Szefie! Tak nie można! Szef zapomina o całym świecie!
Owszem, ale to w Meksyku. A u nas już piąta! I od rana nic pan nie jadł!
Rzeczywiście! Nie mogłem wyjść na obiad – Van Dyck przyjeżdża za trzy dni. Mmmm! Jak pachnie. Chyba rzeczywiście zgłodniałem.
I kawa! Z mlekiem i cukrem. Czy... będę mogła iść do domu? Ojciec znowu w szpitalu...
A sprawozdanie dla Van Dycka?
Już gotowe!
To proszę iść.
Pięciu górników zostało rannych podczas wybuchu metanu w kopalni Wujek Lipcowy. Ofiary z rozległymi poparzeniami kończyn...
Mój Boże, ja przecież byłem w Sarajewie w czasie największego oblężenia, mamy tam filię naszego Banku. Każdego dnia widziałem leżące na ulicy trupy: dorośli i dzieci. (Van Dyck srebrną łyżeczką starannie nabiera odpowiedniej wielkości truskawkę ze śmieszną czapeczką z bitej śmietany na szczycie) Pamiętam, raz NA MOICH OCZACH mała dziewczynka (Van Dyck wsuwa truskawkę w śmiesznej czapeczce do ust) biegła ulicą. A trzeba państwu wiedzieć, że dla dzieci siedzenie w schronie to była prawdziwa udręka: brak słońca, ruchu, no i ten głód (Van Dyck przełyka truskawkę i nabiera nową), więc ona uciekła z tego schronu czy piwnicy i biegła – była taka szczęśliwa, taka radosna! I nagle – jakiś snajper strzelił do niej, tak po prostu. (Van Dyck, tak po prostu, wkłada sobie łyżeczkę do ust) Dziewczynka upadła, chyba już nie żyła, tylko z ust ciekła jej mała strużka krwi. (Van Dyck musiał źle ocenić wielkość truskawki, bo i jemu cieknie z ust czerwony sok) Widziałem to wszystko z okna banku. Tak, tak, to była straszna, straszna...