Ojczyzna nasza była urodzajną winnicą
Do czasu,
Gdy napadły na nią
I szarańcza Rahaba.
Plemiona Mosocha i plemiona Cedru,
Nasza ziemia jest gorzka od krwi.
Wprawdzie nie wiemy,
Dlaczego Bóg
Upodobał sobie te wzgórza i niziny
Na miejsce goryczy i na miejsce krwi,
Ale wierzymy,
Że skoro Jego wybór
Padł na naszą ziemię,
Spełni ona
W niezbadanych zamysłach Bożych
Mądre i głębokie przeznaczenie.
Niech będzie błogosławiona
Cierpiąca ziemia
W swoim czasie.
Jest czas rozpaczy, szubienic
I czół pokrytych bluźnierczymi napisami.
Życie ludzkie znaczy mniej
Od złamanej gałęzi
I od kamyka potrąconego nogą,
I od garnka wyrzuconego na śmietnik.
Wprawdzie nie wiemy,
Dlaczego Bóg
Upodobał sobie nasz czas
Dla swojej zapalczywości,
Ale wierzymy,
Że skoro Jego wybór
Padł na naszą epokę,
Spełni ona
W niezbadanych zamysłach Bożych
Mądre i głębokie przeznaczenie.
Niech będzie błogosławiony
Czas zapalczywości Pana.
Ten gotycki refektarz w klasztorze
Jest metaforą czasu.
W tej metaforze człowiek
Określany jest za pomocą Boga,
A Bóg za pomocą człowieka.
Posypaliśmy głowy pokutnymi psalmami
Jak popiołami spalonych ludzi.
Nie wiemy,
Dlaczego Bóg
Upodobał sobie naszą drogę
Dla swojego gniewu,
Ale wierzymy,
Że skoro Jego wybór
Padł na naszą drogę,
Spełni ona
W niezbadanych zamysłach Bożych
Mądre i głębokie przeznaczenie.
Niech będą błogosławione
Wszystkie zamysły Pana.
Nasz klasztor wznosi się na wzgórzu.
Z okien klasztoru widać drogę
Prowadzącą do miasta.
I pochmurny dzień prowadzący
W głąb sierocego horyzontu.
I ludzi prowadzących
W głąb piekieł.
Niechaj błogosławieństwo Pana
Zawsze czuwa nad naszym klasztorem.
Po co patrzymy w stronę miasta?
Po co patrzymy w głąb horyzontu?
Po co patrzymy w głąb piekieł?
Nie patrzmy! Nie patrzmy!
Zamknijmy oczy!
Z zamkniętymi oczami módlmy się do Boga!
(
Czy wolno nam modlić się do Boga
Z zamkniętymi oczami,
Gdy ziemia nie może udźwignąć
Nadmiaru krwi!
Gdy ziemia nie może udźwignąć
Nadmiaru ognia!
Gdy na ulicach i placach
Walają się trupy
Dzieci, starców, kobiet i mężczyzn!
A obok leżą zabite psy i koty…
Na dowód,
Że los ludzki
Przypadł również zwierzętom!
Gdy dogasają ostatnie pożary w getcie…
I nikt już nie umie odróżnić
Spalonej belki
Od spalonego człowieka.
Nie zamykajmy oczu!
Z otwartymi oczami módlmy się do Boga!
Patrzmy w głąb piekieł!
Patrzmy! Patrzmy! Patrzmy!
Born kieruje rzezią.
Born własnoręcznie zabija ludzi.
Born…
Born…
Born…
(
Już od kilku dni nie było go w klasztorze.
Przyjdzie.
Na pewno przyjdzie.
(
(
Biedny przeor.
Bardzo się postarzał.
Osiwiał.
Codziennie przed poranną mszą
Siada w konfesjonale i czeka na wiernych,
Którzy pragną Bogu spowiadać swe grzechy.
Na próżno czeka, bo nikt kolan nie zgina
Przed jego obliczem. Odchodzi smutny, zamyślony…
Człowiek zwykł często sądzić po pozorach,
Bowiem pozory ułatwiają sąd
Tym, którzy lubią rzecz z wierzchu oceniać,
Zwłaszcza że ludzka natura, skażona
Trucizną grzechu, chętnie odnajduje
W winie bliźniego własne oczyszczenie.
Wierzę w uczciwość przeora.
Nie mogę zrozumieć…
(
Te odwiedziny sieją niepokój
W mieszkańcach miasteczka
I są przyczyną plotek i potwarzy.
Wydaje mi się, że nastała pora,
Byśmy z przeorem szczerze pomówili.
Mówić nie będę. Nie widzę powodu.
Mam do przeora ślepe zaufanie.
Niech mnie Bóg broni przed podejrzeniami.
Ja także w pełni ufam przeorowi.
(
Mieszkańcy miasta zowią nas zdrajcami.
Gdy naszych ojców spotykają w mieście,
Oczy zwracają w przeciwnym kierunku.
Albo pospiesznie przechodzą na drugą
Stronę ulicy, jakby usłyszeli
Klekot kołatki w trędowatej dłoni.
Niech Bóg z nas zdejmie ten ciężar doświadczeń.
(
(
(
Benedicite…
Benedicite.
Oculi omnium…
In te sperant, Domine, et tu das illis escam in tempore opportuno. Aperis tu manum tuam, et imples omne animal in benedictione.
Gloria Patri, et Filio, et Spiritui Sancto...
Sicut erat in principio et nunc et semper et in saecula saeulorum. Amen.
Kyrie eleison…
Christe eleison, Kyrie eleison.
Amen.
Amen.
(
(
(
Przepraszam…
Żyd! Żyd! Żyd!
(
Skąd pan tutaj się wziął? Jezus Maryja! Co pan tu robi!?
(
Skąd pan jest?
Z miasta. Stamtąd, z dołu.
Pan uciekł?
Tak. Kto tu jest przeorem?
Ja jestem przeorem.
Nic od dwóch dni nie jadłem.
Jestem bardzo głodny.
Bałem się iść między ludzi…
Dajcie mu jeść.
(
Niech pan usiądzie. Proszę się posilić.
(
(
(
(
(
P (
Czy… Nu, to ja już pójdę.
(
(
Czy ja mam odejść?
(
(
Czy ja mam odejść? Gdy jestem ogolony,
Nie wyglądam na Żyda. Nie bójcie się.
Gdy się ogolę…
(
(
Mój nos nie jest garbaty, a moje wargi
Nie są grube. Moje oczy są niebieskie.
Spójrzcie, niebieskie, o, niebieskie, niebieskie...
(
Jesteśmy tylko ludźmi.
Biednymi ludźmi.
Takimi jak pan.
Dlaczego człowiek jest zawsze nieprzygotowany
Na przyjście swojej ostatniej godziny?
I Bóg przeżywał trwogę
W ogrodach Gethsemani.
Czoło Jego było pokryte potem.
Nigdy nie wiadomo, kiedy otwierają się
Przed człowiekiem ogrody Gethsemani.
Jesteśmy tylko ludźmi.
Biednymi ludźmi.
Takimi jak pan.
Niech Bóg pomoże ludziom,
Którzy czekają w ogrodach Getshemani,
Jak wśród płonących snów.
O, ileż razy patrzyłem w oczy człowieka
I widziałem w jego oczach własny grób
Lub w najlepszym razie miłosierdzie.
Kupione za ostatni grosz.
Gdy uciekałem z płonącego getta,
Jakaś kobieta wskazała mi ten klasztor
I szepnęła, że tutaj mieszkają dobrzy ojcowie,
Którzy Żydowi nie odmówią pomocy.
Przyszedłem więc do was, do tego klasztoru,
Bo mnie się zdawało, że to był głos anioła.
Ale Pan może nie wysyła już więcej aniołów.
(
Niech pan nie odchodzi!
Niech pan zaczeka!
Co robić?
Co robić?
Niech pan zaczeka!
Niech pan zaczeka!
Po co?
Boże, nachyl ucho
Na głos naszych modlitw.
Boże, uczyń, abyśmy nie upadli
Na tej trudnej drodze.
I nie oddali cesarzowi tego,
Co jest Boskie.
Niech nam Chrystus przebaczy
Tę chwilę słabości.
Niech nam Chrystus przebaczy
Tę chwilę trwogi.
Niech nam Chrystus przebaczy
Zapatrzenie w siebie.
Niech nam Chrystus przebaczy
Oziębienie serca.
Dajcie mu habit. Niech będzie jednym z nas.
(
(
(
Przyjechał!
Znów przyjechał!
(
P (
(
(
Dzień dobry.
Dzień dobry.
Przejeżdżając obok klasztoru, pomyślałem:
Wstąpię do mego kochanego ojca.
Kazałem szoferowi zatrzymać samochód.
Cóż dobrego u ciebie. Jak się masz? Jak zdrowie?
Dziękuję.
Zaraz dalej pojadę. Mam wiele roboty.
Ale wieczorem wracając do miasta,
Wstąpię do ciebie na rozmowę. Dobrze?
(
Jak tu u was jest zimno! Nie palicie w piecach?
A może nie macie opału na zimę?
Nie mamy.
Dlaczego nic mi o tym dotychczas nie mówiłeś?
Jutro każę ci przysłać kilka wozów z węglem.
Dziękuję. Nie przysyłaj. Węgla nie przyjmiemy.
Dlaczego?
Nam węgiel nie jest potrzebny.
Wolicie marznąć?
Tak.
Dlaczego?
Modlitwy łatwiej dochodzą do nieba,
Gdy się je zmawia w nieogrzanych ścianach.
Tak sądzisz?
Jestem tego pewien.
Ale ja wolę rozmawiać z tobą w ciepłym refektarzu.
Jutro całe miasto wylegnie na ulicę,
By podziwiać węgiel zwożony do klasztoru.
Wszyscy powiedzą, że dobrzy ojcowie korzystają
Z poparcia Borna, które sobie wyprosili
U Boga żarliwą modlitwą i pobożnym życiem.
To wielka propaganda dla waszego Boga
I po trochę też dla mnie, bo przecież
Przyjemnie być narzędziem w rękach Opatrzności.
(
Nie jestem twoim wrogiem.
Nie udawaj baranka.
Jestem wrogiem zła…
…które jest we mnie. To chciałeś powiedzieć.
Nadałbym ci chętnie tytuł niebieskiego
Doktora za tę genialną zdolność,
Za pomocą której nawet nienawiść
Oblekasz w piękny kształt miłości.
Zawsze podziwiałem w tobie umiejętność
Sprytnego maga, który umie
Nagłym ruchem ręki wyjmować króliki
I ptaki z kieszeni.
(
Ale mimo to byłem w owych czasach
Mniej wnikliwy od ciebie. Nie umiałem
Przewidzieć, że pod czerwoną sutanną
Mego przyjaciela, pokornego kleryka
Z Collegium Germanicum, bije serce
Przyszłego komendanta…
(
Nie umiałeś wierzyć.
Moje zwątpienie było mym zwycięstwem.
Nad kim?
Nad tobą.
Czy warto było tracić wiarę w Boga,
Aby odnieść zwycięstwo nad takim robakiem
Jak ja?
Bóg, który zeszedł do mnie z biblijnych wersetów,
Zagrodził mi drogę do mojego narodu.
Jego niebo legło w poprzek mojej historii.
Spaliłem niebo jak suknię zadżumionych,
Zamknąłem me modlitwy jak oczy umarłych
Przed pustynnym Bogiem, który, powiewając
Liturgicznymi chustami, chciał skruszyć
I rzucić na kolana mą godność człowieczą!
Bóg obrzezany! Wrzaskliwy psalmista!
Zwątpiłem o Nim, by uwierzyć w Niemcy!
Uwierzyłeś w kraczące szubienice…
(
Do czego zmierzasz?
Cóż za dziwne pytanie? Śmieszna dociekliwość.
Lubię z tobą rozmawiać, lubię dyskutować,
Lubię przebywać w twoim towarzystwie,
Chociaż niechętnie wracam pamięcią do czasów
Naszej młodości.
Pamięci nie zabijesz.
Ilekroć stoję nad zbiorowym grobem
I strzałami z browninga dobijam Żydów,
Każdy z nich ma twarz rzymskiego kleryka,
Szeleszczącego czerwoną sutanną
Wśród ukrzyżowanych mitów.
(
Jesteś bardzo rzeczowy.
Zajęty.
Czym?
Klasztorem i modlitwami.
Za kogo się modlisz?
Za ciebie.
O nawrócenie?
Tak. I za tych, którzy giną tam, na dole.
Za Żydów.
Tego prawa nie możesz mi odebrać.
Rzeczywiście, przyznaję, masz wiele roboty.
Ale i ty chyba przyznasz, że staram się o to,
Aby ci nie zabrakło tematów do modlitw.
Czujesz swąd spalenizny? Ten swąd jak chmura
Zawisł w powietrzu i swoim mdłym zapachem
Przyprawia mnie o nieustanne mdłości.
Ukończyliśmy w mieście akcję przeciw Żydom.
Miasto jest czyste i białe. Ponad śnieg bielsze.
Znasz przecież tę piękną metaforę. Nieprawdaż?
Chciałem cię ostrzec.
Przed czym?
Banda Żydów wymknęła się z miasta
I zbiegła w okoliczne lasy i pola.
Uprzedzam cię, mój drogi, byś się nie dał skusić
Uczuciu litości i nie udzielił zbiegom
Schronienia, gdyż nie miałbym wówczas żadnych
Możliwości, aby ratować ciebie i klasztor.
Musiałbym postąpić ściśle według rozkazów,
Które otrzymałem od moich dowódców.
Czy przemawia przez ciebie troska o klasztor?
Tę sprawę omówimy wieczorem, gdy wrócę
Z obławy na Żydów. Przyjdę tu do ciebie
Na krótką pogawędkę, chociaż wiem, mój drogi,
Że moje odwiedziny przysparzają ci wiele
Utrapień, trosk i niepokojów i… wstydu.
Mimo to nie mogę wyrzec się tych spotkań,
Które są dla mnie źródłem wielu wzruszeń.
Cóż za rozkosz móc z tobą wymieniać
Poglądy na mądry i pobożny temat!
Bądź zdrów! Do widzenia wieczorem.
(
(
(
(
Eee, dajmy spokój tym głupim przesądom!
Jestem i koniec.
Jak pani tutaj weszła? Kto panią tu wpuścił?
Nikt mnie nie wpuścił. Czy można usiąść?
(
(
Co mi się ojciec przygląda? Pończochy? Jedwabne.
(
(
Dzisiaj zachciało mi się modlić.
To dobrze, że pani czuje potrzebę modlitwy.
Uklękłam przed figurą Matki Boskiej, która
Stoi w bocznej nawie waszego kościoła.
Matka Boska już wielu nawróciła.
Niełatwo jest się modlić…
(
…przed waszą Madonną.
Dlaczego?
(
(
Czy przeor kiedykolwiek w swym życiu głodował?
Przeor zna Boga, ale nie zna życia.
Te klejnoty powinny powrócić do ludzi,
Bo biedakom są bardziej potrzebne niż wam...
To są wota dziękczynne, to znak wyrzeczenia
Bogu ofiarowany…
(
To jest bluźnierstwo…
Bluźnierstwo… bluźnierstwo… gdy coś wam nie dogadza,
Straszycie nas piekłem, jak strachem na wróble.
Te perły są piękne, chociaż straciły swój blask…
Skończmy z tymi perłami. Po co pani przyszła?
(
Co?
Ten dar będzie dla mnie zasłużoną zapłatą
Za wszystkie brzydkie słowa, które przed laty
Przeor wygłaszał przeciw mnie z ambony.
Ja? Przeciw pani?
To było przed wojną. Przeor nie pamięta?
(
Przeor niemal mnie wyklął
Ja? Panią?
Przeor wtedy gadał… Ach, co przeor gadał!
Że jestem ladacznicą, zarazą i bagnem.
Już nawet nie potrafię powtórzyć tych słów,
Których przeor w gniewie przeciw mnie używał.
Dziś widzę panią po raz pierwszy w życiu.
Nie wiem, kim pani jest. Nie znam pani nazwiska…
(
(
(
(
A dzisiaj? Hm. Dzisiaj czasy się zmieniły,
Nie muszę się zadawać ze starszymi panami,
Mam tylko jednego i jestem bardzo szczęśliwa.
On jest Niemcem. I wśród Niemców są porządni ludzie.
Proszę sobie wyobrazić, że ten Niemiec,
Jest dla mnie tak dobry i miły, i czuły,
Jak żaden z mężczyzn, z którymi dotychczas żyłam.
To dobry człowiek. Dał mi śliczne mieszkanie.
Lisa i karakuły. Mówi do mnie delikatnie,
Zawsze używa pieszczotliwie słów.
A wieczorem gra stare walce na pianinie…
Siedzę przy kominku… i słucham… i słucham…
(
Mam mieszkanie, pianino i lisa, i futro,
Ale pragnę mieć jeszcze kolię pięknych pereł.
Właśnie te z ołtarza... W prezencie od ojca…
Pani jest chyba szalona.
Chodźmy do kościoła. Przeor zdejmie perły
Ze szyi Madonny, i uprzejmym gestem
Wręczy mi je w darze. Proszę. Chodźmy, przeorze.
Nie wiem, co mam bardziej podziwiać,
Pani tupet czy cynizm?
Tylko trwogę, ojcze, tylko trwogę.
Przed czym?
Niekiedy leżąc w łóżku, zamykam powieki
I wydaje mi się, że znów słyszę na schodach
Kroki gościa, który na palcach się skrada
Przez korytarz, a potem ostrożnie drzwi otwiera
I wchodzi do pokoju, i siada na łóżku,
I łapami poczyna błądzić po mym ciele…
Spoconymi łapami… po szyi… po piersiach…
(
O, te ciała cuchnące capim potem i upiorne oczy,
W których nie ma nic poza zimnym szaleństwem!
(
Ja muszę mieć pieniądze! Ja z tych pieniędzy
Muszę zbudować dla siebie bezpieczny dom
I mur, który mnie oddzieli od ludzkiej pogardy!
Droga, którą pani obrała, jest fałszywą drogą.
Może. Jednak bezbłędnie prowadzi do celu.
Czy mogę zapalić papierosa?
Proszę. Niech pani zapali.
(
Born mnie odwiedził…
Born?... A poza Bornem?...
Cóż to za śledztwo?
(
Dziwne.
Właściwe.
Czy nie zbyt zuchwałe?
Zuchwałość nie powinna zbyt dziwić przeora.
Zuchwałość i odwaga często idą w parze.
A przeor jest odważny… hm… bardzo odważny…
(
Żyd? W naszym klasztorze? Pani chyba bredzi!
A może byśmy poszli poszukać go? Dobrze?
Kogo mam szukać? Żyda? Gdzie mam szukać Żyda?
Żaden Żyd tu nie przyszedł. Nic nie wiem o Żydzie.
Czy przeor gestapowcom też prawdy nie powie?
Proszę wyjść! Proszę natychmiast wyjść!
Ale przeor jest wojowniczy.
Proszę natychmiast opuścić klasztor!
(
(
(
(
(
(
(
(
(
Już wkrótce zacznie się
Radosne owocowanie krzyża.
Będzie to wielka chwila w naszym życiu,
Może właśnie owa,
Na której przyjście
Czekaliśmy tak długo,
Może nawet po to urodziliśmy się,
By ją dzisiaj przeżyć,
Może właśnie ona jedna
Jest celem
Naszego istnienia na ziemi.
Cierpiąc za Chrystusa,
Codziennie tworzymy świat od nowa, Dlatego przygotujmy się na cierpienie,
Na niesprawiedliwość,
Na krzywdę,
Na szaleństwo mężów ciemności.
Jest jesień.
Z głębi ogrodów i sadów
Krzyczą psalmy Dawida
I płaczą usta Sybilli.
Już wkrótce z naszych modlitw
Poczną opadać pierwsze owoce
I rozpocznie się sąd
Nad chodzącymi drzewami.
Woda w stawach zmarszczy się
Pod powiewem przelatujących aniołów,
Którzy będą krążyć nad nami
W poszukiwaniu żeru.
Jesteśmy nadzy i bezimienni.
Dopiero śmierć nada naszemu życiu
Właściwe imię.
Wtedy będą nadane
Nowe i właściwe imiona
Wszystkim pojęciom i wartościom,
I tymi imionami będą wzywane
Wszystkie popioły
W dzień gniewu,
W dzień owocobrania.
Jesteśmy gotowi, ojcze przeorze,
Na dzień owocobrania.
Pamiętamy, że Chrystus po śmierci
Objawił się biednej kobiecie
W stroju sadownika,
Prawdopodobnie na dowód,
Że dzieje człowieka toczą się
Pomiędzy dwoma drzewami —
Poznania i krzyża.
Bóg jest dojrzałym owocem krzyża.
Bóg jest obfitym owocem krzyża.
Bóg jest błogosławionym owocem krzyża.
Zrywamy ten owoc w czas owocobrania
W krzyżowym sadzie.
Wierzymy,
Że mądrość człowieka
Mieści się
Na przecięciu ramion świętego krzyża,
Tam gdzie droga niebiosów
Mądrze przecina się z drogą ziemi.
Amen.