Chcecie posłuchać opowieści o śmierci Orfeusza, najdziwniejszego z śpiewaków?ręcznie Jak długo szukałyśmy go ręcznie zarysowana zmiana szyku na „szukałyśmy go długo” my, menady, aby schwytać i zabić i jak pewnej nocy natrafiwszy na ślad czekałyśmy wiedząc, że przyjdzie. I zdarzyło się, że gdy jedne leżały u brzegu strumienia, a niektóre tańczyły
Chwileczkę, szlachetne panie. Tak, to mój kres. Nie ma wątpliwości. Miałeś nosa ręcznie, Orfeuszu, żeś wyszedł tej nocy na przechadzkę, zamiast spać, jak inni porządni ludzie. Upolowałeś piękną niespodziankę – śmierć. I nie bylejaką – z ręki bachantek. Owych bajecznych bachantek, o których pełno niestworzonych plotek i gadania w każdej wiosce greckiej, w każdej gospodzie. Niechże wam się przypatrzę zbliska, znakomite istoty. Ha ha! Jaki tłok. ( Ciekawość, widzę, wzajemna. Jedna przez drugą pcha się, by zobaczyć Orfeusza, by posłuchać jego głosu, prawda? Tego głosu, co kołysał fale i zwierzęta)
ręcznie dodany nawias i przekreślenie zaznaczonego fragmentu ołówkiem
.
Ile oczu! Oczy chmurne, zniecierpliwione, złośliwe, naiwne – oczy bezwstydne, żarliwe, roztargnione. Bogowie! ani jednej pary oczu spokojnych.
Nieuprzejmy jesteś, Orfeuszu.
Ja? Och, to bardzo bolesny zarzut, nadobna istoto. Zawsze byłem galantem wobec dam, wielbicielem pięknej płci, moje panie, a przytem dworak – nadworny śpiewak bogów – ha, ha!
Jak ty się śmiejesz.
Poprostu.
Czy tak samo uciszałeś wzburzone bałwany? Poprostu?
Menady Jak zwie się naprawdę?
Wy, menady, kochacie imiona, jak wszystkie istoty, które pragną gwałtownie.
Imię – to niby zaczarowane rękawiczki. Można przez nie ująć rzeczy nieuchwytne.
Chcecie ujmować rzeczy nieuchwytne.
Imię to niby sieć. Można w nie złowić na chwilę różne rzeczy. Bogów i zwierzęta, czasem trwogę, czasem szczęście. Ale ta sieć ma zbyt wielkie oka. Za szybko
za duży patos melodyjny
nadpisane ręcznie nad linijką [komentarz autorki?]
wycieka z niej wszystko. Zaklęcia słowa są za słabe.
Dlatego zaklinamy także gestami.
Zaklinacie także zabijając.
Zaklinamy zabijając.
Dziwnie tak podkr. ręczne rozmawiać siedząc wśród was. Oczy wasze migocą, patrzycie niemal pokornie.
To śpiew | ręcznie bachantek.
Cichy niby do snu.
Nie zasypiamy nigdy, dlatego śpiewamy kołysanki.
Szukałyście mnie oddawna.
Oddawna, jak się szuka skarbu. Jak się szuka źródła. Jak się szuka oszałamiającego bogactwa. Ludziom wystarczy słuchać twego głosu, lwom lizać twój ślad, kobietom – płakać. Menady pragną cię zabić.
Bo potokiem jest Orfeusz,
a my wypijamy potoki.
Powietrzem jest Orfeusz,
a my wypijamy powietrze.
Płomieniem jest Orfeusz –
O, duszyczki wzruszające! O, duszyczki łakome! Czy potraficie wypić płomień?
Patrzysz na nas z uśmiechem. Kto cię nauczył kochać menady? Trudno je pokochać.
Jesteście tak blisko, że słyszę jak biją wasze serca. Pochylacie czoła ruchem zwierząt. Płonicie się. Jakież to (potężne )zamyślenie okuwa wasze członki? Oczy zmącone, gęby powoli żują ciemną trawę. Pewno gorzka, bo kąciki ust wyginają się, cieknie z nich ślina.
ręcznie dodany nawias i przekreślenie zaznaczonego fragmentu ołówkiem
Doprawdy, ogarnia mnie wzruszenie. Chciałbym pogłaskać którą z tych głów. Włos na nich nigdy nieczesany wyrasta jak nieujarzmiona roślinność, wije się według wdzięcznych i osobnych zwyczajów, przyrodzonych roślinności.
Ulecz nas.
Uleczyć was? A cóż posiadacie prócz swej choroby? Cóż posiadają ludzie prócz swych nieszczęść? Zbyt są biedni, by je bogowie mieli im odbierać.
Nie uleczysz nas?
Mogę zabawić. Aglae, siądź bliżej. Nie wiem czemu twoje cierpienie szczególnie mnie wzrusza. Jesteś dzika. Nie umiesz się nawet dziwić, jak nie dziwią się zwierzęta. Jesteś, niby dziecko, bez winy. Ty – ręcznie rzucisz się na mnie pierwsza, żeby zabić. Gdybym miał przed sobą dzień życia…
Gdybyś miał przed sobą dzień życia…
Tobie powierzyłbym moją mądrość, moją sławę, moją nieśmiertelność.
Co to jest nieśmiertelność ręcznie ? Po co mi? Czy to
Nowy wróg, Aglae, którego nie zwyciężysz.
Nie rozumiem. Jestem znużona.
Wszystkie jesteście znużone. Powiem wam lepiej bajkę.
Wesołą?
Ha ha, wesołą i troszkę podstępną. Bajkę o piekle
Byłeś u Persefony? podkr. ołówkiem, przerywane
Rozumie się. U Persefony, królowej piekieł. Gdy ujrzałem ją, wydawała się roztargniona. Czesała włosy i namaszczała je tłuszczem. Powiedziała:
Wiesz, mam żal do mojej matki. Nie umiem rozpaczać. Nie powinno się wydawać za mąż córek, które nie umieją rozpaczać.
Ależ Persefono ręcznie – czy nie pamiętasz, że zostałaś podstępem porwana przez Plutona? Matka… jej wielkie zmartwienie… o tym wszyscy wiedzą.
Tak, to jeszcze nie było najgorsze. Pamiętam tę łąkę, jasną jak lusterko, to niebo rozpędzone. I cień własnego ciała koło nóg, gdy schyliłam się, by zerwać kwiat
Przywykniesz, przywykniesz dziecino…
Ach, był zawsze podrażniony. Zrywał się – taki miał nerwowy krok – odchodził do miejsca najstraszniejszych kar. Z brwią nawisłą palił tam grzeszników na wolnym ogniu. Słyszałam jęki. On śmiał się czasami, zrzucał z siebie szaty. Piekło było mu za małe.
Piekło jest dla mnie za małe, Persefono. Duszę się. Oh, gołąbko, nic na to nie poradzisz, to są sprawy zawiłe. Klimat, widzisz, nie służy
od wina a przecież nie piję. Ogień mnie upija – haha
mi, duszno, niby w łaźni i pochmurno. Uf, jestem spocony! Czerwony jak
nadpisane nad linijką i wstawione tu
ogień, w którym duszyczki skwierczą. Oh, ciężkie życie.
Patrzałam z odrazą. Schylał szpetne czoło, śmiał się znowu. Taką twarz ma może Nemezis. Potem, gdy byliśmy sami, ocierałam mu z czoła pot i łzy. Gardziłam sobą. Ach, jak mnie wzruszała taka łza, znaleziona w kącie jego krwawego oka. Wybiegałam w gaje cyprysowe, darłam szaty wśród trzody głupich duchów, apatycznych jak obrazki. Uspokojona, długo jeszcze przeklinałam Ananke, co każe grzeszyć i cierpieć.
Tu Persefona umilkła. Światło podniecenia znikło z jej twarzy. Po chwili rzekła smutno:
Orfeuszu, nie mów nikomu. To najstraszniejszy grzech. Przyzwyczaiłam się do piekła. Zaczynam tyć. Ciało moje robi się tłuste, świeci. Pluton mówi, że jestem coraz piękniejsza.
Rozkwitasz, moja żono. Te bransolety – jak one błyszczą na twych pociemniałych rękach. Piekielnicy wodzą za tobą ślepiami. He he, ładna jesteś.
Zakopcone ogniem piekielnym bransolety przystrajają mnie, niby niewinne kwiaty z ziemskich łąk. Posiadłam przeciągły wdzięk, jaki mają kobiety, lubiące patrzeć w lustro.
W istocie – dosyć oryginalne.
Popatrz na to lusterko. Świeci, prawda? Wypolerował je dla mnie Charon. niższy głos dopisane na marginesie Jęczy po nocach koło swojej łodzi nad rzeką. Obrzydliwy potwór. Pluton nie każe mu dawać nigdy dużo jeść, żeby warczał na cienie, rozumiesz, żeby się bały. Warczy z głodu jak pies. Tylko do mnie łasi się ta poczwara.
Piękne zwierciadełko.
Widzisz, rękojeść rzeźbiona w dwa smoki. Gryzą się delikatnie jakby igrały. I patrzą na siebie ślepia w ślepia. Czego to może być symbolem? Mniejsza z tym. Aż dziw, że ten potwór umie zrobić takie rzeczy.
Może dlatego, że nigdy nie daje mu się do syta jeść.
Czemu płaczesz
Jaki wstyd. I gdzie jest kara? Kto wymierzy mi sprawiedliwość? To jedno mogłoby ocalić duszę moją, grzeszniejszą od duszy Syzyfa i duszy Tantala i tych biednych królewien Danaid, które sama skazałam…
Nie byłem zdolny jej pocieszyć. Splotła dłonie na karku, patrzała wyzywająco i chmurnie. Maleńki, pękaty piesek, maleńki szafranowy potworek przypełzł i lizał jej nogę. Siarka ciekła mu z opasłego pyska. Leżała długo gryząc figę, wyciągnięta wśród swych strojów jak odaliska. Wtedy powiedziałem:
Persefono… Jakoś inaczej niż dotąd zabrzmiało moje imię w twych ustach.
Mówię głosem człowieka, który prosi o łaskę.
O łaskę królowej zmarłych…
Czy wiesz, po co przyszedłem?
Wiem. Każde dziecko greckie zna tę bajkę. (z lekkim przekąsem, niby opowiadając) ręcznie dopisane, przekreślone Sławny poeta Orfeusz tak kochał żonę swą, Eurydykę, że nie uląkł się Cerbera i jedyny z żyjących zstąpił do Hadesu. Kiedy stanął w obliczu królowej Tartaru, zamiótł ziemię połą fałdzistego płaszcza, jaki noszą Trakowie…
Nie mam płaszcza.
Nic nie szkodzi. Zamiótł ziemię połą płaszcza i zawołał głosem, który uśmierzał lwy –
Cóż zawołał?
Persefono, królowo za siedmiorgiem zielonych drzwi,
Persefono, królowo za siedmiorgiem zielonych pieczęci,
Persefono, królowo za siedmiorgiem zielonych świec.
Tedy królowa rzekła: – Czego żądasz, Orfeuszu?
Żony mojej, Eurydyki – powiedział Orfeusz. A królowa zaśmiała się.
Czemu śmiejesz się, królowo?
To uśmiech podstępny, poeto. W zły czas przyszedłeś. Pani piekieł nudzi się.
Śmiertelni ją nudzą?
Nie.
Nieśmiertelni?
Nie.
Nudzi się sama sobą.
Nie jesteś uprzejmy.
Nie jestem uprzejmy. Uprzejmi ludzie nie składają za życia wizyt w Hadesie. Skończ, królowo, bajkę dla greckich dzieci.
(szorstko) dopisane pod spodemO! skończy ją kto inny. Ja odegram tylko swoją rolę i powiem: – Orfeuszu, królowa zmarłych, wzruszona twą wielką miłością, oddaje ci małżonkę…
Tak tedy poszedłem na łąkę anemonów, gdzie siedziała Eurydyka w towarzystwie Alkmeny i dwu sióstr Orestesa. Ach, jak była zmieniona! Ruchy miała podobne do łez płynących, lica nieopisane. W ręku trzymała kądziel. Gdy ją ujrzałem, trochę dąsała się, targała paluszkami w złości żółtawe nitki. Wyznała mi w tajemnicy:
One są okropne. Niedawno tu przyszły i tak mocno poruszają się, cierpią, śmieją. O, widzisz tam tę rozrosłą brunatną dziewczynę? To Elektra – kiwa się po całych dniach w rosochatym wieńcu na głowie, dumna ze swojej boleści jak z kosza dobrze wypranej bielizny. A Alkmena ciągle śpiewa.
Nie myśl o nich, moja słodka żono . Zabiorę cię stąd. Uśmiechnij się. Pomówimy o innych sprawach. Pamiętasz dom rodziców, kiedy byłaś jeszcze mała?
Dom rodziców...
Tak. To okno od wschodu, zawsze na nim stały doniczki z kwiatami, a pod oknem ławeczka, pamiętasz?
Ławeczka! A tak, tak!
Kłóciłyście się z siostrą, kto na niej usiądzie. A ty byłaś straszna złośnica, kopałaś i drapałaś, a potem buch! I już jej nie ma. Uciekła do pastucha, do bydła. Raz wtedy spotkałem cię na łące jak strzygli owce i mówię: wstyd, taka duża panna zamorusana i obdarta jak znajda. A ty – ha! ha! – odpowiedziałaś mi bardzo nieuprzejmie. Coś takiego, aż wstyd powtarzać...
Więc po co powtarzasz? To już tak dawno.
Nie, bo byłaś taka śmieszna. Ja nawet nie wiem jak w domu ci pozwalali. Potem dopiero zmieniłaś się, wydoroślałaś. Zrobiła się taka strojnisia – ha, ha...
O kim mówisz?
Przecież o tobie.
Nie pamiętam.
A pamiętasz morze? Niedaleko domu. Żeglarze czasem śpiewali mijając brzegi. Różni żeglarze. Często śpiewali w obcym języku – jacyś barbarzyńcy. Wrócimy tam, chcesz?
Dokąd?
Na ziemię, moja słodka Eurydyko.
To długa droga...
Darujcie, menady, że skrócę opowieść, choć to przybliża mi zgon. Była ciągle senna, gdy wiodłem ją drążonymi korytarzami ku światłu słońca, gdy stąpaliśmy powoli, a jaskinie piekielne migotały, a diabły piekelne jęczały. Ach, cóż więcej mam mówić. U wejścia stał Cerber, pies trzygłowy. Pytał o imię. Ale ona milczała. Kiedy nalegałem, skrzywiła usteczka:
Nie mogę powiedzieć dokładnie. To wszystko jedno. Nie męcz mnie.
A kiedy groziłem, jak się grozi niedobremu dziecku, zaśmiała się z przekorą.
Ja się niczego nie boję. Przecież już nie umrę.
Ach, czemu powiedziała takie słowo . To był wyrok. Zaraz podszedł do niej Hermes. Nie zdziwiła się wcale, kiedy dotknął jej ręki na znak, że zostaje w Hadesie. Nie spłoszyła się, zbyt łagodny miał uśmiech. Odeszli razem. Próbowała tańczyć po drodze. Podnosiła ręce bardzo powoli. To było smutne. Kiedy zawołałem ją po imieniu, jak się woła gołębicę, odwróciła się i powiedziała:
Bądź zdrów.
Zdawało mi się, że nie rozumiała tego wszystkiego, nie widziała mej boleści. Była jakby za szybą. Umarli są tacy delikatni, lżejsi od nas. Odeszła uśmiechając się. Oto moja opowieść, menady.
Menady usnęły.
Śpią jak dzieci. Dopiero teraz widać, jak są jednak podobne do zwykłych kobiet. Teraz, gdy oczy mają zamknięte. Gdyby nie kozia skóra na prawej piersi, gdyby nie wieniec z bluszczu na splątanych kudłach… Ciekaw jestem snów menad.
Nie mamy snów. Nie zasypiamy nigdy. To pierwszy raz. To ty jedynie zdołałeś je uśpić, pogromco panter.
Ciebie nie uśpiłem.
Mnie | nie. ołówkiem podkreślenie
Czemu?
Jak one mocno śpią. Możnaby przejść wśród tych ciał, jak przez pobojowisko, nie zbudziwszy nikogo. Krok – i byłbyś wolny. Czuję twoją wolność w powietrzu. Powietrze płonie od jej zapachu. To noc pokoju.
ciszej
ołówkiem nad linijką
Czy słyszysz, jak gadają strumienie? Niby dzieci w kolebkach. Cała natura oddycha dobrocią. Nie wierzę w wyroki Ananke. Żadna zła rzecz nie stanie się tej nocy. Pojednanie… oswobodzenie… Coś osobliwie łagodnego zniża się od gwiazd.
W istocie. Coś najbardziej łagodnego. [???]
Niby ogień przezroczysty, będący zarazem muzyką, żywioł czuły i cenny jak serce w piersiach, radość nieśmiertelna.
Ha, ha, Aglae, Aglae!
Co?
Przecież ty śpiewasz | ręcznie o śmierci.
Ja?
Gdybyś mogła słyszeć swój głos. Takim głosem mówi człowiek, który pragnie i czuje bliskie spełnienie pragnienia. Ty pragniesz zabić.
Pragnę zabić.
Ciebie jednej mój czar nie uśpił. Jakżebym mógł uciec. Ty przecież czuwasz. Nie darmo przez te kilka godzin pokochałem cię ponad wszystkie stworzenia. Ty jesteś najdziksza. Jedyna z ludzi i zwierząt, której nie zwyciężyłem.
Orfeuszu…
Niebo niedługo zblednie, Aglae. Obudź menady, już czas. Ananke rzekła, że
Orfeuszu…
Weź bęben, uderz w wielki bęben, zawołaj…
Zawołam.
Siostry moje, menady, siostry moje, menady, siostry moje, menady…
Wiesz, chciałabym być syreną i uwodzić mężczyzn.
Wspaniały pomysł. I cóżbyś robiła z tymi uwiedzionymi?
Jeszcze nie wiem. Ale ty się nie śmiej. Myślisz, że ja nie potrafię? W tekście błąd - niewprowadzone imię Eurydyki przed wypowiedzią
Mam poważne wątpliwości.
No wiesz. Przecież ciebie uwiodłam. A mówią że ty jesteś znakomitość.
Uwiodłaś. Proszę, proszę. Czy bardzo się opierałem?
Z początku bardzo, a potem –
Potem ustąpiłem przez grzeczność.
Nie dokuczaj mi, Orfeuszu. Jestem śpiąca.
Właściwie dobrze wychowana żona nie powinna tak prędko zasypiać. Powinna bawić męża inteligentną i cnotliwą rozmową o syrenach i uwodzeniu mężczyzn.
Wiesz, miałam dzisiaj sen. Czy ty się naprawdę niczego nie boisz?
Co ci się śniło?
Góra. że byłam na górze. Na samym szczycie. To niedobrze, prawda?
Nie wiem, kochanie.
Bo jak się weszło na górę, to potem można już tylko zejść albo spaść.
Głuptasku.
Dlaczego nie nauczyłeś mnie, żeby się niczego nie bać? Wszystkich uczysz.
Tobie to nie jest potrzebne. Czego miałabyś się bać. Przecież jestem z tobą.
Nie wiem, Tego co wszyscy.
Nigdy nie myślałem o tym.
Tak tu dziś cicho. Patrz, gwiazda spadła. Mówią, że teraz u nich wielkie uroczystości.
U kogo?
W górach u menad. Tańczą i rozszarpują żywych ludzi, i to im podobno pomaga.
Tak mówią.
One zdaje się nigdy nie śpią.
Nie myśl o tym. Będziesz się w nocy budziła.
Ja wiem, o co ci chodzi. One tu przychodzą pod ogród.
Co za pomysł, kochanie.
Napewno któraś kocha się w tobie. A może wszystkie. One są okropnie nieprzyzwoite. Myślisz, że nie słyszałam, jak nocami śpiewają. A ty się wtedy budzisz.
Budzę się, masz rację. I spać ci nie daję.
Ach, nie jesteś znowu taki wiele lepszy od zwykłego mężczyzny.
Może masz rację.
Nie żartuj.
Szczerze mówiąc, mam żartować. Już dawno nie miałem takiej ochoty.
Znowu gwiazda. Czy to prawda, że ty jesteś bezbożny?
Chyba prawda.
I że takich bogowie karzą.
Tego nie wiem.
Okropnie jestem śpiąca. Usiądź bliżej.
Chciałbym jeszcze trochę z tobą pogawędzić. Tak wcześnie dziś zasypiasz Eurydyko .
Chodź bliżej. Nie gniewasz się za tego… w kawiarni?
Nie mogę się na ciebie gniewać. Czasem tylko może mi być smutno.
Nie chcę, żeby ci było smutno, Orfeuszu.
Co, kochanie?
Nie… budź mnie. Zasypiam. Oh, jak mocno zasypiam…
W potokach jest lęk, a my wypijemy potoki.
W powietrzu jest lęk, a my wypijamy powietrze.
W płomieniach jest lęk, a my wypijemy płomienie.
Wołają mnie. To ostatnie najwyższe zadanie życia – uspokoić te nieuspokojone. To więcej niż lwy, niż ocean. Dzisiaj się wszystko rozstrzygnie. Pójdę tam na święte Dionizje. Albo mnie rozszarpią, albo będą uleczone. Och, uśpić tę mękę. Oddałbym za to wszystko – wszystko na świecie prócz
Eurydyko. Eurydyko.
Kto mnie woła?
Ten co przychodzi w mroku.
Czy to ty sprawiłeś, że serce moje nie bije?
Ja.
Ty nie jesteś człowiek.
Nie jestem człowiek.
Ciało moje wie, kto jesteś i drży.
Ciało twoje wiedziało, że przyjdę. Czy będziesz płakać?
Nie krew się we mnie rozwidnia, powieki spływają na oczy. Jaki chłód. Czemu nic nie mówisz?
To zbyteczne. I tak wiesz –
Wiem, że mam iść za tobą.
Eurydyka
Patrz. Ona śpi.
A my nie zasypiamy nigdy.
Żywi boją się nas, a ona się nie boi.
Żywi przeklinają nas.
Żywych zabijamy.
Ale ona umarła.
Ona była czysta.
Ona nas nie odpędzi, choć jesteśmy okryte trądem.
Choć jesteśmy plugawe.
Cicho cicho siostrzyczki nie budźmy umarłej.
Ona jest szczęśliwa.
Nie płacze.
Nie gryzie palców.
Nie kala się w objęciach mężczyzny.
Nie morduje.
Ona śpi. My nie zasypiamy nigdy.
Nie budźmy szczęśliwej, która śpi.
(okrywając ją kwiatami)
Amen, amen.
A jego nie ma.
Wyszedł w góry.
Może szuka menad.
I nie wie –
Będzie wiedział, siostrzyczki, będzie wiedział.