Oswoić się nie można… chociaż można dociec
Przyczyn… Ha… Helion…
— Cóż tu? czy zasnął mój ojciec?
— Zasnął…
— A przy nim nie ma nikogo?…
— Są księża…
Nic, książę, nie słyszałeś? —
— Nic......
— Szczęku oręża?
— Nic......
— Ani żadnych głosów......
— Prócz nocnego stróża,
Który zawołał — północ…
— Nic więcej?
— Z podwórza
Ktoś głośno krzyknął: Jezus!
— Jaśnie oświecony
Pan niechaj tam nie wchodzi —
— Trup cały czerwony,
Teraz dopiero bladnie.
— Ach, mój Ojciec!
— Z niebem…
Wy się, mnichy, zajmijcie pogrzebem.
W jednej duchów kolumnie
Dziś wielki sąd i strach,
Cała w ogniu i w skrach.
Gdzie zagrzmiało?
Nie u mnie?
— Jezus, Maryja... upadł...
To nic, pulsy biją…
Niech go teraz położą na łożu — okryją,
Ja będę mu lekarstwa me administrował,
Gdy się obudzi…
— Niańki zawołajcie… Niańki…
Wyznam, że mię ten dziwny sen zelektryzował.
Trzeba będzie na karku postawić mu bańki…
O! smętny — o! kochany!
Srodze ty oszukany…
Przez sfinksowe aleje
Piasek stepowy wieje…
Jaszczurki łuską brzęczą
I ludzi się nie boją,
Palmy przy sfinksach stoją,
W palmach wielbłądy klęczą…
Na Luksoru wyżyni
Cicho jak na pustyni…
Przeszło lat trzy tysiące,
Te same złote słońce
Przez niebiosa się pławi,
I girlanda żurawi
Ta sama na niebiosach,
I kolumn głowy ścięte,
I groby odemknięte,