Jan L e c h o ń
Pa n Twa r do ws k iW pierwodruku nieznacznie zmieniona została interpunkcja wiersza i był on wyraźnie podzielony na trzy części (wersy 1–52, 53–58 i 59–64).
Raz, dwa, cztery, dwanaście. Cóż to dziś się dzieje?
Zegary biją północ – a tu kogut pieje.
Jest kogut. Jaki wielki! Grzebień ma jak grzywę
I pióra szmaragdowe, ostrogi prawdziwe.
Zapiał przed samym domem. Trzeba z tym się zgodzić:
Lepiej jeździć kogutem niż piechotą chodzić.
Widzę Cię! Widzę znowu! Ty jesteś jak zdrowie.
Te same baby wiejskie na Rynku w Krakowie.
I dziad podW pierwodruku: przed Panną Marią Panną Marią siwą głowę chyli.
Masz tu, dziadku, dolara! Za dusze czyśćcowe,
Za wszystkich, którzy umrą od otwartej blizny
I za tych, co nie wrócą nigdy do Ojczyzny.
Kogoś tu miałem spotkać! …Jakieś ważne sprawy.
To było już tak dawno! Jegomość Kulawy,
Któremum coś obiecał, więc będzie się zżymać,
Bo właśnie nie mam żadnej ochoty dotrzymać.
No! Nie trzaskaj kopytem! To nie żadna sztuka.
O! Biedny polski diable! Każdy Cię oszuka.
O! Rozpustny Kmicicu, najmężniejszy z mężnych.
Widziałem ja na świecie szatanów potężnych,
Nie nadętych pyszałków – ale bardzo dumnych
I niczem nie ugiętych i bardzo rozumnych.
Tobie z nimi się mierzyć – toż komedia czysta!
Nigdy z Ciebie, Boruto, nie będzie Mefista.
Jedno, co umiesz czynić – to gusła i czary
We mgle błękitno-srebrnej, którą ja tak lubię.
Ale chcę coś nowego. Nie wzywaj Barbary
Ni Zygmunta Augusta w sobolowej szubie,
Ni Janów, ni Batorych z starych sarkofagów,
Bo na to nie potrzeba żadnych wielkich magów.
Tylko ze świeżych grobów, z dołów śmierci tajnych,
Gdzie nikt nawet ich imion nie umiał oznaczyć,
Wywołaj paru ludzi zupełnie zwyczajnych,
O których ja wciąż myślę i chcę ich zobaczyć.
Nie chcesz? Jak to? Nie możesz? Takież Twoje sztuki?
Na toż skrycie świętoszek wciąż ku Tobie zerka?
I wartoż było takiej zasięgać nauki,
Ażeby się okazać głupim jak ekierka?
Chodź do karczmy na wino! Ja za Ciebie płacę.
A tamci… requiescant… Requiescant in pace!Łac.: Odpoczywają… Niech odpoczywają (spoczywają) w pokoju!
Dziewczyno, która tęsknisz w półmroku szynkwasu
I zwracasz ku mnie teraz swoje oczy łzawe,
Pytasz o wielkie miasta? Ogromnie ciekawe!
Lecz podróże mnie męczą od pewnego czasu.
Znam zorze nad dalekich Oceanów głębią
I puszcze storczykowe o duszącej woni,
Stolice, gdzie się tłumy jak mrowiska kłębią
I znam wieczór nad Wisłą. I powracam do niej.
Jaśminów zapach z sadu bije mi do głowy,
Księżyca blask jak mleko leje się na drogęW pierwodruku te dwa wersy brzmiały następująco:
Jaśminów woń z ogrodu bije mi do głowy,
Jak mleko blask księżyca leje się na drogę.
.
Ta karczma „Rzym” się zowie? Nie bądź drobiazgowy.
Nic nie mam oprócz duszy. Więc dać jej nie mogę.
Mój kogut zapiał znowu. Lećmy, mój koniku!
Leć tam nad Pannę Marię! Na tym rogaliku,
Którego srebrne smugi tak zawsze mnie nęcą,
Co teraz wszedł na nieba wielką płachtę ciemną,
Będę siedział i patrzał, jak się gwiazdy kręcą,
Będę widział Warszawę i Kraków pode mną.
I wśród zapachów z dołu i wśród nocy cieniaW pierwodruku ten wers brzmiał: I wpośród woni z dołu i wśród nocy cienia
Będą ku mnie, ku górze płynęły wspomnienia.
Jak mgły się będą snuły w księżycowej bieli.
A ja, w niebo wpatrzony, do świata ostatka
Będę mówił pacierze, jak uczyła matka.
A resztę, co tu gadać, wszystko diabli wzięli.
Kazimierzowi Wierzyńskiemu