Otom przygnieciony przez największy ciężar świata – ja, wczoraj gorejący i lekki jak tancerz. Chwilami, zdaje mi się, że dzięki pomyłce bogów jestem Atlasem, co dźwiga sklep niebios. A to tylko ta rzecz lekka niewymownie: cień rzęsy na jedwabnym policzku Eurydyki. Gdy oddalała się od życia łatwo jak dźwięk oddala się od fletu… Byłem silny, a przyszło silniejsze, by mnie powalić. Byłem gwałtowny, a przyszło ciche, by mnie zwyciężyć. Oto wiosenna noc, noc nadmiaru i pełni. W taką noc najpotężniej krzyczy w człowieku szczęście, w taką noc najwspanialej rozkwita cierpienie. Eurydyko. Eurydyko. Nigdy nie będę trzymał w ramionach dziecięcia, któreby się ukształtowało pod twym sercem, w którym biłaby twa ciepła, czuła krew. Zamiast dziecka urodziła się z naszej miłości tęsknota i zostawiłaś mi ją odchodząc. I oto jest we mnie, płonie we mnie dzień i noc jak lampa bezsenna, straszliwa. Chodzi za mną jak bestia na aksamitnych łatach – olśniewająco drapieżna zawsze. I kocham ją i drżę – ja, pogromca oceanu i lwów przed tym zwierzęciem, które mam ujarzmić.
Kto mówi?
Zbłąkana.
Czego chcesz ode mnie?
Ach, łaskawy panie. Miałam dziecię, dzieciątko. Wilk je porwał.
Wilk?
Miałam dziecię, dzieciątko. Rzuciłam je ze skały.
Kobieto…
Proszę cię, jeśli masz serce litościwe, przystań na chwilę. Zaśpiewam ci kołysankę, którą nuciłam memu syneczkowi. Podróżni rzadko idą tą drogą, a jak kto się zjawi – ucieka prędko i nie chce posłuchać. Ulituj się, dobry człowieku.
Kto jesteś?
Aglae dzieciobójczyni. Miałam lat pietnaście gdy babka powiedziała: ty masz niedobre oczy, Aglae. To są oczy zbrodniarki. A ja miałam wtedy lat piętnaście i byłam nieświadoma zła
A one?
One… nie śpią nigdy.
Menady.
Menady, panie.
Więc to tak spotykamy się pierwszy raz. Oddawna się do was wybierałem. Kto wie – może od wielu lat.
A my czekałyśmy.
Wiem.
Nocami przychodziłyśmy pod dom, gdy wszyscy spali.
Wiem.
Jak biły nasze serca na deszczu w ciemności, gdy każde stworzenie ma schron, każdy, każdy ptak gniazdo, tylko złodzieje i menady przemykają po drodgch i czają się za węgłami wśród pustkowi.
Przykładałam głowę do ściany. O siostry, jaka ulga. Jaka pomoc. Tam za ścianą jest także bezdomny. Wiatr, co szarpie naszymi włosami i jego przenika zimnem. Czy słyszycie jak szepce: gdybym mógł je uleczyć, oddałbym za to wszystko. Wszystko – prócz…
Zamilcz. To było dawno. W czas wielkich Dionizji. Wybrałem się do was, lecz zawróciłem z drogi.
Ktoś zawołał w krzakach: Orfeuszu, Eurydyka jest śmiertelna.
W istocie ktoś tak zawołał.
Zawróciłeś. Ale było już za późno.
Tak.
Dzisiaj i ty błądzisz po górach. Dziś w twojej krwi ten sam niepokój, co w naszej, ten sam mrok. I ty nie zasypiasz i nigdy już nie będziesz spał.
Odkąd to trudnicie się wróżbami rywalizując z wyrocznią delficką?
Sępy wietrzą ścierwo. My wietrzymy cierpienie. To nas nasyca, uspokaja, pokrzepia.
Czego chcecie?
Chodź z nami. Dla ciebie już tylko jedna droga. Zostaniesz szaleńcem jak my. Utracisz cnoty i winy. Będziesz grzeszyć, by potem rozpaczać w ekstazie dionizyjskiego płaczu. Będziesz rozpaczał, by potem grzeszyć w ekstazie dionizyjskiej radości. Chodź z nami.
I cóż mi dacie?
Oszołomienie. Potrójne oszołomienie. Tańca, wina i rozkosz.
Pod wodospadem zimnym jak lód o świcie menada ugryzie cię w usta i za włosy pociągnie do jaskini. Oszalejesz, a wtedy zapomnisz. Będziesz zwierzę jak my.
Skąd wiecie, że pragnę zapomnieć?
Orfeuszu, Orfeuszu…
Czemu się przybliżasz?
Chcę zobaczyć jak cierpisz.
Nie dojrzysz.
Przyniosę pochodnię – poświecę.
Ha, ham ha! Darujcie, moje śliczne. Sytuacja, można powiedzieć malownicza. Wieńce na włosach nigdy nie czesanych, skóra na barkach i te oczy… Kosmate kobiety, czy to o was mówiła wyrocznia, że mnie kiedyś rozszarpiecie? Owszem bardzo nastrojowo. Ale ja widzicie, diablo lubię psuć nastroje. Czy nie wiecie, że jestem kapłanem Apollina, boga dnia i dowcipu? Mam wrodzoną lekkomyślność i nieco zmysłu równowagi. A także humor, ślicznotki, dużo humoru. Pasjami lubię się śmiać – słyszałyście pewnie o tym osobliwym nałogu. A już przepadam za śmiechem niestosownym – jak w tej chwili.
Nigdy nie lubiłem ręcznie zbytnio tego waszego frygijskiego boga, po którym odziedziczyłyście płaskie twarzy i szerokie stopy barbarzyńców. Ruszamy się zbyt dziwacznie zredagowane , mówicie zbyt głośno zredagowane . Nie lubię, gdy się mówi tak [xxx] Jestem pod tym względem przesadnie wytworny – salonowiec, można powiedzieć.
Daruj nam, panie, Tyś wielki.
Jesteś bogacz, a my giniemy z głodu i pragnienia.
Czy można karać tego, kto grzeszy z głodu i pragnienia?
Można. Ludzie karzą takiego.
Ludzie?
I bogowie.
Więc ty jeden miej litość. Czy wiesz o tym, o czym nie mówimy nikomu…
… Jak po nocy ekstazy i pijaństwa dzień zastaje nas w barłogach z liści i cuchnących skór z twarzą szarą, z okiem tępym niby oko trupa. Wzdrygamy się patrząc wzajem na swe ciała zeszpecone brudem i chucią i otarłszy z was ciekącą ślinę zwijamy się w kłębek jak zwierzęta, by nie widzieć. Niektóre tylko, gnane rozdzierającą żądzą oczyszczenia czołgają się do potoku, ale w pół drogi sił im nie staje i przylegają na ziemi bez ruchu, nieuleczalnie bezsenne.
Tak, ja jeden mam litość, ale to mało. Ananke płonie na niebie – Ananke, wielka ogrodniczka, zasiewająca los w sercach śmiertelnych. Litość, widzicie, to luksus szczęśliwych. Co więcej – litość to nietakt wobec bogów, a olimijczycy potrafią dotkliwie karać takie nietakty. I mnie, widzicie, właśnie ukarali. Obecnie jestem w sytuacji człowieka, który próbował podźwignąć zbyt wielki kamień i kamień go przywalił. Nie, nie przywalił dotąd. I myślę że Zeus popełni lekkomyślność spodziewając się aby wcześnie nawrócenia winowajcy. Zatwardziały to grzesznik i nie tak łatwo zmienia skórę. Żegnajcie, miłe panie. życzę wam tego, czego i sobie, to jest pokoju.
Dokąd idziesz? Ręcznie