Tylko ostrożnie, żeby nie złamał pan łyżki.
Skrobię trzonkiem, tak jak panmówił.
No i nie tak głośno. Szef ma ucho jak nietoperz.
To oczywiste... Staram się. Swoją drogą zastanawiające...
Co?
Struktura materii.
Mówi pan o ścianie?
O ścianie. To naprawdę zastanawiające. Materia, która przecież jest tylko odbiciem idei, materia, która istnieje tylko pozornie – w swej strukturze wydaje się nieraz górować nad duchem. Ale jakże to ułatwia zrozumieć tę walkę: walkę ducha-idei ze swym odwiecznym wrogiem... Panowie, ja już nie mogę. To piekielnie twarde. Obtarłem sobie palce. Kolego Oleś, niech pan weźmie ode mnie ten tynk.
Słyszysz, Oleś?
Już biorę, Kuźma, już.
Ciara? A tak... Prowadziliśmy z nim ten futrzany interes wiele lat i nigdy nie zawiódł nas. No czy nie tak, Oleś?
O, a cóż to za stół! Iście królewskie przyjęcie. Wielka przyjemność zasiąść za takim stołem. Szkoda, że nie ma tu jeszcze pana Ciary. Byłby na pewno zachwycony.
Spokojna głowa. Znam Ciarę. Przyjdzie tu na czas.
Może to dziwne jak na filozofa, ale muszę panom powiedzieć, że uwielbiam towarzystwo.
Oj, Kuźma, to tak jak ja.
Bez niczego, Kuźma, bez niczego. Powiedziałem tylko, że łamie mnie w kościach. Wtedy przyjrzał mi się i zapytał, jaki mam wyrok. A jak mu powiedziałem, to się trochę zdenerwował i podniósł głos. „Niech mi pan nie zawraca dupy – powiedział – tymi kościami i mówi wprost, czego pan chce.” I zaraz sięgnął do apteczki i dał mi to.
Nie? Tak powiedział? No nie, to bardzo pięknie powiedziane, Oleś, to naprawdę jakiś bardzo miły gość.
A nie mówiłem? To nie serce, panowie, to studnia, studnia dobroci bez dna. Kto na jego miejscu potrafiłby okazać tyle zrozumienia dla ludzkiej niedoli? Ten człowiek zaiste nie minął się ze swoim powołaniem.
No to napijmy się. Zdrowie tego doktora.
Zdrowie...
Zdrowie.
O Jezu, Kuźma, a po co?!
To nie jest zła myśl. Panowie, jestem gotów zrobić wszystko, ażeby go tu ściągnąć.
No właśnie... Nie mówię, żeby tak od razu, ale za jakieś czterdzieści do pięćdziesięciu dni...
Tak późno?! Panowie, a dlaczego by na przykład nie już?
Już... A co to daje „już”? My mamy jeszcze za szefa, a przed panem też tam ileś dni... Trzeba chyba prowadzić racjonalną gospodarkę, nie?
O Jezu, Kuźma... Jasne, że trzeba, jasne, że tak...
A czy nie uważasz, Oleś, że można by... no, że i pana też można by wziąć do naszej spółki? Jak sądzisz, co? No bo pomyśl sam, jest skazany czy nie?
Jest, Kuźma, jest...
No właśnie. Musimy jakoś wzajemnie się ratować. A pan by chciał czy nie?
Ja? Nie wiem... Doprawdy nie wiem... Ale jeśli panowie uważacie, że...
O rany boskie, cóż to za człowiek. Jak długo można się decydować?! Powiedziałem już chyba, że uważamy, nie? No i w porządku, nie ma o czym gadać. Odczekamy te czterdzieści czy pięćdziesiąt dni, potem załatwi się. Odstawi pan jakiś atak ślepej kiszki, wylew do mózgu albo co...
Niby ja?...
Przecież nie ja. Ani Oleś. Nas to już tu znają. Na nasze wezwanie nie przyszedłby nikt. A do pana przyleci, jasna rzecz. Nawet nie będzie się pan musiał z nim szarpać. Załatwimy go my. Oleś albo ja. A pan tylko zezna, że to wszystko było z góry przemyślane, i na jakiś czas ma pan kłopot z głowy. Śledztwo, sąd i tamta cała resztówka – razem trzy miesiące jak ulał. A potem znowu się rozejrzymy.
Panowie, zaraz... O ile dobrze zrozumiałem, ale chyba tak... Panowie nie... Przecież to morderstwo!...
O rany, morderstwo... Jakie tam morderstwo... Po prostu taki prawny chwyt. Każdemu wolno stosować własne wybiegi. Sąd ma swoje, a my swoje. On tak, a my tak. Nie użyje pan wybiegu – powieszą pana za pięćdziesiąt dni.
Mnie? A dlaczego?
Jak to dlaczego? No przecież skazali pana, tak czy nie?
Skazali, ale...
Jak skazali, no to i szlus. Nie wymiga się pan. Albo ma się karę śmierci, albo nie. A na łaskę może pan liczyć – tylko nie tu.
Karę śmierci? Ja?... Panowie, to jakieś potworne nieporozumienie! Skazano mnie, owszem, tak, ale na Boga, przecież nie na karę śmierci.
O Jezu, Kuźma! O Jezuniu mój kochany!
Cooo? Co pan mówi? Że nie tego... Jak to, że nie na śmierć?
Strzeż mnie Panie Boże! A dlaczego by na śmierć?! Taki wyrok to byłaby nieludzka rzecz. Zostałem i tak potraktowany ogromnie surowo. Sąd zasądził mnie na rok i trzy miesiące. Oczywiście z zaliczeniem aresztu.
Rok i trzy miesiące... A to skurwiel! Oleś, słyszałeś?! Słyszałeś ty?!
Słyszałem, słyszałem... Kuźma, zabij mnie! To ja cię tak wprowadziłem w błąd. Ale przysięgam, mówił, że go skazali. No a jak skazali, to, Kuźma, przecież rozumiesz sam.
Rok i trzy miesiące! A to skurwiel! Z zaliczeniem aresztu! No i jak tu nie ukatrupić takiego?! No i jak go nie ukatrupić, co?
Tylko nie skurwiel! Tylko nie skurwiel! Bez ubliżania! Wypraszam sobie, panie Kuźma. I ostrzegam pana... Jeszcze jedno obelżywe słowo i pozwę pana przed sąd.
O Jezu, Kuźma, daj spokój, może lepiej nie...
Przed sąd?! On mnie chce pozwać przed sąd. Żebym to ja cię czasem nie pozwał. Słyszałeś, Oleś? Już ja go pozwę przed sąd, jak Boga kocham... Ostateczny!
Co pan powiedział?! Aha... aha... Potwór! Potwór! Odrażający potwór! A zresztą wyłączam się.
Przeze mnie, Kuźma, jasne, że przeze mnie.
Gdyby nie to twoje głupie gadanie, nigdy nie przyszłaby mi do głowy taka myśl.
Idzie ktoś?...
No prędzej, prędzej! Wychodźcie już!
Nie.
Nie, nie... Ten trzeci.
Wy... właśnie wy.
O Jezu...
A skąd ja mogę wiedzieć.
O Boże święty, żeby tylko go nam oddał. Nie daj nam Boże zgubić takiego człowieka.
Kuźma...
Co?
Słyszysz?
Słyszę.
Ktoś się dobija z powieszalni.
A niech się dobija... Powiedz mu, że tu już nikogo nie ma. Że właśnie wczoraj powiesili nas. No, czego tak patrzysz? Powiedz mu to.
Kiedy nie mogę, Kuźma.
Dlaczego?
Słyszysz przecież, jak stuka. Bez żadnego pojęcia. Stuka, bo stuka, ale zupełnie bez słów.
No to mu powiedz, żeby nauczył się najpierw ludzkiego języka.
Boże, Boże, nie opuszczaj mnie!
O Jezu, stało się coś?
Boże, zmiłuj się nade mną... Boże, zmiłuj się!
Zmiłuj się...
Co się znowu stało?!
Sąd. Sąd postanowił ponownie rozpatrzyć moją sprawę. Będę sądzony jeszcze raz. Mój obrońca odchodzi od zmysłów. Twierdzi, że należy spodziewać się nawet najwyższego wymiaru kary. Czy panowie rozumiecie, co mówię? Czy słyszycie mnie? Jestem zgubiony. Skażą mnie na śmierć.
No jasne! A nie mówiłem, Oleś? Przecież od razu mówiłem, że takie coś to gardłowa sprawa. Kto by się tam patyczkował. Wiadomo, szpieg to szpieg. Kiedy ma być ten nowy proces?
Za sześć tygodni.
Sześć tygodni... sześć tygodni... A nie dałoby rady przyspieszyć, co? Zresztą może być. Tylko jest pan pewny, że nie załatwią pana odmownie?
Jak to odmownie... Mnie? Chyba nie...
W porządku. Poczekamy do nowego rokuBłąd w podstawie wydania – powinno być: wyroku. Z kontekstu wynika, że więźniowie czekają na kolejny wyrok; brak natomiast przesłanek tekstowych uzasadniających wprowadzenie określenia czasu związanego z nowym rokiem (kalendarzowym, kolejnym rokiem trwania wyroku). Brzmienie: „wyroku” podaje maszynopis z Muzeum Literatury, inw. 4247.. Jak już wszystko będzie jasne, wrócimy do poprzedniej rozmowy. Mam nadzieję, że już tym razem pan nam nie odmówi.
Kuźma, czy my naprawdę nie mamy już innego wyjścia?
A dlaczego pytasz?
Bo z tym rewolwerem to wydaje mi się bardzo ryzykowne. Szef na pewno pozna, że to z chleba.
Nie sądzę,Oleś. Tak odrobiony rewolwer mógłbyś nawet sprzedać u rusznikarza. Zobaczysz, że szef ustosunkuje się do niego bardzo poważnie.
Być może, Kuźma. Ale co potem?
Potem weźmiemy klucze, wypuścimy Ciarę i każemy sobie otworzyć bramę.
Jesteś pewny, że nam się to uda?
Niczego nie jestem pewny. Może nam się na przykład złamać klucz.
Kuźma.
Czego chcesz?
Dajmy temu spokój. Miałem dzisiaj niedobry sen. Zobaczą nas z wieżyczki... Nie, Kuźma... Ja nie chcę... abiją nas.
Aleś ty dziecinny, Oleś. Jutro, tak czy owak zrobią z nami to samo.
Wiem, Kuźma, ale do jutra to jeszcze cały dzień.
No, idzie szef.
Kuźma, proszę cię, to naprawdę skończy się bardzo źle.
Weź się, Oleś , w garść...i jak szef otworzy, to żebyś nie zapomniał, co do ciebie należy.
Zamknij, Oleś, okno.
Co to ja chciałem powiedzieć? Aha... Pytałem wczoraj wszystkich znajomych, czy nie wiedzą czasem o jakichś leżących gdzieś luzem zwłokach. Bo to przecież żadna zbrodnia, gdybyście się tak do nich przyznali.
Słyszysz, Kuźma?
Słyszę. No i co? Co znajomi?
No i nic. Mówią, że tu są gdzieś jedne w pobliżu, ale to sprzed stu lat. Nie wiem, czy takie na coś by się wam zdały.
Chyba nie, szefie. Zresztą my już mamy zupełnie inne plany. Jak Bóg da, to jakoś wyjdziemy z tych opresji.
Pięknie mówisz, Kuźma. A ja już myślałem, że z ciebie zupełny niedowiarek. Wyjdziecie... Na pewno wyjdziecie. Wszystko przecież jest w rękach Boga.
Z wyjątkiem kluczy. Nieprawda, Oleś?
Klucze!
Poczekaj, Kuźma. Idę z tobą. Nie zostawiaj mnie!
No to chodź! Pośpiesz się!
Nie mogę, Kuźma. Nijak nie mogę.
Dlaczego nie możesz? Dawaj klucze!
Kuźma, zabijesz mnie.
Dawaj klucze!
Kiedy nie mam...
Nie masz?! Jak to nie masz?! Przecież ci dałem. Miałeś wypuścić Ciarę.
Nie mam. Wyrzuciłem przez okno.
Wyrzuciłeś?! Klucze! Dlaczego?!
Mówię, Kuźma, że zabijesz mnie. Ty w to nie wierzysz, ale ten czarny kot...
Kot?! Jaki kot?!
Ten czarny, co tu stale łazi, przeleciał mi drogę.
Gdzie klucze?!
Już ci mówiłem. Leżą na podwórzu.
Ty bydlaku! To ja po to pootwierałem wszystkie kraty, żebyś ty przy ostatniej wyrzucił je przez okno!...
Przysięgam ci, Kuźma, że nie wyrzuciłbym nigdy, gdyby nie ten czarny kot...
Ech, ty wisielcu, ty...
Tam znowu ktoś jest? Czego on chce? No, czy nie można zwariować od tego cholernego pukania...
Co się stało?
Kuźma, jak pragnę wolności, zdaje się, że uderzyłem za mocno. Szef, nie żyje o ile się na tym znam.
Szef? Nie żyje!Faktycznie. Trzeba natychmiast zawiadomić o tym wydział śledczy. Skocz no, Oleś., na korytarz Ale to na jednej nodze.
Już się robi, Kuźma. Już się robi. A widzisz, zawsze mówiłem, że ten strażnik przyniesie nam kiedyś szczęście.