To wzgórze ma coś szczególnego. Czy nie jest to miejsce, którego szukam, miejsce gorejące i płoche, jak gorejące i płoche było życie Orfeusza i będzie śmierć. Tak, to powietrze śmierci. Ma dziwny czar. Jego milczenie podnieca jak zbyt długa pauza między dwoma słowami.
Cudzoziemcze- powiedział ten stary, - Tak, tak… Nie składa się bezkarnie wizyt w piekle. Ludzie opowiadają o mnie przerażające historie. Matki pokazują mnie dzieciom: patrz, on widział Persefonę. I boją się. A menady – śledzą zdala każdy mój krok i czekają chwili,…
I oto nadeszła. Dziś święto wielkich Dionizji, święto szalonych uciech i wesela. Już raz szedłem na taką uroczystość. Ale wtedy - zawróciłem. To było dawno. Pierwszy raz od tego czasu czuję spokój. Chcę umrzeć lekko i pogodnie. Czyż nie byłem człowiekiem, który umiał się śmiać jak nikt w Grecji? Śmierć ogromnie upraszcza zawikłania życia. Umarli mają tak mało obowiązków. Nie tęsknią, nie buntują się. Więc w oczekiwaniu na swój kubek letejskiej wody…
Cudzoziemiec.
Cudzoziemiec. Szkoda. Nie będziesz mi mógł udzielić informacji czy tędy nie szedł pewien mężczyzna w sile wieku? Dokładnie nie wiem jak teraz jest ubrany, bo już dosyć dawno nie widzieliśmy się. Nazywa się Orfeusz.
Nie słyszałem.
Toś prostak, bracie. Orfeusz- sławna osoba na całą Grecję. Mój przyjaciel. Ludzie go tu widują w okolicy, tylko do miasta nie zachodzi. Odkąd wrócił z tamtego świata mówię, że pomieszało mu się w głowie. Zdziwaczał. Ale dzisiaj jego zwolennicy urządzają w Delfach uroczystość, bo to rocznica. Przygotowane już okolicznościowe mowy, chór kapłanów, a na zakończenie dla prostaczków nawet popisy linoskoków. Cóż - trzeba w czymś ustąpić na rzecz gustów gminu, jeśli się chce zdobyć popularność. Więc żona uparła się, że to będzie efektownie, jak sprowadzimy Orfeusza. Rozesłałem ludzi na wszystkie strony, kosztowało mnie to grubo. Ale tego jej jeszcze mało. Koniecznie żebym ja sam. Oma mówi, że jest kobietą z inicjatywą. Ja lubię kobiety z inicjatywą – owszem – tylko nie w charakterze żony. – he, he…
A co to dziś za rocznica?
Śmierci Eurydyki. Ach, ile to lat minęło. Pamiętam jak dzisiaj. Był w kawiarni, śmiał się jak nigdy, śpiewał pieść o centaurach a w parę godzin potym…
Pieśń o centaurach. Idąc do Grecji słyszałem w oberży taką pieśń. Mówili że to podobno jakiegoś cudotwórcy.
To napewno ta. Zaśpiewaj ją, mój człowieku, wśród nas nikt jej nie pamięta.
Brawo, brawo. Ażem się popłakał. Mój człowieku, chociaż wydajesz mi się pochodzić z dosyć lichej familii, z dołów, jak to mówią, społeczeństwa, jednak gotów jestem zaprosić cię na dzisiejszą uroczystość, abyś- naturalnie za przyzwoitym wynagrodzeniem- odśpiewał…
Za wynagrodzeniem- ha, ha. Bardzo mi żal, ze muszę odtrącić tak ponętną propozycję. Jestem cudzoziemiec, człek wędrowny, i cza mi już iść.
Śmiejesz się jednak w sposób prawie grecki. Powiedziałbym nawet że śmiejesz się jak Orfeusz, mój przyjaciel. Ach, co to była za przyjaźń. Jaki związek dusz. Wiele pomysłów mu podsunąłem. Tę pieśń właściwie układaliśmy wspólnie. Piszę pamiętniki o tych czasach. Wydawcy błagają mnie, abym jak najszybciej wykończył…
Jeśli chcesz w istocie tego dokonać, radzę ci, znakomity panie, oddal się jaknajprędzej z tego miejsca.
Dlaczego?
Bo tu niebardzo bezpiecznie. Nie jest wykluczone, że gdzieś blisko menady zbierają się na swoje obrzędy. A pan wie, one są bardzo nieuprzejme dla tych, których posądzają o zbytnią ciekawość.
Menady. Jestem w niebezpieczeństwie życia. Ach, na co mnie ta kobieta naraża. !
Poczciwiec nie wie nawet jaką mi oddał przysługę. Potrzebne mi było takie spotkanie. Człowiek potrzebuje czasami obecności drugiego człowieka- nic więcej, tylko obecności. Ktoś śpiewa- nie, to złudzenie. To jeszcze nie one. Nim nadejdą jest nieco czasu. Właściwie trzebaby zrobić rachunek sumienia, a może coś w rodzaju testamentu. O czym to się mówi w obliczu śmierci, kiedy dusza więziona w ciele – jak powiada Plato – wraca do swojej niebieskiej ojczyzny, do świata idei. A ciało pozostaje. Żałosna okoliczność. Przyzwoitość nakazywałaby je pożegnać. Powłoka cielesna… Muszę wam wyznać wstydliwą tajemnicę. Diablom się przywiązał do tego, że ją posiadam. Łączy nas sentyment, mnie i moje ciało. Zapewno śmieszna rzecz a jednak można usprawiedliwić podobną słabostkę. Noga, brzuch, język- chwyta mnie rozrzewienie. Czymże byłbym bez tego bogactwa. ? Nie lubimy myśleć o tym. Czujemy się wtedy trochę niepewnie. Człowiek czasami staje się zuchwały i mówi: to moje. Albo zgoła nieostrożnie: To ja, Niebezpieczne słowa, najmilsi. Bo wreszcie nadchodzi chwila, gdy rozstaniemy się z tym wszystkim. Czeka mnie wielka podróż, a jestem z rodu koczujących, których synowie którzy zatracili cnotę ojców cnotę tęsknoty i lękam się wielkiej podróży.
Mes saluts, mademoiselle. Kto jesteś?
Zwierzę.
Jakie?
Święte, święte zwierzę. Dzika maciora.
Zwierzątko. Czy można je obłaskawić?
To twój zawód.
Rozkoszna mała. Tylko ślepia ma paskudne.
Darujcie, panie. Oprawca mi je wyłupił, a oprawcy pachołki - figlarny człeczyna - znów je wstawił przez swawolę, ale źrenicami do środka.
Jesteś ślepa.
To nieważne. Samicom oczy nie potrzebne do patrzenia.
A do czego?
Żeby wabić, panie.
Osobliwa kokieteria, ale nie podchodź za blisko. Mogę zobaczyć, że drżysz.
Ja zawsze drżę.
Ty jesteś menada?
Znasz mnie, panie.
Zapomniałem imienia.
Aglae dzieciobójczyni.
Aglae, najmłodsza ze stada. Pamiętam ten miękki głos młodego zwierzęcia.
Czemu się śmiejesz?
Ty mnie najbardziej nienawidzisz najdziksza z dzikich. Ty pierwsza mnie znalazłaś. Inne pewnie krążą, tropią…
Ach, widzę w twych oczach coś zachwycającego. Rodzi się coś zachwycającego na odległości między piersią Orfeusza i ramieniem dzikiej niewiasty, cuchnącej kozim tłuszczem i ludzką krwią.
Co?
Ależ śmierć, moja śmierć.
Czemuś tu przyszedł Orfeuszu? Dziś dzień wielkich Dionizji. A tu jest święte miejsce, gdzie nikt z ludzi nie odważa się przyzachodzić. dzi nie odważa się zachodzić.
Być może sam nie wiem czemu. Może instynkt ciemny mnie tu zagnał, instynkt, który kieruje krokami zwierząt. Może przyszedłem do was po dar, a może sam dar przynoszę, łup dzikim łowczyniom. Podobno was barbarzyński bóg nauczył osobliwych obrzędów. Nauczył jak się rozszarpuje lwy, by zdobyć ich moc. może przyprowadziła mnie tu wyrocznia, a może przychodzę jako winowajca.
Jako winowajca?
Pamiętasz gdy tu szedłem – wtedy to ty zawołałaś w krzakach: Orfeuszu, Eurydyka jest śmiertelna. Wtedy niosłem wam moc i ocalenie. Byłem bogacz, ale wystarczyły cztery słowa… Bo miłosierdzie moje nie było doskonałe. Był skarb, który jak skąpiec zachowałem dla siebie.
Kto cię nauczył kochać menady?
Chciałbym pogładzić twą głowę nieszczęsną i odrażającą. Kudły na niej dawno nieczesane wiją się jak osobliwa roślinność. I ten ruch głowy spłoszonego ptaka, jaki miała Eurydyka…
Kto cię nauczył kochać menady? Trudno je pokochać.
Trudniej poskromić.
Czyż nie wiesz, cudotwórco, że do tego wystarczy czasem jeden gest, jedno słowo… W taką noc jak ta po raz pierwszy objęły mnie ramiona mężczyzny. Nie widziałam jego twarzy, gdy śmiejąc się porzucił mnie przed świtem skuloną jak pies z przetrąconym grzbietem. Potem byli inni, ale nikt nie pogładził mych włosów.
Co to jest Ananke?
Nie śpi nigdy.
Więc podobna jest do nas.
Świat cały wierzy w nią, ale ona nie może dotąd uwierzyć w siebie. To ją chroni. Myślę, że nie ma wyobraźni, dlatego zdoła władać światem.
Czy ona jest potworem?
Możliwe, że ma tylko gardło i ogromny żołądek, który może pochłonąć wszystko: zwierzęta, ludzi i konstelacje gwiazd.
A jeśli ma wyobraźnię?
Pobożni nie powinni o tym myśleć.
Bardzo długo byłam pobożna. Wypełniałam to, do czego mnie przeznaczyła Ananke. A teraz nie chcę.
Aglae.
Nie chcę zabijać. Popatrz, na ziemi i na niebie świecą drogie kamienie. Strumienie gaworzą jak senne dzieci w kolebkach. To noc pokoju. Coś osobliwie łagodnego zniża się od gwiazd. Niby ogień przeźroczysty, będący zarazem śmiechem, żywioł czuły i cenny jak serce w piersiach, radość nieśmiertelna.
Co robisz?
Oto flet, którym zwołują się menady. Oddaję ci ten flet. Wyprowadzę cię tajnymi ścieżkami. Jesteś wolny.
Łudzisz się, menado.
Uśmierzyłeś menadę. Patrz, zrzucam z ramion skórę, z głowy wieniec. Uciekniemy ku dolinom, do ludzi. Będę żyła jak zwykła kobieta, będę uśmiechać się i prząść. Zasnę – pierwszy raz od tylu lat. zasnę
Popatrz na swe palce. Szkli się na nich krew. To nie są palce prząśniczki. Mają osobliwy kształt.
Te palce oddały flet. Pójdź, o panie. Będę twą sługą, będę cię wielbić. Moja słodycz przyniesie ci pociechę, moja wdzięczność – zapomnienie. Spokojne, ciche życie…
Ciche życie…
Pójdź, Orfeuszu, uciekniemy stąd, póki czas. Co to?
To ich muzyka.
Straszna.
Nie słuchaj.
Nie będę słuchać. Nie wiem jak mogłam to znieść. Jak mogłam tańczyć przy wtórze. Ale teraz.
Teraz nie jesteś już menadą.
Nie jestem. Jaka ulga.
Będziesz żyła wśród ludzi. w jasnym domu pełnym kwiatów. Będziesz miała dom i dziecko
Tak. Będę nosić delikatne sukienki. Stanę się płochliwa i pokorna.
Na progu chaty będziesz nucić dziecku kołysanki i trefić włosy przed zwierciadłem, by uczynić się piękną oczom małżonka.
A zimą – gdy wiatr od gór przyleci, będziemy razem z nim układać modlitwy, które niosą ludziom ukojenie i gotować zioła, które leczą choroby. A kiedy dziecko w kołysce zapłacze – zaśpiewam mu kołysankę. Przypomnę sobie kołysanką, jaką już kiedyś nuciłam memu małemu syneczkowi. Temu, którego zabiłam.
Nie myśl o tym.
Ale wiesz – nigdy nie będę nachylać się nad kołysanką. dziecko mogłoby się przestraszyć moich oczu, mogłoby zapłakać. Przecież babka powiedziała do mnie, gdy miałam 15 lat: Aglae- ty masz oczy zbrodniarki. Orfeusz Nie myśl o tym.
Odejdźmy stąd.
Odejdźmy. Jak ja nienawidzę tej muzyki. Wsącza się w krew i nienawidzę mojej krwi.
Nie słuchaj.
Ach, panie, proszę was, jeśli mam się wyleczyć, bądźcie pobłażliwi. Nie żądajcie odrazu zbyt wiele. Zacznijmy wprzód od rzeczy najprostszych. Najpierw trzeba mi będzie wyłupić oczy – z głowy – oczy zbrodniarki.
Co ty mówisz?
A potem, panie – wytoczymy krew z moich żył. Tak, trzeba to zrobić ale dokładnie, co do kropelki. Bo jak zostanie choć kropla, to może się zdarzyć, że zacznie się burzyć w żyłach, gdy zadudnią nasze bębny frygijskie, gdy daleko zaskowyczą flety.
Zamilcz.
A potem, panie, trzeba mi będzie połamać nogi obie, żeby nie porwały się już nigdy do tańca, żeby nie poniosły mnie nocą w góry, na polanę. Jeśli to wszystko uczynimy, dalej pójdzie już łatwo.
Posłuchaj, Aglae. Twoje życie się odmieni. Zapomnij Trzeba zapomnieć o przyszłości. Jesteś teraz nowym człowiekiem. Będziesz żyła jak wszystkie kobiety. Nie będziesz więcej rozpaczać.
Tak. Nie zaznam rozkoszy, jaką daje rozpacz.
Coś wyrzekła. Opamiętaj się. Nocami będziesz spała. Napełni cię spokój i czystość. Nie będziesz grzeszyć ni mordować.
Nie zaznam rozkoszy, jaką daje grzech i mord, jaką daje zbrukanie i poniżenie.
Zapadasz w otchłań i mówisz nową otchłań. To ta piekielna muzyka. Jakiś czar okuwa twe członki. Oczy masz ślepe.
Samicy oczy nie są potrzebne do patrzenia.
Obudź się.
Witajcie nadobne. Oto ten, którego szukacie. Ujarzmił centaury, oczarował ocean, zwiedzał piekło, flirtował z Persefoną- bardzo pracowicie sobie żył. Ale wszystko na świecie na koniec.
Pokłon tobie święty mężu.
Ile oczu! Oczy chmurne, zniecierpliwione, złośliwe, okrutne, oczy bezwstydne- bogowie! Ani jednej pary oczu łagodnych.
Pokłon tobie, święty mężu.
Z nieba na ziemię spływa szaleństwo Dionizosa. Powietrze płonie od jego zapachu. Jak tkliwie płonie, jak sennie. Ono sprawia, że za chwilę święte się staną palce wasze rozszarpujące i ciało moje rozszarpane, i cierpienie wasze, którego nie ukoi śmierć Orfeusza, które będzie zawsze.
Pokłon tobie, święty mężu.
Kto wy?
Najpokorniejsze. Najpobożniejsze. My pożeramy świętych, by świętość zdobyć.