Chcecie posłuchać opowieści o śmierci Orfeusza, najdziwniejszego z śpiewaków?ręcznie Jak długo szukałyśmy go ręcznie zarysowana zmiana szyku na „szukałyśmy go długo” my, menady, aby schwytać i zabić i jak pewnej nocy natrafiwszy na ślad czekałyśmy wiedząc, że przyjdzie. I zdarzyło się, że gdy jedne leżały u brzegu strumienia, a niektóre tańczyły
Chwileczkę, szlachetne panie. Tak, to mój kres. Nie ma wątpliwości. Miałeś nosa ręcznie, Orfeuszu, żeś wyszedł tej nocy na przechadzkę, zamiast spać, jak inni porządni ludzie. Upolowałeś piękną niespodziankę – śmierć. I nie bylejaką – z ręki bachantek. Owych bajecznych bachantek, o których pełno niestworzonych plotek i gadania w każdej wiosce greckiej, w każdej gospodzie. Niechże wam się przypatrzę zbliska, znakomite istoty. Ha ha! Jaki tłok. ( Ciekawość, widzę, wzajemna. Jedna przez drugą pcha się, by zobaczyć Orfeusza, by posłuchać jego głosu, prawda? Tego głosu, co kołysał fale i zwierzęta)
ręcznie dodany nawias i przekreślenie zaznaczonego fragmentu ołówkiem
.
Ile oczu! Oczy chmurne, zniecierpliwione, złośliwe, naiwne – oczy bezwstydne, żarliwe, roztargnione. Bogowie! ani jednej pary oczu spokojnych.
Nieuprzejmy jesteś, Orfeuszu.
Ja? Och, to bardzo bolesny zarzut, nadobna istoto. Zawsze byłem galantem wobec dam, wielbicielem pięknej płci, moje panie, a przytem dworak – nadworny śpiewak bogów – ha, ha!
Jak ty się śmiejesz.
Poprostu.
Czy tak samo uciszałeś wzburzone bałwany? Poprostu?
Menady Jak zwie się naprawdę?
Wy, menady, kochacie imiona, jak wszystkie istoty, które pragną gwałtownie.
Imię – to niby zaczarowane rękawiczki. Można przez nie ująć rzeczy nieuchwytne.
Chcecie ujmować rzeczy nieuchwytne.
Imię to niby sieć. Można w nie złowić na chwilę różne rzeczy. Bogów i zwierzęta, czasem trwogę, czasem szczęście. Ale ta sieć ma zbyt wielkie oka. Za szybko
za duży patos melodyjny
nadpisane ręcznie nad linijką [komentarz autorki?]
wycieka z niej wszystko. Zaklęcia słowa są za słabe.
Dlatego zaklinamy także gestami.
Zaklinacie także zabijając.
Zaklinamy zabijając.
Dziwnie tak podkr. ręczne rozmawiać siedząc wśród was. Oczy wasze migocą, patrzycie niemal pokornie.
To śpiew | ręcznie bachantek.
Cichy niby do snu.
Nie zasypiamy nigdy, dlatego śpiewamy kołysanki.
Szukałyście mnie oddawna.
Oddawna, jak się szuka skarbu. Jak się szuka źródła. Jak się szuka oszałamiającego bogactwa. Ludziom wystarczy słuchać twego głosu, lwom lizać twój ślad, kobietom – płakać. Menady pragną cię zabić.
Bo potokiem jest Orfeusz,
a my wypijamy potoki.
Powietrzem jest Orfeusz,
a my wypijamy powietrze.
Płomieniem jest Orfeusz –
O, duszyczki wzruszające! O, duszyczki łakome! Czy potraficie wypić płomień?
Patrzysz na nas z uśmiechem. Kto cię nauczył kochać menady? Trudno je pokochać.
Jesteście tak blisko, że słyszę jak biją wasze serca. Pochylacie czoła ruchem zwierząt. Płonicie się. Jakież to (potężne )zamyślenie okuwa wasze członki? Oczy zmącone, gęby powoli żują ciemną trawę. Pewno gorzka, bo kąciki ust wyginają się, cieknie z nich ślina.
ręcznie dodany nawias i przekreślenie zaznaczonego fragmentu ołówkiem
Doprawdy, ogarnia mnie wzruszenie. Chciałbym pogłaskać którą z tych głów. Włos na nich nigdy nieczesany wyrasta jak nieujarzmiona roślinność, wije się według wdzięcznych i osobnych zwyczajów, przyrodzonych roślinności.
Ulecz nas.
Uleczyć was? A cóż posiadacie prócz swej choroby? Cóż posiadają ludzie prócz swych nieszczęść? Zbyt są biedni, by je bogowie mieli im odbierać.
Nie uleczysz nas?
Mogę zabawić. Aglae, siądź bliżej. Nie wiem czemu twoje cierpienie szczególnie mnie wzrusza. Jesteś dzika. Nie umiesz się nawet dziwić, jak nie dziwią się zwierzęta. Jesteś, niby dziecko, bez winy. Ty – ręcznie rzucisz się na mnie pierwsza, żeby zabić. Gdybym miał przed sobą dzień życia…
Gdybyś miał przed sobą dzień życia…
Tobie powierzyłbym moją mądrość, moją sławę, moją nieśmiertelność.
Co to jest nieśmiertelność ręcznie ? Po co mi? Czy to
Nowy wróg, Aglae, którego nie zwyciężysz.
Nie rozumiem. Jestem znużona.
Wszystkie jesteście znużone. Powiem wam lepiej bajkę.
Wesołą?
Ha ha, wesołą i troszkę podstępną. Bajkę o piekle
Byłeś u Persefony? podkr. ołówkiem, przerywane
Rozumie się. U Persefony, królowej piekieł. Gdy ujrzałem ją, wydawała się roztargniona. Czesała włosy i namaszczała je tłuszczem. Powiedziała:
Wiesz, mam żal do mojej matki. Nie umiem rozpaczać. Nie powinno się wydawać za mąż córek, które nie umieją rozpaczać.
Ależ Persefono ręcznie – czy nie pamiętasz, że zostałaś podstępem porwana przez Plutona? Matka… jej wielkie zmartwienie… o tym wszyscy wiedzą.
Tak, to jeszcze nie było najgorsze. Pamiętam tę łąkę, jasną jak lusterko, to niebo rozpędzone. I cień własnego ciała koło nóg, gdy schyliłam się, by zerwać kwiat
Przywykniesz, przywykniesz dziecino…
Ach, był zawsze podrażniony. Zrywał się – taki miał nerwowy krok – odchodził do miejsca najstraszniejszych kar. Z brwią nawisłą palił tam grzeszników na wolnym ogniu. Słyszałam jęki. On śmiał się czasami, zrzucał z siebie szaty. Piekło było mu za małe.
Piekło jest dla mnie za małe, Persefono. Duszę się. Oh, gołąbko, nic na to nie poradzisz, to są sprawy zawiłe. Klimat, widzisz, nie służy
od wina a przecież nie piję. Ogień mnie upija – haha
mi, duszno, niby w łaźni i pochmurno. Uf, jestem spocony! Czerwony jak
nadpisane nad linijką i wstawione tu
ogień, w którym duszyczki skwierczą. Oh, ciężkie życie.
Patrzałam z odrazą. Schylał szpetne czoło, śmiał się znowu. Taką twarz ma może Nemezis. Potem, gdy byliśmy sami, ocierałam mu z czoła pot i łzy. Gardziłam sobą. Ach, jak mnie wzruszała taka łza, znaleziona w kącie jego krwawego oka. Wybiegałam w gaje cyprysowe, darłam szaty wśród trzody głupich duchów, apatycznych jak obrazki. Uspokojona, długo jeszcze przeklinałam Ananke, co każe grzeszyć i cierpieć.
Tu Persefona umilkła. Światło podniecenia znikło z jej twarzy. Po chwili rzekła smutno:
Orfeuszu, nie mów nikomu. To najstraszniejszy grzech. Przyzwyczaiłam się do piekła. Zaczynam tyć. Ciało moje robi się tłuste, świeci. Pluton mówi, że jestem coraz piękniejsza.
Rozkwitasz, moja żono. Te bransolety – jak one błyszczą na twych pociemniałych rękach. Piekielnicy wodzą za tobą ślepiami. He he, ładna jesteś.
Zakopcone ogniem piekielnym bransolety przystrajają mnie, niby niewinne kwiaty z ziemskich łąk. Posiadłam przeciągły wdzięk, jaki mają kobiety, lubiące patrzeć w lustro.
W istocie – dosyć oryginalne.
Popatrz na to lusterko. Świeci, prawda? Wypolerował je dla mnie Charon. niższy głos dopisane na marginesie Jęczy po nocach koło swojej łodzi nad rzeką. Obrzydliwy potwór. Pluton nie każe mu dawać nigdy dużo jeść, żeby warczał na cienie, rozumiesz, żeby się bały. Warczy z głodu jak pies. Tylko do mnie łasi się ta poczwara.
Piękne zwierciadełko.
Widzisz, rękojeść rzeźbiona w dwa smoki. Gryzą się delikatnie jakby igrały. I patrzą na siebie ślepia w ślepia. Czego to może być symbolem? Mniejsza z tym. Aż dziw, że ten potwór umie zrobić takie rzeczy.
Może dlatego, że nigdy nie daje mu się do syta jeść.
Czemu płaczesz
Jaki wstyd. I gdzie jest kara? Kto wymierzy mi sprawiedliwość? To jedno mogłoby ocalić duszę moją, grzeszniejszą od duszy Syzyfa i duszy Tantala i tych biednych królewien Danaid, które sama skazałam…
Nie byłem zdolny jej pocieszyć. Splotła dłonie na karku, patrzała wyzywająco i chmurnie. Maleńki, pękaty piesek, maleńki szafranowy potworek przypełzł i lizał jej nogę. Siarka ciekła mu z opasłego pyska. Leżała długo gryząc figę, wyciągnięta wśród swych strojów jak odaliska. Wtedy powiedziałem:
Persefono… Jakoś inaczej niż dotąd zabrzmiało moje imię w twych ustach.
Mówię głosem człowieka, który prosi o łaskę.
O łaskę królowej zmarłych…
Czy wiesz, po co przyszedłem?
Wiem. Każde dziecko greckie zna tę bajkę. (z lekkim przekąsem, niby opowiadając) ręcznie dopisane, przekreślone Sławny poeta Orfeusz tak kochał żonę swą, Eurydykę, że nie uląkł się Cerbera i jedyny z żyjących zstąpił do Hadesu. Kiedy stanął w obliczu królowej Tartaru, zamiótł ziemię połą fałdzistego płaszcza, jaki noszą Trakowie…
Nie mam płaszcza.
Nic nie szkodzi. Zamiótł ziemię połą płaszcza i zawołał głosem, który uśmierzał lwy –
Cóż zawołał?
Persefono, królowo za siedmiorgiem zielonych drzwi,
Persefono, królowo za siedmiorgiem zielonych pieczęci,
Persefono, królowo za siedmiorgiem zielonych świec.
Tedy królowa rzekła: – Czego żądasz, Orfeuszu?
Żony mojej, Eurydyki – powiedział Orfeusz. A królowa zaśmiała się.
Czemu śmiejesz się, królowo?
To uśmiech podstępny, poeto. W zły czas przyszedłeś. Pani piekieł nudzi się.
Śmiertelni ją nudzą?
Nie.
Nieśmiertelni?
Nie.
Nudzi się sama sobą.
Nie jesteś uprzejmy.
Nie jestem uprzejmy. Uprzejmi ludzie nie składają za życia wizyt w Hadesie. Skończ, królowo, bajkę dla greckich dzieci.
(szorstko) dopisane pod spodemO! skończy ją kto inny. Ja odegram tylko swoją rolę i powiem: – Orfeuszu, królowa zmarłych, wzruszona twą wielką miłością, oddaje ci małżonkę…
Tak tedy poszedłem na łąkę anemonów, gdzie siedziała Eurydyka w towarzystwie Alkmeny i dwu sióstr Orestesa. Ach, jak była zmieniona! Ruchy miała podobne do łez płynących, lica nieopisane. W ręku trzymała kądziel. Gdy ją ujrzałem, trochę dąsała się, targała paluszkami w złości żółtawe nitki. Wyznała mi w tajemnicy:
One są okropne. Niedawno tu przyszły i tak mocno poruszają się, cierpią, śmieją. O, widzisz tam tę rozrosłą brunatną dziewczynę? To Elektra – kiwa się po całych dniach w rosochatym wieńcu na głowie, dumna ze swojej boleści jak z kosza dobrze wypranej bielizny. A Alkmena ciągle śpiewa.
Nie myśl o nich, moja słodka żono . Zabiorę cię stąd. Uśmiechnij się. Pomówimy o innych sprawach. Pamiętasz dom rodziców, kiedy byłaś jeszcze mała?
Dom rodziców...
Tak. To okno od wschodu, zawsze na nim stały doniczki z kwiatami, a pod oknem ławeczka, pamiętasz?
Ławeczka! A tak, tak!
Kłóciłyście się z siostrą, kto na niej usiądzie. A ty byłaś straszna złośnica, kopałaś i drapałaś, a potem buch! I już jej nie ma. Uciekła do pastucha, do bydła. Raz wtedy spotkałem cię na łące jak strzygli owce i mówię: wstyd, taka duża panna zamorusana i obdarta jak znajda. A ty – ha! ha! – odpowiedziałaś mi bardzo nieuprzejmie. Coś takiego, aż wstyd powtarzać...
Więc po co powtarzasz? To już tak dawno.
Nie, bo byłaś taka śmieszna. Ja nawet nie wiem jak w domu ci pozwalali. Potem dopiero zmieniłaś się, wydoroślałaś. Zrobiła się taka strojnisia – ha, ha...
O kim mówisz?
Przecież o tobie.
Nie pamiętam.
A pamiętasz morze? Niedaleko domu. Żeglarze czasem śpiewali mijając brzegi. Różni żeglarze. Często śpiewali w obcym języku – jacyś barbarzyńcy. Wrócimy tam, chcesz?
Dokąd?
Na ziemię, moja słodka Eurydyko.
To długa droga...
Darujcie, menady, że skrócę opowieść, choć to przybliża mi zgon. Była ciągle senna, gdy wiodłem ją drążonymi korytarzami ku światłu słońca, gdy stąpaliśmy powoli, a jaskinie piekielne migotały, a diabły piekelne jęczały. Ach, cóż więcej mam mówić. U wejścia stał Cerber, pies trzygłowy. Pytał o imię. Ale ona milczała. Kiedy nalegałem, skrzywiła usteczka:
Nie mogę powiedzieć dokładnie. To wszystko jedno. Nie męcz mnie.
A kiedy groziłem, jak się grozi niedobremu dziecku, zaśmiała się z przekorą.
Ja się niczego nie boję. Przecież już nie umrę.
Ach, czemu powiedziała takie słowo . To był wyrok. Zaraz podszedł do niej Hermes. Nie zdziwiła się wcale, kiedy dotknął jej ręki na znak, że zostaje w Hadesie. Nie spłoszyła się, zbyt łagodny miał uśmiech. Odeszli razem. Próbowała tańczyć po drodze. Podnosiła ręce bardzo powoli. To było smutne. Kiedy zawołałem ją po imieniu, jak się woła gołębicę, odwróciła się i powiedziała:
Bądź zdrów.
Zdawało mi się, że nie rozumiała tego wszystkiego, nie widziała mej boleści. Była jakby za szybą. Umarli są tacy delikatni, lżejsi od nas. Odeszła uśmiechając się. Oto moja opowieść, menady.
Menady usnęły.
Śpią jak dzieci. Dopiero teraz widać, jak są jednak podobne do zwykłych kobiet. Teraz, gdy oczy mają zamknięte. Gdyby nie kozia skóra na prawej piersi, gdyby nie wieniec z bluszczu na splątanych kudłach… Ciekaw jestem snów menad.
Nie mamy snów. Nie zasypiamy nigdy. To pierwszy raz. To ty jedynie zdołałeś je uśpić, pogromco panter.
Ciebie nie uśpiłem.
Mnie | nie. ołówkiem podkreślenie
Czemu?
Jak one mocno śpią. Możnaby przejść wśród tych ciał, jak przez pobojowisko, nie zbudziwszy nikogo. Krok – i byłbyś wolny. Czuję twoją wolność w powietrzu. Powietrze płonie od jej zapachu. To noc pokoju.
ciszej
ołówkiem nad linijką
Czy słyszysz, jak gadają strumienie? Niby dzieci w kolebkach. Cała natura oddycha dobrocią. Nie wierzę w wyroki Ananke. Żadna zła rzecz nie stanie się tej nocy. Pojednanie… oswobodzenie… Coś osobliwie łagodnego zniża się od gwiazd.
W istocie. Coś najbardziej łagodnego. [???]
Niby ogień przezroczysty, będący zarazem muzyką, żywioł czuły i cenny jak serce w piersiach, radość nieśmiertelna.
Ha, ha, Aglae, Aglae!
Co?
Przecież ty śpiewasz | ręcznie o śmierci.
Ja?
Gdybyś mogła słyszeć swój głos. Takim głosem mówi człowiek, który pragnie i czuje bliskie spełnienie pragnienia. Ty pragniesz zabić.
Pragnę zabić.
Ciebie jednej mój czar nie uśpił. Jakżebym mógł uciec. Ty przecież czuwasz. Nie darmo przez te kilka godzin pokochałem cię ponad wszystkie stworzenia. Ty jesteś najdziksza. Jedyna z ludzi i zwierząt, której nie zwyciężyłem.
Orfeuszu…
Niebo niedługo zblednie, Aglae. Obudź menady, już czas. Ananke rzekła, że
Orfeuszu…
Weź bęben, uderz w wielki bęben, zawołaj…
Zawołam.
Siostry moje, menady, siostry moje, menady, siostry moje, menady…
Otom przygnieciony przez największy ciężar świata – ja, wczoraj gorejący i lekki jak tancerz. Chwilami, zdaje mi się, że dzięki pomyłce bogów jestem Atlasem, co dźwiga sklep niebios. A to tylko ta rzecz lekka niewymownie: cień rzęsy na jedwabnym policzku Eurydyki. Gdy oddalała się od życia łatwo jak dźwięk oddala się od fletu… Byłem silny, a przyszło silniejsze, by mnie powalić. Byłem gwałtowny, a przyszło ciche, by mnie zwyciężyć. Oto wiosenna noc, noc nadmiaru i pełni. W taką noc najpotężniej krzyczy w człowieku szczęście, w taką noc najwspanialej rozkwita cierpienie. Eurydyko. Eurydyko. Nigdy nie będę trzymał w ramionach dziecięcia, któreby się ukształtowało pod twym sercem, w którym biłaby twa ciepła, czuła krew. Zamiast dziecka urodziła się z naszej miłości tęsknota i zostawiłaś mi ją odchodząc. I oto jest we mnie, płonie we mnie dzień i noc jak lampa bezsenna, straszliwa. Chodzi za mną jak bestia na aksamitnych łatach – olśniewająco drapieżna zawsze. I kocham ją i drżę – ja, pogromca oceanu i lwów przed tym zwierzęciem, które mam ujarzmić.
Kto mówi?
Zbłąkana.
Czego chcesz ode mnie?
Ach, łaskawy panie. Miałam dziecię, dzieciątko. Wilk je porwał.
Wilk?
Miałam dziecię, dzieciątko. Rzuciłam je ze skały.
Kobieto…
Proszę cię, jeśli masz serce litościwe, przystań na chwilę. Zaśpiewam ci kołysankę, którą nuciłam memu syneczkowi. Podróżni rzadko idą tą drogą, a jak kto się zjawi – ucieka prędko i nie chce posłuchać. Ulituj się, dobry człowieku.
Kto jesteś?
Aglae dzieciobójczyni. Miałam lat pietnaście gdy babka powiedziała: ty masz niedobre oczy, Aglae. To są oczy zbrodniarki. A ja miałam wtedy lat piętnaście i byłam nieświadoma zła
A one?
One… nie śpią nigdy.
Menady.
Menady, panie.
Więc to tak spotykamy się pierwszy raz. Oddawna się do was wybierałem. Kto wie – może od wielu lat.
A my czekałyśmy.
Wiem.
Nocami przychodziłyśmy pod dom, gdy wszyscy spali.
Wiem.
Jak biły nasze serca na deszczu w ciemności, gdy każde stworzenie ma schron, każdy, każdy ptak gniazdo, tylko złodzieje i menady przemykają po drodgch i czają się za węgłami wśród pustkowi.
Przykładałam głowę do ściany. O siostry, jaka ulga. Jaka pomoc. Tam za ścianą jest także bezdomny. Wiatr, co szarpie naszymi włosami i jego przenika zimnem. Czy słyszycie jak szepce: gdybym mógł je uleczyć, oddałbym za to wszystko. Wszystko – prócz…
Zamilcz. To było dawno. W czas wielkich Dionizji. Wybrałem się do was, lecz zawróciłem z drogi.
Ktoś zawołał w krzakach: Orfeuszu, Eurydyka jest śmiertelna.
W istocie ktoś tak zawołał.
Zawróciłeś. Ale było już za późno.
Tak.
Dzisiaj i ty błądzisz po górach. Dziś w twojej krwi ten sam niepokój, co w naszej, ten sam mrok. I ty nie zasypiasz i nigdy już nie będziesz spał.
Odkąd to trudnicie się wróżbami rywalizując z wyrocznią delficką?
Sępy wietrzą ścierwo. My wietrzymy cierpienie. To nas nasyca, uspokaja, pokrzepia.
Czego chcecie?
Chodź z nami. Dla ciebie już tylko jedna droga. Zostaniesz szaleńcem jak my. Utracisz cnoty i winy. Będziesz grzeszyć, by potem rozpaczać w ekstazie dionizyjskiego płaczu. Będziesz rozpaczał, by potem grzeszyć w ekstazie dionizyjskiej radości. Chodź z nami.
I cóż mi dacie?
Oszołomienie. Potrójne oszołomienie. Tańca, wina i rozkosz.
Pod wodospadem zimnym jak lód o świcie menada ugryzie cię w usta i za włosy pociągnie do jaskini. Oszalejesz, a wtedy zapomnisz. Będziesz zwierzę jak my.
Skąd wiecie, że pragnę zapomnieć?
Orfeuszu, Orfeuszu…
Czemu się przybliżasz?
Chcę zobaczyć jak cierpisz.
Nie dojrzysz.
Przyniosę pochodnię – poświecę.
Ha, ham ha! Darujcie, moje śliczne. Sytuacja, można powiedzieć malownicza. Wieńce na włosach nigdy nie czesanych, skóra na barkach i te oczy… Kosmate kobiety, czy to o was mówiła wyrocznia, że mnie kiedyś rozszarpiecie? Owszem bardzo nastrojowo. Ale ja widzicie, diablo lubię psuć nastroje. Czy nie wiecie, że jestem kapłanem Apollina, boga dnia i dowcipu? Mam wrodzoną lekkomyślność i nieco zmysłu równowagi. A także humor, ślicznotki, dużo humoru. Pasjami lubię się śmiać – słyszałyście pewnie o tym osobliwym nałogu. A już przepadam za śmiechem niestosownym – jak w tej chwili.
Nigdy nie lubiłem ręcznie zbytnio tego waszego frygijskiego boga, po którym odziedziczyłyście płaskie twarzy i szerokie stopy barbarzyńców. Ruszamy się zbyt dziwacznie zredagowane , mówicie zbyt głośno zredagowane . Nie lubię, gdy się mówi tak [xxx] Jestem pod tym względem przesadnie wytworny – salonowiec, można powiedzieć.
Daruj nam, panie, Tyś wielki.
Jesteś bogacz, a my giniemy z głodu i pragnienia.
Czy można karać tego, kto grzeszy z głodu i pragnienia?
Można. Ludzie karzą takiego.
Ludzie?
I bogowie.
Więc ty jeden miej litość. Czy wiesz o tym, o czym nie mówimy nikomu…
… Jak po nocy ekstazy i pijaństwa dzień zastaje nas w barłogach z liści i cuchnących skór z twarzą szarą, z okiem tępym niby oko trupa. Wzdrygamy się patrząc wzajem na swe ciała zeszpecone brudem i chucią i otarłszy z was ciekącą ślinę zwijamy się w kłębek jak zwierzęta, by nie widzieć. Niektóre tylko, gnane rozdzierającą żądzą oczyszczenia czołgają się do potoku, ale w pół drogi sił im nie staje i przylegają na ziemi bez ruchu, nieuleczalnie bezsenne.
Tak, ja jeden mam litość, ale to mało. Ananke płonie na niebie – Ananke, wielka ogrodniczka, zasiewająca los w sercach śmiertelnych. Litość, widzicie, to luksus szczęśliwych. Co więcej – litość to nietakt wobec bogów, a olimijczycy potrafią dotkliwie karać takie nietakty. I mnie, widzicie, właśnie ukarali. Obecnie jestem w sytuacji człowieka, który próbował podźwignąć zbyt wielki kamień i kamień go przywalił. Nie, nie przywalił dotąd. I myślę że Zeus popełni lekkomyślność spodziewając się aby wcześnie nawrócenia winowajcy. Zatwardziały to grzesznik i nie tak łatwo zmienia skórę. Żegnajcie, miłe panie. życzę wam tego, czego i sobie, to jest pokoju.
Dokąd idziesz? Ręcznie
Owszem, bardzo, bardzo
Najwięcej uczęszczany lokal. Grecy powiadają, że zachwycający zapach kosmopolityzmu. Coś niby paryskiego, panowie rozumieją. Cudzoziemcy mówią, że atmosfera zupełnie grecka. Ekstrakt delfickości. To teraz modne dzięki Orfeuszowi i tym jego cudownym historiom.
Podobno ujarzmia ocean, obłaskawia lwy i centaury Cały świat o tym mówi, więc jako dziennikarz przyjechałem do Delf, żeby zobaczyć .
Może jeszcze kawki? Chłopiec, dajno nam kawy. Jeśli pan chce dowiedzieć się u źródła, to tylko u nas. Orfeusz bywa tu prawie codziennie. W tym miejscu w W2 fragment z kilkoma wypowiedziami
Czy to prawda, że ona ma oswojonego żółwia, który się śmieje jak człowiek?
Miał, panie, oswojonego żółwia. Głupie było, z przeproszeniem [/2] bydlę. Nie widziałem, żeby się kiedy śmiał. A i tego wyłudził od niego jeden taki głodomor , niby uczeń. Ludzie przyjeżdżają Bóg wie skąd. Przeważnie straszna hołota, obdartusy i melancholiki. Zresztą muszę przyznać, że ucieszył wiele osób. Tylko trzeba wierzyć w tę jego niby naukę.
Uleczył?
Mało to na świecie wykolejeńców. Podstarzali atleci, niewolnicy, kobiety porzucone przez mężów, nieuleczalnie chorzy albo tragarze lektyk, co wiedzą, że rzadko kto w ich zawodzie dociągnie do czterdziestki.
Słyszałem, że on leczy śmiechem. To musi być bardzo wesoły człowiek.
Owszem, czasem bywa w dobrym humorze, wypije, zaśpiewa. Ale mówiąc między nami, jak kto chce rozrywki odpowiedniej dla młodego człowieka, to radzę do cyrku. Linoskoki przyjechali i tancereczka jedna. Może papieroska?
Słyszałem, że ten Orfeusz ma uroczą żonę.
Trochę ciekawa chłopców, ale to ludzka rzecz. Głupie bo młode. Zresztą przykładne małżeństwo, proszę pana. Ja zawsze mówię swojej żonusi : szanuj mnie, złotko, bo w całych [/3] Delfach jest tylko dwu solidnych mężów. Orfeusz i ja.
Prędko mogą przyjść?
Ma pan szczęście – właśnie oni, Orfeusz i Eurydyka. Moje uszanowanie mistrzowi.
Wspaniała dzisiaj pogoda . Cały dzień byliśmy w lesie. Wiatr, słońce. Czy słyszycie, panowie, tupanie? To centaury
Biegły za nami aż z gór przez całe miasto. Strasznie lubię centaury. Kosmate i takie zabawne. W W2 Eurydyka dołącza później
Pan daruje, jestem dziennikarz. Specjalnie przyjechałem do Delf, żeby pana poznać.
– Aha.
Pan ujarzmił, o ile się nie mylę, ocean oraz lwy i słonie. Czy jest jakieś naukowe wytłumaczenie tego faktu? Jakaś teoria?
Z tym ujarzmianiem to zabawna historia. Po raz pierwszy ujarzmiła je właściwie sytuacja. Kiedy mnie otoczyły, zacząłem się śmiać. Taki nałóg jak u innych papieros. A gdy się człowiek śmieje, przynajmniej tak mocno – nie może się już bać. Zwierzęta mają ostry nos. Gdy poczują [/4] strach, jest to dla nich hasło mordu. Ale strachu nie było, więc i mordu nie było. Potem same były zdumione tym, że mnie nie tknęły, przestraszone nawet. Pokładły się na ziemi i tak się urodziła legenda o ujarzmianiu. Później wyciągnąłem z tego wnioski. Powstała teoria.
Walczy pan z bogami.
– Walczę z bogami, walczę z lękiem. Zwyciężyć lęk, a przez to zwyciężyć śmierć jako proces psychiczny w człowieku.
Zwyciężyć śmierć…
To brzmi bezbożnie, prawda? Bogowie powiedzieli: życie to lęk. Lew będzie zjadać sarnę a kot mysz i to jest prawo dla wszystkiego, co żyje. Ale w piersi człowieka jest waga. Ta waga zważyła prawo bogów i znalazła, że jest złe. I powiedziałem: nie będę mu ulegał. Stworzę inne prawo, ludzkie. Będę wolny od lęku i zbrodni. I zaśmiałem się nad własnym losem i nad własną śmiercią. Zwyciężyłem lęk, a przez to zwyciężyłem śmierć jako proces psychiczny w człowieku. Zwierzęta się nie śmieją. [/5]
Aha. Pan pozwoli, że zapiszę…
Czy wy wiecie? Znowu mówią o menadach. Chłopi na targu opowiadali, że zaczynają natrafiać po górach na ślady ich legowisk.
Tak, pani Eurydyko, skończył się spokój. Będą nocami podchodzić pod miasto i wyć. Aż skóra cierpnie na człowieku jak sobie przypomni. A rano okazuje się, że ta i owa panna uciekła z domu, albo mężatko od dzieci. Okropne, jeszcze mi kiedy żonusię porwą.
One chłopców nigdy nie wabią?
Nie, ptaszku.
Chwała Bogu.
Chłopcy sami za nimi idą.
Ładne historie . Nie myją się, nie czeszą, jedzą palcami surowe mięso, wydrapują ludziom oczy i mogą się podobać mężczyznom.
Może właśnie dlatego, proszę pani, że wydrapują oczy – he, he… [/6]
Pan daruje, że jeszcze zapytam. Chciałbym parę słów o tej teorii śmiechu.
Myślałem nad tym, proszę pana, że śmiech to osobliwe zjawisko. Byłbym skłonny wierzyć, że przez śmiech powstał świat.
Jak pan to rozumie?
Śmiech zorganizował chaos, obłaskawił grozę. Skoro po raz pierwszy zabrzmiał nad otchłanią, otchłań została przezwyciężona. I urodził się ład, proporcje, stosunki…
Panowie są oczytani w filozofach. Uwielbiam oczytanych ludzi.
Stosunek. Święta nić, zaszywająca dwa brzegi niewidzialnej materii, której zobaczyć nie dane będzie nigdy naszym ziemskim oczom. Poznajemy tylko stosunki. Sam Zeus jest właściwie stosunkiem, proporcją…
Dziękuję. Przytoczę to w reportażu. Dobranoc państwu.
Dobrze, że sobie poszedł. Napijemy się wina – sami, we dwoje. Chłopiec, dwa wina. Wspaniały wieczór. Patrz, księżyc wschodzi. Szczęśliwy jestem, Eurydyko. [/7]
Może nie powinieneś tego mówić…
Dlaczego?
Wydaje mi się, że to jest… nieprzyzwoite.
To naprawdę niechcący.
Jak zawsze. I za to cię kocham.
Śpij… już późno, Eurydyko.
Wiesz, chciałabym być syreną i uwodzić mężczyzn.
Nie śmiej się. Myślisz, że ja nie potrafię.
Mam poważne wątpliwości.
No wiesz, przecież ciebie uwiodłam. A mówią, że ty jesteś znakomitość.
Uwiodłaś? Proszę, proszę. Czy bardzo się opierałem?
Z początku bardzo, a potem –
Potem ustąpiłem przez grzeczność.
Nie dokuczaj mi, Orfeuszu. Jestem śpiąca. Patrz, gwiazda spadła. Jak tu dziś cicho. Mówią, że teraz u nich wielkie uroczystości. Święte Dionizje. [/8]
U kogo?
W górach, u menad. Tańczą i rozszarpują żywych ludzi i to im podobno trochę pomaga. One nigdy nie śpią, prawda?
Nie myśl o tym, będziesz się w nocy budział [sic].
Ja wiem, o co ci chodzi. Przychodzą tu pod ogród. Na pewno któraś kocha się w tobie, a może wszystkie. Są okropnie nieprzyzwoite. Myślisz, że nie słyszałam jak nocami śpiewają. A ty się wtedy budzisz.
Budzę się i spać ci nie daję.
Ach, nie jesteś taki wiele Ołówkiem lepszy od zwykłego mężczyzny.
Znowu gwiazda spadła.
Czy to prawda, że ty jesteś bezbożny?
Prawda .
I że takich bogowie karzą?
Tego nie wiem.
Okropnie jestem śpiąca. Usiądź tu bliżej.
Wcześnie dziś zasypiasz, Eurydyko.
Zasypiam. Nie budź mnie. Zasypiam głęboko, głęboko…
Śpi. Jak cicho. Ktoś śpiewa z daleka. To one. Menady.
W potokach jest lęk, a my wypijamy potoki.
W powietrzu jest lęk, a my wypijamy powietrze.
W płomieniach jest lęk, a my wypijamy płomienie.
Wołają mnie. To ostatnie, najwyższe zadanie życia! Uspokoić te nieuspokojone. To więcej niż lwy, niż ocean. Dzisiaj się wszystko rozstrzygnie. Pójdę tam, na święte Dionizje. Albo mnie rozszarpią, albo będą uleczone. Och, uśpić tę mękę. Oddałbym za to wszystko. Wszystko na świecie prócz… Eurydyki.
Do was mówię, urodzonych pod słońcem
które przemija
ja, który przemijam jak wy –
do was chcę mówić, o ujarzmianiu
wielkiego przemijania świata.
Do was mówię, urodzonych pod słońcem
które się trwoży.
Ja, który się trwożę jak wy –
do was chcę mówić o ujarzmianiu
wielkiej trwogi świata.
Idę do was na święte Dionizje!
Jest sama. Ona. Kobieta. Samica człowieka. Ma skórę zachwycającą i delikatną. Dwoje jej ramion jest jak dwoje zwierzątek, co się przytuliły do siebie. Jak nieświadomie i lekko nosi szatę życia. Jak nieświadomie i lekko odgarnia ją precz, zstępując w wodę wieczności, z oczami dziecka, które nie znają zdumienia i lęku. Eurydyko .
Ktoś dotknął mego serca i zdmuchnął je leciutko jak świecę. Już nie bije.
Eurydyko .
Kto mnie woła?
Ten, co przychodzi w mroku.
Czy to ty sprawiłeś, że serce moje nie bije?
Ja.
Ty nie jesteś człowiek.
Nie jestem człowiek.
Ciało moje wie, kto jesteś i drży.
Ciało twoje wiedziało, że przyjdę. Czy będziesz płakać?
Nie. Krew się we mnie rozwidnia, powieki spływają na oczy. Jaki chłód. Czemu nic nie mówisz?
To zbyteczne. I tak wiesz –
Wiem, że mam iść za tobą.
Patrz, ona śpi.
A mu nie zasypiamy nigdy.
Żywi boją się nas, a ona się nie boi.
Żywi zadają nam cierpienie.
Żywych zabijamy.
Amen, amen.
Ale ona umarła.
Ona była czysta.
Ona nas nie odpędzi, choć jesteśmy okryte trądem.
Choć jesteśmy plugawe.
Cicho, cicho siostrzyczki, nie budźmy umarłej.
Amen, amen.
Ona jest szczęśliwa. Nie drży z zimna i głodu.
Nie gryzie palców.
Nie kala się w objęciach mężczyzny.
Nie morduje.
Ona śpi. My nie zasypiamy nigdy.
Nie budzimy szczęśliwej, która śpi.
A jego nie ma. Poszedł w góry. Może szuka monad.
I nie wie –
Będzie wiedział, siostrzyczki, będzie wiedział.
Amen, amen.
Otom przygnieciony przez największy ciężar świata, ja, wczoraj gorejący i lekki jak tancerz. Chwilami wydaje mi się, że dzięki pomyłce bogów jestem Atlasem, co dźwiga sklepienie niebios. A to tylko ta rzecz lekka niewymownie: Cień rzęsy na jedwabnym policzku Eurydyki, gdy oddalała się od życia łatwo jak dźwięk oddala się od fletu. Oto wiosenna noc, noc nadmiaru i pełni. W taką noc najpotężniej krzyczy w człowieku szczęście, w taką noc najwspanialej rozkwita cierpienie. Eurydyko. Zamiast dziecka urodziła się z naszej miłości tęsknota i oto jest we mnie dzień i noc jak lampa bezsenna.
Orfeuszu…
Kto mówi?
Zbłąkana.
Czego chcesz ode mnie?
Ach, łaskawy panie, miałam dziecię, dzieciątko. Wilk je porwał.
Wilk?
Miałam dziecię, dzieciątko. Rzuciłam je w przepaść.
Kto jesteś?
Aglae dziecobiójczyni.
Menada?
Menada, panie.
A one… te, co wysuwają się zza skały cicho jak stado dzikich kóz?
One… nie śpią nigdy.
Menady. Więc to tak spotykamy się pierwszy raz. Oddawna się do was wybierałem, od wielu lat.
A my czekałyśmy. Nocami podchodziłyśmy pod dom, gdy spałeś.
Nie spałem.
Jak biły nasze serca na deszczu, w ciemności, kiedy każde stworzenie ma schron, każdy ptak gniazdo, tylko złodzieje i menady przemykają po drogach i czają się za węgłami wśród pustkowi. Przykładałam głowę do ściany. O siostry, jaka ulga. Jaka pomoc. Tam za ścianą jest także bezdomny. Wiatr, co szarpie naszymi włosami i jego przenika zimnem. Czy słyszycie jak szepce: Gdybym mógł je uleczyć, oddałbym za to wszystko. Wszystko prócz…
Zamilcz. To było dawno, w czas wielkich Dionizji. Wybrałem się do was, ale zawróciłem z drogi.
Ktoś zawołał w krzakach: Orfeuszu, Eurydyka jest śmiertelna.
Zawróciłem, lecz było już za późno .
Dzisiaj i ty błądzisz po górach. Dziś w twojej krwi ten sam niepokój co w naszej, ten sam mrok. I ty nie zasypiasz i nigdy już nie będziesz spał.
Odkąd to trudnicie się wróżbami rywalizując z wyrocznią delficką?
Sępy wietrzą ścierwo, my wietrzymy cierpienie. To nas przez chwilę nasyca.
Czego chcecie?
Chodź z nami. Dla ciebie już tylko jedna droga. Zostaniesz szaleńcem jak my. Utracisz cnoty i winy. Będziesz grzeszyć, by potem rozpaczać w ekstazie dionizyjskiego płaczu. Będziesz rozpaczać, by potem grzeszyć w ekstazie dionizyjskiej radości. Chodź z nami.
I cóż mi dacie?
Oszołomienie. Potrójne oszołomienie. Tańca, wina i rozkoszy. Pod wodospadem zimnym jak lód o świcie menada ugryzie cię w usta i za włosy pociągnie do jaskini. Oszalejesz, a wtedy zapomnisz. Będziesz zwierzę jak my. Jesteś w naszej mocy.
Otoczyły mnie kołem. Przybliżają się. Wieńce na głowach nigdy nie czesanych, skóra na barkach i te oczy… Kosmate kobiety, czy chcecie mnie rozszarpać? Milczą. Czuć śmierć w powietrzu. Ha, ha! Sytuacja, można powiedzieć nastrojowa, ale ja diablo lubię psuć nastroje. Mam wrodzoną lekkomyślność i humor, ślicznotki, dużo humoru.
Ty się śmiejesz.
Pasjami lubię się śmiać, a szczególnie przepadam za śmiechem niestosowanym jak w tej chwili. Czemu się cofacie?
Padacie na kolana? Jak one drżą, drżą bez ustanku.
Jesteś bogacz, a my giniemy z głodu i pragnienia.
Czy można karać tego, kto grzeszy z głodu i pragnienia?
Ludzie karzą takiego. I bogowie.
Więc ty jeden miej litość. Czy wiesz, jak po nocy ekstazy i mordu dzień zastaje nas w barłogach z liści i cuchnących skór z twarzą szarą, z okiem tępym niby oko trupa. Wzdrygamy się patrząc wzajem na swe ciała zeszpecone krwią i brudem i zwijamy się w kłębek jak zwierzęta, by nie widzieć. Niektóre tylko, gnane rozdzierającą żądzą oczyszczenie czołgają się do potoku, ale w pół drogi sił im nie staje i przylegają na ziemi bez ruchu, nieuleczalnie bezsenne.
Tak, ja jeden mam litość, ale to mało. Ananke płonie na niebie, Ananke, wielka ogrodniczka, zasiewająca los w sercach śmiertelnych. Litość, widzicie, to luksus szczęśliwych. Co więcej – litość to nietakt wobec bogów, [/17] a olimpijczycy potrafią dotkliwie karać takie nietakty. Widzicie, jak mnie ukarali. Teraz Zeus uśmiecha się na swym tronie czekając pokajania się buntownika. Lecz nie doczeka się. Żegnajcie, miłe panie. Był czas, gdy szedłem do was ze skarbami świata, ale teraz ręce moje są puste. Jestem skąpy jak nędzarz.
Dokąd idziesz?
Może do Delf, gdzie w kawiarni czekają na mnie uczniowie, a może trochę dalej. Na tamten świat. W odwiedziny do Persefony, pani śmierci. Mówią, że ma troje oczu z żelaza.
Oto czuję już jak rodzi się we mnie ciemny, pochyły niepokój, ciemne pochyłe wzruszenie. I wiem, że ciało moje, ciało człowieka, zacznie drżeć i zjeży się jak pies, gdy będę zstępował ku twym bramom, kraino umarłych. Gdy będę wzywał władczynię piekieł potrójnym zaklęciem.
Persefono, królowo za siedmiorgiem zielonych drzwi.
Persefono, królowo za siedmiorgiem zielonych świec.
Persefono, królowo za siedmiorgiem zielonych pieczęci. [/18]
Pani o trzech oczach z żelaza,
pani o trzech piersiach z żelaza,
pani o dziewięciu żywotach z żelaza – usłysz mnie.
Niechaj brama piekieł po raz pierwszy otworzy się przed istotą żywą!
Hop, hop! Jak tu pusto. Ani nieba ni ziemi. Obrzydliwe miejsce. O, jakaś brama. Czy nikt się nie zjawi? Chce mi się płakać! Hop, hop!
Znalazł się nareszcie. Jaki grubasek.
Tylko bez poufałości. Jestem pies, mam trzy głowy. Jestem Cerber.
Słyszałam o takim. Ale ty nie masz wcale trzech głów… Nie jesteś pies.
Milcz, bezbożna. Coś za jedna?
Nazywam się Eurydyka. A ty wyglądasz jak pękata skarbonka. Jaki on poczciwy.
Nie jestem poczciwy, jestem okropny pies o trzech [/19] głowach, stróż krainy umarłych . W ogóle – osoba urzędowa.
Niech i tak będzie. Wszystko dokoła jest bardzo dziwne. Pusto. Zaczynam rozumieć, że znajduję się na tamtym świecie. Co powinnam zrobić?
Powinnaś podejść i uderzyć raz w blachę przy bramie.
Uderzyć. Trochę się jednak boję. I co się mówi?
Już uderzyłam. I co teraz?
Trzeba czekać. Zaraz rozpocznie się uroczystość. Przybędzie dostojny bóg Hermes z orszakiem.
Tak długo szłam. Jestem bardzo zmęczona. Usiądę.
Nie krzycz, miły potworku
Zasnęła. Będzie skandal. To nie zgadza się z ceremoniałem. Nadchodzi Hermes.
/chrząka zakłopotany/ Hermesie, to nie moja wina. Ona… zasnęła.
Kto?
No ta, co tu przyszła.
To Eurydyka. Śpi jak dziecko.
Jaki blask. Świecisz jak lampa. Kto jesteś?
Jestem bóg. Już raz mnie widziałaś.
To ty prowadziłeś mnie tak długo?
Ja.
A to jest tamten świat?
To jest tamten świat. Włada tu Pluto i Persefona.
Jakiś ty smutny. Czy jesteś świętym piekieł?
Jestem piekielnym wilkiem. Wyjmuję serca umarłym.
To ich boli? Masz taki nieśmiały uśmiech.
To bardzo boli.
Więc dlaczego to robisz? Czy jesteś zły?
Nie jestem zły. Nie tylko źle robią złe rzeczy.
Co to za głos?
Pieje kogut Persefony. Musimy już iść. Widzisz, chwila jest osobliwa. Raz tylko staje człowiek przed wrotami śmierci. Możesz popatrzeć jeszcze na swe życie.
Czemu mnie straszysz?
Nie prześlesz komu słowa pożegnania? Orfeusz tak cię kochał.
Orfeusz to był mój mąż. Ale ty też będziesz dobry dla mnie.
Zasnęła. Cerberze!
Nie gderaj, weź ją na ramiona. Zasnęła.
Jeszcze czego. Odkąd to śmiertelników wnosi się do Hadesu. Bezbożna.
Cicho, staruszku. To istota miła bogom. Jest niby źrenica, w której odbija się boskie i diabelskie, a ona pozostaje nieskończenie czysta i odrębna, chociaż nie wie nic o swojej odrębności.
Osobliwość jakaś?
Nie. Mulier.
Jak?
Miulier – mówię. Znaczy kobieta po łacinie.
Także. Po co gadasz po łacinie?
To język sakralny. Widzisz, nam bogom potrzeba czasem czegoś takiego. Słowo, którego profan nie rozumie, gest jasny tylko dla wtajemniczonych, którzy ukończyli fakultet teologiczny. O liturgio, napoju niepewnych…
Zakochał się. Czysty wariat.
Czasami myślę, jaki jest smak płomienia, w którym męczą się grzesznicy. Płomienia, który oczyszcza. Bogowie nie mogą doznać łaski oczyszczenia. Są bezgrzeszni jak zwierzęta.
Zabawne. Pani piekieł Persefona, znudziła się słodką ambrozją.
Nuda w piekle – czy może być coś bardziej smutnego? Tutaj mamy ograniczony repertuar wrażeń. Brak religii, śmierci, nadziei, a jeśli być szczęśliwym znaczy nie pragnąć zmiany – właściwie wszyscy są szczęśliwi. Nie darmo woda letejska jest tu codziennym napojem.
Przychodzę z daleka. Z ziemi. I ty na niej niegdyś żyłaś wśród słońca i kwiatów, zanim porwał cię Pluto do krainy umarłych.
Pamiętam dobrze tę chwilę, te rozhukane, czarne konie i kłęby diabelskiej siarki. Płakałam ze strachu, a on zaśmiał się i mruknął: przywykniesz, dziecino.
I przywykłaś.
Z początku litowałam się nad każdą duszą. Jakże przerażały mnie plugawe grzechy i jeszcze bardziej plugawe kary, które trzeba było wymierzać. Ale to minęło i stała się rzecz przerażająca: przyzwyczaiłam się do piekła. Ciało moje świeci jak czarna emalia. Jestem piękna. Piekielnicy wodzą za mną oczami.
Jesteś piękna.
Nauczyłam się najbardziej posępnej rozkoszy – rozkoszy okrucieństwa. Dusze drżą przede mną. I ty pewnie słyszałeś o gniewie Persefony. O gniewie, który powstaje sam z siebie jak powstają słońce i przelatuje hucząc pod nieskończonymi sklepieniami pieczar Tantaru . Nie ma przed nim ucieczki.
Chcesz mnie przerazić?
Być może pragnę cię przerazić. Być może pragnę, abyś się nie dał przerazić. Jestem podstępna i musisz się strzec.
Jesteś podstępna, ale ja nie będę się strzegł. Czy nie widzisz, żem szalony? Upiłem się nieszczęściem i to teraz jedyna moja potęga.
Ujarzmiłeś ocean, a teraz próbujesz ujarzmić Persefonę?
Tak.
Dotąd nikt z żywych nie widział bogini Persefony, nikt nie oglądał tych ścian, gdzie w ciemnościach syczą olbrzymie jaszczury, gdzie blade żółwie promieniują jak piekielne klejnoty. Pocoś tu przyszedł, śmiertelniku?
Oddaj mi żonę moją Eurydykę.
Zbyt wiele jak na rzeczywistość, a zbyt mało jak na hasło.
Nie rozumiem.
Czy wiesz, gdzie jesteś? Tu jest ostateczne dno, korzeń świata. Stad wyrasta drzewo trzech potęg: piekielnej, ziemskiej i niebieskiej. Tu postawili mnie, bym strzegła ich praw wpierw uczyniwszy głuchą, ślepą i pełną wściekłości jak psa, co pilnuje skarbu pana. Czy widzisz tę czarną skałę? To jest księga w kamieniu. Na niej potężni wypisali wyrok.
Posłuchaj:
Jak cień sprawia, że światło błyszczy,
tak śmierć sprawia, że istnieje życie.
Jak cień sprawia, że światło błyszczy,
tak trwoga sprawia, że istnieje śmiech,
I póki będzie życie, będzie lęk.
I póki będzie życie, będzie męka.
/po chwili/ I cóż – nie mówisz nic, Orfeuszu?
Czemuś mi to pokazała? Walczyłem całe życie, by wymazać te słowa ze słów świata. Walczyłem, a teraz stoję tutaj bezsilny i zawstydzony. Bo nie dlatego wdarłem się przez bramę piekieł, aby rozsadzić tę skałę. Bo przyszedłem tu nie po zbawienie wszystkich, ale po jedną kobietę, po jedną [/26] duszę, po jeden cień…
Buntowniku, słyszałam twój śmiech przed bramą. Śmiech, który sprawił, że po raz pierwszy brama ta otwarła się przed istotą żywą. I powiedziałam do siebie: oto idzie człowiek zuchwały. Oto idzie bluźnierca.
Cóż ci do śmiechu człowieka. Cóż ci do mego buntu, Ty jesteś z rodu bogów.
Potępiona wśród bogów, jak ludzie są potępieni wśród stworzeń. Kto wie, może nieraz siedząc na tym tronie, czując na piersiach ciężar tego sklepienia, na którym spoczywa ziemia i Olimp, marzyłam o chwili, kiedy usłyszę taki śmiech, jak wygnaniec marzy na obczyźnie o spotkaniu drugiego wygnańca.
Osobliwe to słowa, ale ja muszę pamiętać, że jesteś podstępna.
Nieprędko zdarzy się chwila, gdy będę tak szczera jak teraz. Posłuchaj. Wyznania królowej piekieł mogą być ciekawe. Zabawna rzecz, jak roztargnieni są bogowie. Kiedy po raz pierwszy sprowadzono mnie tutaj, do tej czarnej sali, na ten tron, zapomniano podać mi w kubku [/27] wody letejskiej. I nikt nie wie, że ja wszystko pamiętam. Każdą zbrodnię, którą Ananke kazała ludziom spełnić. Każdą karę, którą kazała zesłać. Kiedy u brzegu wody zapomnienia dusze zrzucają brzemiona win i cierpień, ja podejmuję je i chowam jak skąpiec chowa skarby w skrzyni. I czekam.
Czekasz?
To największa tajemnica piekła. Raz Zeusowi przyśniło się coś złego. Nocą opuścił swój błyszczący pałac i zstąpił do moich bram. Nachylony nad ciemnością słuchał jak oddycha piekło. Ale nie usłyszał nic. Nie usłyszał mojego czekania.
Na co czekasz?
Jeśli jest pod gwiazdami istota, która się tego domyśla, tą istotą jest bluźnierca Orfeusz.
Zamilcz, Persefono. To było dawno.
A teraz?
Teraz niewiele jest słów, które potrafię wymówić. Oddaj mi żonę moją Erudykę.
Biada mnie i tobie.
Co tam szumi w tej przepaści, Hermesie?
Trzy rzeki podziemne. Gniewu, płomienia i płaczu.
A ta, co śpiewa u naszych stóp?
To jest Lete, rzeka niepamięci.
Ociężała jest. Czy ona śpi?
Ociężała jest nie z nadmiaru snu ani z nadmiaru znużenia, ale jak każda rzecz duża, jak duże zwierzę.
Gwałtowna jest.
Jedynie jej ociężałość może ujarzmić jej gwałtowność. To jest rzeka chora śmiertelnie.
Rzeki chorują jak ludzie. Własną gwałtowność ujarzmić – to się nazywa dwojako. Potęga lub cierpienie.
Cóż wiesz o tym, śmiertelniku?
Zapomniałem się pochwalić, że poskromiłem czterdzieści lwów, a także ocean.
I przyszedłeś tu, by poskromić piekło.
Tak.
By poskromić zmienność świata.
Tak.
By poskromić czas…
Słowa w twych ustach olbrzymieją i odbijają się podstępnym echem od skał. Odpowiadam „tak” i brzmi to w ustach człowieka zuchwale i nikle. Ale powiem ci co innego, dystyngowany boże w nienagannie ułożonej chlamidzie. Wśród żyjących pod słońcem krąży stara pieśń o miłości, która zwycięża śmierć. Bardzo nieszczęśliwi próbują niekiedy realizować pieśni.
To jest piękne, i owszem.
Patrzysz na mnie osobliwie…
Nadchodzi chwila, gdy dusze pokrzepiają się u wodopoju… [/30] Widzisz posuwający się kocioł płomieni? Posłuchaj pieśni.
A tamci z boku? Idą zamyśleni, nie dolega im żadna tortura.
Ci są najbardziej godni współczucia. Posłuchaj, co mówią.
Jedna prawda głosi, że człowiek ma wartość jedynie jako pożywka dla hodowli bakterii zła i dobra, jako mysz doświadczalna, której szczepią chorobę moralności.
Druga prawda głosi, że ludzkie grzechy i cnoty są błahe i nieważne, jak bakterie w probówce, co milionami rodzą się i giną.
Te są dwie prawdy, a nie ma trzeciej.
Przechodzą. Za nimi nadejdą inni. Tam… czy poznajesz?
Eurydyka!
Słodka, senna Eurydyka. Jakże umiłowana, jak bardzo umarła. Ale w jej czułym ciele zaczynają się budzić pierwsze drgnienia życia. To rozkaz pani piekieł wraca ją żywym. Za chwilę przybliży się. Ujrzysz, że już lekko biją błękitne żyłki na przegubie jej rąk.
Eurydyko ! Zmiana – wypowiedź rozbita na dwie osobne, w wariancie 2 „Eurydyko (Eurydyka odwraca się) Czy mnie poznajesz?”
Cicho. Jest jak jutrzenka, gdy wschodzi.
Eurydyko, czy mnie poznajesz?
Nie.
Boisz się mnie?
Nie.
Czy chcesz podać mi paluszki?
Nie.
Odpowiada jak ptaszek, co umie śpiewać tylko jedną piosenkę. Czy ona zawsze jest taka senna? Jakże się odmieniła. Oczy ma nieopisane, ruchy podobne do łez płynących.
Mów do niej cicho, bo się spłoszy. Ja odchodzę. Zmiana – w słuchowisku wypowiedź, w wersji scenicznej didaskalia „(odchodzi)”
Eurydyko, czy wiesz, kto jestem?
Czemu mnie budzisz? Ty nie jesteś Hermes. Hermes poszedł.
On jest dobry dla Ciebie?
Nie wiem. Jest jak powietrze. Jest ciemny.
Smutno w ciemności. Wyprowadzę cię na światło dnia. Pani piekieł wróciła ci ziemskie życie. Jesteś znowu moja. [/33]
Czemu tak głośno wołasz?
Lica masz nieuchwytne jak westchnienie. W ustach tych nie słowa, lecz echa słów. Boję się dotknąć twych rąk.
Co to?
Przypomnij sobie ten głos, już raz go słyszałaś. To zgrzyt olbrzymich zawiasów bramy piekieł, której szczęki rozwierają się zawsze by chwycić, a nigdy by oddać. Dziś stanie się rzecz niezwykła. Zastygły w biegu rzeki Hadesu, zamarło szczekanie potępieńców zagasł szelest szat cieni, poruszających się po bladych łąkach asfodelu. Bo oto wyjdzie z Hadesu istota, która była umarła. Eurydyka, żona Orfeusza. Czy się nie cieszysz?
Patrzysz na mnie jak przez szybę, nie rozumiesz nic. Eurydyko…
Jestem senna. [/34]
Ja cię obudzę. Poskromiłem piekielne straszydła, przebyłem rzeki ognia, aby popatrzeć, jakim ruchem opuszczasz głowę na ramię i jak delikatnie migocą w przymkniętych oczach białka twych oczu, gdy się uśmiechasz. Posłuchaj. Wróćmy tam, gdzie świeci słońce. Pamiętasz słońce?
Jest żółte jak pieniądz i gorące jak jajko w żarze. Nie można na nie patrzeć, bo się ślepnie.
Niedokładnie pamiętasz. Jest wspaniałe i łagodne. Rodzi życie.
Tak, to wszystko jest dla ciebie za trudne,
moja mała żono
. Posłuchaj, powiem ci bajkę…
Pamiętasz morze, dom nad morzem, gdzieśmy się poznali. Rybacki domek.Nocami woda szumiała…
No, ty też byłaś ananas. A wyglądałaś zupełnie jak chłopak. Opalona, z krótką czupryną i taka zuchwała. Pływaliśmy razem jak wariaty.
Daleko na morze.
Woda była zielona .
I ciepła.
A wieczorem robiłaś się cichutka i poważna jak mały kamyk. Leży, leży i nagle mówi; wiesz, chciałabym być syreną i uwodzić mężczyzn. To było kapitalne.
Aha, tak mówiłam. A ty się wtedy śmiałeś. Patrzcie, jaki wamp. Smarkacz jesteś nie wamp.
I okrywałem cię kocem. I zasypiałaś na moim ramieniu.
Będzie znowu gdy zechcesz. Dom jeszcze stoi i woda taka sama zielona. Będziesz się znowu śmiała.
Zapomniałam się śmiać. On nie śmieje się nigdy.
Kto?
Hermes.
Musisz go słuchać?
On jest jak powietrze. Chcę, żeby zawsze był dokoła mnie. Żeby był zamiast powietrza.
Eurydyko!
Jest cały ciemny i wargi ma ciemne i twarde jak złoto. Czasami błyszczą w mroku. [/37]
Boję się twoich oczu, Eurydyko.
On mnie nauczył być umarłą. To bardzo trudne. Trzeba się obywać bez cienia koło nóg, bez cnót i grzechów, bez śmierci. Chodziliśmy po skałach. W przepaści huczały błyszczące rzeki wieczności, czerniawe i śniade jak ołów. Mówił mi, że śmierć jest lekkością, śmierć jest zadziwieniem. I raz uczułam, jak wargi jego dotknęły moich. Wtedy odeszło ode mnie wszystko – niebo i piekło. Objął mnie łagodny, błękitny płomień. Zacząłem palić się cicho jak stos jasnych pereł. I potem nie czułam już dawnego ciała, tylko różaną pienistość, lekkie migotanie, ciepło, które było zarazem melodią. I zadziwiłam się głęboko, zapadłam w zadziwienie. Wtedy dopiero naprawdę umarłam.
Mówisz rzeczy okropne. Sama nie rozumiesz, co mówisz. Pierwszy promień słońca zmyje z ciebie tę straszliwą wiedzę. Zapomnisz. Podaj mi rękę. Odźwierny niecierpliwi się pewnie przy bramie.
Dokąd mnie prowadzisz? [/38]
Ależ na ziemię, Eurydyko. Na światło. Czemu się cofasz?
Nie chcę światła. Chcę, żeby było ciemno. Bardzo ciemno.
Słodka jest woda letejska, co daje zapomnienie.
Słodka jest woda letejska…
Słodka jest woda letejska….
Co to?
Dusze idą do wodopoju. I ja pójdę.
Wróćmy na ziemię.Tam będziesz ze mną. Będziesz szczęśliwa.
Kiedy ja tutaj jestem szczęśliwa.
>Dusze idą do wodopoju. I ja pójdę. Chcę pić.
Eurydyko, dokąd idziesz?
Chcę pić… letejską wodę.
Zostań! Zostań jeszcze choć chwilę. Odchodzi. Nie słyszy mnie, nie widzi. Oddala się. Jak cicho, jak szybko. Już zmieszała się z gromadą dusz, co idą do rzeki zapomnienia. Już jej nie widzę… [/39]
Orfeusz…
Kto mnie woła?
To ja, Hermes. Odźwierny niecierpliwi się przy bramie. Musisz wrócić na ziemię, Orfeuszu.
Sam…
Blacho, zawieszona między dwoma światami, blacho cicha jak błyskawica, porusz się i niechaj brama piekieł zamknie się za istotą żywą.
To wzgórze ma coś szczególnego. Czy nie jest to właśnie miejsce, którego szukam? Miejsce gorejące i płoche jak gorejące i płoche było życie Orfeusza i będzie śmierć. Tak, to powietrze śmierci. Ma dziwny czar. Jego milczenie podnieca jak zbyt długa pauza między dwoma słowami. Ludzie mówią o mnie fantastyczne historie. Ile plotek! Cóż, nie składa się bezkarnie za życia wizyt w piekle. Matki pokazują dzieciom: patrz, on widział Persefonę. I boją się. A menady z dala śledzą każdy mój krok i czekają chwili…
Oto nadeszła. Już czas. Dziś tu przyjdą w góry [/40] na święte Dionizje. Dziś się wszystko zakończy. Co za noc. Na czułym niebie drżą gwiazdy. Chcę umrzeć pogodnie. Czyż nie byłem człowiekiem, który umiał się śmiać jak nikt w Grecji? Kto śpiewał – nie, to złudzenie. To jeszcze nie one. Nim nadejdą, jest nieco czasu. Właściwie trzeba by zrobić rachunek sumienia, a może coś w rodzaju testamentu. O czym to się mówi w obliczu śmierci, kiedy dusza więziona w ciele, jak powiada Plato, wraca do swej niebieskiej ojczyzny, do świata idei. A ciało pozostaje. Żałosna okoliczność. Przyzwoitość nakazywałaby je pożegnać. Powłoka cielesna. Muszę wam wyznać wstydliwą tajemnicę. Diablom się przyzwyczaił do tego, że ją posiadam, Łączy nas sentyment, mnie i moje ciało, noga, brzuch, język – chwyta mnie rozrzewnienie. Czymże byłbym bez tego bogactwa? Nie lubimy myśleć o tym, czujemy się wtedy trochę niepewnie. Człowiek czasami staje się zuchwały i mówi: to moje. Albo zgoła nieostrożnie: to ja. Niebezpieczne słowa, najmilsi. Bo wreszcie nadchodzi chwila gdy rozstaniemy się z tym wszystkim.skrót
do wykreślenia adnotacja "skrót"
Czeka mnie wielka podróż i być może lękam się wielkiej podróży. [/41]
Lękasz się? To ciekawe.
Mes saluts, mademoiselle. Kto jesteś?
Zwierzę.
Jakie?
Święte, święte zwierzę. Dzika maciora.
Zwierzątko. Czy można je obłaskawić?
To twój zawód.
Rozkoszna mała, tylko ślepia ma paskudne.
Darujcie, panie. Oprawca mi je wyłupił, a oprawcy pachołek, figlarny człeczyna, znów je wstawił przez swawolę, ale źrenicami do środka .
J esteś ślepa?
To nieważnie. Samicom oczy nie są potrzebne do patrzenia.
A do czego?
Żeby wabić, panie.
Osobliwa kokieteria, ale nie podchodź za blisko. Mogę zobaczyć, że drżysz.
Ja zawsze drżę. Menady wszystkie drżą.
Ty jesteś menada. [/42]
Aglae dzieciobójczyni. Znasz mnie.
Aglae, namłodsza [sic] ze stada. Pamiętam ten miękki głos młodego zwierzęcia.
Czemu się śmiejesz?
Ty mnie najbardziej nienawidzisz, najdziksza z dzikich. Ty pierwsza mnie znalazłaś. Inne pewnie krążą, tropią…
Ach, widzę w twych oczach coś zachwycającego. Rodzi się coś zachwycającego na odległości między piersią Orfeusza i ramieniem dzikiej niewiasty, cuchnącej kozim tłuszczem i ludzką krwią.
Co?
Ależ śmierć, moja śmierć.
Czemuś tu przyszedł, Orfeuszu? Dziś dzień wielkich Dionizji. A tu jest święte miejsce, gdzie nikt z ludzi nie odważa się zachodzić.
Może przyprowadziło mnie tu cierpienie, a może przychodzę jako winowajca.
Winowajca? [/43]
Gdym tu kiedyś szedł – wtedy to ty zawołałaś w krzakach:
Orfeuszu, Eurydyka jest śmiertelna.
Wtedy niosłem wam moc i ocalenie. Byłem bogacz, ale wystarczyły cztery słowa. Bo moje miłosierdzie nie było doskonałe. Był skarb, który jak skąpiec chowałem dla siebie.
Kto cię nauczył kochać menady?
Chciałbym pogładzić twą głowę nieszczęsną i odrażającą. Kudły na niej dawno nieczesane wiją się jak osobliwa roślinność. I ten ruch głowy spłoszonego ptaka, jaki miała Eurydyka.
Kto cię nauczył kochać menady? Trudno je pokochać.
Trudniej je uleczyć.
Czyż nie wiesz, cudotwórco, że do tego wystarczy czasem jedno położenie ręki na głowie, która nigdy dotąd nie zaznała pieszczoty…
W taką noc jak ta po raz pierwszy chwyciły mnie ramiona mężczyzny. Nie widziałam jego twarzy, gdy śmiejąc się porzucił mnie przed świtem skuloną jak pies z przetrąconym grzbietem. Potem byli inni, ale nikt nie pogładził mych włosów. Potem nauczyłam się zabijać.
To monady. Krążą tu, nie mogą znaleźć. Krzyknij, niech przyjdą. Niebo zacznie niedługo płowieć na wschodzie. Ananke, mówią ludzie, stworzyła was po to, żebyście zabijały.
Co to jest Ananke?
Nie śpi nigdy.
Więc podobna jest do nas.
Świat cały wierzy w nią, ale ona nie może dotąd uwierzyć w siebie. To ją chroni. Myślę, że nie ma wyobraźni, dlatego zdoła władać światem.
Czy ona jest potworem?
Możliwe, że ma tylko gardło i ogromny żołądek, który może wchłonąć wszystko: zwierzęta, ludzi i konstelacje gwiazd.
A jeśli ma wyobraźnię?
Pobożni nie powinni o tym myśleć.
Bardzo długo byłam pobożna. Wypełniałam to, do czego przeznaczyła mnie Ananke. A teraz nie chcę. Chcę być wolna jak ty.
Aglae… [/45]
Nie chcę zabijać. Popatrz, na ziemi i na niebie świecą drogie kamienie. Strumienie gaworzą jak senne dzieci w kolebkach. To noc pokoju. Coś osobliwie łagodnego zniża się od gwiazd. Niby ogień przezroczysty, będący zarazem śmiechem. Żywioł czuły i senny jak serce w piersiach.
Co robisz?
Oto flet, którym zwołuję menady. Oddaję ci ten flet. Wyprowadzę cię tajnymi ścieżkami. Jesteś wolny.
Menado…
Uśmierzyłeś monadę. Patrz, zrzucam z ramion skórę, z głowy wieniec. Uciekniemy ku dolinom, do ludzi. Będę żyła jak zwykła kobieta. Będę uśmiechać się i prząść. Zasnę – pierwszy raz od tylu lat.
Obmyjesz z palców krew. To będą palce prządniczki.
Te palce oddały flet. Pójdź, o panie. Będę twą sługą. Będę cię wielbić. Moja słodycz przyniesie ci pociechę, moja wdzięczność – zapomnienie. Spokojne, ciche życie.
Ciche życie…
Chodź, Orfeuszu, uciekniemy stąd póki czas…
To ich muzyka.
Straszna.
Nie słuchaj.
Nie będę słuchać. Nie wiesz, jak mogłam to znieść. Jak mogłam tańczyć przy wtórze. Ale teraz…
Teraz nie jesteś już menadą.
Nie jestem. Jaka ulga.
Będziesz żyła wśród ludzi. Będziesz miała dom i dziecko.
A zimą, kiedy wiatr od gór przyleci, będziemy razem układać modlitwy, które niosą ludziom ukojenie i gotować zioła, które leczą choroby. A kiedy dziecko w kołysce zapłacze, zaśpiewam mu kołysankę. Przypomnę sobie kołysankę, jaką już kiedyś nuciłam memu małemu syneczkowi. Temu, którego musiałam zabić.
Nie myśl o tym.
Słyszysz? Znowu.
Odejdźmy stąd.
Odejdźmy. Jak ja nienawidzę tej muzyki. Wsączyła mi się w krew i nienawidzę mojej krwi. [/47]
Nie słuchaj.
Ach, panie, proszę was, jeśli mam się wyleczyć, bądźcie pobłażliwi. Nie żądajcie od razu zbyt wiele. Zacznijmy wprzód od rzeczy najprostszych. Najpierw trzeba będzie wyłupić mi oczy z głowy, oczy zbrodniarki.
Co ty mówisz!
A potem, panie, wytoczymy krew z moich żył. Bo jak zostanie choć kropla, to może się zdarzyć, że zacznie się burzyć w żyłach, gdy zadudnią nasze bębny frygijskie, gdy zaskowyczą flety.
Zamilcz.
A potem, panie, trzeba będzie mi połamać sobie nogi obie, żeby ni porwały się już nigdy do tańca, żeby nie poniosły mnie nocą w góry, na polankę. Jeśli to wszystko uczynimy, dalej pójdzie już łatwo.
Posłuchaj, Aglae. Twoje życie się odmieni. Trzeba zapomnieć o przeszłości. Jesteś teraz nowym człowiekiem. Będziesz żyła jak wszystkie kobiety. Nie będziesz więcej rozpaczać.
Tak, nie zaznam rozkoszy, jaką daje rozpacz.
Coś wyrzekła? Opamiętaj się! Nocami będziesz spała. Napełni się spokój i czystość. Nie będziesz grzeszyć ni mordować.
Nie zaznam rozkoszy, jaką daje grzech i mord, jaką daje zbrukanie i poniżanie.
Zapadasz w otchłań i mówisz mową otchłani.
Więc mnie ocal, pogromco lwów.
Kobieto, moja dawna moc została w Hadesie. Umiem jeszcze umrzeć jak człowiek wolny, ale nie mogę już nikomu dać wyzwolenia.
Biada mnie i tobie.
To ta piekielna muzyka. Zły czar okuwa twe członki. Oczy masz znowu ślepe.
Obudź się!
/
Widzę, że będzie ci potrzebny twój flet. Oto on.
Jest mi potrzebny mój flet.
Jesteśmy.
Witajcie, nadobne. Oto ten, którego szukacie. Ujarzmił ocean, czarował centaury i lwy, zwiedzał piekło, flirtował z Persefoną – bardzo pracowicie żył. Ale wszystko na świecie ma koniec.
Z nieba na ziemię spływa szaleństwo Dionizosa. Powietrze płonie od jego zapachu. Jak tkliwie płonie, jak sennie. Ono sprawia, że za chwilę święte się staną palce wasze, którego nie ukoi śmierć Orfeusza, które będzie dotąd, aż zwyciężona zostanie moc Ananke. Aż przyjdą ludzie, którzy ją zwyciężą.
W potokach jest lęk, a my wypijamy potoki. W powietrzu jest lęk, a my wypijamy powietrze. W płomieniach jest lęk, a my wypijamy płomienie.
Pokłon tobie, święty mężu.
Kto wy?
Najpokorniejsze, najpobożniejsze. My pożeramy świętych, by światłość zdobyć.