1.
(wszedł drzwiami z prawej strony. Czeka)
2.
Dzień dobry.
3.
Przejeżdżając obok klasztoru,Kazałem szoferowi zatrzymać samochód.Cóż dobrego u ciebie, mój drogi przeorze?
4.
Zaraz dalej pojadę. Mam wiele roboty.Ale wieczorem wracając do miasta,Wstąpię do ciebie na tradycyjny sympozjon.
5.
Jak tu u was jest zimno. Nie palicie w piecach?A może nie macie opału na zimę?
6.
Dlaczego nic mi o tym nie mówiłeś?Jutro każę ci przysłać kilka wozów z węglem.
7.
Dlaczego?
8.
Wolicie marznąć?
9.
Dlaczego?
10.
Tak sądzisz?
11.
Wolę z tobą rozmawiać w ciepłym refektarzu.Jutro całe miasto wylegnie na ulicę,By podziwiać węgiel zwożony do klasztoru.Wszyscy powiedzą, że ojcowie cieszą sięPoparciem Borna, które sobie wyprosiliU Boga żarliwą modlitwą i ascezą.To wielka propaganda dla waszego BogaI po trochę też dla mnie, bo przecieżBardzo przyjemnie być narzędziem w rękach Opatrzności.Często się dziwię, skąd się bierze we mnieTa nieposkromiona słabość do ciebie,Dlaczego tak chętnie tutaj przychodzęNa rozmowy z człowiekiem, któryJest właściwie moim zaciętym wrogiem.
12.
Nie udawaj baranka.
13.
– – które jest we mnie. To chciałeś powiedzieć.Nadałbym ci chętnie tytuł niebieskiegoDoktora za tę genialną zdolność,Za pomocą której nawet nienawiśćOblekasz w piękny kształt miłości.Zawsze podziwiałem w tobie umiejętnośćSprytnego maga, który umieNagłym ruchem ręki wyjmować królikiI ptaki z kieszeni.(z uśmiechem)Arcymistrzu obłudy! Już w Rzymie okazywałeśW tej dziedzinie nieprzeciętny talent!
14.
(przerywając)Dzieją się takie rzeczy na ziemi i niebie,Które nie śniły się nawet pobożnym kapłanom.Pamiętam pewne rzymskie popołudnie,Gdyśmy szli razem brzegiem Tybru,Żółtej, melancholijnej rzeki,Która zawsze czyniła na mnie wrażenie,Jakby płynęła do jądra nicości.Łączył nas Bóg, który– Tak mi przynajmniej wtedy się zdawało –Był mostem przerzuconym nad światem.Staliśmy u stóp kamiennego anioła,A pod nami powoli rzeka toczyłaSwoje mętne i zamulone wody,Rzeka moich pierwszych niepokojów,Rzeka moich pierwszych rozczarowań.
15.
Moje zwątpienie było mym zwycięstwem.
16.
Nad tobą.
17.
Bóg, który zeszedł do mnie z biblijnych wersetów,Zagrodził mi drogę do mojego narodu.Jego niebo legło w poprzek mojej historii.Spaliłem niebo jak suknię zadżumionych,Zamknąłem me modlitwy jak oczy umarłychPrzed pustynnym Bogiem, który powiewającLiturgicznymi chustami, chciał skruszyćI rzucić na kolana mą godność człowieczą! Bóg obrzezany! Wrzaskliwy psalmista!Zwątpiłem o Nim, by uwierzyć w Niemcy!
18.
(przerywając)Ciebie, mój drogi, nikt tutaj nie krzywdzi.Żyjesz sobie spokojnie pod moją opieką,Mieszkańcy miasta bardzo ci zazdroszczą.
19.
Cóż za dziwne pytanie? Na nic nie czekam.Lubię z tobą rozmawiać, lubię dyskutować,Po prostu lubię przebywać w twoim towarzystwie,Chociaż niechętnie wracam pamięcią do czasówNaszej młodości. Zawsze czułem do ciebieWiele sympatii.
20.
Ilekroć stoję nad zbiorowym grobemI strzałami z browninga dobijam Żydów,Każdy z nich ma twarz rzymskiego kleryka,Szeleszczącego czerwoną sutannąWśród ukrzyżowanych mitów.
21.
Jesteś bardzo rzeczowy.
22.
Czym?
23.
Za kogo się modlisz?
24.
O nawrócenie?
25.
Za Żydów.
26.
BornCzujesz swąd spalenizny? Ojciec Przeor Czuję.BornTen swąd jak chmuraZawisł w powietrzu, u swoim mdłym zapachemPrzyprawia mnie o mdłości.Tutaj u was jest cicho. Ten klasztorW pierścieniu starych dębów, położony na wzgórzu,Nad miastem, jest jakby odgległąTak jest zapisane sielanką.Przypomina sztychy z średniowiecznych ksiąg.Pamiętam, gdy byłem będąc dzieckiem wyrwałemZ jakiejś starej i cennej książki stary piękny sztych.Dostałem od mego ojca szpicrutą […?]Po rękach. To bardzo bolało.BornCzujesz swąd spalenizny?PrzeorCzuję.BornRzeczywiście, przyznaję, masz wiele roboty.xxxxxxxAle jednak Ale i ty musisz chyba przyznaćsz, że staram się oto,Abyś miał klientów. zawsze dużo klienteli. Jestem bardzo szczodry. Aby ci nie zabrakło tematu do modlitw. Czujesz swąd spalenizny? Ten swąd jak chmuraZawisł w xxxxxxxxx powietrzu, i swoim mdłym zapachemPrzyprawia mnie o nieustanne mdłości.Tutaj u was jest cicho. Ten klasztorW pierścieniu starych dębów, położony na wzgórzu,Nad miastem, jest jakby odległą sielanką.Przypomina sztychy z średniowiecznych ksiąg.Pamiętam, gdy będąc dzieckiem, wyrwałemPięknych sztych z jakiejś starej i pożółkłej księgi.Dostałem od ojca szpicrutą po palcach.To bardzo bolało(po chwili)Rzeczywiście, przyznaję, masz wiele roboty.Ale i ty chyba przyznasz, że staram się o to,Aby ci nie zabrakło tematów do modlitw.Czujesz swąd spalenizny? Ten swąd jak chmuraZawisł w powietrzu i swoim mdłym zapachemPrzyprawia mnie o nieustanne mdłości.Ukończyliśmy w mieście akcję przeciw Żydom.Miasto jest czyste i białe. Ponad śnieg bielsze.Znasz przecież tę piękną metaforę. Nieprawdaż?Chciałem cię ostrzec.
27.
Czujesz swąd spalenizny?
28.
Ten swąd jak chmuraZawisł w powietrzu, u swoim mdłym zapachemPrzyprawia mnie o mdłości.Tutaj u was jest cicho. Ten klasztorW pierścieniu starych dębów, położony na wzgórzu,Nad miastem, jest jakby odgległąTak jest zapisane sielanką.Przypomina sztychy z średniowiecznych ksiąg.Pamiętam, gdy byłem będąc dzieckiem wyrwałemZ jakiejś starej i cennej książki stary piękny sztych.Dostałem od mego ojca szpicrutą […?]Po rękach. To bardzo bolało.
29.
Czujesz swąd spalenizny?
30.
Rzeczywiście, przyznaję, masz wiele roboty.xxxxxxxAle jednak Ale i ty musisz chyba przyznaćsz, że staram się oto,Abyś miał klientów. zawsze dużo klienteli. Jestem bardzo szczodry. Aby ci nie zabrakło tematu do modlitw. Czujesz swąd spalenizny? Ten swąd jak chmuraZawisł w xxxxxxxxx powietrzu, i swoim mdłym zapachemPrzyprawia mnie o nieustanne mdłości.Tutaj u was jest cicho. Ten klasztorW pierścieniu starych dębów, położony na wzgórzu,Nad miastem, jest jakby odległą sielanką.Przypomina sztychy z średniowiecznych ksiąg.Pamiętam, gdy będąc dzieckiem, wyrwałemPięknych sztych z jakiejś starej i pożółkłej księgi.Dostałem od ojca szpicrutą po palcach.To bardzo bolało(po chwili)
31.
Kilkudziesięciu Żydów wymknęła się z miastaI zbiegło w okoliczne lasy i pola.Uprzedzam cię, mój drogi, byś się nie dał skusićUczuciu litości i nie udzielił zbiegomSchronienia, gdyż nie miałbym wówczas żadnychMożliwości, aby ratować ciebie i klasztor.Musiałbym postąpić ściśle według rozkazów,Które otrzymałem od mojej komendy.
32.
Ten problem omówimy wieczorem.Gdy wracając z obławy na Żydów,Zatrzymam się w klasztorze. Wprawdzie wiem,Że każde moje odwiedziny są dla ciebiePrzyczyną wielu utrapień, trosk i niepokojów,Ale tak bardzo sobie cenię nasze spotkania,Że nie mogę i nie chcę z nich zrezygnować.To wielka dla mnie przyjemność,Móc z tobą prowadzić uczone rozmowyI wymieniać poglądy na mądre tematy.Bądź zdrów. Do widzenia wieczorem.(wyszedł)
1.
(wszedł. Rozejrzał się dookoła. Do Przeora).Dotrzymałem obietnicy. Wracając z obławy,Zatrzymałem się w klasztorze,By dokończyć rozmowę. Przywiozłem ci prezent.
2.
Nie jesteś ciekaw, jaki to jest prezent?
3.
Przepiękny prezent.
4.
Zwoje kolczastego drutu.
5.
Na pewno ci się przyda. Zamówisz robotnika,Który umocuje drut na murze,Aby nieproszeni goście nie mąciliKlasztornego spokoju, tak potrzebnegoTobie i ojcom do kontemplacjiI skupionych modłów. Tym sposobem na pewnoZaoszczędzę ci wiele zmartwień i kłopotów,A przede wszystkim zapewnię bezpieczeństwo Twemu domowi. Nieprawdaż, przyjacielu?(do ojców)Może ojcowie nie wiedzą, Że z przeorem znamy się od wielu lat,Stąd nasza komitywa i serdeczna przyjaźń, Która wprawdzie dzisiaj jest wystawionaNa ciężką próbę, ale miejmy nadzieję,Że ją uratuje rozwaga przeora.A teraz, moi przewielebni ojcowie,Przystąpmy do dzieła.Zaraza wtargnęła do klasztoru.Znamy przecież z historii takie okresy,W których czarna śmierć wędrowałaPrzez lądy i morza, siejąc trwogę i grozę.Ale czy litość dla odpadków świata,W których się lęgną zabójcze bakterie,Nie jest także zarazą, która trawiSerca niektórych ludzi? Czy dobrze się dzieje,Jeśli człowiek czuje litość dla wściekłego psa? Dla szarańczy, która ogryza drzewa?Dla śniedzi, która zżera kłos pszenicy?To, coście uczynili, jest otwarciem bramNa przyjście czarnej śmierci, którejDaliście schronienie w klasztorze!Ja tę bramę zatrzasnę! I ja was oduczęMiłosierdzia dla kału! Mówcie, gdzie jest Żyd!?
6.
Pytam, gdzie jest Żyd,Którego ukryliście w klasztorze!
7.
On tu jest!
8.
Przekradł się przez mur! Znalazł u was przytułek!Wbrew rozkazom, że Żydów nie wolno ukrywać! Czy mam znowu powtórzyć, co wam za to grozi!?Czy mam was wszystkich pod ścianą postawić?I rozstrzelać jak psy!? Czy mam klasztor obrócićW ruiny i gruzy, i zgasić na ołtarzachKaganki, które wprawdzie jeszcze dzisiaj płoną,Lecz jutro będą martwym odłamkiem szkła! Mówcie, gdzie jest Żyd?!Gdzie jest Żyd, klechy piekielne!?
9.
Czy mam wezwać pannę Chomin,Aby powtórzyła w twojej obecności,Co widziała w południe pod klasztornym murem?A może mam rozkazać twoim zakonnikom,By stanęli szeregiem jak na apelu,A panna Chomin, patrząc uważnie w ich twarze, Odnajdzie wśród nich zbiega?A może mam wydać rozkaz moim żołnierzom,By przeszukali cele, strych i piwnicę,Schowki i skrytki, których nigdy nie brakW klasztornej ruderze!?
10.
To źle, że jesteś uparty, przeorze,Sobie i ojcom kopiesz grób, przeorze,Posłuchaj, jeśli do dziesięciu minutWydasz w me ręce dobrowolnie Żyda,Tobie i ojcom wybaczę przestępstwo.Wszystko zapomnę. Nic wam się nie stanie.Lecz jeśli nadal będziecie uparci,Przeszukam klasztor od piwnic do strychu, A ciebie i ojców postawię pod mur! Więc albo – albo. Schodzę na dziedziniec.A gdyby ktoś z was chciał uciec z klasztoru,Niechaj pamięta, że cały budynekJest otoczony oddziałem SS.Ktokolwiek będzie próbował ucieczki,Dostanie kulą w łeb. Pamiętaj, chórze!Za dziesięć minut będę tu z powrotem.Sądzę, że rozum przezwycięży upór.(wyszedł)
1.
(wszedł, postąpił kilka kroków i zatrzymał się na środku refektarza)Czekam.
2.
(do Przeora)Czy nic mi nie masz do powiedzenia?
3.
Marzysz o męczeństwie?
4.
Słusznie mówisz. Nie bój się. Nie doznasz męczeństwa.Pamiętaj, że masz we mnie zawsze przyjaciela,Który chętnie ci służy pomocą i radą.O, nie zezwolę na to, abyś miał się ugiąćPod ciężarem próby! Dam ci Szymona z Cyreny,Który nie tylko za ciebie poniesie krzyż,Ale również za ciebie na tym krzyżu zginie.Za chwilę zrobimy rewizję w klasztorze,Otworzymy podziemia, piwnice i lochy,Kufry, szafy, skarbiec i stare grobowce,A gdy znajdziemy Żyda, ów skarb bezcenny,Z twojej głowy nawet włos nie spadnie.Będziesz dalej wiódł życie spokojne klasztorze,Rano wstaniesz, odmówisz modlitwy,Zjesz śniadanie, potem obiad, a potem wieczerzę,A potem położysz się do łóżkaI będziesz medytował nad dobrocią Boga,Który cię wyzwolił od pokusy męczeństwaDzięki mądrości twego przyjaciela, Borna.Nie ty poniesiesz karę za ukrywanie Żyda!Wiesz, kto ją poniesie!?
5.
Ojcowie! Chór ją poniesie!Ten milczący chór głupich Szymonów z Cyreny!Na twoich oczach każę ich rozstrzelać!Tam na dziedzińcu! Pod klasztornym murem!I cóż, mój drogi? Łatwo jest być świętymZa cenę życia tych ojców i braci,Za cenę cudzej ofiary i cudzego grobu!?Słodki jest chleb męczeńskiej śmierci,Ale słodszy jest spokojny żywotW klasztornej celi! Co!?A gdy pewnego dnia wstąpisz w swoje niebiosa,One będą dla ciebie wygodnym salonem,Gdzie wśród palm, fikusów i parawanówZdrzemniesz się na pluszowej kanapiePo życiu, jak po sutym obiedzie!Więc teraz powiedz, gdzie ukryłeś Żyda,Aby chór ocalić od śmierci!
6.
Czy mam zatem spytać ojców?
7.
(do Chóru)Gdzie jest Żyd, chórze?
8.
(podszedł do Blatta, przygląda mu się od stóp do głów i wybucha śmiechem)W habit go odziali, kłamliwe klechy!W biały habit! Cóż za maskarada!(przestaje się śmiać. Pejczem uderzył Blatta przez głowę)
9.
Stać, klechy! Stać, klechy, w miejscu!(wyciągnął browning)Stać, bo będę strzelał!
10.
(do Chóru)Niechaj jeden z was pójdzie na dziedziniecI przyniesie mi stamtąd kłębekKolczastego drutu. Żołnierze mu dadzą.(wskazuje na jednego z Chóru)Ty idź.
11.
Czy słyszałeś? Ruszaj!
12.
Zobaczysz.
13.
Jesteś nudny. Raczej pomyśl o twoich ojcach,Których każę rozstrzelać. Mieszkańców miasteczkaSpędzę na klasztorny dziedziniec,Aby zobaczyli, jak umierają kłamcy i buntownicy.Ciebie też będą oglądać, jak asystujesz przy egzekucji.I znów pomyślą, że Łaska Pańska w postaci BornaCzuwa nad świątobliwym przeorem, któryRoztoczył nad nim swoje opiekuńcze skrzydła.Wszyscy będą cię chwalić i błogosławićZa hart ducha i nieskazitelny charakterI tak się zacznie proces twej beatyfikacji!
14.
((bierze kłębek drutu z jego ręki)Zbliż się tutaj, Żydzie.
15.
Tu masz pejcz! Trzymaj! To będzie twe berło!(wetknął mu do ręki pejcz. Zerwał ze stołu szkarłatne płótno i narzucił je na Blatta. Uplótł z drutu kolczastego koronę i gwałtownym ruchem włożył mu ją na głowę. Zaniósł się spazmatycznym śmiechem. Krzyczy)Witaj, królu żydowski!Witaj, królu żydowski!
16.
(krzyczy)To wasz Bóg! To wasz Bóg!Wasz żydowski Bóg!Módlcie się do niego!No, módlcie się!Na kolana! Na kolana!
17.
Patrzcie! Ubiczowany, w szkarłatnym płaszczu,W ciernistej koronie! W królewskiej koronie!Na co czekacie! Piejcie psalmy!Na kolana!
18.
(wyciągnął browning)Klękajcie, klechy!(kieruje browning w stronę Chóru)Klękajcie, klechy!
19.
Śpiewajcie!
20.
(słucha)
21.
(usiadł i ukrył twarz w dłoniach)
22.
(szeptem, patrząc w bok)Wstańcie.
23.
Odejdźcie.
24.
(do Blatta, nie patrząc na niego)I ty też. Niech tylko przeor zostanie.
25.
(gest ręką)Odejdź.
26.
(spojrzenie jego spotkało się ze spojrzeniem Blatta)Co tak na mnie patrzysz?
27.
Odejdź!
28.
(krzyczy rozpaczliwie)Odejdź! Odejdź! Odejdź!
29.
Z nienawiści.
30.
Do ciebie.
31.
Nienawidzę twojego Boga, którego nie mogłem ci wyrwaćNawet za cenę życia, za marny ochłap życia.
32.
(jakby nie słyszał)Czy tak wyglądał Bóg?
33.
I tak samo stał na lithostrotos,Ubiczowany i oplwany, i milczał?
34.
To dziwne — —
35.
Czułem to — —
36.
Wiem o tym — —
37.
Zostań!
38.
(chwycił go za rękaw)
39.
Byłem szczęśliwy. O, jakże byłem szczęśliwy.Zdawało mi się, że pogrzebałem na zawszeMoją dawną przeszłość. Jesteś jednak w błędzie,Jeżeli sądzisz, że żałuję mojej rzymskiej decyzji.O, nie! Wierz mi, że gdybym miał znowu powtórzyćMinione życie, obrałbym tę samą drogę,Która mnie tutaj zawiodła. Nawet gdybym wówczasMiał po raz drugi przeżyć to spotkanie z tobą,Które jest dla mnie bolesna przygodą.Przyszedłem do ciebie jako zwycięzca.Podbiłem twój naród, a ciebie uczyniłemMoim niewolnikiem, którego mogę,Jeśli tylko zechcę, zamknąć w więzieniu,Posłać do obozu albo rozstrzelać.Jestem twoim prawem. Taka jest moja władzaNad podbitym narodem i podbitą ziemią,I nad wszystkim, co ta ziemia rodzi,I na sobie dźwiga. Nad każdym owocem.Lecz nagle zrozumiałem, że dzięki twej wierzeW Boga, któremu jesteś bez reszty oddany,Potrafisz nawet w klęsce zachować swą godnośćCzłowieczą i siłę ducha. Zamknąłem oczyI ujrzałem siebie w środku zagłady i upokorzenia,W strzępach munduru wśród śnieżnej pustyni,Na dnie klęski, zgiętego pod ciężarem trupa,Którego z trudem dźwigałem na plecach.Dźwigałem zwęglonego boga, który zginąłW płonącym bunkrze! Pozostałem sam,Odarty z wszelkich wartości. Znak nieokreślony.O jak straszny jest los, który, zmuszając człowiekaDo wygrywania wszystkich bitew i odnoszeniaSamych tryumfów, daje mu poczucie mocyI własnej godności tylko w godzinę zwycięstwa,Obalanych słupów granicznych,Kapitulacji wroga i dyktowanych warunków,Ale nie zostawia mu żadnych wartościNa godzinę smutku, żałoby i klęski.Czy człowiek może budować swe życieZe samych zwycięstwa, defilad i oklasków?Z radosnych marszów i samochwalczych przemówień?Z koszarowych pieśni o pięknej przyszłości?Z władzy, która upaja jak dym kadzidlany?Wiem, kim jestem w godzinę zwycięstwa,Ale nie wiem, kim jestem w godzinę klęski.A tymczasem twój Bóg rozdaje łaskę, któraW porę twojego tryumfu i w porę twojej zagładyPozwala ci zachować z równym spokojemTo samo oblicze i tę samą godność,I ten sam sens istnienia.Jak beznadziejne jest życie człowieka,Któremu nigdy nie wolno ponieść żadnej klęski.
40.
Nie porównuj mnie z tym, kim ongi byłem.Jest mi on tak samo obcy jak przechodzień,Którego obojętnie mijam na ulicy,Lub jak postać ze snu, która podszywa sięPod moje pragnienia i niepokoje.Nie znam tamtego. Nie wiem, kim on jest.Nie mów więc do mnie w imię owych cieni,Które nie mają imion.
41.
W Boga?
42.
Nie. Ani ziarnka.
43.
Echo sumienia? Dlaczego? Czy to, co czynię,Jest przeciw mojemu sumieniu?Ach, mój drogi, Erynie,Które gnieżdżą się we mnie,Jak w ruinach starej, pogańskiej świątyni,Już nie są drapieżnymi ptakami,Pijącymi krew z otwartych żył.To są kolorowe papugi, które wrzaskiemPrzytakują wszystkim moim uczynkom i myślom.Czy tobie się zdaje, że sumieniaNie można oswoić i nauczyć go tych słów,Które są nam potrzebne do życia,Gdy rano budzimy się ze snuJak z krwawej kąpieli?
44.
Po co tu przyszłaś?
45.
Nie jesteś teraz potrzebna.Wróć do samochodu.
46.
Wyjdź!
47.
Wyjdź!
48.
Nie dostałem żadnych pereł!
49.
Skąd mogę wiedzieć, co się z perłami stało?Spytaj o to przeora! Spytaj o to ojców!
50.
Nie twoja sprawa.
51.
Milcz!
52.
(milczy)
53.
Zabieraj się stąd!
54.
(wyciągnął browning z kabury i strzela)
55.
(podbiegł do niej i do leżącej oddał kilka strzałów)
56.
(schował browning do kabury)
57.
(stoi przez chwilę niezdecydowany. Podszedł do okna i nagłym ruchem dłoni odsłonił portierę)
58.
(otworzył okno i krzyknął na dziedziniec)Niech dwóch żołnierzy zaraz na górę przybiegnie!(zamknął okno i zapuścił zasłonę. Usiadł tyłem odwrócony do zwłok i Przeora)
59.
(nie odwracając się)W klasztorze nie ma Żyda. Oni są niewinni,To był fałszywy donos owej szantażystki,Której zwłoki tu leżą. Złóżcie je na furzeI odwieźcie na cmentarz, najlepiej na kirkut.Wszystko jedno, gdzie będzie leżeć takie ścierwo.Ściągnijcie posterunki. Wracamy do miasta.
60.
[k. 180 r]BornBORN(podniósł się z krzesła). Podszedł do okna)Noc. Jesienna noc. Chmur falowanie,Wydaje mi się, że zstępuję pod ziemięI szukam po omacku kamieni, z których […?].Jakie to są kamienie? Jaka to jest ziemia?[k. 181 r]Mały pokorny alumn kleryk w czerwonej sutanniePłynę nad n wiecznym[?] miastem, po niebie zmurszałymOd modlitw i płaczu, i widzę s w dole siebieIdącego środkiem ulicy, pełnej tłumu i gawiedzi.I […?] krok poNa kogo [?]Mój wzrok jest śmiercionośny. Pod moim spojrzeniemludzie sięPrzechodnie, […?] […?]na których zatrzymuję mój swój wzrokZamieniają się w białe kościotrupy, i wołają [?]I […?], bez […? jakby się nic się stałoZmierzają do swoich [celów/domów?], do biur i urzędówi klekoczą kośćmiCo świeciJak bociany dziobami, idą ciągną za mną powoliKu wrotom xx Urzędu, do Świątyni Papierów,gdziei [Świętych/Świątyni?] Rejestrów, gdziedługim kluczem, ku wrotom Urzędu,do Świątyni kościoła Papierów i Świętych Rejestrów,gdzie […?] garbaty […?] wręcza im[…?][…?]i urzędnik im wręcza zwolnienie od życia.Piekielny wrzask się podnosi. Wrzeszczą, że chcą żyć!Że nie spełnili do końca swych ziemskich powinności!Że chcą wraca do swoich rozkładających się ciał,Do gnijących pokrowców! Spojrzałem w niebo! [brak jednej strony maszynopisu][…][k. 97 r][…?]Zamieniają się w białe kościotrupyI klekocząc kosami jak bociany dziobami,I Cciągną za mną powoli długim kluczem,gdzie garbaty urzędnik,Ku czarnym wrotom urzędu, do Kościoła Papierów I Swiętych Rejestrów, gdzie urzędnikIm wręcza Wręcza im zwolnienie od życia.Piekielny wrzask się podnosi. Wrzeszczą, że chcą żyć!Że nie spełnili do końca swych ziemskich przeznaczeń!Że chcą wracać do swoich rozkładajn ących się ciał,Do gnijących pokrowców! Spojrzałem w górę niebo.Ujrzałem tamZnowu ujrzałem tam siebie, pokornego klerykafruwającego nad miastemW czerwonejsx sutannie, płynącego przez środekNieba i I wołającego do mniedonośnym głosem:Biada bestiom, studniom zagłady!Niech będą przeklęte bestje, studnie zagłady!Biada demonom, jadowitym wężom!Niech będą przeklęte xx demony, jadowite węże!Biada skorpionom, wy uszykowanym do boju!Niech będą przeklęte skorpiony, uszykowane do boju!Oddaj szkieletom ciało!Oddaj kościom ich mięso i ścięgna!Oddaj czaszkom ich oczy i usta i uszy i xmxmxmOddaj czaszkom ich usta i oczy, i uszy!Tak wowołał mały pokorny kleryk w czerwonej sutannieDo człowieka w czarnym mundurze,Który podniósłszy pięści ku niebuJak dosięgnąć tego kleryka płynącegoxmxmxmMilczał, bo nie wiedział, jak dosięgnąćPłynącego po niebie?Swojego zmarłego sobowtóra,Jak go dosięgnąć przez zwęglony czas?Płynącego nad miastem kości. [k. 93 r](podniósł się z ławy i podszedł ławy)[…?]Pójdę.(idzie ku drzwiom. Zatrzymał się i odwrócił)Posłuchaj. Miałem wczoraj taki sen.Jest noc. Jest noc jesienna.Noc. Jesienna noc. Chmur falowanie.Falowanie chmur. Mały pokorny kleryk w czerwonej sutanniePłynę Fruwam nad miastem, pod niebem zmurszałymOd modlitw i płaczu, i widzę siebie wx w dole,Idącego środkiem ulicy,. pełnej tłumu i gawiedziPełnej tłumu i gawiedzi.Idę środkiem ulicy. Wzrokiem siejąę śmierć. Przechodnie pod moim spojrzeniemZmieniają się w białe[k. 94 r]Zmieniają się w białe kościotrupyI ciągną za mną powoli długim kluczem,Ku czarnym wrotom, gdzie garbaty urzędnik,Wyciągając przed siebie dłonieO palcach z płonących liczb,Wręcza im kluczmxm zwolnienie od życia.Piekielny wrzask się podnosi. Wrzeszczą,Wrzeszczą,Że chcą żyć,Krzyczą, że chcą żyć,Że nie spełnili do końca swych ziemskich przeznaczeń,Że chcą wracać do swoich rozkładających się ciał,Do gnijących pokrowców! Spojrzałem w niebo.Znowu ujrzałem siebie tam siebie, pokornego klerykaW czerwonej sutannie, fruwającego nad miastemI wołającego do mnie donośnym głosem:Niech będą przeklęte bestje upiory, studnie zagłady!Niech będą przeklęte demony, jadowite węże!Niech będą przeklęte skorpiony, uszykowane do boju!Oddaj szkieletom ciało!Oddaj kościom ich mięso i ścięgna!Oddaj czaszkom ich usta i oczy i uszy!Tak wołał mały, pokorny kleryk w czerwonej sutannieDo człowieka w czarnym mundurze,Który podniósłszy pięści ku niebuMilczałm, bo nie wiedział, jak dosięgnąćSwojego zmarłego sobowtóra,Płynącego nad miastem kości.(podniósł się z ławy)Pójdę.(idzie ku drzwiom. Zatrzymał się i odwrócił)Posłuchaj. Miałem wczoraj taki sen.Jest noc. Jest noc jesienna.Mały pokorny kleryk w czerwonej sutannieFruwam nad miastem, pod niebem zmurszałymOd modlitw i płaczu, i widzę siebie w dole,Idącego środkiem ulicy. Wzrokiem sieję śmierć.Przechodnie pod moim spojrzeniemZamieniają się w białe kościotrupyI ciągną za mną powoli długim kluczemKu czarnym wrotom, gdzie urzędnik,Wyciągając przed siebie dłonieO palcach z płonących liczb,Wręcza im zwolnienie od życia.Piekielny wrzask się podnosi.Krzyczą, że chcą żyć,Że nie spełnili do końca swych ziemskich przeznaczeń,Że chcą wracać do swoich rozkładających się ciał,Do gnijących pokrowców! Spojrzałem w niebo.Znowu ujrzałem tam siebie, pokornego klerykaW czerwonej sutannie, fruwającego nad miastemI wołającego do mnie donośnym głosem:Niech będą przeklęte upiory, studnie zagłady!Niech będą przeklęte demony, jadowite węże!Niech będą przeklęte skorpiony, uszykowane do boju!Oddaj szkieletom ciało!Oddaj kościom ich mięso i ścięgna!Oddaj czaszkom ich usta i oczy, i uszy!Tak wołał mały, pokorny kleryk w czerwonej sutannieDo człowieka w czarnym mundurze,Który podniósłszy pięści ku niebuMilczał, bo nie wiedział, jak dosięgnąćSwojego zmarłego sobowtóra,Płynącego nad miastem kości.
61.
BORN(podniósł się z krzesła). Podszedł do okna)Noc. Jesienna noc. Chmur falowanie,Wydaje mi się, że zstępuję pod ziemięI szukam po omacku kamieni, z których […?].Jakie to są kamienie? Jaka to jest ziemia?[k. 181 r]Mały pokorny alumn kleryk w czerwonej sutanniePłynę nad n wiecznym[?] miastem, po niebie zmurszałymOd modlitw i płaczu, i widzę s w dole siebieIdącego środkiem ulicy, pełnej tłumu i gawiedzi.I […?] krok poNa kogo [?]Mój wzrok jest śmiercionośny. Pod moim spojrzeniemludzie sięPrzechodnie, […?] […?]na których zatrzymuję mój swój wzrokZamieniają się w białe kościotrupy, i wołają [?]I […?], bez […? jakby się nic się stałoZmierzają do swoich [celów/domów?], do biur i urzędówi klekoczą kośćmiCo świeciJak bociany dziobami, idą ciągną za mną powoliKu wrotom xx Urzędu, do Świątyni Papierów,gdziei [Świętych/Świątyni?] Rejestrów, gdziedługim kluczem, ku wrotom Urzędu,do Świątyni kościoła Papierów i Świętych Rejestrów,gdzie […?] garbaty […?] wręcza im[…?][…?]i urzędnik im wręcza zwolnienie od życia.Piekielny wrzask się podnosi. Wrzeszczą, że chcą żyć!Że nie spełnili do końca swych ziemskich powinności!Że chcą wraca do swoich rozkładających się ciał,Do gnijących pokrowców! Spojrzałem w niebo!
62.
Jesteś tego pewien?
63.
Nie wiem.(wyszedł)