grecka. Ekstrakt delfickości. To teraz modne dzięki Orfeuszowi i tym jego cudownym historiom…
Ano – podobno ujarzmia ocean, obłaskawia lwy: Cały świat o tym mówi, więc i ja przyjechałem do Delf, by zobaczyć…
Może kawki? W3 - "Może jeszcze kawki" Chłopiec dajno nam kawy. Jeśli chce pan dowiedzieć się u źródła, to tylko do nas. Orfeusz bywa tu prawie codziennie.
Mówią, że wynalazł sposób na ułatwione życie i ułatwioną śmierć.
E, panie może i wynalazł ten sposób, ale że sposób sam nie jest ułatwiony to pewne. Ja tam słucham ciągle tego ich gadania, tych dyskusji i niczego mi to dotąd nie ułatwiło, chyba sprzedanie kilkudziesięciu beczek wina więcej, bo jak się rozgadają to piją jak smoki. Ale z tego nie taka znowu pociecha. Wielu na kredyt pije. Towarzystwo sobie dobiera ton Orfeusz osobliwe – Ci niby uczniowie, obdartusy przeważnie.
Co pan mówi – he, he…
A jeszcze mi żonusia głowę suszy, że bezbożnością nasiąkam. Bo to on ma i przeciwników, panie, i brzydkie rzeczy o nim gadają.
Mówią że człowiekowi przyrodzony jest strach i gdyby strachu nie było nie byłoby i poszanowania bogów. A on chce strach u człowieka wypędzić. Z przeznaczeniem walczy.
A ta jego sławna pieśń o śmiechu wyzwalającym. Podobno on w ten sposób ujarzmia te lwy czy jak tam… To mnie bardzo interesuje.
Czy to prawda, że on ma oswojonego żółwia, który się śmieje jak człowiek?
Miał, panie, oswojonego żółwia. Zwyczajne było z przeproszeniem bydlę. Nie widziałem żeby się kiedy śmiał. A i tego od niego wyłudził jeden taki melancholik . Nie wiem czy mu to co pomogło. Tak, tak. Rozdaje wszystko i dlatego moim zdaniem nigdy się nie dorobi. A mógłby się dorobić – ohoho – on ma popularność, panie. Ludzie przyjeżdżają Bóg wie skąd. Zresztą i nie dziwię się – co pan chcesz. Uleczył jednak wiele osób. Tylko trzeba wierzyć w tę jego niby naukę.
Uleczył?
No – pan rozumie. Mało to rozmaitych wykolejeńców na tym świecie. Taki wszystkiego się chwyta. Podstarzali atleci, kobiety porzucone przez mężów, chorzy na rozmaite choroby nieuleczalne , niewolnicy albo tragarze lektyk, co wiedzą, że rzadko który w ich zawodzie dociągnie do czterdziestki.
Więc on ich leczy śmiechem? To musi być bardzo wesoły człowiek.
Czasem jest nawet w dobrym humorze, owszem – wypić lubi, zaśpiewać
, ale mówiąc między nami, jak kto chce rozrywki odpowiedniej dla młodego człowieka albo takiego, co jeszcze może ujść w tłoku za młodego
Dziękuję.
Żonę ma ten Orfeusz milutką.
Miałem już przyjemność poznać.
Trochę ciekawa chłopców, ale to ludzka rzecz. Głupie bo młode. Zresztą przykładne małżeństwo, proszę pana. Ja zawsze żonie mówię: szanuj mnie, złotko, bo w całych Delfach jest tylko dwóch solidnych mężów. – Orfeusz i ja.
Prędko mogą przyjść?
Powinni już być. Ale on jest trochę ekscentryk. Ma takie różne bziki. Teraz naprzykład zwariował na punkcie centaurów. Włóczą się razem po górach całymi dniami, a potem gdy wraca to bestie jak pieski za nim przez miasto. Nieraz aż pod sam dom. Ludzie chowają się, a ja drżę ze strachu, żeby im kiedy nie przyszło do głowy wleźć tu – i potratować wszystkiego. Tyle pieniędzy kosztowało urządzenie.
Przecież są teraz ujarzmione.
Ostrożności nigdy nie zawadzi, proszę pana. Jak taki uderzy kopytem – zabije na miejscu. Ale właśnie Orfeusz…
Pan je ujarzmił?
Właściwie nie wiem, kto kogo. Fakt, że jesteśmy ujarzmieni – ja i one. Wspaniałe zwierzęta. Mają poczucie humoru, a przytym skłonność do melancholii.
Gdzież wyborniejsza kompania
w taką wiosenną noc,
jak centaury dzikich gór,
bóstwa wesołe i sprośne.
Stosowni to przyjaciele
opilca oraz kpiarza
i filozofa, co bywa
jak oni barbarzyński.
Więc lekkomyślną tą odą…
pochwalmy pijane uroki
centaurów i swawolnych
kochanek ich i tej nocy
wiosennej…
To było zabawne, że tak powiem, ale mówmy już o czym innym.
Cóż przyjacielu, mam słabość do kosmaczy, odkąd nasza wyrocznia orzekła, ze zginę rozszarpany przez kosmate kobiety.
Nie braknie w naszej Grecji tej przeróżnej hołoty. Satyry, centaury, menady…
Menady…
Czy to prawda, że one jedzą trawę wprost z ziemi obuszczęk jak krowy?
Niektóre po pewnym czasie zapominają mówić, proszę pana.
Ciekawy tu kraj, doprawdy.
Nie było Eurydyki? Pójdę jej poszukać.
Pan daruje, ale ja chciałem zapytać – specjalnie przyjechałem do Delf, by pana poznać. Jestem trochę filozof amator, a trochę kolekcjoner osobliwości tego świata.
Jednym słowem człowiek ciekawy i mający dużo wolnego czasu.
Właśnie, właśnie.
Ta jest różnica między nami, że ja jestem wprawdzie ciekawy, ale nie mam czasu.
Ach, tak…
Dzisiaj jednak mam wyjątkowy humor i wobec tego oddaję się na kwadrans do pańskiej dyspozycji.
Dziękuję bardzo. Pan ujarzmił o ile się nie mylę ocean oraz lwy i słonie. Czy jest jakie naukowe wytłumaczenie tego faktu? Jakaś filozoficzna koncepcja? Doszły mnie słuchy o pańskiej teorii śmiechu…
Z tym ujarzmianiem to
skomplikowana
historia. Trudno mi wyjaśnić dlaczego moje zachowanie spowodowało to lub tamto, mogę tylko wyjaśnić co chciałem spowodować.
Otóż po raz pierwszy ujarzmiła je właściwie sytuacja. Kiedy mnie otoczyły zacząłem się śmiać. Taki nałóg – jak u innych papieros. A gdy się człowiek śmieje – przynajmniej tak mocno, nie można się już bać, w każdym razie jest to utrudnione dla istot prostolinijnych, pozbawionych nazwałbym to bryłowatości nie bałem się wtedy. A zwierzęta mają ostry nos. Gdy poczują strach – jest to dla nich hasło do mordu. Ale strachu nie było, więc i mordu nie było. Potem same zdumione były tym, że mnie nie tknęły, przestraszone nawet. Pokładły się na ziemi i tak się urodziła legenda o ujarzmieniu. To było pierwszy raz. Teraz już jest inaczej. Teraz wyciągnąłem z tego wnioski. Powstała teoria.
Walczy pan z bogami.
Walczę z lękiem, proszę pana. Zwyciężyć lęk, a przez to zwyciężyć śmierć, jako proces psychiczny w człowieku.
Zwyciężyć śmierć.
To brzmi bezbożnie, prawda? Bogowie powiedzieli: życie to lęk. Lew będzie zjadać sarnę a kot mysz i nie jest to bynajmniej ani dobre ani złe. To jest prawo dla wszystkiego co żyje. Ale w mojej piersi jest waga. Ta waga zważyła prawo świata i znalazła, że jest złe. I powiedziałem: nie będę ulegać. I zaśmiałem się nad własnym życiem i nad własną śmiercią. Gdym to uczynił – zwyciężyłem lęk, a przez to zwyciężyłem śmierć. I zdobyłem wolność nieosiągalną dla zwierząt – Zwierzęta się nie śmieją.
Z wyjątkiem centaurów.
A tak. Tylko że centaury są równocześnie bogami. Uważam zresztą takie skojarzenie za pełne wdzięku i fantazji., co w mitologii naszej jest rzeczą dość częstą.
Napijmy się tedy na cześć centaurów i na cześć rodzimej mitologii.
Zdrowie centaurów.
O, Eurydyka. Czemu tak późno?
Całe pięć minut, ale pan tego nie potrafi ocenić.
Madame, nie spotkałem dotąd kobiety, któraby miała taki wdzięk.
Dosyć miło pan to powiedział. Prawie w każdym mężczyźnie jest coś zabawnego.
Napijesz się kawy?
Czy wy wiecie? Znowu mówią o menadach. Chłopi na targu opowiadali, że zaczynają natrafiać po górach na ślady ich legowisk.
Skończył się spokój. Będą nocami podchodzić pod miasto i wyć. Aż skóra cierpnie na człowieku jak sobie przypomni. A rano okazuje się, że ta i owa panna uciekła z domu. Albo mężatka od dzieci. Okropne – jeszcze mi kiedy żonę porwą.
One chłopców nigdy nie wabią?
Nie.
Chwała Bogu.
Niezupełnie, ptaszku. Chłopcy sami za nimi idą.
ładna historia. nie myją się, nie czeszą, jedzą palcami surowe mięso, wydrapują ludziom oczy i mogą się podobać mężczyznom.
Może właśnie dlatego, proszę pani, że wydrapują oczy – he, he…
Niech pan przy niej tego nie mówi. To złośnica.
Przeproszę pana na chwileczkę
One wcale się nie podobają, one tylko ciągną.
Ciągną?
No jak naprzykład –otchłań. Słyszałaś, że otchłań ciągnie.
Kiedy tak – to nie jestem zazdrosna. (z emfazą, naiwnie) Jeśli mężczyzna ma do wyboru kobietę i otchłań – wybiera kobietę.
Może i lepiej, ze jesteś tego pewna, mała kobietko
Przestraszyłeś mnie.
Mała kobietko, co nie lękasz się rzeczy wielkich, a trwożysz małymi.
Taka jestem śpiąca.
Taka jesteś łagodna.
Czasem flirtuję.
Wiem.
Ale cię lubię.
To też wiem.
Myślałem nad tym, że śmiech to osobliwe zjawisko, proszę pana. Byłbym skłonny wierzyć, że przez śmiech powstał świat.
Jak pan to rozumie?
Śmiech zorganizował chaos, obłaskawił grozę. Skoro po raz pierwszy zabrzmiał nad otchłanią, otchłań została przezwyciężona. I urodził się ład, proporcje, stosunki… Oberżysta
Stosunek. Święta nić nazywająca dwa brzegi niewidzialnej materii, której zobaczyć nie dane będzie nigdy naszym ziemskim oczom. Poznajemy tylko stosunki. Sam Zeus jest właściwie stosunkiem, proporcją…
Mówisz coś nieprzyzwoitego, bo nie rozumiem.
Ależ Eurydyko, wspaniała jesteś. Panowie będą się śmiać.
Nie, skądże. La femme c’est la femme.
… chyba, że wyczują swoistą głębię i wdzięk takiego podejścia.
On ma jednak trochę rubaszne maniery…
Obraził się – ha, ha…
Powiedziałam, zdaje się, coś głupiego…
Nie trzeba się martwić, malutka. Napijemy się wina – sami we dwoje. Wspaniała noc. Wspaniały dzień przekreślone i zmodyfikowane z „wspaniała noc” – reżyserska? . Dawno nie czułem takiej radości. Zbierało to we mnie, rosło, ale teraz dopiero wiem, że mogę przystąpić do najważniejszej sprawy, do czegoś ostatecznego. Szczęśliwy jestem, Eurydyko.
Może nie powinieneś tego mówić.
Dlaczego?
Nie wiem. Wydaje mi się, że to jest –
Znowu nieprzyzwoite?.
Żebyś wiedział.
Mówisz dzisiaj same mądre rzeczy.
To naprawdę niechcący.
Jak zawsze. I za to właśnie cię kocham kocham cię poprawka na „właśnie cię kocham” .
Pójdziemy już. Jestem zmęczona.
Chcę, żebyś mnie przyjął do swej szkoły.
Jesteś stary.
Jestem stary. Inni filozofowie niechętnie biorą starych ludzi.
Nie wiem, czy mają słuszność.
Powiem ci szczerze. Jestem stary i niebardzo nadaję się na ucznia. Nie ma we mnie żadnej z żądz, któraby wzbudziła ciekawość takiego, co naprawia ludzkie dusze. Nawet żądzy wiedzy nie ma, a to jest myślę konieczne. Nie interesuje mnie, ilu jest bogów ani jaki jest kształt ziemi. I nie po wiedzę do ciebie przychodzę.
Więc po co?
Widzisz, ze mnie twardy człowiek. Byłem kupcem i żeglarzem. Całe życie na morzu, w poniewierce. Nie czekałem od nikogo litości i sam jej nie rozdawałem zbyt pochopnie. Doczekałem się fortuny i dwóch tęgich synów. Morze jednej nocy wzięło synów i fortunę. Żona umarła ze zgryzoty, a ja –
A ty?
Naucz mnie żyć i nie bluźnić bogom. Bo bluźnić bogom jest bardzo ciężko, Orfeuszu.