New York, czwartek 2go listopada
Drogi Kaziu,
Jak wiesz, nic trudniejszego, niż wyrazić bardzo prawdziwe uczucie – niech to mnie wytłumaczy, że nie potrafiłem napisać
Halusi i Tobie, jak bardzo jestem Wam wdzięczny za Waszą niebywałą dobroć i solidarność ze mną w moich bardzo ciężkich przejściach. Przyznam się, że bez Was, bez
Zosi nie dałbym sobie teraz na pewno rady – moralnie przede wszystkim – bo czasami jest się tak zmęczonym, że jeśli wszystko wskazuje na to, że coś jest nieżyczliwego w gwiazdach, nie chce się walczyć z gwiazdami. Otóż Wasza dobroć, która naprawdę i głęboko mnie wzruszyła – dała mi poczucie, że nie wszystkie gwiazdy są przeciw mnie, że gwiazda przyjaźni i dla mnie też świeci. Moi drodzy, dziękuję Wam z całego serca i myślę, że moja najczulsza przyjaźń będzie tą modlitwą, która Wam w każdej sytuacji będzie towarzyszyć i skłaniać los na Waszą stronę. Inna zaś rzecz, i piszę o tym, bo to jest aż śmieszne, że naprawdę mam do przewalczenia jakiś astrologiczny spisek. Jak dotychczas p.
D., z którym
Irena mówiła, nic nie załatwił i nawet powiedział jej, że zgubił daną mu karteczkę. Jest to dla mnie jasne, że nic nie zgubił, tylko nie chce tego załatwić. Nie mówię, że oni tego nie przewalą – ale widzę, że będzie to trudne i będę musiał naprzykrzać się
Irenie, która zresztą pełna jest najlepszych chęci i bardzo tym przejęta. Jednocześnie dostałem zapalenia okostnej, co zmusiło mnie do nawiązania kontaktu z Twoim przyjacielem
Libermanem i okazało się, że muszę sobie wstawić całą szczękę – zgodzisz się, że ten wydatek (nie mówiąc o nieprzyjemności) jest bardzo źle skoordynowany z moją sytuacją. Ale na tym nie koniec. Wyobraź sobie, że firma ekspedycyjna w
Paryżu, która miała mi przetransportować moje obrazy i książki – powodowana jakimś szaleństwem zwróciła się do
Ambasady Putramenta z prośbą o jakieś co do mojej osoby świadectwo. Zdaje się, że zdołałem zahamować katastrofalne skutki tego, ale w zasadzie
Ambasada może robić mi wstręty, bo wyszły w Polsce jakieś prawa co do majątku Polaków za granicą. Piszę Ci to wszystko, broń Boże, nie po to, aby się użalać – ale naprawdę zdumiony tą zaciętością planet na mnie. Czy mam Ci jeszcze dodać, że dziś przez całą noc miałem ciężki ból w żołądku, który wygląda na ulcer
[1]Ang.: wrzód.
? Myślę najszczerzej, że nie tylko nic nie przesadzam w ocenie mej sytuacji – ale nawet robię dobrą minę do bardzo złej gry, bo przecież poza tym wszystkim są jeszcze nieuniknione refleksy tego wszystkiego na moje życie, o których nikomu nie wspominam, ale które powinny znaleźć kiedyś swojego
Maurois i swoją
Lechoń ou la vie de martyr souriant[2]Przewidywany tytuł biografii poety brzmiałby (w przekładzie na język polski) Lechoń, albo życie uśmiechniętego męczennika.
. Żeby Ci dowieść, że idąc za Twymi radami, bynajmniej nie ograniczam się „do urągania gwiazdom – chcę Ci powiedzieć, że napisałem po francusku bez trudu dziesięć stron o
Misi Sert, że uważam to za bardzo dobre, a
Doda mówi, że to jest francuski wysokiej klasy (co wiem i bez niego). Ponieważ
Irena jest przyjaciółką
Liebermana i
Pacewicza[3] Nie udało się ustalić bliższych danych biograficznych na temat Liebermana, Pacewicza.
(„
Vogue”), a
Zosia – Carmel Snow („
Harper’s Bazaar”), cóż byłoby prostszego, niż umieścić to w którymś z tych pism, co daje pewien rozgłos i zwykle przynajmniej jakieś pięćset „złotych”. Otóż nie chcę przepowiadać – ale nie wierzę, aby tak się stało
[4]Chodzi o artykuł napisamny przez Lechonia z okazji śmierci Misi Sert zob. list z około 22 października 1950 roku. O reakcji Carmel Snow na jego tekst Lechoń zanotował jakiś czas później w Dzienniku: „Carmel Snow, redaktorka «Harpers Bazar», nie chce mojego wspomnienia o Misi Sert. To jej dobre prawo. Ale zarzuca mi, że nie powiedziałem, kto był ową ostatnią tragiczną miłością Misi. Dla niej to naprawdę zarzut – to, co mnie i każdemu Europejczykowi wydaje się tak naturalne. Są pewne chamstwa, króre Amerykanie uważają właściwie za rzeczy naturalne i potrzebne” (J. Lechoń, Dziennik, wstęp i konsultacja edytorska Roman Loth, Warszawa 1992, t. 1, notatka z 5 grudnia 1950 r., s. 483–484).
. Dlaczego? No bo pewno Saturn jest w jakiejś niezgodzie z Marsem, Wenus ze Słońcem, czy coś podobnego, i ja znowu dostanę po łbie. Do pana
Jędrzejewskiego nie mogłem się dodzwonić, ale próbuję tego bez przerwy; płk
M. – nie wydaje mi się dobrą protekcją w tym specjalnym wypadku. Moi drodzy! Nie zapominajcie o mnie i pamiętajcie, że ja bez przerwy myślę o Was i życzę Wam lincolna, mieszkania na Park Avenue, a Tobie jako Amerykaninowi
[5]Kazimierz Wierzyński otrzymał obywatelstwo amerykańskie 8 lutego 1949 r. W dokumentach osobistych poety w jego archiwum w Bibliotece Polskiej w Londynie nie ma aktu naturalizacji, informacja na ten temat znalazła się w notesie-kalendarzu na rok 1965, zapisana na okładce: „Certificate of Naturalization: Kazimierz, 6725791, Febr. 8, 1949; Halina, 687246, Febr. 7, 1949, Gregory, 7574501, Riverhead, Jan. 9, 1959”.
– najbliższego Pulitzera. Za dwie godziny
Liberman wyrwie mi dwa zęby na samym przodzie, za trzy godziny dowiem się od
Ireny, że p.
D. coś tam wykręca się, za pięć godzin – zacznie mnie znów rwać w żołądku. Ale kiedy pomyślę, że są większe nieszczęścia – np.
Ciechanowski dostał z rąk
AndersaGen. Władysław Anders we wrześniu i październiku 1950 r. odbywał podróż po Stanach Zjednoczonych, przygotowaną z inicjatywy grupy oficerów polskich działających w USA, która w wymiarze polityki międzynarodowej – ze względu na niedawno wybuchłą wojnę w Korei – miała mu umożliwić wysondowanie planów amerykańskich wobec uchodźstwa polskiego w perspektywie zimnej wojny lub ewentualnego konfliktu zbrojnego, pozwoliła też na ponowne podniesienie sprawy polskiej wobec agresywnych planów sowieckich oraz konieczności rozbudowy sił obronnych w Europie z udziałem kontyngentu polskiego. Jednocześnie Anders spotykał się z licznymi środowiskami polonijnymi i emigracyjnymi, prowadząc rozmowy na temat podziałów politycznych emigracji, w Nowym Jorku m.in. Cecylia Burr wydała dla niego specjalne uroczyste śniadanie z udziałem kilku Amerykanów ze świata polityki oraz przedstawicieli kilku środowisk emigracyjnych, w którym wziął udział Lechoń. Komandorię z Gwiazdą, a uważa, że mu się należy wielka wstęga (
Wszelaki dostał Komandorię),
Cecylia Burrowa (dostała Złoty Krzyż Zasługi, a
Żancia Srebrny) nie wie, czy będzie mogła z powodu wojny wyjechać do Paryża – kiedy pomyślę o tym ogromie nędzy ludzkiej – naprawdę wydaję się sobie uprzywilejowanym i udarowanym przez los. Ściskam Was z całego serca i dziękuję jeszcze raz i milion razy
Leszek