Teraz tu za tą siadajcie zasłoną.
Oto już zasnął mój najukochańszy,
Ale od ptaszka on leśnego rańszy,
Wnet się obudzi… czy te światła płoną
Dobrze?… czy dobrze będziecie widzieli?
Stan somnambulizmu
A często skutek w piersiach anewryzmu.
— To jest rzecz moja, jestem Teologiem.
On, widzę, rozmawia z Bogiem.
Zapytam go… więc, co widzi…
Lepiej by tu starzy Żydzi
Pomogli i talmudziści…
Powiedz… co widzisz… młodzieńcze
— Jezus, Maryja... upadł...
To nic, pulsy biją…
Niech go teraz położą na łożu — okryją,
Ja będę mu lekarstwa me administrował,
Gdy się obudzi…
— Niańki zawołajcie… Niańki…
Wyznam, że mię ten dziwny sen zelektryzował.
Trzeba będzie na karku postawić mu bańki…
O! smętny — o! kochany!
Srodze ty oszukany…
Przez sfinksowe aleje
Piasek stepowy wieje…
Jaszczurki łuską brzęczą
I ludzi się nie boją,
Palmy przy sfinksach stoją,
W palmach wielbłądy klęczą…
Na Luksoru wyżyni
Cicho jak na pustyni…
Przeszło lat trzy tysiące,
Te same złote słońce
Przez niebiosa się pławi,
I girlanda żurawi
Ta sama na niebiosach,
I kolumn głowy ścięte,
I groby odemknięte,