1.
(stanął w drzwiach z lewej strony podczas czytania ostatniego zdania z „Martyrologium”. Wygląda jak widmo. Jest obdarty i brudny. Wzrokiem szczutego zwierzęcia obrzucił obecnych i krucyfiks. Zdjął z głowy czapkę i mnie ją w rękach. Postąpił kilka kroków naprzód. Mówi niepewnie.)Dzień dobry... Przepraszam...
2.
Przepraszam…
3.
(bardzo zmieszany)Tak. Żyd…
4.
(niepewnie)Przeskoczyłem przez mur w ogrodzie…Wszedłem do klasztoru bocznymi drzwiami.One były otwarte…
5.
Z miasta. Stamtąd, z dołu.
6.
Tak. Kto tu jest przeorem?
7.
Nic od dwóch dni nie jadłem.Jestem bardzo głodny.Bałem się iść między ludzi…
8.
(usiadł. Je łapczywie)
9.
(jedząc)Tam jest piekło. Ale to piekłoNie rozstąpi się jak Morze CzerwoneI Emanuel Blatt nie przejdzieSuchą nogą na drugi brzeg. Nie przejdzieEmanuel Blatt – to ja. Stolarz.Przed wojną pracowałem u mojego ojca.Mieliśmy warsztat stolarski w miasteczku.Tuż obok rynku. W żydowskiej ulicy.Szyld był od frontu. Szło się od podwórza.Nikt z mojej rodziny nie został przy życiu.Nikt. Tylko ja. Uciekłem do lasu.Kilkunastu Żydów także uciekło do lasu.Teraz idzie obława z psami. Wszystkich złapią.Hitlerowskie psy mają dobry węch.(wstał)Dziękuję.
10.
Czy… Nu, to ja już pójdę.
11.
Czy ja mam odejść?
12.
Czy ja mam odejść? Gdy jestem ogolony,Nie wyglądam na Żyda. Nie bójcie się.Gdy się ogolę…
13.
Mój nos nie jest garbaty, a moje wargiNie są grube. Moje oczy są niebieskie.Spójrzcie, niebieskie, o, niebieskie, niebieskie...(idzie od jednego ojca do drugiego, szeroko otwierając oczy na dowód, że jego oczy są niebieskie. Wypowiada te słowa z lękiem, albowiem boi się, że ojcowie na przekór oczywistej – oczywistej? – prawdzie, mogą mu nie wierzyć)Takie oczy niebieskie to dzisiaj majątek.Gdy byłem mały, moja matka zawsze mówiła,Że Emanuel ma chrześcijańskie oczy.Jak niebo.(po chwili)Nie mam dokąd iść. Nie mam dokąd iść.Czy ojcowie byli w mieście? W tym piekle?Czy ojcowie wiedzą, co się tam stało?Wyciągali Żydów z piwnic i kryjówek.Rozstrzeliwali na miejscu i furmankamiWywozili trupy za miasto, gdzie je grzebaliJak padlinę w opuszczonych gliniankach.I kto by pomyślał, że na śmietnikuKończy się historia wybranego ludu!Innych pędzili na kirkut jak stada baranówI tam ich zabijali na starych, omszałych grobach,Jak na ofiarnych kamieniach.Ale nie wszyscy zaraz umierali.Niektórzy podnosili się jęcząc rozpaczliwie:„Szema Israel, Adonaj Elohenu, Adonaj ehad!”Ale Born — czy znacie Borna? — już tam stałJak anioł śmierci i dobijał tych,Którzy jeszcze dawali słabe znaki życia.(po chwili)A na środku ulicy leżało dziecko.Ręce i nóżki miało opalone.Już nie płakało, może sił mu brakło.A obok stała matka i błagała NiemcaO łaskę śmierci dla dziecka i siebie.Żołnierz wyjął rewolwer i, uważnie mierząc,Wystrzelił. Ciałko drgnęłoI jak zwinięty namiot opadło ku ziemi.Niemiec z wolna się oddalił, a matka,Biegnąc za nim, wyła: „A mnie! A mnie!”.O, jeszcze słyszę w uszach wycie tej kobietyI widzę jej czoło wzniesione ku niebuJak łunę czerwoną od klątw i złorzeczeń.Nie mam dokąd iść. Nie mam dokąd iść.Czy ja naprawdę wyglądam na Żyda?
14.
O, ileż razy patrzyłem w oczy człowiekaI widziałem w jego oczach własny gróbLub w najlepszym razie miłosierdzie.Kupione za ostatni grosz.Gdy uciekałem z płonącego getta,Jakaś kobieta wskazała mi ten klasztorI szepnęła, że tutaj mieszkają dobrzy ojcowie,Którzy Żydowi nie odmówią pomocy.Przyszedłem więc do was, do tego klasztoru,Bo mnie się zdawało, że to był głos anioła.Ale Pan może nie wysyła już więcej aniołów.(po chwili)To ja pójdę...(po chwili)Ja rozumiem, że ludzie się boją.Bo któż by się nie bał?Wy się boicie i ja się boję,Jedni się boją i drudzy się boją.Wasza trwoga jest taka sama jak moja trwoga.I tak samo trzęsą się nam kolanaI serce tak samo skacze nam do gardła.Więc po co mówić o człowieku i o Bogu?Człowiek jest okrutny, a Bóg obojętniePatrzy na nasze męczarnie, krzywdy i udręki.Usiadł w niebie, zapalił grube cygaro,I czytając gazetę, udaje, że nic nie widzi.To ja odejdę...(idzie do drzwi)
15.
Po co?
16.
(chwycił dłoń Przeora i chce ją pocałować)Ja… ojcze przeorze… ja…
1.
(wszedł, idzie do Przeora)Przyszedłem, żeby podziękować ojcu przeorowi.To jest dobry klasztor. I ludzie są dobrzy.Ja takich dobrych ludzi długo nie widziałem.Moja twarz już nie jest żydowska.W tym białym habicie czuję się tak,Jakbym był w wiosennym ogrodzie,Z dala od ludzi. Nikogo nie ma dokoła.Jestem sam. Zupełnie sam.Jak strasznie byłoby stąd wyjść. Któż uwierzyłby,Że w tym nędznym świecie może być miejsceTak ciche i tak spokojne jak ten klasztor.Nikt tutaj nie krzyczy. Wszyscy mówią łagodnieI mają w oczach zamyślenie.Wydaje mi się, że ten klasztorJest arką pływającą na falach potopu.
2.
Czy to nie jest obojętne,Dokąd burza zapędzi wierzących ludzi?Wiara to jest mądra rzecz.Zawsze wyrzuca rozbitkaNa szczęśliwą ziemię.
3.
W cóż ja mogę wierzyć? W żydowski los?Jeżeli Żyd ma umrzeć ze zimna,To go nawet na pustyni dopędzi mróz,A jeżeli Żyd ma umrzeć od upału,To go nawet na biegunie dopędziPustynne słońce. W rękach Żyda każda deska,Której się chwyta na burzliwej wodzie,Zamienia się w kamień, który go ciągnie na dno.Żyd zawsze przewiduje nieszczęścieI zawsze wychodzi mu naprzeciw.Ten naród ma pecha. I ten pechNasi mędrcy nazwali wybraństwem.(po chwili)Nie wiem, po co chcę uratować moje życieI po co korzystam z waszej dobroci.I po co narażam na niebezpieczeństwo ten klasztor.Uciekam. Czy można uciekać bez celuW świat, który jest zasadzką i siecią?Czy można uciekać w dnie i noce,Które jak płonące usta JeremiaszaWyrzucają z siebie lament i kamienie?
4.
Dokąd?
5.
On nie jest mym Bogiem. On jest waszym Bogiem.Mój Bóg o mnie zapomniał lub Go w ogóle nie ma.Mój Bóg?Jest takie żydowskie przysłowie,Które mówi, że ślepiec, im dłużej żyje,Tym więcej widzi. To jest mądre przysłowie.Ja jego mądrość odczułem na własnej skórze.Ach, co ja widziałem! Co ja już widziałem!Ja widziałem Żydów, którzy wydawali swych braciW ręce siepaczy, i żydowskiego mędrca,Który pisał donosy na własnych rodaków,I żydowskich młodzieńców, którzy za życie,Przedłużone o trzy jałowe dni,Jak psy służyli swym przyszłym mordercom.I widziałem także żydowską matkę,Która własne niemowlę zadusiła w bunkrze,Aby kwileniem nie zwabiło Niemców,Czyhających za ścianą. Wszystko to widziałem.A wasz Bóg?(po chwili)Ja chcę powiedzieć teraz całą prawdę.Ja będę teraz mówił do przeora, jakby mówiłDo mojego ojca – żeby mu ziemia lekką była,On zawsze powtarzał, że porządny katolikZnaczy u Boga tyle, co porządny Żyd,Ani mnie, ani więcej…(po chwili)Proszę przeora… Niech mi przeor powie…Kto stworzył nienawiść przeciw Żydom,Jeżeli nie wyznawcy Tego, który umarłNa krzyżu, bo Mu się zdawało,Że swoją śmiercią okupi wszystkie ludzkie grzechy?A kto stworzył obozy, getta, krematoria,Jeżeli nie ci, których w szkole uczonoPięknych słów katechizmu o miłości bliźniego?A kto żywcem zakopywał Żydów w ziemi,A kto palił bożnice i mordował dzieci,Jeśli nie ci, którzy za swymi matkamiPowtarzali w dzieciństwie pobożne słowa pacierza?Nie mówmy więc o moim i o waszym Bogu.
6.
Nie ma o co się sprzeczać.Jest źle, gdy Boga nie ma,Ale jest jeszcze gorzej, gdy jest,Bo wtedy już nic nie rozumiemy.I wszystko jest bez sensu.I świat, i człowiek, i życie.Jest tylko przypadek. Jak ten klasztor,Który dał mi schronienie. To jest dobry klasztor.(po chwili)Już nie mam sił wciąż rozmawiać z umarłymi.Moja pamięć jest za słaba,By mogła wszystkich w sobie pomieścić.Gdy przed snem zmawiam modlitwę za umarłych,Ich cienie tłoczą sięDo mojego niezdarnego bełkotuJak owce Jakuba do studni.Ojciec się spyta, do kogo się modlę,Skoro przestałem wierzyć w dobroć mego Boga?Słuszne pytanie. Ale czy nie możnaModlić się do własnej, kalekiej myśli,Która niezdarnie udaje Boga,Dobrego Boga?(z rezygnacją)Ot, cała filozofia. Tylko to jest najgorsze,Że na przekór temu brzydkiemu życiu,Nikt nie chce dobrowolnie umrzeć.(drwiąco)Wolimy bezsensowne życieOd sensownego nieba.
7.
Przeor wybaczy, ale ja już dośćZaznałem cierpień od waszego krzyża.
8.
(ze smutnym uśmiechem)O Chrystusowym przyjściu na ten świat?Raczej o przyjściu mojego nieszczęścia…
9.
Nie umiem tego zrozumieć, przeorze.
10.
Wasz Bóg jest dla mnie obcy i daleki.We mnie jest pustka, którą świat wydrążył,Świat chrześcijański.
11.
Zatem dlaczego wielu spośród wasZamiast Bethlehem dźwiga w sobie piekło,A ci, co nawet są chrześcijanamiI prawdę w sobie noszą, nie umiejąZabić w swym sercu zła i nienawiści?
12.
A czy to wszystko, co teraz się dzieje,Nie jest dowodem, że ludzie przestaliPrawdziwie wierzyć? Zatem, gdzie jest Chrystus?
13.
Ja mam wybaczyć? Co? Ja mam wybaczyć?Śmierć moich braci? Rodziców i żony?Przeor chce, żeby ofiara wybaczyłaSwoim prześladowcom? Żeby całowała rękę,Która jej zadała cios w samo serce?Żeby krew przebaczyła mordercom?Żeby spalone włosy przebaczyły krematorium?Żeby zatrute płuca przebaczyły komorom gazowym?Żeby ciało przebaczyło grobom?To przeor chce!?Ja mam wybaczyć? Ja nie chcę wybaczyć!Ani Niemcom, ani Żydom, ani sobie!Ojcze, ja przecież siebie nienawidzę!Jak nienawidzę! Proszę na mnie spojrzeć!Ja nienawidzę siebie za ten nos,I za te wargi, nawet za te oczy,Które są może naprawdę niebieskie,Lecz jest w nich taka jakaś ciemna chmura,A po tej chmurze każdy Niemiec pozna,Że jestem Żydem. Przecież przeor wie,Żem was oszukał. Przecież przeor widzi,Jak bardzo jestem podobny do Żyda!Ja nienawidzę i siebie, i BogaZa to przymierze, które On uczyniłZ żydowskim ludem! Kto to widział, żebyNormalny człowiek nosił w spodniach śmierć,Żeby w swych spodniach nosił przeznaczenieGorsze od śmierci, po którym go poznaKażdy bandyta! Ja już nie chcę cierpieć!Ja nie chcę cierpieć! Ja już chcę wypocząćI żyć jak dawniej. Ja chcę, żeby znowuW piątkowy wieczór moja biedna żonaPaliła świece w srebrnych szabasznikachI, zasłaniając dłońmi swoje czarne oczy,Chwaliła szabas. Gdzie są oczy mojejŻałobnej żony? Zawlekli aniołaNa siny kirkut, gdzie ludzie konającW strachu przedśmiertnym oddawali kał,Ostatni dowód swego człowieczeństwaNa Bożej ziemi! Adonaj! Adonaj!Coś Ty uczynił!? Czemuś nas opuścił!?Ja nienawidzę mój żydowski los,Lecz chcę być Żydem! Żydem! Żydem! Żydem!(po chwili)Przeor pomyśli, że jestem wariatem…A może jestem naprawdę wariatem?Jak można pragnąć być sobą, jeżeliSamego siebie tak się nienawidzi?Przeor na pewno tego nie zrozumie.
14.
Ale gdy śmietnik przyjdzie do spowiedziI żal wyjawi, ojciec mu wybaczy?
15.
Ja w nic nie wierzę, ojcze.
1.
(stanął, niewidoczny w drzwiach refektarza)
2.
(wyszedł na środek refektarza)Tutaj jestem.Nazywam się Emanuel Blatt.Ojcowie nie są winni.Cóż winne może być otwarte oknoAlbo cóż winne mogą być otwarte drzwi,Jeżeli przez nie wpada do pokojuJesienny liść.Okno nie jest winne.Drzwi nie są winne.Wiatr jest winien.Wielki wiatr zerwał się na dworze,Wielki wiatr.Niech pan oficer każe mnie zastrzelić.
3.
(bez słowa zatoczył się pod ścianę. Oparł się ręką o krucyfiks wiszący na ścianie)
4.
(powoli zbliża się do Borna)
5.
(stoi milczący i bezradny, z opuszczoną głową. Krew sączy się z jego czoła, spod kolczastej korony)
6.
(stoi nieporuszony)
7.
(podniósł powoli głowę i utkwił wzrok w Bornie)
8.
(milczy)
9.
(stoi nieporuszony)
10.
(opuścił wzrok, idzie do drzwi. Z jego ręki wypadł pejcz. Wyszedł)
11.
(wszedł. Rozejrzał się trwożliwie dokoła. Do Przeora)Gdzie on jest?
12.
Kiedy znowu wróci?
13.
Gdy włożył mi na głowę ten kolczasty drut,Boleść poczułem w sobie. Ale to nie była boleść,Która każe krzyczeć zmęczonym ustom.To była dobra boleść, która weszła we mnieJak trzej aniołowiePod namiot Abrahama, ocienionyDębami w Mamre.(nagle)Dlaczego mnie Born nie zastrzelił?Dlaczego jeszcze żyję?(do Chóru)Dlaczego nas wszystkich nie zastrzelił?Dlaczego my wszyscy jeszcze żyjemy?
14.
(niespokojnie patrząc na Przeora, to znów na Chór)Co się tutaj stało!?(głośniej)Co się tutaj stało!?(krzyczy)Co się tutaj stało!?
15.
(stoi zapatrzony przed siebie, jakby nie słyszał tego, co się dzieje za murami klasztoru)
16.
(podczas ostatnich słów Chóru zatrzymał wzrok na krucyfiksie. Patrzy na rozpiętego na krzyżu Chrystusa, jakby go po raz pierwszy zobaczył. Jak pod działaniem przemożnej siły, której nie może się oprzeć, idzie do krucyfiksu)Dlaczego On tak bardzo podobny jestDo człowieka?Dlaczego On tak bardzo podobny jestDo człowieka?(opuszcza głowę i zasłania twarz dłonią)
17.
(podniósł głowę i, patrząc w twarz Chrystusa, ręce wzniósł w górę, rozkrzyżował je, jakby chciał w swoich ramionach zamknąć postać umęczonego Boga. Woła)O Adonaj! Adonaj!