piątek 6/ I 50
Drogi Kaziu,
Oczywiście bardzo Ci współczuję z powodu kaszlu i nerek, ale mam nadzieję, że i jedno, i drugie przeszło. Oczywiście nerki same, bez Jachimowicza, nie przechodzą i powinieneś zaraz tutaj przyjechać – aby dostać od niego odpowiednią receptę, a przy okazji omówić ze mną najważniejsze sprawy Polski i świata, które ostatnio uległy pogorszeniu przez nasze niedbalstwo. Żałuję bardzo, że nie mogę Ci posłać drugiego egzemplarza Ziab, ale jest to niemożliwe, gdyż był to egzemplarz uniqueAng.: niepowtarzalny, unikatowy, wyjątkowy. znaleziony w magazynie różnych
„sofistykejtów”Spolszczenie od ang. sophisticated: wyrafinowany, wyszukany; tu: dziwności. – kartka ta liczy sobie lat przeszło pięćdziesiąt i nie ma drugiej takiej. W Waszyngtonie było mi bardzo dobrze, jak zawsze – zwłaszcza że był też i Janek Rosen, który jest żywą pamiątką najlepszych lat. Ale przyznam Ci się, że mnie teraz męczy wszystko: rozmowy, wspomnienia i drinki. Byłem szczęśliwy, że mogłem te Święta spędzić wśród miłych ludzi i otoczony przyjaźnią – ale właściwie, kiedy nie piszę i nie myślę (w oderwaniu od jakichś banałów życia), jestem smutny i obcy samemu sobie. Wszystkie święta zawsze mnie niepotrzebnie denerwują, a już co do Sylwestra, to mam prawdziwego bzika, żeby to dobrze wypadłoOdczucia te wiązały się z nieco przesądnym myśleniem Lechonia, o czym notował w Dzienniku kilka dni wcześniej, 1 stycznia 1950 r.: „Zawsze bardzo denerwuję się przed Nowym Rokiem, że to niby wróżba na cały rok, że tak będzie cały rok jak w sylwestra. Otóż wczoraj i dziś byłyby to dnie udane, gdyby naprawdę przypadkowo opanowanie jednego dnia coś mogło znaczyć” (J. Lechoń, Dziennik, wstęp i konsultacja edytorska Roman Loth, Warszawa 1992, t. 1, s. 171).. Teraz zapowiadało się najgorzej, bo na parę dni przed tym wzięła mnie ohydna grypa. Ale Jachimowicz coś mi wstrzyknął i na samego Sylwestra byłem już zdolny łazić – byłem więc na obiedzie u Firy, później na samą dwunastą z Aubreyem u Michałów spokojnie i rodzinnie, później na godzinę u Dody – wszystko bez przesadnego picia i hałasów, tak że mogłem wstać nazajutrz wcześnie, miałem czas na „[---] pokłonienije”Fragment słowa nieczytelny; spolszczenie od ros. поклонение: oddawanie czci, uwielbienie. przed Heniusiem, na inne obligacje i samego pierwszego – napisałem wierszyk „laurowy i ciemny”, co mi się jeszcze w życiu nie zdarzyłoMowa o wierszu Mędrca szkiełko (pierwodruk: „Wiadomości” 1950, nr 8 (203) z 19 lutego; w tomie Poezje zebrane 1916–1953, Londyn 1954, wiersz dedykowany był Zofii Kochańskiej). O jego powstaniu notował Lechoń w Dzienniku: „wziąłem się do wiersza. Chciałem przede wszystkim, żeby to nie była ordynarna epicka prawda, która na przestrzeni paru zwrotek, jeśli nie jest się Mickiewiczem, jest nie prosta, ale prostacka. Wiem, co to znaczą owe norwidowskie woale, które zasnuwają zbyt łatwe, zbyt uczuciowe efekty. I myślę, że ten wiersz jest za kotarą owych woali, że wszystko w nim jest sugestią, asocjacją, jak w mistycznej liryce Słowackiego, u Norwida czy Micińskiego. To jakby dowód, że umiem pisać i tak laurowo, i ciemno – jak zdaje się różnym nieszczęśnikom, że dziś jedynie można. Co do mnie, to mi brak w tym wierszu czegoś naprawdę stłumionego, jakiejś tajemnicy, o której właśnie w nim mówię” (J. Lechoń, Dziennik, wstęp i konsultacja edytorska Roman Loth, Warszawa 1992, t. 1, notatka z 1 stycznia 1950 r., s. 271).. Czy to znaczy, że ten rok będzie dla mnie jakiś łaskawszy? Wiem, że nic dobrego politycznie się nie szykuje, chyba że sami Moskale, ogłupieni przez Pana Boga, coś zrobią, co samego Achesona wyprowadzi z równowagi. Ale w Waszyngtonie raczej złe nastroje. „Czy wrócimy?”. Uważam nadzieję za taki sam element rzeczywistości jak dedukcję z realnych faktów i dlatego sobie i innym mówię „Wrócimy”. Miałem list od Nowakowskiego, ziejący rozpaczą i nawet trochę wariacki. Pisze on o Anglii jak o kraju „okropnym i pełnym zdrady”. Nie ja mu będę zaprzeczał. Pisze, że Anders ma wciąż setki funtów na głupstwa, ale nie chce dawać na „Wiadomości” i że on, Nowakowski, i Mietek, są dwoma dziwakami, którzy bardzo się lubiąc, widują się co najwyżej raz na miesiąc. Wiem, że radzisz Mietkowi przyjazd tutaj. Boję się, że źle robisz. Tam są mimo wszystko tysiące takich czy innych Polaków, z którymi można gadać, jeśli już nie dogadać się, jakieś zebrania, pisma, no i kobiety polskie. Tutaj – dla człowieka pod sześćdziesiątkę nie ma nic – sami wiemy to najlepiej. Myślę, że, choć bardzo byłoby miło go zobaczyć – niech on tam siedzi. Mógłby Cię później przeklinać – gdyby tu przyjechałZdziwienie może budzić fakt, że zaledwie kilka miesięcy wcześniej Lechoń sam gorąco namawiał Grydzewskiego do przyjazdu do Stanów Zjednoczonych, używając tych argumentów, które teraz określał jako kontrargumenty; 10 stycznia 1949 r. pisał do przyjaciela, kreśląc mu perspektywy rozwoju działalności zawodowej: „nic Ci nie mogę poradzić, poza tym, żebyś przyjechał. Jest tu ogólna panika w księgarstwie, ale są też możliwości nieoczekiwane. […] Przyjedź koniecznie, a na pewno wszystko się załatwi, nie mówiąc o tym, że powinieneś przyjechać do nas, do mnie i do Kaziów, i jeszcze do kogoś”; a w kilka miesięcy później, 19 lipca 1949 r., przesyłając Grydzewskiemu list od Zofii Floyar-Rajchmanowej, poeta pisał: „Sądzę, że list, który znajdziesz w tej kopercie, w najgorszym razie Cię rozchmurzy, jeśli już nie natchnie Cię ideą, aby tu przyjechać. Jestem pewien, że znalazłbyś tu to, co chcesz – to znaczy się posadę przy jakimś uniwersytecie lub bibliotece, znakomite jedzenie w dowolnych ilościach i kilkadziesiąt milionów długonogich kobiet”. I dalej przekonywał: „Im dłużej żyję, tym bardziej godzę się z myślą, że Ameryka jest jednak rajem na tej okropnej ziemi. […] Zresztą, co tu gadać – sam przyjedź i zobacz. Mówię to najszczerzej – jestem pewien, że bardzo łatwo znalazłbyś raj w bibliotekach i bardzo przyzwoitą drugą młodość” (M. Grydzewski, J. Lechoń, Listy 1923–1956, oprac. B. Dorosz, Warszawa 2006, t. 1, s. 222, 245–246).. Jak wiesz, pełno tu śmierci i chorób (Kwaśniewski regularnie zwariował), samobójstwa (pani Szarska, była żona Szczerbińskiego chciała się stąd zabrać) i małżeństw, niewiele lepszych niż samobójstwa (HalinaHalina Matuszewska po śmierci pierwszego męża, Ignacego Matuszewskiego (zm. 1946), zarabiała na życie, prowadząc w Roslyn pod Nowym Jorkiem szkółkę narciarską dla młodzieży; 27 grudnia 1949 r. wyszła ponownie za mąż za Jerzego Szczerbińskiego i odtąd projektowała damskie ubrania i prowadziła sklep konfekcyjny; po śmierci drugiego męża przeprowadziła się na Florydę i zajęła malarstwem. już jest żoną urzędnika Gdyni-Ameryki). Z nowo przybyłych wymienię tylko panią MargulesNie udało się ustalić danych biograficznych., matkę Janki Czermańskiej, aby Ci w całej krasie odmalować sytuację Davida Copperfielda albo Hucka Finna, albo księżnej LanglaisLechoń pomylił się w pisowni nazwiska!, albo braci Strawińskich z ListopadaByć może poecie chodziło o przykład ludzi, który wywodząc się ze skromnych środowisk, osiągnęli znaczną pozycję społeczną, dzięki czemu mogli obracać się w tzw. towarzystwie. – jest to jedyna okazja, aby żyć pięknie i w odpowiednim towarzystwie. À propos. Na sam Nowy Rok spotkałem u Firy KiereńskiegoKomentarz do tego przypadkowego spotkania znalazł się też w Dzienniku poety: „Wchodząc wieczór do Firy, minąłem się z Kiereńskim. «Wsiewo charoszawo». I pomyśleć, że gdyby nie ten facet, nie byłoby Stalina i cały świat wyglądałby inaczej. Wszystko jest to temat do tragedii i do komedii” (J. Lechoń, Dziennik, wstęp i konsultacja edytorska Roman Loth, t. 1, notatka z 1 stycznia 1950 r., s. 172).. I pomyślałem sobie, że ten jeden facet, trzymający się doskonale i mile uśmiechnięty – winien jest temu wszystkiemu, co się stało. To we mnie utwierdziło wstręt jeszcze większy do kiereńszczyzny niż do bolszewików. À propos. CzapskiDwa dni później Lechoń, który wielokrotnie poddawał krytyce linię polityczną „Kultury” (m.in. ostro polemizował z Giedroyciem w obszernym liście z 29 maja 1949 r. na temat idei książki Aleksandra Janty Wracam z Polski, upatrując w niej synonim zdrady; obszerne fragmenty tekstu zob. M. Grydzewski, J. Lechoń, Listy 1923–1956, oprac. B. Dorosz, Warszawa 2006, t. 1, s. 232–233), notował w Dzienniku: „Śniadanie z Czapskim. Bardzo się tego bałem, nie mając ochoty ani do dyskusji, ani do hipokryzji. Szczęśliwie – uniknąłem jednego i drugiego. Sama czułość, wspomnienia i dowcipasy, wszystko załatwione przez obecność dwóch Lilpopek. Pokazał mi swoje pejzaże – no, niby jak mówiła Fryzowa: «Nie rozchodzimy się», ładne kolory i tyle. Pełno entuzjazmu, planów. Żywotność tego faceta jest fantastyczna. Ale wszystko to groch z kapustą, przywalone dobrocią, wdziękiem i hrabstwem” (J. Lechoń, Dziennik, wstęp i konsultacja edytorska Roman Loth, t. 1, notatka z 8 stycznia 1950 r., s. 178). Po wydaniu pierwszego tomu Dzienników Lechonia w Londynie (1967) J. Czapski opublikował szkic Lechoń i jego dziennik, „Kultura” 1968, nr 5, s. 154–159. już tu jest. Mój drogi! Przyjedź tu jak najprędzej, przyjedźcie tu jak najprędzej, ale przed tym napisz, co z nerką i czy kaszelek dusi. Zaproś mnie kiedy (avec Mademoiselle, bien entenduFranc.: z panią, oczywiście. – jak mówią w sztuce Croisseta Pierre ou Jack) na jakiś week-end. Aubrey bardzo, bardzo dziękuje Kasi za miłe słowa. Ja myślę o Was zawsze i najczulej i o pamięć proszę.
Ściskam Was z całego serca
Leszek
Nie dla psa kiełbasa, nie dla kota szperka,
Nie będzie tak dobrze – by bolała nerka.
*
Niech zabrzmi muzyka, warszawski sztajerek,
Niech Kaziowi piasek wysypie się z nerek.
*
Kto nie przeszedł łagrów, kto nie znał Obierka,
Ten nie wie, co znaczy – kiedy boli nerka.
*
Nerko, moja nerko, moje ty kochanie,
Cóż to za okropne łupanie i rwanie?
Trzeba było nie pić i nie hulać, bracie.
To by niepotrzebne były ciepłe gacie.